Forum BleachFiction Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

PRZYJACIELE NA ZAWSZE
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Serito




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:48, 01 Maj 2008    Temat postu:

Serito wachał się przez moment. Wiedział, że jeżeli pójdzie wraz z nimi złamie zasady i jest spora szansa że spotkają go z tego powodu przykrości... Jeśli oczywiście wróci ... Lęk przed śmiercią, możliwością kary nie motywowały go do wzięcia udziału w tej eskapadzie. Dodatkowo wiedział ze przestępcy nie mają co liczyć na awans, jeśli już to na degradację lub banicję ... Nie widział jakoś siebie w roli sprzedawcy urządzeń pomagających w pracy innym Shinigami. Serito miał powody do dumy. Mimo, że pochodził ze slamsów udało mu się przebić ponad innych swoich rówieśników. Został Shinigami - osobą powszechnie podziwianą w Soul Society przez inne klasy społeczne.Wiedział ile może stracić ... O ile do ryzykowania życiem musiał sięw końcu przyzwyczaić, to do myśli o powrocie " na zadupie", jak się powszechnie mówiło starał się nie myśleć.

Spojrzał raz jeszcze na swoich towarzyszy. Nie potrafiłby im spojrzeć w oczy jakby ich teraz opuścił.Wszyscy prawie nosili na sobie ślady z ostatniej misji, wiedział ze nie są w pełni gotowi na to co ma ich spotkać Zwykle jak nie wiedział co ma zrobić, kierował się honorem. Sytuacja była o tyle trudna, że wystąpił konflikt wartości - przyjażni z poczuciem lojalności.
"Cholera ... Pewnie będe tego żałować, ale co mi tam ... Abi ocaliła mnie przed śmiercią z ręki Menosa, ja pomogę teraz w ocaleniu jej ..." Słowa Shigekazu wyrwały go z odrętwienia. Nie miał już żadnych wątpliwości.

- Co do Was, zebrałem Was tutaj ale... po głębszym namyśle nie chcę mieć Was na sumieniu, więc jeżeli chcecie albo macie wątpliwości, to wracajcie do swoich kwater bo... bądźmy szczerzy, ale ja nie spodziewam się wrócić z tej wycieczki, nie po tym co widziałem, że potrafił tamten koleś ...

- Daj spokój, samemu mu przecież nie dasz rady. Zresztą, o czym tu w ogóle gadać !? Zależy mi na uwolnieniu Abi tak samo jak Tobie, jestem jej dłużnikiem w końcu.

Po krótkiej wymianie zdań wyruszyli. Wkraczali na teren zalesiony, gdzie niegdzie widać byo pojedyńcze strumyczki, nawet jakąś nieznaną z nazwy rzeczkę. Nie wiedział dokładnie dokąd się udają. Liczyło się to, że działają, nie pozostawiają niczego przypadkowi. Pochód zatrzymał się nagle w okolicy polanki. Długie trawy pozwalały skryć się przed napastnikiem, jednak nawet jeśli nie dzięki wzrokowi, to z pewnością za pomocą innych zmysłów udało by sięich zlokalizować. Chociażby za pomocą raietsu jakie musieli roztaczać wokół.

Serito, poruszający się na szarym końcu zajął miejsce po lewej stronie Shigekazu. Widział jak ten tworzy za pomocą magii kilka istot obok siebie " Godne podziwu ... " Szeregowiec od Ukitake dobył bez pośpiechu wakizashi. Teraz wystarczyło czekać oraz wierzyć nie tylko we własne możliwości, ale także w zdolności bojowe swoich kamratów.

- Rozumiem, że dowodzi teraz Shigekazu-kun ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Czw 23:22, 01 Maj 2008    Temat postu:

-Zostańcie w miejscu!
Usłyszeli męski, zdeterminowany głos nie tak daleko od siebie, na wprost od swojego położenia. Nagle wszystkie trawy zaszeleściły mocniej. Niemal pod ich nogami wyrosły nagle szczupłe, ciemne kształty, podnoszące się z ziemi. Postaci było pełno, i jak się okazało ku przerażeniu grupy, zostali idealnie otoczeni. Zaszczuci jak baranki. Sylwetki tworzyły niemal symetryczny okrąg, tworząc pierścień wokół młodych Shinigami. Jedna z postaci, najprawdopodobniej ta odpowiedzialna za wcześniejsze ostrzeżenie, zaczęła iść powolnym krokiem w ich kierunku, zgrabnie poruszając się pośród wysokiej trawy.

Jin spokojnie przeanalizował sytuacje i doszedł do wniosku, że gdyby chcieliby ich zabić to już dawno by to zrobili, szczególnie po tym jak ich otoczyli. Najrozsądniejszym wyjściem było grać na czas i dowiedzieć się czego oni chcą. Haishiro podniósł rękę w górę, dając znać reszcie drużyny by nie ruszała się póki co ze swoich miejsc.

Istota naprzeciwko nich podeszła na odległość mniejszą niż kilka kroków. Dopiero teraz światło księżyca oświetliło tajemniczą sylwetkę. Czarny, obcisły uniform, tkanina na twarzy, szereg sztyletów za pasem… członek oddziału uderzeniowego. Mężczyzna naprzeciwko nich spojrzał krytycznym wzrokiem na każdego z nich. Spod bardzo grubych i szerokich brwi wystawały dwa malutkie, zwężone w szparki brązowe oczka.

-Dezaktywuj zaklęcie, szeregowy!
Powiedział w stronę Shideharu. Kiwnął dwoma palcami w powietrzu, co wywołało prawdziwe poruszenie. Otaczające ich sylwetki również zaczęły podchodzić w ich kierunku, wyłaniając się z mroku w świetle księżyca. Co ciekawe, Hageshi kątem oka dostrzegł również kilka kształtów zeskakujących z drzewa nie tak daleko od nich. Wystarczająco, aby przecinający powietrze sztylet wbił się w ciało jednego z nich.

-Może powiecie mi teraz łaskawie, co tutaj robicie, do diaska? Macie jakieś pozwolenie? To teren zamknięty, nie powinno was tutaj być! .

-Mamy prawo odpowiadać tylko przed naszymi bezpośrednimi przełożonymi. To raczej my powinniśmy się spytać kim wy jesteście i co tu robicie?
Jin uznał, że w obecnej sytuacji i tak mają przejebane więc blef nie zaszkodzi im bardziej a może pomóc.

Wokół młodych Shinigami rozległ się rechot. Grupa zbliżyła się już na tyle, że usłyszeli słowa Jina, co wywołało radosne reakcje. Pozostałe postacie, a było ich więcej niż piętnaście, wpatrywali się w niego z wyraźną wyższością.

-Szefie, zdaje się, że trzeba naprostować paru szeregowców….
Powiedział jeden z oddziału uderzeniowego. Był spośród nich najwyższy, choć tak samo szczupły. Charakteryzował się poziomą blizną rozciągającą się przez całą jego twarz, na wysokości nosa. Jako jedyny wpatrywał się nie w Jina, ale w Hageshiego, najprawdopodobniej upatrując sobie w nim wroga numer jeden. Zaciskając pięści i ruszając głową na boki, spojrzał w kierunku swojego przełożonego z ognikami w oczach.

-Spokój, trójka. Nie chcemy komplikacji. Mam Ci przypominać, co ostatnim razem zrobiłeś w barze, gdy „prostowałeś paru szeregowców”?

Najwyższy z grupy uderzeniowej wyraźnie się uspokoił i zmarkotniał, po czym wrócił do szeregu, wciąż łypiąc na Hageshiego. W tym samym czasie mężczyzna naprzeciwko ich wszystkich ponownie odwrócił się w stronę Jina.

-Słuchaj, skurwielu… w tym momencie JA jestem twoim przełożonym, znajdujesz się na MOJEJ ziemi, jesteś cywilem ingerującym w MOJĄ misję, JA jestem za ciebie w pełni odpowiedzialny, przekraczasz granicę kwarantanny, której JA mam pilnować i w tym momencie wszystko, co możesz zrobić jest zależne ODE MNIE. Masz coś do dodania, synku, czy odpowiesz mi na pytanie, zanim zastosujemy procedury?
Jin żałował, że podjął się blefu, ale nie pozwolił by wyraz jego twarzy się zmienił choć na sekudnę. Skoro już zaczął grać w tę grę musiał ją doprowadzić do końca.

-Nie... to TY posłuchaj. W tej chwili to TY przeszkadzasz nam w NASZEJ misji i wykazujesz się totalną IGNORANCJĄ nazywając nas cywilami. Uprzedzano nas o patrolach, ale nikt nam nie powiedział, że dowodzi nimi jakiś kretyn... W tej chwili każda sekunda jest dla nas na wagę złota i możesz nas puścić i się spokojnie rozejdziemy, albo nas zatrzymać... tylko, że jeśli przez to NASZA misja zakończy się fiaskiem to nie nam dowództwo zrobi z dupy jesień średniowiecza tylko TOB...
Jin poczuł na twarzy coś ciężkiego, przed oczami momentalnie zrobiło się mu ciemno, białe plamki wypełniły całe pole widzenia. Kiedy znikły, widział tylko kępki trawy, leżąc twarzą do ziemi. Poczuł, jak z nosa cieknie mu strużka krwi, poczuł niewygodne kamyczki pod policzkiem.

Całą grupa poczuła ostrza na swoich plecach. Po kilka na raz. Przywarły do ciał młodych Shinigami z niemal doskonałą precyzją, paraliżując i powodując ból, nie tworząc jednak skaleczeń i zranień. Jin poczuł, jak w jego żebra uderzyła czyjaś noga, powodując ogromną falę bólu. Chwilę potem zastąpiła go kolejna, poczuł następne uderzenie w to samo miejsce. Obraz chwilowo mu się zamazał, poczuł cierpki smak wilgotnej ziemi. Jakiś kształt nachylił się nad nim.

-Twardy jesteś, dziecinko. Nie mam pojęcia, co tutaj robisz, ale banda szeregowców bez odznaczeń, bez glejtów i z poziomem reiatsu o dupę rozbić raczej nie przyszła tutaj bez celu.
Kształt zniknął chwilowo z jego ograniczonego pola widzenia, mimo wszystko jego głos, głos dowódcy grupy interwencyjnej wciąż słyszał doskonale.

-Trójka, weź go na buty. Nauczymy szeregowych porządku…
-Już się robi, kapitanie! – odpowiedział ochoczo jakiś drugi głos, Jin chwilę potem poczuł nad sobą jakiś kształt. Kapitan mówił jednak dalej.

-Tylko go nie zabij, trójka. A ty, dziewiątka, idź zameldować naszej kapitan, że kolejna banda idiotów starała się przedostać w zagrożony sektor. Nie wiem, skąd oni się biorą, ale są jak grzyby po deszczu.
Jin nie był w stanie słuchać dalej, bowiem jego zmysły sparaliżowała kolejna fala bólu, tym razem wywołana kopnięciem w sam żołądek. Organizm odruchowo skulił się w kłębek, pozycję embrionalną. Wtedy młody Shinigami poczuł, jak coś z impetem przygniata jego dłoń. Coś chrupnęło.

-Dosyć! Co się tutaj dzieje?
Nieznajomy głos rozległ się zupełnie z tyłu, poza nimi wszystkimi.

T.B.C..


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Czw 23:32, 01 Maj 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Pią 0:05, 02 Maj 2008    Temat postu:

-Dosyć! Co się tutaj dzieje?
Nieznajomy głos rozległ się zupełnie z tyłu, poza nimi wszystkimi. Każda głowa momentalnie podążyła za źródłem dźwięku. Ich oczom ukazał się dosyć już podstarzały mężczyzna w klasycznym stroju Shinigami. Mógł się pochwalić krótką szarą brodą oraz długimi włosami tegoż samego koloru. Był raczej postawny, jego rysy twarzy były proste i ostre, chociaż znajdowało się na nich wiele szram. Jego oczy były duże i zielone, biła z nich sympatia, lecz również przenikliwość i inteligencja.

-A kim ty niby jesteś, dziadku? Masz autoryzację? – „trójka” powiedziała, patrząc to na niego, to na skamlącego Jina pod swoimi nogami. Kapitan oddziału uderzeniowego nie powiedział nic, stał ze skrzyżowany na piersiach rękoma, spoglądając wnikliwie w stronę podstarzałego mężczyzny. Ten z kolei westchnął, po czym, z lekkim bólem pleców ruszył w stronę zbiorowiska, sięgając jednocześnie po coś pod swoje kimono. Wyjął dziwną, matową plakietkę, którą podał bez słowa kapitanowi oddziału, uśmiechając się nieznacznie w jego kierunku. Ten, spoglądając na dziwny dokument zmarszczył się jeszcze bardziej, oglądając go z każdej strony przy świetle księżyca. Na jego skroniach pojawił się pot. Pokazał plakietkę jednemu ze swoich ludzi obok. On również momentalnie pobladł, po czym spojrzał niepewnym wzrokiem w stronę starca. Kapitan wymienił ze zdezorientowanym towarzyszem kilka zdań szeptem, po czym obaj odwrócili się ponownie w stronę starca, oddając mu dziwny dowód. Ten niezwłocznie włożył go ponownie za kimono, po czym uśmiechnął się nonszalancko w stronę kapitana grupy uderzeniowej.

-Może pan przejść… – powiedział z dziwną wręcz służalczością w głosie dowódca.

-Oni są ze mną… – powiedział pogodnym głosem podstarzały mężczyzna, wskazując palcem na grupę młodych, głupich i nierozgarniętych Shinigami.

-Ależ, proszę pana! Oni przybyli tutaj jeszcze przed panem! Nie możliwym jest przecież aby…

Oni są ze mną. – po raz drugi spokojnie powtórzył zielonooki mężczyzna, z tym samym spokojem i życzliwością, lecz w jego głosie było coś… niepokojącego. Dowódca oddziału po raz kolejny się zawahał. Przez chwilę można byłoby przysiąc, że zapomniał o oddychaniu.

-Tak jest. – powiedział w końcu, po czym zasalutował. „Trójka” podniosła z ziemi Jina, szarpnięciem stawiając go na równe nogi.

-Uważajcie na siebie. Gdy nas miniecie, nic nie stanie się bezpieczne. Aktualnie jest to teren bitwy… sami nie wiemy z czym do końca. To… my tego nie widzieliśmy na oczy, ale ci co tak, mówili, że nigdy nie spotkali się z czymś takim. O ile w ustach szeregowego nie znaczy to nic, o tyle wypowiadane z ust członka oddziału uderzeniowego faktycznie nabierają poważnego znaczenia. Trzymajcie się razem i uważajcie na te trawy!
Kompania zniknęła w ciemnościach niemal tak szybko, jak się pojawiła, ze po kilku sekundach ciężko było już stwierdzić, kto gdzie się zamaskował.
Starzec, z uśmiechem na twarzy ruszył przed siebie, nie zwracając uwagi na resztę. Spojrzał nad siebie, prosto w duży księżyc, po czym zaczął nucić pod nosem piosenkę, oddalając się powolnym krokiem od grupy Shideharu.









Otworzyła oczy. Wszystko było zamazane i tak strasznie piekło. Zamknęła je, po czym znowu otworzyła. Znowu to samo. Widziała nad sobą jedynie duży, okrągły i jasny punkt. Reszta była czarna jak…noc. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wpatruje się w księżyc, dopiero po chwili zorientowała się, że leży na ziemi, pośród wysokiej trawy. Pojedynczy dreszcz przeszył jej ciało. Obraz wciąż był niewyraźny, może jeszcze bardziej, niż na początku. Po chwili w jej pole widzenia wszedła białowłosa sylwetka, z czarnym kimono i białym płaszczem na sobie. Nobu poczuła, że postać wpatruje się w nią. Chciała wstać, lecz poczuła, że nie odzyskała jeszcze władzy w nogach.

-Spokojnie, twoje kończyny jeszcze nie doszły do siebie – usłyszała przytłumiony głos. Czuła się niemal ślepa i głucha.

-Weź to. Od razu Ci pomoże.
Młoda Shinigami poczuła, jak chłodna dłoń czule, choć szybko odgarnia jej włosy z twarzy, po czym zakłada je za ucho. Chwilę potem poczuła, jak kubek z czymś ciepłym i ładnie pachnącym został podsunięty jej pod twarz, przyciśnięty do warg. Ciepły, lecz nie gorący płyn wlał się jej do gardła niemal mimowolnie. Nie było to wcale znowu takie złe… chwilę potem przeszył ją kolejny dreszcz. Jej ciało szarpnęło, po czym Nobu, a raczej jej organizm odreagował w postaci wodnych wymiocin. Nie ma to jak poczuć się kobietą. Przynajmniej wzrok w końcu zaczął się jej wyostrzać. Ziemię przed sobą zobaczyła tak wyraźnie, jak chyba nigdy przedtem. Słuch też stał się dokładniejszy.

-Tak musi być…
Usłyszała za swoimi plecami rozbawiony głos. Gdy odwróciła się ponownie z boku na plecy, zobaczyła nad sobą…
Para zimnych, czerwonych oczu spoglądała prosto na nią. Mężczyzna z kredo białą cerą, białymi włosami, podkrążonymi oczyma, kimono i nałożoną na to, spraną i szeroką białą bluzą stał nad nią, spoglądając jej w twarz chorym spojrzeniem, będąc niecałe kilka centymetrów swoimi martwymi, czerwonymi punktami od jej oczu. Byli tak blisko, że nie widziała jego ust, jednak poczuła, że się uśmiecha. Bardzo szeroko, od ucha do ucha.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Pią 0:10, 02 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sierak




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: D.G.

PostWysłany: Pią 22:23, 02 Maj 2008    Temat postu:

Shidehara Shigekazu

Każdy przygotował się do walki na swój własny sposób. Cienie otoczyły białowłosego, czekając na kogoś, kto mógłby go chcieć zaatakować.
Zaraz znikąd pojawiły się sylwetki, trzymając ich w sumie jak na widelcu. Ktoś tam nawet kazał dezaktywować Shigekazu zaklęcie.
~Takiego wała, złamasie...~
I tak nie zareagowali dalej, cienie pozostały przy swoim stwórcy ciasno go otaczając.
Jin spróbował dyskutować, a nawet wmówić gościowi jakąś bajkę, to jednak skończyło się dla Niego niezbyt przyjemnie. Shigekazu drgnął, chcąc mu pomóc, jednak w takiej sytuacji zaszkodził by sobie, Jemu nie pomagając, a i być może nawet szkodząc. Byli w dupie, nie doszli praktycznie nigdzie.

Nagle wkroczył jakiś starzec, który... pomógł im!? Białowłosy stał tak z opuszczoną szczęką, obserwując rozwój wydarzeń. Mogli iść dalej. Teraz pozostawało pytanie, kim jest ten starzec. Shigekazu pobiegł za nim, rozkazując swoim cieniom iść za sobą cały czas i w razie czego bronić go.
-Kim jesteś i czemu Nam pomagasz?-


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:42, 03 Maj 2008    Temat postu:

Haishiro Jin

No cóż... wszystko poszło nie po jego myśli. Najpierw ich obezwłądnili a potem zaczęli po nim jechać jak po mokrej szmacie. Jeden kop w brzuch... druki w twarz... dzięki siłom wyższym, że Jin nie stracił ani jednego zęba. Teoretycznie w jego głowie wszystko miało potoczyć się inaczej, ale wyszło jak wyszło... a raczej nie wyszło.
-Cholera...
I wtedy nagle stał się cud... gwiazdka z nieba... wcześniejszy prezent na święta... nirvana.... shikari... czy jak to inaczej by nazwać. Z pozoru stary i nic nie warty dziadek okazał się widać być kimś ważnym i wyciącnął ich z tarapatów i to jeszcze w takim stylu, że grupa uderzeniowo trzęsła portkami! No to się nazywa sprawiedliwość !!! Haishiro jescze przez jakiś czas po tym zdarzeniu miał wyraz twarzy mówiący "wtf?". Shinigami postanowił pozostawić inne decyzje tym razem reszcie grupy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez famir dnia Nie 23:18, 04 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freak




Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 23:17, 04 Maj 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Mniej więcej tego mógł się spodziewać, jednak tak zręcznie przygotowana zasadzka ciągle była czymś, co robiło wrażenie. Sam na pewno nie miał szans w starciu z nimi wszystkimi. Nie pomyślał o tym, by uciekać, a mimo to jasno zrozumiał, że postaci zeskakujące z drzewa w razie czego skutecznie mu to utrudnią. Prawdopodobnie żaden z żołnierzy, którzy się pojawili nie wahałby się ani sekundy jeśli przyszłoby do wybijania małej grupki shinigami, którzy przybyli tu we własnym interesie. Wypadałoby przynajmniej nie dać się żywcem. Nie miał najmniejszego zamiaru po prostu się poddać. Jeśli tego będzie wymagała sytuacja, to choćby zębami... Swoją drogą, taka walka byłaby krótka, ale z całą pewnością - byłoby warto. Wyczekująco spoglądał na każdą postać po kolei, najpierw na tych stojących najbliżej, potem zaś na resztę. Z pewnością byłoby to wyzwanie, jednakże z niemal taką samą pewnością... to byłaby ostatnia i najkrótsza walka, jaką kiedykolwiek podjąłby Hageshii. Nic dodać, nic ująć. W końcu odezwał się ktoś, kto od razu dostał plakietkę przywódcy tego całego zbiegowiska ludzi-zasadzających-się-na-innych. W sumie dlatego tylko, że to on mówił. Prawdopodobnie nic w tym dziwnego. Oddział uderzeniowy chyba zawsze robił pokaz. Jednak poza gustownymi mundurami nie stanowili czegoś godnego naśladowania. Tchórzostwem było takie zasadzanie się. Obrzydliwe. Banda ludzi o innej orientacji. Hageshii miał nieco wzgardy dla takich działań. Trudno jednak było je uznać za nierozsądne. Tak można było wygrać starcie z dużo lepszym przeciwnikiem... kogo się mogli tutaj spodziewać? Czyżby nie mogli z jakiejś przyczyny po prostu się tu ustawić tak, by dać wyraźne sygnały, że tu nie ma przejścia? Ach tak. Wróg może mógł zechcieć wrócić. Albo mógł pojawić się inny, znowu wewnątrz. A może była inna przyczyna. Ciekawostka. Tradycyjnie już postanowił odłożyć te przemyślenia na inne, lepsze czasy. W niemal tym samym momencie, w którym on skończył rozważać przyczynę takich działań, zaczęły się rozmowy. Słowa. Słowa. Słowa. Po co ta cała szopka? Możliwe, że tak było lepiej... a zresztą. Kogo to obchodzi. Jikyuu w duchu przyznał, że Jin całkiem nieźle próbował wybrnąć z sytuacji, ale najzwyczajniej w świecie koleś nie dał się na to nabrać. Wszystko zmierzało do nieuniknionego i w sumie już myślał o tym, czy by nie przygotować odpowiedniego ruchu... może któryś z jego towarzyszy mógłby to przeżyć. Zwiększyłby jego szanse, jeśli...
Ktoś coś wspomniał o naprostowaniu.
Spotkał się ze spojrzeniem kogoś, kto został podsumowany jako "Trójka".
Obojętnie, czy jego trójka, czy jego czwórka, to i tak Hageshiemu wybitnie nie podobało się to, że się na niego gapi. Najwyraźniej szukał zaczepki.
Właściciel ogromnego Zanpakuto uśmiechnął się, bardziej do siebie niż do niego.
- No chodź. Sprawdzimy Cię - odezwał się do siebie w myślach.
Spokój, trójka. No i po wszystkim. Niefart... niefart. Innym razem. Postarał się jak tylko mógł, by zapamiętać owego jegomościa. Na pewno przyda się. To może być całkiem interesujące, jeśli nie - zabawne. Albo też - dostarczające rozrywki. Czas pokaże. Członek oddziału uderzeniowego powoli odszedł, ciągle rzucając spojrzenia na Hageshiego.
-No... dawaj.
Westchnął lekko. Niefart... niefart.
Dowódca wydarł się na Jina. No proszę. Jaki stanowczy człowiek. Walka z nim również mogłaby być ciekawa, jako, że przywódcami z reguły nie są wymoczki. Wolał jednak poczekać na rozwój wydarzeń. W końcu nadejdzie moment, że rozmowy się skończą. Wtedy będzie chwila rozrywki... kto wie? Może w końcu się przyfarci ?
Wraz z odpowiedzią Jina przyszło pewne skojarzenie. Walka na słowa ? Może to im się podoba? Hageshii w tym momencie stał się egoistą. On też wolał walkę, ale w innym wydaniu. Dużo spokoju można otrzymać w walce. Tylko używając swojego Zana. Możliwe, że ta walka na słowa dawała im spokój, w jakiś sposób była rozrywką. To było pieruńsko niesprawiedliwe. Szlag by ich trafił. Kończcie zabawę i przejdźmy do tych pieprzonych konkretów.
Ot i nadszedł odpowiedni moment. Zobaczył jak Jin oberwał. Już chciał się ruszyć. Zdecydowanie za późno. Niech ich wszystkich szlag. Nawet nie przyjdzie mu zginąć w walce? Nie ma kurwa mowy. Takiej opcji nie uwzględnia się. Odwołań też nie. Jin obrywał. Był to członek tego samego oddziału, a jednak Hageshii nie wiedział o tym aż do początku poprzedniej misji. Aż dziwne, że to on prowadził 'negocjacje'. Ruszyłby swój zad w końcu i oddał kopem. Hm.
Jak ktoś nie ma ruchliwego zadka, to przynajmniej niech ma twardy. Tak Hageshii mógł podsumować wypowiedź przywódcy grupy urządzającej zasadzkę - oczywiście jego wypowiedź dotyczącą Haishiro. Hah. Właściwy moment właśnie chyba nadszedł. Trójka został zaciągnięty do nowej roboty. On też miał swoją rolę. Ktoś go akceptował. Czy to o to w tym wszystkim chodzi? Może by tak...
Już miał zamiar się... ruszyć, kiedy usłyszał coś, co mogło być przydatne. Byli kolejną grupą, która chciała się przedostać. Ciekawe.
Czas działać.
-Dosyć!
Już ?
Chyba jeszcze nie zaczął...
Do akcji wkroczył dziwny staruszek. Jak się okazało - ważny staruszek. Czuć było atmosferę respektu wobec... dziadunia ? To wydawało się być nieco groteskowe, ale prawdziwe. Ten służalczy ton nie pasował zbytnio do munduru. Takie osobiste odczucie.
Staruszek najwyraźniej był osobą życzliwą. Hageshii obserwował go tak wnikliwie, jak tylko zdołał. Nie wydawał się być kimś bardzo szczególnym. Nie miał też najmniejszego powodu, by pomagać przypadkowej grupie osób... chyba... co go mogło do tego skłonić ?
Teren bitwy... czyżby w końcu mu się poszczęściło ? Na to wyglądało. Uważać na trawy? Zagadkowe. Starzec jednakowoż miał w sobie klasę. Szedł przed siebie, nucąc, na pole bitwy. Sytuacja niemal jak spod pędzla mistrza malarskiego. Hageshii sam nie wiedział skąd mu przyszło do głowy takie skojarzenie. Od zbytniego myślenia prawdopodobnie też może przyjść coś głupiego do łba... lepiej odstawić to na moment. Tradycyjnie w sumie. Podrapał się charakterystycznie po skroni.
Otoczony własnymi (!) cieniami Shigekazu najwidoczniej potrafił zamienić w słowa to, co sam Hageshii chciałby wiedzieć. Kim był. Czego chciał. Dlaczego. Wszystko musi mieć swoją cenę... ta cała bezinteresowność... była nader podejrzana.
Dzięki niemu mogli kontynuować, ale gdzie tu haczyk ? Starał się nie tracić chłodnego spojrzenia na sytuację. Gdyby tylko mógł wiedzieć, czy to na pewno się opłaci...
Mimo szczerych zapewnień swojego towarzysza, naturalnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lina
Pokaż zdjęcie



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie

PostWysłany: Pon 23:12, 05 Maj 2008    Temat postu:

Starszy mężczyzna odwrócił się w kierunku Shideharu, przerywając swoją powolną, ale wesołą piosenkę. Spojrzał na niego spod gęstych brwi, jak gdyby starając się poznać metody jego tak gwałtownych czynów, po czym rozpromienił się i powiedział spokojnym, melodyjnym głosem.

-Spokojnie, młodzieńcze. Po co tak krzyczysz? I dlaczego, rozmawiając ze mną, masz czelność przychodzić razem z tymi zmorami?
Starzec spojrzał nieufnie w stronę widm Shidehary, niezbyt do niech przekonany.

-Czy to jest ta sławna, opiewana w wielu pieśniach wdzięczność? Jeżeli tak, widzę, że daremnym była moja pomoc, młodzieńcze.


Shigekazu speszył się lekko. Odesłał widma dalej, w trawę, do tyłu, jednak nie odwołał ich. Nie mógł sobie niestety pozwolić na stratę energii.

-Wybacz. Po prostu lepiej otoczyć się nimi, niż być wystawionym na atak, a w moim przypadku ciężko mi przywoływać je dwukrotnie i tracić dwa razy energię. Powiedz mi, czemu nam pomogłeś? Nawet nas nie znasz...-


Nie mogła tak tego zostawić. Brak wyczucia, tak typowy dla męskich osobników, po raz kolejny dał o sobie znać. Najpierw Jin, przez którego omal nie skończyła z szyją przebitą ostrzem. Spojrzała na niego z ognikami gniewu w oczach. Sam to ściągnął na siebie, ale przecież ten idiota ryzykował również ich życie! Brakowało im przywódcy. Odpowiedzialnego przywódcy. Osoba Jina nie wywiązała się z zadania najlepiej… co za człowiek zadziera z organem prawnym! Zamiast się wycofać, porozmawiać… eh, faceci. Obrzuciła go jeszcze raz jednym z tych spojrzeć „myśl, co robisz”, po czym podeszła, a raczej podbiegła do staruszka i Shideharu. Ten drugi również nie miał dobrego początku, jeżeli chodzi o rozmowy.

-Proszę wybaczyć mu jego opieszałość. Nazywam się Lina Grantze, a ten tutaj to mój przyjaciel, Shideharu. Proszę być dla niego łaskawym, dzisiejsze wydarzenia nie były dla niego zbyt przyjemne.
Lina skłoniła się przed starszym dziadkiem. On, łapiąc się jedną ręką za słabe plecy, odwzajemnił ukłon.

-Ach, kruszynko! Nic się nie stało. Nie sądzisz jednak, że naskakiwać na osobę, która wam pomogła, dodatkowo z kilkoma magicznymi Bestami pod pachą, nie jest zbyt…miłe.
Lina w pełni rozumiała starca, ale rozumiała również swojego towarzysza. To naprawdę nie był czas i miejsce na miłe, spokojne pogawędki z przesłodzonym, słodkim tonem. A właśnie taka musiała teraz być.

-Tak, w pełni to rozumiem. Jeszcze raz przepraszam. Ty również, prawda Shideharu?.
Mężczyzna poczuł szturchnięcie w rękę. Bardzo wymowne szturchnięcie. Obaj ponownie się ukłonili.


-Dobrze, dobrze! Wystarczy już tych przeprosin! Macie mnie za jakiegoś Kenpachiego? Nie zabijam za brak ogłady.
Powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego oczy spoglądały to na młodą dziewczynę, to na młodego, białowłosego chłopaka. Zadumał się przez chwilę, po czym podrapał po swojej brodzie, jak gdyby zastanawiając się, czy już skądś was nie zna. Po chwili zrezygnował jednak z dalszych obserwacji, odezwał się tylko pogodnym głosem.

-W czym może wam pomóc tak stara, zgrzybiała i popękana istota jak ja?
Powiedział, po raz kolejny łapiąc się za obolałe plecy. Przez moment jego twarz wykrzywił grymas bólu. Co ciekawe, nie wydawał się być naprawdę stary. Wyglądał na silnego mężczyznę, który dopiero co skończył 50 lat, lub raptem zbliżał się do tej granicy wiekowej.

Lina zamyśliła się, po czym powiedziała spokojnym tonem.

-Dlaczego nam pomogłeś? I czy możemy poznać twoje imię?
Cóż, to były oczywiste pytania, na które warto byłoby poznać odpowiedź. Nie codziennie ktoś bezinteresownie ratuje się z opałów, nie żądając nic w zamian. Ktoś. Kto zdaje się być bardzo wysoki rangą. Było to dziwne, zwłaszcza, że Lina nie przypominała sobie nikogo z taką twarzą, nawet nikogo podobnego. Żaden z niego kapitan, porucznik czy naukowiec. Znałaby go w przeciwnym razie, zwłaszcza, gdyby należał do ostatniej grupy. Z chęcią dowie się, z kim ma tak naprawdę przyjemność.

-Dlaczego wam pomogłem? Moja droga, serce mi się krajało, gdy widziałem, ja te łobuzy z interwencyjnego was potraktowali. Oni zawsze byli nieskorzy do pomocy, ale to, co robią ostatnio, przechodzi wszelkie granice. Ponadto… jestem już stary. Teraz ja pomogę wam, kiedyś być może wy pomożecie mi. Nie bój się, moja droga, nie chodzi mi o nic wielkiego. Wejście po schodach, otworzenie drzwi, tego typu rzeczy.
Starzec uśmiechnął się do Liny sympatycznie, jednak po chwili jego twarz przybrała nieco bardziej poważniejszy ton.

-Przeżyłem już naprawdę wiele. Czasem robi się ciekawiej, gdy coś dzieje się na opak. Nie powinno was tutaj być, o czym wiecie wy, wiedzą interwencyjni i wiem ja. Niemniej… nie macie złych intencji, to nie możliwe. W przeciwnym razie nie dalibyście się tak pobić jak ofiary tamtym ważniakom…
W tym momencie nieznajomy spojrzał, w nieco rubasznym uśmiechem na ustach, gdzieś w dal, gdzie stali pozostali członkowie grupy. Konkretnie, to na Jina.

-Co do mojego imienia… przykro mi, słodka purchaweczko, ale nie mogę Ci go zdradzić. Piastuję dosyć wysokie stanowisko i dobrze by było, gdyby moja anonimowość została zachowana. Mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli. Ale możesz do mnie mówić jak ci się podoba, nie sądzę, żeby moja wysoka pozycja stawiała mnie w lepszym świetle niż ciebie. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, prawda?


-Prawda. odarła Lina, kiwając przytakująco głową. Sympatyczny, ekstrawagancji i samotny starszy mężczyzna, który obserwuje kolejne zdarzenia… Ona była dla niego tylko ciekawym elementem, czymś, czym można się zainteresować. Podobnie, jak cała reszta. Nie spodobało się jej to, lecz nie dała po sobie tego poznać. Go cała sytuacja może śmieszyć, jednak jej nie było do śmiechu. Mimo to, z uśmiechem na twarzy ciągnęła.

-Czy wiesz w takim razie, co się tutaj wydarzyło? My…
Moment zawahania. Czy powinna powiedzieć prawdę? Czy on może im przeszkodzić? Nie, nie sądziła tak, zwłaszcza po tym, co powiedział wcześniej. Go po prostu wszystko ciekawiło. Mimo wszystko czuła, że nie powinna mówić mu całej prawdy.

-Szukamy kogoś, naszą przyjaciółkę. Zniknęła gdzieś na tych terenach. Ale nagle podobno stało się tutaj niebezpiecznie, cały teren został odizolowany przez oddział interwencyjny. Nie wiemy, co się dzieje? Co stanowi niebezpieczeństwo?


Dziadek kiwał głową po każdym zdaniu Liny, czasem zadumał się nad czymś przez chwilę. Gdy skończyła ponownie zaczął drapać się po brodzie, myśląc nad czymś.

-Nie mogę pozwolić wam wiedzieć za dużo, przepraszam. Waszej przyjaciółki nie widziałem, prawdę mówiąc któraś grupa interwencyjna już dawno powinna ją odnaleźć, jeżeli znajdowała się na tych terenach. Co do niebezpieczeństwa… sami jeszcze nie wiemy, co to jest. Odpowiednie służby przeanalizowały sygnał. To coś… coś dziwacznego i niepokojącego. Sam rozmiar fal jest raczej mizerny, ale system, w jakim są zakodowane. Już śpieszę z wyjaśnieniami. Wyobraź sobie, moja miła…
W tym momencie mężczyzna lekko nachylił się przed jej twarzą, jak gdyby sprawdzając, upewniając się, że jest w niej jakaś inteligencja. Zadowolony ciągnął dalej.

-…wyobraź sobie, że fale, jakie wysyłam ja, ty i twoi przyjaciele to jedynki. Fale pustych to z kolei zera. Taki naturalny porządek rzeczy. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. W tym terenie zlokalizowano jednak wiele, bardzo wiele sygnałów połówkowych. Ani jeden, ani zero. Zaciekawiło mnie to na tyle, że sam przyszedłem się pofatygować i, przy odrobienie szczęścia, natrafić na jedno ze źródeł takiego sygnału.


Lina spojrzała z zaciekawieniem. Nie spodobało jej się, że traktował ją jak idiotkę. Nie podobało się jej, że nawet nie może się jej przedstawić. Nie podobało się jej, że wyczuła w nim duszę naukowca, ale nie znała go nawet z widzenia. A znała wszystkich naukowców. Najbardziej nie podobały się jej jednak przede wszystkim te „połówki”. W momencie, kiedy dopiero formowali swoją grupę były ich dziesiątki i wciąż się namnażały. Być może byli jeszcze daleko od prawdziwego pola bitwy, ale mimo wszystko poczuła się nieswojo.

-Jesteś naukowcem? –zapytała nieśmiało, niemal niewinnie.


-Nie, moja droga purchaweczko. – starszy shinigami zaśmiał się serdecznie, po czym spojrzał na Linę tym wzrokiem, jakim patrzą rodzice na nierozumne, ale zabawne przy tym dzieci.

-To ty jesteś naukowcem, dzieweczko. Ja… jestem kimś na kształt obserwatora, wiesz? Przykro mi, ale naprawdę nie mogę powiedzieć nic więcej. – wciąż mówił w jej kierunku jak do mało pojętnego dziecka, wciąż uśmiechał się bezczelnie, lecz sympatycznie w twarz panny Grantze.

Co on sobie myśli? Pomyślała. Traktował ją jak idiotkę, jednak wiedział, ze jest naukowcem. Skąd on to wiedział? Czy, pomimo braku run wciąż dało się to z niej odczytać? Facet musiał znać się na ludziach… trudno się zresztą dziwić, skoro przeżył tyle tal, na ile wygląda. Oczywiście do generała Yamamoto było mu daleko, ale ciężko nazwać go było również drugim Hitsaguyą.

-A teraz, drogie dzieci, pozwolicie, że zajmę się swoimi sprawami, zanim grupy uderzeniowe całkowicie wyeliminują mój obiekt zainteresowań, bo chyba właśnie tym się zajmują.

Starzec znikł w okamgnieniu. Wystarczył ułamek sekundy, a go już nie było. Shuppo. Bardzo szybkie shuppo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Wto 22:33, 06 Maj 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Ostatnimi czasy, jej przebudzenia nie należały do najprzyjemniejszych. I wcale nie przesadzała. Miała spore doświadczenie w nieprzyjemnych powrotach do świadomości, głównie za sprawą jakże udanych, miłych wieczornych wyjść, na polankę z butelką w koszyczku. Teraz było jednak...gorzej. Dużo gorzej. W jej głowie plątały się różne, chore myśli, nietworzące razem spójnej całości. I w sumie bardzo dobrze, bo mogła dojść do różnych wniosków...do których pewnie i tak w końcu dojdzie. A jej serduszko stanie z wrażenia. Kilka chwil później, nastąpił ciąg wydarzeń, który nie do końca zrozumiała. Skończyło się tak, ze wyrzuciła z siebie odrobinę „siebie” drogą gebową, jak po czymś...odrobinę za mocnym. Wtedy jednak radosna atmosfera ignorancji i nieświadomości prysła niczym bańka mydlana, ponieważ zmysły poczęły powracać. Konkretnie, widok czerwonych oczu był prawie tak sercostopujący jak to, ze spełniło się marzenie prawie każdej kobiety Soul Society-uratował ją książę ze swoim całunem Senbonzakury! Ale niestety, nie miała teraz czasu na uświadomienie sobie tego. Teraz prawie krzyknęła, otwierając szeroko oczy i ledwo powstrzymując się od krzyku, a następnie próbując niezbyt subtelnie zwiększyć odległość między tym KIMŚ a sobą. Ej, cos jej tutaj nie pasowało. Czy przypadkiem nie powinien nieść jej lodowy słodki kapitan?
Mężczyzna z czerwonymi oczyma wciąż trzymał twarz tak blisko jej, że nie była w stanie zobaczyć niczego, poza dużymi, krwistoczerwonymi oczyma osadzonymi w ogromnych, wklęsłych oczodołach. Na nic zdały się ruchy dziewczyny, jej ciało sprawiało wrażenie niemal sparaliżowanego, było zdolne jedynie do wykonywania drobnych, przerywanych ruchów. Usta kredo białej istoty otworzyły się, niwecząc demoniczny układ uśmiechu.
-Cóż… zdaje się, że twój książę jest… chwilowo niedostępny. Ale starał się Ciebie uratować, jeżeli w czymś Ci to pomoże malutka…
Istota przybliżyła się jeszcze bliżej, dotykając swoim nosem delikatnie jej skóry na szyi.
-Ale wydaje mi się, że jestem w stanie go zastąpić, jeżeli do tego dążysz…
Nobu poczuła jego rękę na swoim brzuchu. Guh. W tym momencie, Nobu naprawdę żałowała, że nie przeszła kilku kursów sztuk walki, typu ręka-noga-mózg-ściana.
-Ugh...wybacz, ale nie. Nie po to chyba poiłeś mnie tym lekiem, bym teraz umarła, co?
Czuła obrzydzenie. Pierwotne, obrzydliwe obrzydzenie. Miała naprawdę ochotę przywalić mu czołem w twarz, bądź ugryźć go...w oko chociażby. Oko było słabym punktem prawie każdej istoty. Gh...
-A może...powiesz mi jak, się nazywasz? Albo, co miałeś na myśli mówiąc że "to nieuniknione"? Jesteś jednym z tych, którzy chcieli, by moja śmierć taka była?
Prosiła swoje ciało, by było w stanie stawiać opór. Chociaż jedno ugryzienie, pacnięcie, kopnięcie, cokolwiek. Gah! Istota zdawała się nie przejmować dawkowanym, powstrzymywanym przez słabość ciała oporem. Wręcz przeciwnie ,bawiło ją to.
-Nie mam ochoty na rozmowy… zasyczał, muskając nosem i ustami skórę wokół jej szyi, karku i dekoltu. Jedną ręką podtrzymywał się, wisząc nad Nobu, drugą sunął po jej brzuchu. Nie było to jednak zwykłe muskanie… istota kręciła okrężne koła, czasem większe, czasem mniejsze, co kilka sekund zaciskając trochę mocniej palce dłoni. W końcu, po kilku chwilach poszukiwań, które dla Nobu były najprawdopodobniej całą wiecznością, zacisnął dłoń na jej brzuchu z brutalną siłą, wbijając palce niemal do krwi. Po chwili rozluźnił ją jednak, po czym wparł się na niej, tak samo, jak na pierwszej. Spojrzał w jej oczy z wyraźną, szaloną radością.
-Jednak masz to w sobie. A już zaczynałem się martwić. Powiedz… bardzo bolało?
Ta istota już nie mówiła. Ona syczała w jej kierunku, z uśmiechem od ucha do ucha. Zdawała się być radosna, choć jej oczy były wciąż tak samo martwe. Nobu była w niezbyt dobrym humorze. Za co? Za co, do jasnej cholery? Co takiego złego zrobiła? Gdy znajdzie winnego...zrobi mu krzywdę. Naprawdę wielką krzywdę. Gdy Nobu chciała, potrafiła być złą kobietą...dajcie jej tylko trochę czasu, Tobie też kiedyś pokaże...oj, pokaże, Ty skurwysyn...ożeszty! Zabolało. Bardzo. Syknęła z bólu, starając się go nie pokazać, bardziej jednak z naciskiem na „starając”, niż „nie pokazać”. Co w sobie?
-Za bardzo. Co w sobie, Ty... Nagle spiorunowała ją chora myśl. Co, nie mówisz mi chyba, że ktoś mi zaszył coś w brzuchu, co?
To było chore. Zdecydowanie ZA chore. To pewnie jedna z koszmarnych iluzji, prawda?
Istota kucnęła nad nią, wpatrując się w Nobu dziwnym spojrzeniem, jak gdyby ją badając. Miała przy tym głowę przekrzywioną lekko na bok, iście zwierzęca reakcja. Białowłosy poprawił kaptur swojej białej bluzy, po czym dotknął jej dłoni, wciąż spoglądając w jej oczy.
-Naprawdę nie byłaś świadoma? Tego się nie spodziewałem. A więc nie bolało…
Istota wstała, odchodząc parę kroków od Nobu. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła ognisko nie tak daleko. Na tyle blisko, aby zdać sobie sprawę z ciepłego, ogrzewającego zziębniętą skórę powierza. Tajemniczy osobnik zaczął gmerać w małym woreczku, poruszając się od czas udo czasu niespokojnie, instynktownie.
-Chcesz coś do jedzenia?- zasyczał przez ramię.
Świadoma, czego? Tego, że ktoś schował jej w brzuchu jakieś...jakieś...jakieś coś?! Ciekawe SKĄD miała brać źródło jej świadomość! Argh! Grr. Hrm. O. Ognisko! Ognisko w jej umyśle wywoływało bardzo prosty ciąg skojarzeń, kończący się wyrazem "jedzenie!". Gdy w jej wyobraźni pojawił się obraz jedzenia, na chwile wszystkie zmartwienia zniknęły niczym bańka mydlana. Każdy, kto znał ją trochę lepiej, wiedział, że pożera ogromne ilości pożywienia i nawet, gdy jest pełna, jest głodna. To było jak jakaś idiotyczna choroba, szczególnie w połączeniu z faktem, ze niezależnie ile zjadła, wciąż była prawie, że anorektyczką. Nagle ją coś ukuło. A może to przez ten przedmiot? Hm...wtedy też zmartwienia powróciły. Nadal nie wiedziała, co gdzie i jak, ale...
-Tylko jeśli będę mogła sama jeść w odległości pięciu metrów od Ciebie. burknęła pod nosem, nieco naburmuszona, patrząc gdzieś w nieokreślony punkt daleko od obiektu docelowego jej słów.
Dziewczyna poczuła, jak kilka metrów od jej twarzy coś wylądowało. Kątem oka dostrzegła duże, soczyste jabłko.
-Mam nadzieję, że lubisz owoce, księżniczko. – zasyczała istota, wciąż gmerając w torbie. Przewalała w niej kolejne rzeczy, od czasu do czasu ruszając się nerwowo, podnosząc głowę i obserwując otoczenie.
-Musisz być silna i wypoczęta. A przynajmniej powinnaś być, zanim to z Ciebie nie wyciągniemy.
Tajemniczy osobnik w końcu podniósł się z ziemi, trzymając w ręku czarne, matowe i płaskie pudełko. Podszedł z nim w kierunku ogniska, korzystając z płomieni, aby przeczytać wygrawerowany napis. Powiedział coś pod nosem, po czym, z dziwnym przedmiotem w ręku, odwrócił się w stronę Nobu.
-Za minutę, dwie powinnaś odzyskać sprawność ruchową. Zjedz wtedy coś. Gdybyś wciąż była głodna, mam więcej w plecaku. – jego głos był cichy, lodowaty i syczący. Oczy wciąż tak samo martwe, postura krucha, bluza luźna a białe włosy potargane przez nocny wiatr.
-Tylko nigdzie nie odchodź… zasyczał na odchodne, po czym zniknął w wysokich trawach, łącząc się z mrokiem nocy. Do uszu Nobu doszły tylko kolejne dźwięki łamanych traw, coraz dalszych i coraz cichszych.
-Wolę mięso, hmpf.
O tak, doprowadzała swoją matkę tym do rozpaczy, bo ta była niezwykle dumna ze swoich produkcji kulinarnych opartych w całości na warzywach i owocach, ani kawałka mięsa! Już gdy była mała, Kajitsushu wznosiła sprzeciwy w sposób typowy dla dzieci ("nie! nie będę i już!" "fee, nie dobre, blee!"), zyskując przy okazji sprzymierzeńca w osobie ojca, który dla kontrastu, używał głównie mięsa, mięsa, mięsa i jeszcze raz-mięsa. Oczywiście dodatki były, ale zostawały dodatkami...a teraz nie było czasu na wspomnienia. A ślinka ciekła jej z ust tak, jakby był to najprzedniejszy stek. Była to bardzo wymyślna tortura, gdyż „minuta-dwie” dłużyły się niemiłosiernie, podczas gdy ona wysilała się niezwyczajnie, by do błogosławionego jedzenia się dostać. W końcu, udało się! Łapczywie, zupełnie aelegancko, spałaszowała jabłko.
-Mało...o.
Wraz z protestem żołądka, pragnącego stanowczo WIĘCEJ, odczuła coś innego. W końcu czuła swoje członki! Ha. Nie oddalać się...jasne. Żeby wrócił, wyrwał jej to coś z brzucha i zostawił krukom. Dotknęła się dłonią w miejscu, w którym COŚ być miało. Ugh...Uciekać? Tak, jasne. Jeszcze nie. Najpierw, trzeba COŚ zjeść. W końcu jedzenie uzupełnia energię duchową...i rozejrzeć się za jej Zanem. Skierowała swoje ostrożne kroki ku plecakowi jej oprawcy (?), z namaszczeniem dobierając się do tego, co było w środku...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sierak




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: D.G.

PostWysłany: Czw 22:27, 08 Maj 2008    Temat postu:

Shigekazu, Lina & Jikyuu

Shigekazu stanął krzyżując ręce na piersi. W głowie miał totalny rozpie... mętlik. Kim był ten gość i czego od Nich chciał, bo pewne jest że czegoś będzie chciał. Przydałoby się naradzić z kimkolwiek. Przeleciał wzrokiem po całej grupie.
~Genialny wprost wybór...~
Dupa, zdecydował się jednak podejść do najlepiej tutaj zorganizowanej i w ogóle Liny.
-Jakieś pomysły, co to był za gość? Gdyby nie to, że mój kochany kapitan wybił całą centralną 46 to dał bym sobie pr... lewą rękę, paznokieć u ręki uciąć, że gość jest z rady...-
- Nie mam pojęcia… – powiedziała w zamyśleniu Lina, spoglądając na miejsce, w którym jeszcze nie tak dawno stał tamten „starszy pan”. Poprawił zbyt długie rękawy, po czym odwróciła się w stronę aroganckiego Shidehary.
-Nie wiem, czy jest z rady. Pasowałby tam… chociaż było w nim coś z naukowca. Chociaż… gdyby był naukowcem, wiedziałabym o tym. Znam wszystkich naukowców w Społeczeństwie Dusz.
Młoda dziewczyna przeszła parę kroków, rozglądając się po okolicy. Wysokie trawy, ciemność, ogromny księżyc nad nimi i zimny, nocny wiatr wiejący jej prosto w twarz. Odruchowo chwyciła się za ramię.
-Nie mam pojęcia, czego ten starzec od nas chciał, jednak ja nie jestem mu nic dłużna. Pomógł nam na własne ryzyko…
Uśmiechnęła się, jednak jej wzrok wciąż był zamglony, jak gdyby nieobecny. Ponownie odwróciła twarz w kierunku białowłosego.
-Co teraz zamierzasz zrobić?
Rozejrzała się wokół. Pusta. Żadnych śladów walki, oddział Soi Fon za plecami… Nie miała żadnej pewności, że Haraka jest gdzieś w pobliżu.

Białowłosy rozejrzał się po okolicy. To było dobre pytanie.
-Szczerze? Nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Nikt nam tutaj nic nie powie, jedyne na co możemy się zdać to poszukać kogokolwiek i wyciągnąć z niego informacje...-
Lina spojrzała na niego trzeźwymi oczyma. Nie, ona go przewiercała spojrzeniem.
-Sprowadziłeś nas tutaj, ryzykujesz nasze życia, a nawet nie jesteś zdecydowany, co teraz robić?! – Jej głos podniósł się.
-Chcę usłyszeć jakiś sensowny plan działania, chcę go usłyszeć zaraz…
Dziewczyna zacisnęła pięści ze złości. Było jej zimno a ich „przywódca” był teraz niczym zbłąkana owieczka. Czyżby kolejny świetny pretendent do tego miana? Kolejna osoba, która nie potrafi wziąć w garść tego wszystkiego? Nie…. Nie, nie będzie słuchała tego wszystkiego, wcześniej rozniesie ją jakiś toksyczny, skrywany gdzieś w środku gniew. Pocierając dłonie, spojrzała na Shideharę, sycząc przez zęby.
-Nie uczono was nigdy, oddziały bojowe, jak postępować w takiej sytuacji, czy co?
Wiedziała, że oczyli. Ale czasem opłaca się słuchać na lekcjach, nie tylko spoglądać ukradkiem na tyłek koleżanki siedzącej obok.
-Macie mój miecz, ale nie będę oddawała życia w bezsensownej sprawie. Przypominam wam, jesteśmy tutaj wszyscy w jednym celu. Mamy odnaleźć Harakę Abi. Całkiem prawdopodobne, że była w tych terenach… to w zasadzie wszystko, co mamy. Co teraz, panowie?
Ostatnie słowo powiedziała…nie, ona je wysyczała niemal plując jadem. Znowu była głodna, było jej zimno, nie tak dawno temu ktoś przystawiał jej ostrze do gardła, wciąż szczypało. Mogła zginąć, mogła się zgubić, mogła zostać pobita… Miała nadzieję, że zaraz coś wymyślą. W przeciwnym razie będzie bardzo zła. Choć to i tak mało powiedziane.

Hageshii obserwował całe powstałe, w sumie dość małe - 'zamieszanie'. Brakowało konkretnego pomysłu. Jednak prostemu człowiekowi wszystko wydaje się proste. Właśnie tak shinigami posiadający wielkie zanpakuto patrzył na sprawę. Przeszli tak daleko i poszczęściło im się. Dlaczego więc robić z czegokolwiek problem ? Ryzyko było przedstawione już wcześniej. Nie było za bardzo wyboru. Na przód. Teraz jest tylko jedna droga. W ich obecnym położeniu mogli tylko zobaczyć czym były te stworzenia, których nigdy nie widziała organizacja bogów śmierci. I przy okazji sprawdzić, czy nie ma tam Haraki w okolicy. Bycie zaginionym to taka problematyczna rola...
-Najlepiej będzie, jeżeli wszyscy sprawdzimy pole bitwy. Tyle możemy zrobić. W gruncie po to tu przyszliśmy-
Odezwał się całkiem jak nie on. Niepytany. Dziwne uczucie.
Shigekazu spojrzał na włączającego się do rozmowy Jikyuu. Gość miał rację, to wszystko, co można było teraz zrobić. W sumie to jedyna rozsądna rzecz.
-Ma rację, proponuję iść na to pole bitwy, tam powinno być cokolwiek...-
Hageshii westchnął. Chyba miał talent do organizowania rzeczy równie banalnych, co pójście naprzód. Dosłownie. Jednak atmosfera wydawała się podupadać. A przecież jeszcze nie wyciągnął żadnych korzyści z obecnej sytuacji. Szlag by trafił. Jak zechcą wracać przed walką to całe wyjście nie miało najmniejszego sensu. PO TO przyszli. Czy oni nie zdają sobie z tego sprawy? Czy trzeba im to było wytłumaczyć? Z pewnością... tylko jak to zrobić. Zastanowił się chwilę. Ludzie są tak skorzy do kłamstwa, że często okłamują samych siebie... czemu by i teraz nie spróbować, tak dla przykładu ? W końcu co tu dużo mówić. Sytuację trzeba było ratować.
-Więcej niż cokolwiek. - Uśmiechnął się do reszty swoich towarzyszy. Oczy mi zabłysły złowrogimi węglikami gdzieś wewnątrz.
-Pocieszę was. Cały pieprzony sens życia jest właśnie tam. Nie trzeba go nawet szukać!- zdecydował się na głośniejszy ton
-Jest na wyciągnięcie ręki... nie ma co tracić czasu na bezsensowną gadaninę. Chodźmy wreszcie.
Czasem ludzi nie da się zrozumieć.

Nie zwlekając ruszyli w stronę pobojowiska.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:58, 08 Maj 2008    Temat postu:

Haishiro Jin

Przynajmniej wyszli jak narazie z jakże wielkich tarapatów. Mistycyzm dziadka jednak widocznie pozostał wszystkim w głowach, zupełnie jakby nie mieli teraz ważniejszych spraw na głowie. Wiedzieli że musiał być wysoko postawiony, wiedzieli że nie jest kapitanem ani porucznikiem, nie był członkiem C46 bo to zostało wybite a także nie był naukowcem. Jin osobiście obstawiał, że był jakąś ważną personą w jednym z czeterech wielkich rodów. Tamci mają w cholere różnych uprawnień i przywilejów a ci o wyższej randze społecznej to się panoszą jakby kapitanami byli. Przynajmniej to była jedyna teoria jaka przychodziła mu w tej chwili do głowy. Dziadek pewnie miał dobry humor, albo wogóle jakiś wyjątkowo miły staruszek z niego jest - Haishiro nie doszukiwał się w tym jednak w przeciwieństwie do reszty jakiegoś głębszego sensu czy przesłania.
Jin wrócił ze świata myśli do materialnego gdzie ich "lider" dostawał opieprz od shinigami z dwunastki.
-Nie uczono was nigdy, oddziały bojowe, jak postępować w takiej sytuacji, czy co?
-Uczono, ale w obecnej sytuacji co byśmy nie zrobili to może być już tylko gorzej.

Weschnął głeboko i dalej przysłuchiwał się rozmowie aż wkońcu zapadła jakaś konkretna decyzja.
-Pocieszę was. Cały pieprzony sens życia jest właśnie tam. Nie trzeba go nawet szukać!
-I tak trzeba na coś umrzeć...

I w ten oto sposób najbardziej pojebany oddział jaki chodził po ziemi ruszył na pole bitwy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Nie 2:53, 11 Maj 2008    Temat postu:

Spocony, zmęczony i zasapany spojrzał na mężczyznę naprzeciwko siebie. Obaj siedzieli teraz na dużych, ozdobnych i ustawionych w szeregu po obu stronach alejki kamieniach. Czuł się, jak gdyby zaraz miał wypluć własne płuca. Po jego skroni poleciała kolejna stróżka potu, w ręku wciąż trzymał drewnianą katanę. Jego oddech był nierówny, czuł pulsowanie w głowie i kończynach. Naciągnięte ścięgna, liczne obicia i siniaki. Najbliżej było mu teraz do obitego jabłka, zwłaszcza z tą ogromną opuchlizną pod okiem. Jego sparingowy partner, siedzący naprzeciwko miał się natomiast nieco lepiej. Jego oddech był miarowy, jego skóra nie posiadała tylu siniaków i cieć, co jego. Jego wzrok był skupiony i opanowany. Cały Byakuya. Włosy wciąż miał spięte w kuc, odsłaniając jego czoło i potęgując rozmiar jego oczu. W porównaniu w włosami Byakuyi jego własny jerzyk wypadał dosyć słabo, ale przynajmniej nie musiał ciągle ich poprawiać, zakładać za ucho czy wykonywać inne pedalskie czynności. Pedalskie, czy nie… dziewczynom zawsze się podobały. Prawdę mówiąc nie miał pojęcia, co one w nim widziały. Chudy, porywczy, zbyt ambity, pełny uprzedzeń…

-Poznałem dziewczynę…
Głos wyrwał go z zamyślenia. „Poznałem dziwczynę...”. Też coś, naprawdę nowość. Kobiet chętnych zapoznać się bliżej z młodym Kuchiki nie brakowało. Plotkowało nawet o nim oraz o szacownej kapitan Yourichi jako parze. W zasadzie chyba nie było w pobliżu dziewczyny, która by do niego nie westchnęła… chociaż raz i tak naprawdę po cichu. „Poznałem dziewczynę…”. Pfff…
Czemu w takim razie czuł, że tym razem stoi za tym coś więcej?

-Dziewczynę?
Wciąż łapczywie łapiąc powietrze spojrzał w górę, na swojego niedawnego przeciwnika. Zawsze był kilka kroków za nim. Kuchiki był niezwykle ambitny… musiałby chyba trenować od rana do wieczora, tak jak on, aby dotrzymać mu kroku.

-Tak, dziewczynę!
Byakuya podniósł się z kamienia, po czym zaczął spacerować alejką w tą i z powrotem, spoglądając z uśmiechem w błękitne, czyste niebo. Najwyraźniej wspomniał sobie jakąś przyjemną chwilę.

-I to jaką dziewczynę! Anioła! Ona była… doskonała! Rozumiesz, co mówię? Bracie, ona była doskonała!
W tym głosie było coś niepokojącego… chyba nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie. Spoglądając na spacerującego spadkobiercę rodu Kuchiki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Trafiła kosa na kamień. Kuchiki Byakuya się po prostu zakochał! On sam również podniósł się z kamienia, stając przy swoim partnerze sparingowym. Przy swoim towarzyszu. Przy swoim przyjacielu i przy najważniejszym członkiem rodziny, do której należał on sam.

-Byakuya, ty durniu! Zakochał…
Uderzenie w żołądek zwaliło go na kolana. Poczuł nad sobą górujący, lodowaty i wyprany z emocji, a jednocześnie karykaturalny głos.

-Nie zakochałem się, idioto… Po prostu… czasem miło jest znaleźć kogoś, z kim można porozmawiać o czymś więcej niż walce i alkoholu…
Chwilka… czy to była aluzja do niego?! Poczuł, jak czyjeś dłonie pomagają mu wstać, podnoszą go z klęczek.

-Wybacz, ale sam się o to prosiłeś…
Drań! Nawet nie zauważył jego ruchu. Byakuya naprawdę zrobił ogromne postępy…

-Nie, nic mi nie jest… powiedział starając się nie dawać poznać po sobie tego okropnego bólu, który właśnie wykręcał mu wnętrzności.

-To dobrze. Nigdy bym Cię nie skrzywdził, kuzynie. Sztama?
-Sztama.
Podali sobie dłonie, spojrzeli sobie z zawadiackim uśmiechem w oczy…


-Stałeś się wolniejszy!
Wylądował na gałęzi jednego z drzew. Ułamek sekundy później drzewo zamieniło się w poszatkowane, małe i równe kawałeczki. On jednak był już w powietrzu, osłaniając się przed kolejną śmiercionośną falą Sembonzakury ogromną macką, skutecznie powstrzymującą wszystkie płatki. Poczuł, jak kolejna fala śmiercionośnych kawałeczków reiatsu leci w jego stronę od pleców. Kolejna macka była już ma miejscu, zamieniając zbity blok Sembonzakury w tysiące opadających na ziemię płatków. Shuppo. W okamgnieniu znalazł się przy jego gardle. Cios jego ręki przeciął powietrze. Poczuł charakterystyczny zapach za plecami. Znał go niemal od zawsze. Kolejna macka w jednym momencie wyrosła między nim a Byakuyą, ale ten był już nad nim, opadając z milionami płatków wokół siebie, magiczna błyskawica poleciała w jego kierunku. Gołą dłonią ściął jej tor lotu; powaliła drzewo kilka metrów obok niego. Nagle poczuł na plecach pieczenie. Ułamek sekundy za późno. Wokół niego zawirowały płatki. Właśnie w tym momencie wyrył w powietrzu pięć dziwnych linii , jak gdyby tnąc dłonią powietrze. Wszystkie płatki zostały momentalnie wessane w te szczeliny, jednak on już patrzał w jego oczy, zaciskał dłoń na jego gardle. Siłą impulsu pchnął nim kilka metrów przed siebie, uderzając nim mocno o jedno z drzew. Gałęzie się zatrzęsły, Byakuya jęknął. W jednym momencie cały obraz stał się jednak różowy. Ezoteryczne maski zaczęły wirować pomiędzy płatkami, sprowadzając je na ziemię. Poczuł, jak kilka ostrych impulsów przeszyło mu stopę. Jednak on już odskakiwał. Odwrócił się w powietrzu, celując palcem w kolejną falę płatków. Biała błyskawica zbiła z lotu różową masę, on w tym samym czasie odbił się od powietrza, po czym zaczął lot nurkowy w kierunku kapitana Kuchiki, stojącego twardo na ziemi. Całe otoczenie się zatrzęsło.

-------------------------------------------------------


W plecaku nie znajdowało się nic innego, prócz kilku kolejnych, dużych i soczystych jabłek, zapisanej kartka papieru, paczki zapałek z ziemskiego świata oraz pęku dużych, ciężkich i hałaśliwych kluczy. Ognisko z boku wydawało się być wspaniałym kontrastem dla zimnego, nocnego wiatru. Nobu nie czuła nic, żadnego reiatsu, nawet znikomego. Prawdę mówiąc, miała dziwne uczucie odcięcia od świata, bycia niemal ślepych i głuchym na wszelkie przejawy duchowej energii.




=====================================

Wysoka trawa nie zamierzała zmniejszyć się nawet o centymetr, odsłaniając nieco więcej widoku. Mróz był za to aż nadto dokuczliwy. „Chodźmy na pole bitwy!” – tak, łatwo się mówi, ciężej robi, zwłaszcza, jeżeli w ogóle nie ma się pojęcia, gdzie to pole bitwy się znajduje. Żaden członek grupy nie był w stanie wyczuć nawet śladowych cząstek czyjegoś reiatsu. Dopiero po chwili do nich to dotarło… Po kilku minutach marszu w bliżej nieokreślonym kierunku przestali czuć nawet własną i towarzyszy duchową energię! Widzieli ich, słyszeli, mogli nawet dotknąć… jednak po energii duchowej nie pozostało ani śladu, jak gdyby nigdy jej nie było. Pomimo wzroku, słuchu i węchu poczuli się wtedy niczym kalecy, niczym ślepcy. Księżyc wciąż świecił w pełni nad ich głowami, oświetlając nieco drogę przez ogromną polanę, największe chyba pola Rokungai zwane Pograniczem. Mróz dawał o sobie znać coraz bardziej, męcząc każdego z zebranych dreszczami, zwłaszcza szczękającej zębami, trzymającej się za ramiona przeciwległych rąk Linie. Od czasu do czasu mijali pojedyncze, sporadyczne liściaste drzewo. Ani śladu interwencyjnych. Ani śladu nieznajomych napastników, ani śladu Haraki. Zimno było jednak coraz silniejsze. Z parą wypadającą z ust przy oddychaniu, z drgawkami , skurczami i brakiem pomysłu na działanie nie może być już gorzej, prawda?
Jin potknął się o coś, lądując w kałuży.
Czarne szaty leżały w pogiętych, połamanych gęstwinach. Zwłoki Shinigami. Interwencyjnego. Kałuża, w której aktualnie trzymał dłoń, to nic innego, jak posoka wciąż sącząca się z otwartej rany na rozerwanej brutalnie szyi. Dwa metry obok leżało kolejne ciało, tak samo poturbowane i zwrócone twarzą do ziemi jak poprzednie. Nieopodal dostrzegł również trzecie. I czwarte… Lina krzyknęła.

Przed nimi znajdował się duży, wypalony kawałek polany. A na nim dziesiątki zabitych z oddziału interwencyjnego. Cała grupa. Połamani, pogryzieni, z kawałkami mięsa wciąż czerwonego i błyszczącego, nienaturalnie wystającego z ich ciał. Zmasakrowani, w dziwacznych pozycjach, ze strachem w białych białkach oczu i bólem w niemych, otwartych ustach. Ciężko było zliczyć wszystkich trupów. Może czterdzieści? Pięćdziesiąt? A może więcej… Ostrza Zanpaktou walały się bezpańsko po ziemi, niektóre zakrwawione na rękojeściach, inne połamane i spękane. Każda z ofiar miała twarz wykrzywioną w niemym krzyku i białe, dziwaczne oczy, zawsze otwarte. Ziemia wciąż była zwęglona, choć nie przeszkodziło jej to być lepką od krwi, która znajdywała się tutaj na niemal każdym źdźble wysokiej trawy, jaki ostał się na wypalonym terenie. Na ziemi występowała jednak w roli kałuż, coraz większych i szerszych w miarę spoglądania na środek wypalonego ternu, gdzie liczba ciał była największa. W takim momencie wydaje się, że nawet księżyc świeci na czerwono.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freak




Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:17, 13 Maj 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Przeklęte trawy.
Te cholerstwo utrudniało marsz. W dodatku byli widoczni całkiem dobrze. Kto by nie widział, chociażby ze średniej odległości, że ktoś uchyla wysokie źdźbła. I to nie pojedyncza osoba. Ich "misja" tym razem zakładała, by byli możliwie jak najmniej widoczni. Na tym polu spisywali się kiepsko. Chociaż z drugiej strony wolałby nie wyobrażać sobie ewentualnych prób podkradnięcia się gdziekolwiek. W jego wykonaniu. Był nieco za dużym chłopcem, by móc skutecznie bawić się z innymi w chowanego. Zresztą - komu to potrzebne? To wszystko by diabli wzięli.
Hageshii czekał. Cierpliwie. Szukał okazji. Jak to mówią - zaczepki. Swoją drogą, zastanawiające. Jedna pułapka na wstępie. Z tego spotkania żywi by nie wyszli. Zresztą, z założenia mogli z tego nie wyjść żywi. Podziwiał Shigekazu za ten nieugięty błysk w oczach. Mu naprawdę zależało. Uśmiechnął się do siebie w myślach. Kiedy on sam stracił owy "błysk" ? Dawno temu. Chyba już nawet zapomniał jak to jest mieć tak gorącą pasję. Myśląc jednak dalej... może miał jedną, ale już całkiem zimną. Ciekawa rzecz, co ludziom w głowach siedzi. Ciekawe, że aktualnie myślał przede wszystkim o walce. Z której pewnie nie wyjdzie żywy. Hah. "Będzie, co ma być"? Głupota. Przecież mieli wpływ na to, co się dzieje. Hageshii uwielbiał mieć wpływ na swoich wrogów. Co z tego, że nigdy nie był specjalnie wybitny. Zawsze czuł, że "masując komuś mordę" albo krojąc ludzi - coś może. Niezwykłe uczucie. W jednej chwili wszystkie jego myśli skupiły się na walce. Na wszystkich walkach, które lubił analizować w zwolnionym tempie. To było... coś jak gra, dzięki której nabierał sprawności umysłu, która w razie realnego zagrożenia może mu uratować życie. W końcu musiał jeszcze pokonać kilka przepaści. Własnymi rękami. Nie może zginąć od tak. Nie ma mowy. Swoją drogą... im dalej w las...
Tym z pewnością mniej czuć.
Nie rozumiał tego, co się działo. Dlaczego nie potrafił wyczuwać reiatsu ? Generalnie coś tu śmierdzi. Na kilometr. Coś wisiało w powietrzu. Hageshii próbował jakoś rozsądnie wytłumaczyć sobie to, co się dzieje teraz. Nie wiedział jak można coś takiego spowodować. Cóż. Mniejsza o to. Trzeba było sobie radzić bez tego i tyle. Hah!
Humor mu się poprawiał. Tego również nie znał przyczyny. Może to księżyc ? Może to... zimno ? Nie, z pewnością... chyba. Robiło się coraz chłodniej. Nie to, żeby czuł się specjalnie tym zaskoczony. W końcu całkiem niedawno padało. Nie wiedział tylko na jakim obszarze, ale z pewnością pogoda nie należała do najlepszych. Nietrudno było to doświadczalnie stwierdzić. Ach, Pogranicze! Całe to pieprzone zimno jednak mogliby w końcu diabli wziąć, albo przynajmniej niech dadzą coś, czym można było się zająć, rozgrzać, by tylko nie koncentrować się na zimnie. Znalezienie pola bitwy wydawało się być prostsze. Znacznie prostsze. W końcu zmarszczył brwi. Niezwykle irytujące... Ile jeszcze czekać, by to wszystko się opłaciło ? Generalnie do najbardziej cierpliwych, wbrew pozorom, nie należał.
Jin się potknął. Czy on zawsze musi mieć bliskie spotkania z ziemią ? Może to lubi?
Cichy plusk. Czyżby jakaś kałuża?
Jeden krok do przodu wyjaśnił wszystko. Wypalony kawałek polany. A na nim... pole bitwy. Właściwie to - pozostałości. Byli tu. Całkiem niedawno. Są pewnie jeszcze gdzież w pobliżu. Pytanie tylko JAK blisko.
W następnej chwili już trzymał broń w pogotowiu. Dziesiątki trupów rozściełały się niczym czerwony dywan dla gości specjalnych. Niezwykła brutalność. Zwłoki nosiły znamiona różnego typu obrażeń. Niektóre były połamane, inne zaś... pogryzione ? Definitywnie to była pewnego rodzaju bestia. Kolejne pytanie przeszło mu przez myśl. Jak musi wyglądać stwór, który tego dokonał... albo też, jak musi wyglądać właściciel. Uświadomił sobie, że wstrzymał oddech. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Tylu dobrych żołnierzy... martwych. Zmasakrowanych. Prawdopodobnie było to dzieło raptem jednej kreatury. JEDNEJ. Całkiem niedawno był świadom swojej pewnej porażki w walce z oddziałem, który zastawił pułapkę. A tutaj jedna istota... dwa oddziały. Bez śladów obustronnej ciężkiej walki. Czy to możliwe ? Co jeszcze przyjdzie im zobaczyć ? Hah. Robi się zabawnie. I coraz mniej zabawnie. Hageshii był już niemal pewny czyhającej śmierci. Nigdy jednak nie pomyślał o ucieczce. To nie wchodziło w grę. Jedyna droga - to droga naprzód. Widział jednak wrażenie, jakie scena wywarła na jego towarzyszy. Na nim samym też. Nie dało się zaprzeczyć. Dreszcz przebiegł mu po plecach.
Niech diabli porwą to pieprzone zimno.

Definitywnie nie chciał komentować tego widoku. To po prostu uniżało zasługom poległych żołnierzy. Postanowił oddać im swoiste powinszowanie idąc w milczeniu dalej.
Oby tylko reszta nie popadła w panikę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lina
Pokaż zdjęcie



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie

PostWysłany: Wto 17:08, 13 Maj 2008    Temat postu:

Linie zrobiło się jeszcze zimniej. Nie był to jednak chłód wywołany dokuczliwym, zimowym wiatrem. Serce przez moment zabiło jej szybciej. Widziała w swoim życiu wiele trupów. Masę ciał dotykała i kroiła zresztą sama. Więc dlaczego przeszył ją dreszcz? Zwłoki leżące na stole operacyjnym, a te zmasakrowane ciała znajdujące się w niebezpiecznej strefie…
Kucnęła. Dotknęła jednego z ciał. Zmiażdżone… ale wciąż ciepłe. To nie stało się dawno temu. Prawdę mówiąc, stało się to kilka-kilkanaście minut temu. Nie, to nie możliwe. Młoda praktykantka naukowego oddziału sprawdziła po raz drugi, z lekkim przerażeniem w oczach. Nie, nie pomyliła się. Ale przecież… dlaczego nie słyszeli hałasów bitwy? Byli przecież niedaleko. Powinni słyszeć jęki umierających, szczęk oręża… Ale nie słyszeli nic. Chociaż nie mieli problemu z wychwytywaniem dźwięków z otoczenia. Co innego z wyczuwaniem reiatsu… czuła się jak błądzący w ciemnościach starzec. Nie potrafiła wyczuć zupełnie niczego. Ta pustka, to zdanie na siebie przerażało ją jeszcze bardziej…
Wstała.
Lina przeszła ostrożnie pomiędzy kolejnymi zwłokami. Prawdę mówiąc, nie obchodziło ją, czy coś jest w pobliżu, w przeciwieństwie do jednego z jej towarzyszy, który właśnie obnażył ogromny miecz. Czemu czuła taki spokój? Proste rozumowanie. Nie byli żadnym wyzwaniem dla małej grupki oddziału interwencyjnego. Tutaj leżała zmasakrowana grupa ludzi z tej samej frakcji, tylko tyle, że kilkukrotnie liczniejsza. Jeżeli „to coś” będzie chciało ich zabić, raczej nic już im nie pomoże. Ich jedyną szansą było to, że oprawcy nie było w pobliżu. Przygryzając wargę rozejrzała się po otoczeniu. Wypalona do cna ziemia…czary? Ugryzienia i zmiażdżenia… bestia? Martwi Shinigami… Hollowy? Nie, to niemożliwe, żeby jakiś pojawił się w Społeczności bez wiedzy ich skanerów. Ponadto… jaki Hollow byłby w stanie zrobić coś takiego?
Ach…to wszystko nie trzymało się kupy. Jak…jak można było tak zmasakrować tych profesjonalistów?! Duża, bardzo duża grupa… A więc całkiem możliwe, że zostali jacyś ocalali. Być może nie tutaj, być może uciekli, aby się przegrupować… a to coś ich goni. Spojrzała na kolejne ciało, na szkarłatną plamę wokół. Nie było innej możliwości… to musiało być coś bardzo potężnego.
Lina Grantze odwróciła się w stronę grupy.

-Więc panowie… może sprawdzimy, czy nikt nie przeżył? Szczerze mówiąc…
Dziewczyna zastanowiła się, czy nie przemilczeć sprawy.

-Jeżeli coś zamieniło tylu Shinigami z oddziału interwencyjnego w strzępy, czy z nami nie stanie się podobnie? Czy mamy jakieś szanse w starciu z tym..czymś. Bo naprawdę nie jestem przekonana do tego, że tego… czegoś nie ma już w pobliżu. Shideharu…. gdzie Ty nas zaprowadziłeś…
W jej oczach dało się zauważyć strach. Przełknęła ślinę, gdy zimny wiatr po raz kolejny rozwiał jej długie włosy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:50, 13 Maj 2008    Temat postu:

Dużo się dzisiaj wydarzyło. Ale oswoił się już ze wszystkim. Spoglądając w ogromny księżyc nad swoją głową, trzymając w ręku źdźbło ogromnej wysokiej trawy, pozwalał muskać twarz zimnemu wiatrowi, tak wspaniale orzeźwiającego. Już dawno nie było odwrotu, już dawno wydał na siebie wyrok. Ale gra była warta świeczki.
A to dopiero początek. Nie sądził, że wszystko może się tak zmienić… Nie sądził, że prawda może być aż tak różna. Pozory naprawdę myliły. Pozostaje tylko pytanie, co on z tą prawdą zrobi? Tyle pytań, tyle pytań. Dobrze, że przynajmniej ta suka Haraka dostała to, na co zasługiwała.
Uśmiech odmalował się na jego szczupłej twarzy. To było podłe, jednak nie czuł się z tym źle. W każdym razie… jego moralność będzie musiała uciszyć się na dłuższą chwilę, jeżeli ma trzymać się celu. A najlepiej, jeżeli w ogóle by znikło.

-Ech…..
Zasyczał sam do siebie, miażdżąc źdźbło w dłoni. Dlaczego sprawy muszą się komplikować? Chociaż… czy nie jest tak ciekawiej? Sam się sobie dziwił, ale chyba jeszcze nigdy nie był taki szczęśliwy. W końcu czuł, że robi coś, czego tak bardzo pragnął. Podświadomie czy nie, pragnął najbardziej na świecie i właśnie teraz to w niego uderzyło. Zdecydowanie nie był dobrą istotą… A dzisiaj musiał zabić jeszcze kilku…

Przedzierając się przez kolejne wysokie trawy, skąpany w jaskrawym świetle księżyca, poruszał się do przodu, kołysząc ciałem na boki, zwinnie niczym wąż. Od czasu do czasu mrużył oczy, spoglądając niepewnie przed siebie. Jeżeli wierzyć informacją, jakie dostał…
Ziemia nagle stała się wypalona. Trawa zniknęła, ustępując miejsca pustym, zwęglonym połaciom terenu. Po ziemi wciąż walały się zwłoki, obok których, jeszcze drgających i ciężko oddychających, przechodził nie tak dawno temu. Ale coś było jednak nie tak…

-Tego się naprawdę nie spodziewałem.
Ostrze samo wysunęło się z jego rękawa, po czym złowieszczo zabłysło w świetle księżyca, mieniąc się przez moment w ciemnościach.
Jego starzy przyjaciele… z Shideharą na czele. Nie mogło być lepiej…. I gorzej zarazem. Na całe szczęście nigdzie nie było… O kurwa!

-Radziłbym uważać, zwłaszcza na swoje plecy…
Burknął z uśmiechem od ucha do ucha, pokazując swoje ostre, trójkątne zęby. Dzisiejszy dzień naprawdę był najszczęśliwszy na świecie. Był kurewsko niesamowity. A pomyśleć, że do wschodu słońca jeszcze tyle czasu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Śro 16:53, 14 Maj 2008    Temat postu:

Kobiecy kaprys.

Ulotny zapach siarki przemieszanej z czymś słodkawym i ostrym, przypominającym odrobinę roztapiający się, karmelizowany cukier z odrobiną cynamonu dla smaku, unosił się w powietrzu już odkąd zobaczyli pogorzelisko na ziemi. Nie wiedzieć czemu nie wzbudziło to w nich jakiejkolwiek reakcji, być może dlatego, że zapach siarki można było łatwo wytłumaczyć, a jeżeli w takim miejscu jak to dostępują oni luksusu w postaci uroczego zapaszku, mile łechtającego ich nosy to chyba tylko ktoś o niezdrowych zmysłach by protestował. W każdym razie, było to lepsze od wdychania zapachu śmierci, który nazbyt nachalnie krążył dookoła nich. Nawet silniejsze podmuchy wiatru nie były w stanie przegnać stąd uroczej esencji zgonu przemieszanej z czymś... Czymś. Czymś jeszcze niepoznanym.

Kokietka zwykła bawić się swoją nową ofiarą długo i wyczerpująco, nim porzuciła, lub w najgorszym wypadku zdecydowała się na coś więcej. Jeżeli porzuciła, to takowy biedak miał o tyle szczęścia, że mógł chyłkiem wycofać się i cieszyć z tego, że przeżył. W drugim przypadku nie było już nawet ratunku, ba. Nie było nawet co zbierać po delikwencie, zupełnie tak, jakby jego obecność na świecie została nagle wymazana ze wszelkich ksiąg, spisów czy innych rejestracji. Czasem zostawała jakaś krwawa plama, dla ozdoby. Bo kokietki lubiła bawić się swoim jedzeniem.
A ona nie była inna. Można nawet powiedzieć, że przewyższała wszystkie podobne do niej w swej klasie, wszak ona była pierwsza i jedyna. Nawet kiedy cienkie obcasy wbijały się z cichym szumem w suchą, wypaloną ściółkę nikt tego nie usłyszał, zbyt zajęci byli oni oglądaniem pogorzeliska i zbyt pochłonięci dyskutowaniem nad tym, czy warto, czy nie warto się narażać. Wszak pojawiając się tutaj automatycznie sprowadzili na siebie drobne nieszczęście, które teraz spoglądało na nich z boku, chociaż ‘automatycznie’ nie było odpowiednie. Ktoś im w tym pomógł, ale jej to jakoś nie przeszkadzało. Czy kiedy jedzenie samo wchodzi na stół to się mu odmawia? Oczywiście, ze nie. Nie jest to uprzejme, a przecież nie wypada być nieuprzejmym w obliczu tak miłych gości.

- -Radziłbym uważać, zwłaszcza na swoje plecy…

- Ah... Rosssskosznie...-

W miejscu w którym jeszcze przed chwila stał wysoki cień nie zostało nic poza czarnym okręgiem spopielonej trawy. Zapach siarki nasilił się znacznie, ale było za późno, aby teraz mogli zareagować. Ogromny kłęb ognia pojawił się tuż za nimi, przypalając im skórę, ale nie było czasu, aby cokolwiek zrobić, gdyż tak szybko jak się pojawił, tak szybko znikł.

- Ah... Przysłali dla mnie kolejne, niewinne duszyczki?- jeden z nich, wysoki, chudy mężczyzna o brązowych włosach poczuł nagle gorąco na swej piersi, chwilę później znikąd pojawiła się szponiasta dłoń, która długimi szponami sięgnęła ku niemu.- Będziesz moją nową zabawką?- wysyczało ogniowe widmo, a głos zdawał się dochodzić z płomienia. Szpony rozcięły skórę z taką łatwością, jakby przechodziły przez masło i gdyby nie ‘dobre’ intencje zjawy, sięgnęłyby i serca, wyrywając je z piersi.

- Banda dzieci... Jak ci poprzedni...- dłoń cofnęła się, znikając w czerwonym ogniu, który następnie wybuchł, odrzucając ich do tyłu. Demon bawił się przednio, czując świeżą krew na swych dłoniach zdawał się jeszcze bardziej zachęcony do dalszych igraszek.

- Oh... Ty mi odpowiadasz... Haishiro Jin...- kobiece dłonie oplotły jego tors zachłannie, jakby chciały porwać młodego Shinigami tylko dla siebie. Ten z pewnością nie poczuł się zbyt komfortowo, zważając na fakt, że ciepło ciała tej istoty zdawało się tak wielkie, że zwęglało mu skórę na plecach.- Ciebie sobie zabiorę...- zachichotał głos, który na pewno należał do kobiety.- Zabiorę sobie... Twoje oczy może... Może język...? Może... serce?- długie szpony wbiły się w jego pierś nie oszczędzając bólu, który zwalał z nóg. Na moment wszystko jakby zamarło. Z przerażenia.

Nagle wszystko zniknęło. Ogień, demon, zapach, nic. Chociaż nie, został Shinigami, który osunął się na kolana, brocząc krwią tak intensywnie, że po paru sekundach utworzyła się wokół niego mała kałuża. Dla niego zwykłe „Nie masz serca” nabrało nowego znaczenia, a wszystko przez zwykły, kobiecy kaprys.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin