Forum BleachFiction Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

~ Man of Love, Man of Science ~
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Nie 14:55, 18 Maj 2008    Temat postu: ~ Man of Love, Man of Science ~

Ogromna, jasna kula zaczęła wyłaniać się z ciemności widnokręgu, podążając w górę, mozolnie pnąc się wyżej i wyżej. Światłość wygrywała nad ciemnością, dzień wygrywał nad nocą, dobro nad złem. Symbolika zawsze była ta sama. Kolejne budynki przestawały być naznaczone mrokiem, ustępując miejsca jaskrawej, pomarańczowej kolorystyce wschodzącego słońca. Wszystko nabierało swoich barw, wszystko nabierało życia. Słońce odbijało swoje promienie w kałużach wczorajszego dnia, zaglądało w każdy kąt, dając wszystkim do zrozumienia, że właśnie narodził się nowy dzień.


Wielkie, masywne i drewniane drzwi otwarły się z hukiem, kanty drewnianego obramowania zaczęły skrzypieć, dając znak każdemu, że ktoś właśnie wszedł na korytarz. Ogromny mężczyzna zaczął maszerować przed siebie, od czasu do czasu odwzajemniając spojrzenia zaciekawionych Shinigami. W momencie odwracali potem wzrok. Trudno się zresztą dziwić. Ogromny mężczyzna zniknął za rogiem, oddalając się węższym korytarzem w kierunku jednej z sal. Chwycił wypukłości rozsuwanych, harmonijkowych drzwi po czym niemal rzucił nimi na bok, załatwiając sobie przejście. Cudem można nazwać fakt, że nadal pozostały w swoim miejscu. Pospiesznym, długim krokiem wszedł na środek sali, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.

-Właśnie się dowiedziałem. Hueco Mudno… To może być ciekawe, będę miał tam wiele zabawy.
Mężczyzna spojrzał na pozostałych zebranych. Znał każdego z nich doskonale, choć nie za każdym przepadał. Prawdę mówiąc…

-Kapitanie Kenpachi. Cieszymy się, że już jesteś z nami…
Kapitan Unohana otwarła powieki, po czym obdarzyła go spokojnym, ciepłym i przenikliwym spojrzeniem. Zaraz obok niej stał kapitan Kuchiki. Oczy wciąż miał zamknięte, pogrążony w swoim charakterystycznym wyciszeniu, medytacji i odcięciu od świata. Właściwie… czy on w ogóle słyszał ich rozmowę? Uwagę Kenpachiego przykuł jednak pewien dziwny fakt. Byakuya miał na policzku plaster medyczny, nakładany na rany, które nie od razu dały się zagoić. Kenpachi uśmiechnął się z satysfakcją. Jeżeli oddział Unohany nie umiał od razu poradzić sobie z jakimiś obrażeniami, musiały zostać wywołane naprawdę silnym strumieniem reiatsu. Dłoń kapitana Kuchiki również była obwinięta bandażem. Czarnowłosy arystokrata wyczuł badawcze spojrzenie Kenpachiego, otwierając powoli oczy, spoglądając w jego kierunku. Ta obojętność na jego twarzy, ten dystans i chłód… on chyba już nigdy się nie zmieni.

-Byakuya, zdaje się, że wczoraj nieco się wyszalałeś… farciarz. Czemu ja nigdy nie zostaje odwołany do grupy interwencyjnej…
Na twarzy Zarakiego pojawił się uśmiech. Dobrze wiedział, dlaczego. Po ostatniej takiej sytuacji nie zostało zbyt wiele z ważnych „poszlak”, jakie miał przekazać w ręce generała Yamamoto.

-Zdaje się, że tym razem będziesz miał okazję się wykazać…
Z przyjemnych, zakrapianych czerwienią wspomnień wyrwał go Mayuri Kurotsuchi. Ze swoim spojrzeniem zamyślonych zwłok, z głową lekko przekrzywioną na prawą stronę, dziwaczną czapką… zaraz. Gdzie podziało się jego nakrycie głowy? Najwyraźniej Mayuri ponownie zainteresował się światem mody…

-…gdy znajdziemy się już w Hueco Mundo. A musimy się pospieszyć, bo Kurosaki Ichigo już kilka minut temu wszedł do kompleksu zwanego Las Noches.

-Tak… – Zaraki Kenpachi spojrzał z zamyśleniem w ścianę, oczyma będąc jednak zupełnie gdzie indziej. Co ten głupiec Ichigo sobie myślał…

-Oi! Jestem gotowy, mam tylko ostatnią sprawę do załatwienia. Spotkamy się przy Bramie.
Zaraki obrzucił spojrzeniem każdego z zebranych, po czym wyszedł tym samym, pospiesznym krokiem, jakim pojawił się w bocznej sali. Instrukcję od Yamamoto dostali już dawno, jeszcze na pierwszym zebraniu. Teraz kapitan Unohana chciała omówić kilka kwestii, jednak go nie dotyczyło. Jak zwykle zresztą. Dziewczyna z różowymi włosami czekająca na zewnątrz od razu wskoczyła mu na plecy. Wyszli z budynku, kierując się w stronę skrzydła medycznego.


SHIDEHARA SHIGEKAZU


-Shidehara-san?
Do jego uszu doszedł niepewny, drgający głos. Znał ten głos bardzo dobrze, choć nie można było powiedzieć, żeby słyszał go z nadmiernym entuzjazmem. Hinamori.

-Shidehara-san… nic ci nie jest?
Z dłońmi skrzyżowanymi w modlitewnym geście, podkrążonymi i przestraszonymi oczyma wpatrywała się w niego, ze strachem na twarzy.

Mężczyzna leżący jeszcze w łóżku przymrużył lekko oczy, słońce waliło po oczach niemiłosiernie. Przymrużył je lekko. Obok Niego siedziała Jego porucznik, nie wiedział, czy ma się cieszyć z tego, że ktoś się martwił, czy płakać z powodu opieprzu, jaki zaraz z pewnością dostanie.

-Hinamori...-
Przerwał na moment, w końcu Aizen uciekł, powinien zwracać się jak dotychczas, czy może już jak do kapitana? Aizen... jak mógł traktować go niegdyś jako wzorzec do naśladowania, zdradzić ludzi, którzy być może byli w stanie oddać za niego życie, to było po prostu... było...

~Zupełnie jak Soyer...~
Niekontrolowana myśl, która wymknęła się z pośród natłoku innych? Być może, a być może taka po prostu była prawda. Na myśl o zdrajcy pięść sama zacisnęła się, szybko rozluźnił mięśnie twarzy udawając, że nic się nie stało.

-...-san? Co Ty tutaj robisz?-
Młoda, zafrasowana i przejęta dziewczyna uśmiechnęła się nagle, wycierając błyszczące perełki w oczach dłonią, wyglądając przy tym jak dziecko.

-Cieszę się, że jednak nic ci nie jest… gdy się dowiedziałam co się stało…to było straszne… Nie wiedziałam, co zrobić. Pomyślałam, co zrobiłby nasz kapitan na moim miejscu, ale byłam taka..taka…
Jej spojrzenie stało się nagle zamglone.

-Shidehara…
Przełknęła ślinę, po czym spojrzała na niego niepewnym wzrokiem, otwierając usta, lecz żadne słowa nie wydostały się z nich. Hinamori spojrzała w ziemię, podobnie jak białowłosy, zaciskając przez chwilę dłoń.

-Według prawa Społeczności Dusz jesteś przestępcą.
Jej słowa zostały wypowiedziane cicho, lecz zadziwiająco pewnie. W uszach młodego Shnigami zabrzmiały jak wyrok.

A więc dobrze myślał, Hinamori nie przyszła by tutaj tylko i wyłącznie z troski o członka oddziału. Był przestępcą, co zrobił by kapitan? Durne myślenie, jego tutaj nie było. Tak naprawdę w głowie Shigekazu miała miejsce burza mózgów, z jednej strony nie mógł zrozumieć sposobu w jaki sposób Aizen postąpił z członkami własnego oddziału, a z drugiej, Społeczność Dusz miała swoje debilne prawa, od których i sam białowłosy by najchętniej uciekł.

-Wiem o tym i nie żałuję... Hinamori-san, zrobiłabyś to samo na moim miejscu, poza tym... jakkolwiek mało rozumiem prawa Społeczności, to olśnij mnie. Jakie są zarzuty? Ryzykowanie własnym życiem? Bo utrudniać pracy, nikomu jej nie utrudnialiśmy, tam nie było żywej duszy, za to mam kilka informacji, które mogą się przydać seireitei, nic mi nie będzie.-
Spróbował się podnieść do pozycji siedzącej.

Hinamori spojrzała na mężczyznę, który bez problemów podniósł się do pozycji siedzącej, odsłaniając nagą klatkę piersiową. Wyciągnęła mały skrawek papieru, po czym zaczęła czytać.

-Niewykonywanie poleceń kapitana. Działanie wbrew woli kapitana. Nielegalne wkroczenie na militarny teren Społeczności Dusz. Używanie fałszywych danych… Shideharu, jesteś podejrzany o zabójstwo ponad 63 Shinigami.
W sali nastąpiła cisza, o której można z całą szczerością powiedzieć, że była grobowa. Głos Hinamori zadrżał.

-Ja… ja wiem, że nie byłbyś do tego zdolny. Nie ty… nie zrobiłeś tego. Nie zrobiłeś tego, prawda Shideharu? Prawda?!
Młoda Shinigami spojrzała w ziemie ze świdrującym spojrzeniem ,zaciskając w gniewie obie dłonie.

-Najpierw niesłusznie osądzają kapitana Aizena, teraz ciebie… Nie pozwolę im ciebie odebrać. Nie tak, jak zrobił to Ichimaru. – jej zaciśnięte dłonie wciąż drżały ze wściekłości.

W głowie Shigekazu panowało obecnie coś na wzór sztormu. Gdyby poziom złości był mierzony czymkolwiek, urządzenie właśnie przestałoby działać.

-Podejrzany o zabicie ilu osób? Oni są... żałośni. Nie dość, że nasz mini oddział dowiedział się więcej, niż całe to pieprzone poszukiwanie przez oddział "interwencyjny", to teraz zwalają zabójstwo 63 wyszkolonych shinigami, gdzie każdy jeden był w stanie zrobić ze mną co chciał na szeregowca? Powoli zaczynam rozumieć... czym kierował się kapitan opuszczając społeczność...-

LINA GRANTZE

Wpadające do pomieszczenia promienie świetle zbudziły ją ze snu. Otworzyła powoli oczy. Wiedziała aż nazbyt dobrze, gdzie się znajdowała. To już drugi raz, kiedy otwierała oczy w podobnym pomieszczeniu. Zdecydowanie zbyt często, jak dla niej. Zastanawiające… nic jej nie bolało, czuła wszystkie kończyny, zdawała się nie mieć żadnych ran, nawet żadnych zadrapań czy sińców. Leżała w szpitalnym łóżku, w kolejnym z ich dziwacznych strojów dla chorych. Powoli wstała, sprawdzając, czy nie ma przypadkiem problemów z percepcją. Wszystko było jak najbardziej w porządku. Spojrzała na małe lusterko na ścianie… wciąż czuła się bardzo dziwnie, bez żadnego „makijażu” jak nazywali to niewtajemniczeni. Spojrzała na wieszak przed sobą. Jej kimono. Przez umysł przeleciała nagle masa wspomnień. Nie, to nie było jej kimono. Ten strój należał do Shidehary. Mankiety do teraz były podwinięte. Lina pospiesznie zdjęła z siebie szpitalną szmatę, sięgając ręką w kierunku ubrania na wieszaczku. Właśnie wtedy poczuła się naprawdę nieswojo. Grantze dopiero teraz poczuła czyjś wzrok na swoim ciele. Na SWOIM NAGIM CIELE. Przerażona, starając się zasłonić wątłymi rękoma ile tylko się da, jak oparzona odskoczyła do tyłu. Jej spojrzenie zetknęło się z obojętnymi, niewzruszonymi oczami, które bardzo dobrze znała. Odetchnęła głęboko, czując, jak rozluźniają się jej mięśnie. Pomimo patrzenia na ciała pozostałych Shinigami jak na kawałki mięska, które wcześniej czy później będzie kroiła, mimo wszystko nie chciała, żeby jakiś facet zobaczył ją nago, o ile nie będzie mu się to należało. Po prostu… został w niej ten dziwny pierwiastek kobiecości.

- Nemu Kurotsuchi… przestraszyłaś mnie!
Zaczęła ubierać swoje nieswoje kimono. Już bez krępacji. Nemu zawsze pozostawała chłodna, niezależnie, czy wokół nagich kobiet, czy wokół mężczyzny. Czy nagich, tego już nie wiedziała, ale dosyć powiedzieć, że chyba nie było faceta, który się za nią nie obejrzał chociaż raz. Mayuri miał gust, kiedy ją… „stworzył”.

-Niepotrzebnie… nie mam złych intencji. Przysyła mnie kapitan. Przesyła Ci pozdrowienia oraz zaprasza do napisania dogłębnego raportu na temat wszystkiego, co robiłaś wczoraj. Wie już o sekretnej misji, tak jak każdy inny kapitan. Rozpoczęło się specjalne postępowanie. Niejaki Shidehara Shigekazu jest podejrzewany o szereg morderstw oraz innych, pomniejszych wykroczeń. Wielu naocznych świadków widziało cię w towarzystwie tego osobnika, paru doniosło nawet o twoim pobycie w kwaterach tego shinigami, podejrzewają kontakty seksualne…
Oczy Liny w jednym momencie zrobiły się naprawdę gigantyczne, cała jej twarz momentalnie stała się czerwona ze złości.

-Słucham?! Jakie kontakty?! Co oni wszyscy sobie myślą?!
Była bardzo, bardzo zła. Miała ochotę łamać karki, miała ochotę burzyć ściany, miała ochotę dorwać tego, kto to wymyślił i spędzić z nim kilka minut miłego sam na sam. Z sadystycznych marzeń wyrwała ją jednak Nobu.

-Spokojnie, to naprawdę nic takiego. Hormony znane ludzkim organizmom mają swoje percepcyjne odzwierciedlenie również w naszym świecie. Podobno potrafimy kochać, pożądać, nienawidzić i pragnąć… Nie sadzę, aby twoje kontakty seksualne z przypadkowymi partnerami były czymś złym. Wręcz przeciwnie. Stosunki nastawione na przyjemność i zaspokajanie zwierzęcych potrzeb świetnie działają na samopoczucie. Kopulacja bez zobowiązań jest podob…

-Dość! Dość, dość, dość! – Lina nie mogła słuchać tego już ani sekundy dłużej. Jej twarz chyba nie mogła stać się jeszcze bardziej czerwona. Podczas gdy Nemu mówiła to tym swoim spokojnym głosem… Co z nią było nie tak?!

-Dobrze, Lino Grantze. W takim razie przejdę do sedna sprawy. Kapitan udaje się do Hueco Mudno z misją ratowania shinigami w zastępstwie – Kurosaki Ichigo oraz podążającymi za jego tropem Abarai Renjim oraz Kuchiki Rukią. Przez czas jego nieobecności zwierzchnictwo spada na mnie, poprzez moją rangę i stanowisko. Twoim obowiązkiem jest napisać teraz dokładny raport, jak już wcześniej wspomniałem. Do czasu napisania go oraz specjalnego przesłuchania masz zakaz opuszczania tego budynku, pod groźną konsekwencji prawnych.
Nobu odwróciła się, po czym położyła na stoliku pióro i kilkadziesiąt kartek papieru. Następnie udała się do drzwi, które, ku zdziwieniu Liny, otworzył jej strażnik znajdujący się po drugiej stronie pomieszczenia. Kobieta odwróciła się tylko po raz ostatni w przejściu, spoglądając na Linę.

-Kapitan powiedział, żebyś nie zagłębiała się zbyt głęboko w szczegóły. Oni ich i tak nie zrozumieją.
Coś było nie tak. Lina znała charakter Nobu. Ostatnie zdanie powiedziała z dziwną, zupełnie inną tonacją. Czy ona… miała zataić pewne fakty?!

HAGESHI JIKYUU

Niemożliwe. To wszystko to jakiś obłęd. Kurwa niemożliwe... Hageshii był z każdą chwilą coraz mocniej zdenerwowany. Jego wściekłość w rosła w skali od jednego do dziesięciu i osiągnęła zdumiewające trzydzieści. To co się dzieje to drwina. Ktoś za to zapłaci. Z tym delikatnym szczegółem, że niestety nic nie mógł poradzić. Czuł się po prostu bezsilny wobec takiej mocy. Ogień. Dosłownie chwila. Spalona ziemia znalazła swoje wytłumaczenie. Pozbawienie serca gołymi rękami. Do jasnej cholery. Wszystko na nic. Nie da się żywcem. Nie ma mowy. Nikomu. To tak jakby samemu popełnić samobójstwo. Szlag by to wszystko trafił. Ból. Oparzenia. Przez jeszcze chwilę mógł wszystko oglądać, ale już nie mógł się ruszyć. Ciemniało mu w oczach.
Spadał w przepaść...
Nagle poczuł ciepło. I znowu dokuczliwy ból. Nieco łagodniejszy niż wcześniej, ale zawsze. Przyjemne ciepło na twarzy. Hm, jednak nie. Trochę za mocno. Mógłby to ktoś uregulować. Ciemno tu, na samym dnie. Chwila...
Spróbował otworzyć oczy. Wszystko wokół zakołysało się, a białe plamki przysłaniały część obrazu, ale był to niezbity dowód, że jeszcze żył. Chyba. Cholera wie z tym bytowaniem. Stanowczo było trochę za gorąco...
Zobaczył jakieś niewyraźne kontury czegoś ogromnego... gdzie był? Biało-czarna szafa? Nie... ten uśmiech. Ta fryzura. I... o cholera. Poznał postać stojącą nad nim. Zaraki Kenpachi. Kapitan jego oddziału. Co się mogło stać ? Wypadałoby zasalutować. Starał się choć wykonać drobny gest w stronę swojego dowódcy. I nagle poczuł wstyd. Świadomość, że nie mógł zrobić praktycznie nic, nie mógł pomóc swojej grupie w żaden sposób. I teraz przyjdzie się wyspowiadać przed kapitanem... jasna cholera. Pierwszy raz poznał "zażenowanie".

-Kapitanie...? - Co się stało? Gdzie ja jestem?
Miał tylko nadzieję, że stać go na dobry salut. I brzmi całkiem porządnie jak na kogoś lekko przysmażonego.
Zaraki wciąż szczerzył zęby, kiedy wycedził

-Gdzie jesteś? Kurwa, szeregowy, a gdzie możesz być z rozległą raną pleców i poparzeniami.
W tym momencie Yachiru uśmiechnęła się słodziutko, po czym dodała.

-Jesteś sławny, Hageshii-chan! Jesteś sławny! Nawet kapitanowie o tobie mówią.. może nie tylko o tobie, ale w dużej mierze!
Hageshii albo miał omamy słuchowe, albo niedosłyszał w tak młody wieku. Ach te rany. Co się mogło stać? Miał chaos w głowie. Sława? Tego najmniej było mu trzeba. Jak to miło spotkać znajomą twarz w takiej sytuacji. Zatem szpital. Z całą pewnością. Pytającym i lekko zgaszonym wzrokiem spojrzał na Kapitana. Rozległa rana pleców, hm ?

-Sławny?
Co mógł stracić po tym, jak stracił przytomność ?
Kenpachi spojrzał na jednego ze swoich podopiecznych. Prawdę mówiąc ledwo go kojarzył. I to zapewne dzięki temu wielkiemu mieczowi, który leżał teraz obok, oparty o ścianę. Kapitan jedenastego oddziału powiedział, już o wiele spokojniej:

-Można nazwać to i tak. Sława… cóż, osoba, jako jedna z niewielu przeżyła masakrę na pewno będzie przez chwilę sławna. Ale to nieistotne. Staruszek Yamamoto chce znać fakty. Chce wiedzieć wszystko.
Zaraki przybliżył się jeszcze bardziej do jego twarzy, świdrując go swoimi oczyma.

-Ale najpierw chcę wiedzieć ja.
Prawdę mówiąc nie miałby najmniejszej szansy przetrwać tamtej masakry, gdyby nie pojawił się w tamtym czasie i tamtym miejscu. Dawno by nie żył, gdyby to on był celem. Sława w tym wypadku była czymś cholernie niepotrzebnym. Nad tym też nie panował. I najmniej tego potrzebował. Co się działo ? Czy dorwali tamtych ?
Przyjdzie czas na spowiedź przed samym Yamamoto. Kenpachi zbliżył się jeszcze bardziej. Hageshii ze zdenerwowania lekko za głośno przełknął ślinę. Wydawało mu się też, że trochę zbladł. Przed spojrzeniem Kenpachiego nie było ucieczki...
Lepiej zachować właściwą powściągliwość...

-...Tak ? - To pytanie miało opory przed wykonaniem rozkazu przejścia przez gardło.

SOYER BLOWLOOM

Soyer siedział na jednej z ławeczek, spoglądając na społeczeństwo shinigami, które właśnie budziło się do życia. Czuł się niesamowicie wypoczęty. Wgryzając się w kanapkę, myślał, co dzisiaj przyjdzie mu zrobić. A miał wiele do zrobienia. Po wczorajszych wydarzeniach wszystko przycichło. Zupełnie, jak gdyby nic się nie stało. I pomyśleć, że kilka lat temu było niemal identycznie. Ale kto o tym mógł wiedzieć. Połykając kolejny kęs zaczął sobie przypominać, co działo się potem, po spotkaniu z jego przyjaciółmi. A były to naprawdę… „zróżnicowane’ wspomnienia. Shidehara, Grantze, Hageshi… każdy z nich uszedł z życiem. Cóż, nie należy jednak postępować niezgodnie z ręką, która karmi. Zastanawiał się, co w tym momencie robi jego kapitan. Co robi Shideharu… Jin zapewne był już w innym świecie, a jego serduszko zapakowane w jednym z tych słoików z formaliną, jakie wiele razy widział w młodości, z fascynacją spoglądając na pracę dziadka. Cóż…

Szczupły mężczyzna podniósł się z drewnianej ławki, strzepując z siebie okruszki kanapki. Miał jeszcze sporo czasu, zanim przyjdzie mu naprawdę działać… może odwiedzić koszary? W końcu, jeżeli jego informacje były prawdziwe, a na pewno były, jego status to „osoba zaginiona”, nie „seryjny morderca”. Ale czy miał ochotę widzieć znowu wszystkie te twarze? Zwłaszcza, kiedy znowu w końcu jest ponad nimi? Gdy ruszył przed siebie, w bliżej nieokreślonym kierunku jego myśli momentalnie znalazły się przy Shi. Uśmiech pełen trójkątnych zębów pojawił się na jego twarzy, jednak znikł równie szybko. Nie mógł rzucać się w oczy, nie, dopóki nie zdecydował, jak to rozegrać. Minął grupkę Shinigami. Znał ich, byli z jego oddziału. Oni nawet na niego nie spojrzeli, nie zastanowili się… czyżby przechodził aż taką metamorfozę? Gdy kilka godzin temu spojrzał w lustro faktycznie zauważył kolejne zmiany, ale nie wydawały mu się aż tak poważnie… zupełnie inne, gadzie oczy, jeszcze bardziej wystające kości policzkowe, bledsza skóra i włosy, które zmieniły barwę z brązowych na czarne. Mimo to rozpoznawał siebie bez problemu. Czyżby właśnie zaszły w nim kolejne zmiany? Odrzucił od siebie te myśli, nie interesowało go to zbytnio. Może to i dobrze… da to mu jeszcze większą anonimowość.

Dzisiaj był wyjątkowy dzień. Święto w Społeczności Dusz. Tylko które to było? Pokonanie złych i brzydkich Quincy? A może coś związanego z tym starożytnym demonem… nie ważne. Nigdy nie przestrzegał tych świąt, zawsze zostawał w swojej posiadłości. Poza dzisiejszym dniem. Dzisiaj wszystko będzie inne. Weźmie udział w festiwalu, zabawi się, odpręży. Już nie mógł się doczekać. Zwłaszcza, że nie będzie sam. Opuszczenie Społeczności Dusz przez czterech kapitanów oraz mobilizacja kolejnych do wymarszu wydawała się czynnikiem bardzo sprzyjającym. Szkoda tylko, że za chwilę spadnie na nich jakieś ziemskie miasto. Ale do tego czasu będzie już po wszystkim. A przynajmniej powinno być… Do południa było jeszcze daleko, jednak główny plac już teraz był zatłoczony. Ozdoby, malunki, serpentyny, stare gobeliny, lampiony… i masa niczego niespodziewających się shinigami. Czyżby poczuł wyrzuty sumienia? Możliwe…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Nie 15:13, 18 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 14:29, 19 Maj 2008    Temat postu:

Wspaniałe, naprawdę wspaniale dekoracje. Właśnie przechodził obok ogromnego, papierowego smoka, najprawdopodobniej „skonfiskowanego” w ziemskim świecie. Miał stanowić dekorację do stoiska, gdzie montowano ogromny ruszt. Po chwili ruszył dalej przed siebie, mijając dwie roześmiane, milutkie shinigami wieszające lampiony. Krótkie, brązowe włosy, piękne, piwne oczy.. wyglądały naprawdę słodko. Jedna z nich odwzajemniła jego spojrzenie. Nie było to chyba dla niej zbyt miłym doświadczeniem, bowiem z niepokojem ponownie spojrzała na lampion, który przymocowywała do drewnianego kręgosłupa kolejnej stawianej konstrukcji. Po chwili obie jednak zachichotały… no tak, nieśmiałość. Delikatnie się uśmiechając ponownie ruszył w kierunku ogromnego placu, na którego był obrzeżach. Budki powstawały jedna po drugiej, nad jego głową były poprzewieszane sznury, do których przymocowano kolejne, tym razem tylko czerwone lampiony. Na samym środku znajdowała się ogromna lodowa figura, przedstawiająca walczących w zwarciu wojownika i demona. Wojownik przebijał gardło demonowi, który z kolei wbijał swoje długie pazury w jego klatkę piersiową. Słońce wzeszło już bardzo wysoko, a więc lód powinien się już dawno roztopić. Robota oparta na magii? Możliwe, w każdym razie wyglądało to naprawdę ładnie. Ku jego lekkim rozczarowaniu ładniej niż w jego posiadłości. Dziwna myśl przeszła przez jego głowę. W zasadzie… dawno już tam nie był. Jest teraz „zaginionym”, a więc służba na pewno się niepokoi. I dobrze, niech tak zostanie. Póki co nie powinien się tam pojawiać, nie potrzebował zbędnego rozgłosu i oskarżycielskich spojrzeń tamtych idiotów. Jin… Szczerze mówiąc, od momentu, gdy Shi wbiła mu swoją dłoń w serce przestał go pamiętać. Znalazł się po prostu w złym miejscu o złej porze. Cóż…
Z zamyśleń wyrwała go para shinigami z Zanpaktou przy bokach, czujnie obserwując narastający tłum. No tak, strażnicy. Procedury bezpieczeństwa zostały jednak zachowane. Choć szczerze mówiąc… nie powinno mu to utrudnić zadania.
Usiadł na niedokończonej scenie, której budowniczy najwyraźniej zrobili sobie chwilową przerwę. Podparł się z tyłu rękoma, po czym spojrzał daleko przed siebie. Skrzydło naukowe. Miliony zabezpieczeń, setki zamków, dziesiątki strażników… a wszystko dla jednej informacji. Soyer podrapał się po brodzie, z zastanowieniem przyglądając się ogromnemu budynkowi. Cóż… zawsze można było pocieszyć się faktem, że Mayuriego ani Nemu nie będzie w domu.

-Przepraszam, możesz stąd zejść? Jeżeli nie widzisz, nie jest skończona. Ponadto to jest SCENA, nie KRZESŁO, jesteś na wakacjach czy co?

Soyer spojrzał przed siebie, na trzech dobrze zbudowanych, podpartych w biodrach Shinigami. Gdyby świat opierał się na sile mięśni, nie na reiatsu, mógłby się nawet ich bać. Mimo wszystko ci trzej mieli raczej zerowy potencjał. Przyjrzał się ich posturze, ich giętkości. Gdyby wyprowadził teraz cios, każdy z nich leżałby na ziemi, zanim chwyciliby za swoje Zanpaktou.

-Słyszysz, co do ciebie mówię, czy może jesteś głuchy, he?!

Dryblas wysunięty na przedzie podszedł jeszcze bliżej, zaglądając mu w oczy. Przez chwilę zwątpił, Soyer to poczuł. Zawahał się jego spojrzenia, wystraszył się jego źrenic. Wszystko zostało jednak błyskawicznie zamaskowane przez srogą, groźną minę. No tak, obecność przyjaciół zobowiązuje…

-przepraszam, już sobie idę.

Soyer zeskoczył ze scenicznego podestu, po czym pokornie minął grupkę muskularnie zbudowanych Shinigami, czując ich „odprowadzający” wzrok na swoim ciele. Tak, ich chwilowy przywódca musiał zapewne czuć się niezwykle dumny z tego, co zrobił. Niech tak też zostanie.

Mijając kolejne stragany ze smażonymi rybami, wołowym mięsem i sosem do ryżu w pięćdziesięciu różnych smakach zaczął się zastanawiać, co takiego jest w takich świętach… możliwość odpoczynku od pracy? Okazja do spotkania się w większym gronie? Darmowy alkohol? Czy Shinigami, podobnie jak ludzie, są aż tacy nostalgiczni, aż tak ciągnie ich do innych ze swojej grupy, ze swojej nacji? Szczupły mężczyzna pomyślał o samym sobie, o swojej osobie. Zawsze był sam. Służbę traktował jak istoty gorsze od siebie, robił to świadomie i z premedytacją. Kobiety uważał za istoty potrzebne mu tylko w jednym, wiadomym celu. Towarzysze, przyjaciele… a miał jakiegoś? Może miał kilku rówieśników z dzieciństwa, ale wszystkich odebrały już Puści. A szczerze mówiąc, nie tęsknił za nimi zbytnio. Miłość? Tak, zakochał się. Tylko raz, ale nie zapomni tego do końca swojego podłego życia.
Soyer przystał, aby spojrzeć na płatki wiśniowego drzewa, leniwie opadające na ziemie przy powolnym, delikatnym wietrze, czyniąc całą brukowaną ziemię biało-różolwym chodnikiem. Właśnie sobie zdał sprawę, że nigdy nie przypatrywał się dokładnie takiemu zjawisku. Być może uważał to podświadomie za głupotę, zbędny i naiwny romantyzm. A być może nie chciał się stać po prostu jak cała reszta tego motłochu? Z parsknięciem ruszył dalej przed siebie.
Tak, tak naprawdę zawsze był sam, od kiedy tylko pamięta. Gdy ktoś, malutki ktoś pojawiał się w jego życiu, los zawsze mu go odbierał. Potem nauczył się żyć z samym sobą. W późniejszym okresie stało się to nawet przyjemne. Gdy jesteś sam, masz naprawdę wiele czasu na przemyślenia. Dostrzegasz błędy i słabości innych, widzisz ich wady… Społeczeństwo Dusz już dawno przestało być dla niego czymś wspaniałym, czymś, dlaczego warto żyć i funkcjonować. Tak, najlepsza była samotność. Zaufanie dla samego siebie, pełna kontrola, brak zobowiązać i wpływu innych. Dlaczego więc czuł, że chciałby teraz mieć kogoś obok? Zabawne, osoba, która ma na rękach tyle krwi, która zabija bez znaczenia, za co i kogo. Chciałaby czasem sobie z kimś porozmawiać… O czym?! O tym, jak pożądanie wywołane zdobyciem Shaola zamieniło go w bestię? Może o masakrze w karczmie? O tym, co zrobił Harace? O tym, co zrobił wielu innym Shinigami? A może o jego przyszłych planach? O torturach, jakimi się chełpił, też ktoś na pewno by się dowiedział.

„Dziwaczejesz na starość”

Wiedział, że jest podły. Wiedział, że powinien trafić do Hueco Mundo, stać się bestią i żyć jak bestia, w zgodzie z jego naturą. Nie rozumiał, dlaczego los, życie, a może coś jeszcze większego chciało go akurat tutaj, gdzie wyrządzi najwięcej zła i cierpienia. Jego dusza już od dawna była czarna, było mu z tym ponadto dobrze. Jedyne, w co wierzył, to własne ideały. Własne plany, własne założenia, własne dążenie do celu. I, trzeba przyznać, nie czuł się przez to źle. Sam, sam, całkiem sam, zawsze sam. Nagle Soyer stanął w miejscu.
W takim razie czemu wciąż wracał myślami do tej suki Shi? Czy to ją wyobrażał sobie podświadomie, spacerując razem pod tamtym okropnym, wiśniowym drzewem? Znał ją… nic ich nie łączyło. Nic, poza zaspokojeniem zwierzęcych potrzeb, poza samolubnym zaspokojeniem swoich żądz i zachcianek. Trzeba przyznać, pod tym względem dobrali się znakomicie. Kilka wspaniałych chwil, po której pojawia się ponowna, skryta pogarda dla drugiej osoby. W takim razie czemu? Ach… pieprzyć to. Spojrzał w niebo. Słońce było już bardzo wysoko. Zbliżało się południe, w końcu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Wto 1:26, 20 Maj 2008    Temat postu:

Ayame Mitsui i Hageshii

Był piękny słoneczny dzień a festiwal tuż tuż. W Seireitei radosna atmosfera unosiła się w powietrzu i mogłoby się nawet wydawać, że zaraża wszystkich po kolei. Wesołość nie opuszczała także i pewnej młodej dziewczynki o średnim wzroście i kruczoczarnych krótkich włosach i niebieskich oczach. To niecodzienne jak na japońską modłę połączenie dawało dość sympatyczne wrażenie, które dodatkowo potęgowane było przez delikatne, nieco dziecinne rysy twarzy. Młoda shinigami skakała nonszalancko z nogi na nogę i podśpiewywała pod nosem jakąś wymyśloną przez siebie melodię. Co jakiś czas przystawała na chwilę aby poobserwować wir przygotowań wokół siebie albo po prostu pogapić się na niebo (potykając się przy tym o przypadkowych niewinnych przechodniów). W końcu osóbka dotarła do swojego celu i zatrzymała się przed bramą prowadzącą do budynku kwater oddziału 4. Ogarnęła budynek wzrokiem a na jej twarzy wymalował się nostalgiczny uśmiech. Tak.. Ileż to razy przez roztrzepanie lądowała tam z wszelakiej maści ranami… Uśmiech wydał się jeszcze szerszy i młoda kobieta ruszyła dziarsko przed siebie. Na głównym hallu zatrzymała się ponownie. Należało sobie bowiem przypomnieć jak to też znaleźć tego całego Hageshiego Kyuu czy jakoś tak… Hmmm… Jak to leciało? Dziewczyna zmrużyła oczy i wytężyła wyobraźnię : duży, długie czarne włosy, duży Zanpaktou, mięśniak. Ktoś taki powinien zdecydowanie odstawać od reszty. Tylko gdzie go znaleźć, oto jest pytanie, z którym sam Hamlet miałby problemy odpowiedzieć. Młoda shinigami zatrzymała jakiegoś losowo wybranego szeregowca z 4 i zapytała o osobnika posiadającego wyżej wymienione cechy. Bardzo miły jegomość odparł z uśmiechem, że owszem ktoś taki poszkodowany jest w kwaterze i znajduje się w jakimś pokoju o mało mówiącym numerze. Całe szczęście że szeregowiec okazał się na tyle uprzejmy, że zgodził się podprowadzić zbłąkaną owieczkę do celu. U drzwi do pokoju Kyuu-san dało się jednak wyczuć ogromne reiatsu i tylko idiota nie wiedziałby do kogo ono należy. Dziewczynka podziękowała więc i usiadła na ławeczce. Zawsze można przecież poczekać… A za oknem taki piękny widok…

Po jakiś 15 minutach drzwi do sali szpitalnej otworzyły się ze skrzypem i wyłonił się kapitan 11-tego oddziału. Ogromny mężczyzna zdawał się małej (jak dla niego) kobiecie zasłaniać padające światło. Hmm… No tak. Wypadało chociaż coś powiedzieć. Kapitan na pewno skrzyczałby ją o brak okazywania odpowiedniego szacunku dla osób na wyższym od niej stanowisku. Czyli praktycznie każdego. Ale w sumie gdyby na prawdę wzięłaby sobie wszystkie uwagi swojego Taicho od serca to pewnie do tej pory popadłaby w depresję… A tego przecież by nie chciała… Nie mniej jednak dziewczę wstało i złożyło wyrazy szacunku. Tak. Trzeba było zrobić dobre wrażenie na kimś kto jest przełożonym małej Yachiru. A nóż widelec jeszcze mógł ją zapamiętać? W końcu jego porucznik to swoisty fellow in crime dla niej. Uśmiechnęła się słodko i utkwiła radosne spojrzenie w kapitanie Zarakim, który wydawał się mierzyć ją wzrokiem. Najwidoczniej nie skojarzył jej, a zachowanie dziewczyny musiało go zaskoczyć, gdyż podniósł jedną brew w geście zdziwienia. Odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. Chwilę później dało się słyszeć drugie skrzypnięcie drzwi i wyłonił się mężczyzna, który nawet mógł pasować do podanego jej opisu…

Hageshii był blady. W sumie sam dokładnie nie był tego świadom, ale musiał przeżyć coś w rodzaju szoku w trakcie ‘przesłuchania’. Nie miał bladego pojęcia dlaczego aż tak bardzo przeżywał tak nieskomplikowaną sytuację.
W gruncie rzeczy jednak może tylko mu się wydawało ?
Teraz to właśnie słowa miały pierwszorzędne znaczenie. Ciężko pojąć ten świat. W sumie to nie opłaciło się tamto wyjście. Jednak nie żałował zbytnio, nie wiedzieć czemu. Może to dlatego, że miał na głowie inne rzeczy? Wszystko wydawało się być aż nader szare w tej… nowej rzeczywistości, w której się znalazł. Szare światło padające na niego przed chwilą przez okno. Szare postaci. I on sam. Wszystko jednolite i bezbarwne, zupełnie jakby ktoś pod jego nieobecność zabrał wszystkie kolory. Nie mógł się zdobyć na żadne pozytywne myśli, mimo szczerych chęci. Miał teraz nieodparte wrażenie, że z nikim nie jest równy, a wręcz przeciwnie – stanowi tylko podjednostkę i element ruchomej dekoracji dla aktorów w teatrze. Do tego aktorzy byli niemal jedynym kolorowym elementem. Poczuł coś, co zidentyfikował jako ‘żal’. Czegoś żałował. Nie wiedział dokładnie czego… może tego, że jednak nic nie zrobił w tamtej sytuacji ? Przypomniał sobie każdy szczegół z momentów, w których tracił świadomość. Jego ostatnie świadome myśli, które ugrzęzły gdzieś daleko w pamięci zaczęły powoli wypływać. Z mozołem. Cholerny ból. Swoją drogą czas się rozejrzeć… zaniedbał trening. W gruncie rzeczy czuł, że przyda mu się przespacerować trochę. Odpocząć. Dziwne słowo. Po to odpocząć, by mógł potem trenować. A potem znowu. Kto potrzebuje tego wszystkiego ? Są tacy, którzy po prostu chcą robić to, co do nich należy. Jednym z nich był właśnie Hageshii. Z tą jedną różnicą, że wplątał się już zbyt mocno w to wszystko, by teraz móc wyjść z tego od tak po prostu. Zastanawiające dlaczego mówią w większości o nim. Może i był trochę naiwniakiem, z pewnością coś musiał przeoczyć… miał takie same, jak nie mniejsze zasługi jak inni, którzy ‘przeżyli’. Tak naprawdę to była kwestia chwil. Sam równie dobrze mógł zginąć. Co więcej, miał na to najprawdopodobniej największe szanse. Chyba pierwszy raz od bardzo dawna było mu cholernie wstyd. Tego, że był bezużyteczny i nie mógł robić nawet tego, co robić powinien. Tego, że ciągle istnieją… i pewnie istnieć będą istoty, które mogą go zabić w mgnieniu oka. I tego, że skurwsyny będą zawsze. Chociaż to ostatnie to trochę nie jego wina, ale tego też każdy dobry Shinigami wstydzić się powinien. I tyle.
Wstał z łóżka. Poczuł, że leżenie mu nie służy w bardzo wybitny sposób. Pewnie przez tą ranę na plecach. Najchętniej zamieniłby łóżko na wygodną ziemię i trawę. Być może wcale od tego nie był daleki, ale najpierw trzeba było opuścić szpital. Możliwe pozostając jak najmniej zauważonym przez wszystkich, co było bardzo trudne do wykonania. Westchnął cicho i zrobił kilka chwiejnych kroków w stronę drzwi, które uchylił. Wyszedł na korytarz zupełnie nie myśląc o tym, że może kogoś na nim zobaczyć. Tego tylko brakowało. Zresztą wyglądało to, jakby owa osoba czekała na niego. Dziwne te przywidzenia. Spojrzał na osóbkę i postanowił ruszać dalej.

-Stój! Stój! Kyuuu-chaaan!- zawołała dziewczyna próbując za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę osiłka, który miał zbolały wyraz twarzy
-Poczekaj muszę z Tobą pomówić!
Wysoki mężczyzna był szczerze zdziwiony. O co może chodzić kobiecie, której nie znał ? Do tego robi straszny, niepotrzebny hałas. Niech ją licho. Spacer pewnie też diabli wezmą. Pomyślał wtedy, że uda się prosto do swojego domu. Nie ma innej opcji.
-Znam Cię? Zresztą, z drogi. Nie mam czasu. – odparł, nieco rozdrażniony.
- Co prawda jeszcze się nie znamy ale muszę z Tobą porozmawiać! Przysyła mnie kapitan Kuchiki z rozkazami od generała Yamamoto!-zawołała dziewczyna próbując dogonić gbura.
-Rozkazy? – Tego się można było spodziewać… generalnie.
- Yhm! Dokładnie! Nazywam się Ayame Mitsui i od teraz mam wam towarzyszyć. Miło mi cię poznać Kyuu-chan! – młoda shinigami odparła z uśmiechem i wyciągnęła przyjacielsko dłoń. Może ten mięśniak nie jest taki zły na jakiego wygląda?
Wycelowana w jego stronę dłoń wydała się być dość dziwnym zjawiskiem. ‘Wam’? Jakie: „wam”? Znaczy się… kto jeszcze? Wszyscy już wszystko wiedzą ? Ostatnim rozkazem przecież była konspiracja. Zresztą… Jebać to ? Nie…
Niepewnie wyciągnął własną i postarał się delikatnie ścisnąć dłoń niewielkiej dziewczyny. Kto wie z czego one są zrobione.
- Kyuu-chan? Po prostu mów co trzeba robić... i daj mi w końcu mój spokój.
- SUPER! Jak miło z twojej strony! Nie ma sprawy, ale wszystko swoim czasie. Wiesz co? Widziałam przygotowania do festynu! Założę się, że są już skończone! Chodźmy zobaczyć Kyuu-chan! – To powiedziawszy rozradowana od ucha do ucha Ayame złapała za ramię dużo wyższego od siebie shinigami i zaczęła go prowadzić w stronę najpierw wyjścia a następnie festynu. Biedny Hageshi, zbyt zdziwiony aby stawiać opór, dał się ciągnąć niepozornej, nowej istotce.
-Festyny – bzdura. Niedaleko odbiję w stronę domu – myślał, opuszczając szpital.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sierak




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: D.G.

PostWysłany: Śro 21:41, 21 Maj 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Porucznik Hinamori w końcu opuściła salę.
W głowie białowłosego szalało obecnie coś na wzór sztormu. Nie. To nie był sztorm, to był pierwotny żywioł zniszczenia, który tylko szukał okazji do uwolnienia się i rozniesienia wszystkiego wokół. Przez moment jeszcze tak siedział w pozycji pół leżącej, ściskając kołdrę i gapiąc się na leżący obok łóżka zanpakutou.
Jego umysł był obecnie w takim stanie, że wizja wyskoczenia stąd i zabicia pierwszej osoby, która by się nawinęła nie była wcale taka odległa. Cokolwiek, cokolwiek by wyładować wściekłość na pieprzoną społeczność dusz. Czy to możliwe, żeby stary Yamamoto był aż takim tępym idiotą? Puścił kołdrę. Jednocześnie spostrzegł, że wcześniej biała pościel była obecnie barwy karmazynowej, Jego dłonie zaś miały na sobie ślady Jego paznokci, które nieświadomie wbił sobie w wewnętrzną stronę dłoni.
Nagle wzrok Shigekazu zmienił się, nie wyrażał wściekłości, wyrażał zupełną obojętność. Miał zginąć, do tego za coś, czego wcale nie zrobił. W sumie to wszystko było mu już jedno, byle tylko móc odzyskać chociaż na krótką chwilę przed śmiercią Harakę. Co On wygadywał? Czyżby ta kobieta faktycznie oddziaływała na Niego tak mocno? Owszem była piękna, jak i kilka innych kobiet, owszem, miała charakter, może to to? A może to to, co na ziemi nazywają "chemia"? Jak to szło...? Dopasowanie substancji wydzielanych przez ciało jednego osobnika, do drugiego? Chyba nie. Tam było coś z nozdrzami. Walić. Zakochał się.
Przejebane.

Z tą myślą podniósł się z łóżka, ocierając dłonie o i tak już brudną kołdrę. Podniósł się, ciągle w niektórych miejscach miał bandaże i ciągle przy gwałtowniejszych ruchach czuł ukłucie bólu. Nadwyrężone mięśnie, czy połamane kości? Kości bolą chyba bardziej. Na krześle wisiał Jego strój. Podszedł tam i powoli się ubrał, uważając by nie pozrywać niektórych bandaży, kilka kroków dalej leżał Jego zanpakutou, którego przymocował do pasa. Płaszcz. Element wykończeniowy można rzec, a z drugiej strony rzecz, którą Shidehara traktował na równi ze swoim zanpakutou. Poczucie indywidualności, tak. To pozwalało zachować osobowość pośród masy ubranej tak samo i przestrzegającej każdej reguły, którą byli shinigami. O ile zanpakutou po uwolnieniu był czymś, po czym można było kogoś rozpoznać... to najzwyczajniej w świecie On go jeszcze nie uwolnił. Może po prostu za mało mu na tym zależało? Ale co do cholery? Miał się dać zabić wymachując mieczem, zamiast usmażyć kogoś silnym Hadou? Bezsens.

Powoli kierował się ku wyjściu. Widział spoczywające na sobie oczy shinigami przebywających w szpitalu. Jeżeli wieści rozchodziły się tak szybko, jak zwykle to teraz przynajmniej nie będzie mieć problemów, fama o tym, że sam zrównał z ziemią dwa patrole interwencyjne powinna otworzyć mu przejścia między tłumem jedenastkowiczów, czy tym podobnych zagrożeń. I dobrze, przynajmniej sobie, kurwa, skorzysta z życia przed egzekucją.
Ciekawe jaki przydomek mu nadadzą po całym tym wydarzeniu. Pogromca jedynkowiczów? Zabójca z pogranicza? Może po prostu ten, tamten psychol jeden. A może po prostu o Nim zapomną? Pewnie tak. Aizem uciekł całkiem niedawno, a ci sobie, kurwa festyn organizują.
Białowłosy przebiegł wzrokiem po wystawkach i straganach. Eh.

Tak właściwie zastanawiało go to, czemu nie ma nigdzie brygady interwencyjnej, która odprowadzi go do celi. Może po prostu się bali? W końcu był "maniakalnym zabójcą, który uśmierca 63 osoby bez mrugnięcia okiem, ani bez większego powodu", czemu niby nie miał by rozpierdzielić całego festynu wraz z osobami go przygotowującymi? Ot, takie wielkie zejście.

Tak naprawdę to wszystko, to tylko iluzja. Te myśli, ta wściekłość, ta obojętność. Te przemyślenia odnośnie obecnej sytuacji. To wszystko było tylko marnym wybiegiem, by nie myśleć o Harace. Miał go, było ich sześciu, Soyer jeden. Wtedy pojawiła się ta suka i ten drugi skurwysyn. Jeżeli miał umrzeć, to niech dadzą mu Soyera, żeby mógł go zabić przed śmiercią.
-Kurwa!-
Krzyknął, jednocześnie puszczając wodzy swojemu reiatsu. O ile nie było to wiele, to miał nadzieję, że jacyś nowicjusze padną chociaż na kolana. Przekleństwa. Prymitywne w chuj, ale tak idealnie pozwalało odreagować. Jedna, krótka wiązanka, a tak humor się poprawiał z miejsca.
~Tak... Haraki nie mam, i prawdopodobnie przed śmiercią już jej nie ujrzę... eh...~
Co miał zrobić? W obecnej sytuacji pewnie nie mógł się oddalić nawet na krok ze społeczności.

Skierował swe kroki w jedyne słuszne miejsce. Piwniczka w Jego kwaterze. Spacer wlókł się niemiłosiernie. Widział tych wszystkich szczęśliwych i podekscytowanych ludzi, szykujących się do święta. Widział te spojrzenia na siebie i jak inni ustępowali mu z drogi. Problem był taki, że On nigdy nie potrzebował czegoś takiego, takiego prymitywnego dowodu męskości charakterystycznego dla jedenastego oddziału. A już na pewno nie w takiej sytuacji. Czuł się jak... serio kurwa jak kapitan. Wszyscy sie na Niego gapią, ustępują z drogi, gheez.
Otwarł drzwi do baraku, miejsce, gdzie jeszcze nie dawno wisiał trup.
W środku siedzieli Jego znajomi z kwatery, momentalnie się speszyli i wstali.
-Jesteście popierdoleni. Siadajcie. Wy kurwa wierzycie, w to pierdolenie, że szeregowiec dał radę ponad sześćdziesięciu osobom z oddziału uderzeniowego? Jesteście, kurwa naprawde pojebani...-
Szeregowcy usiedli i spojrzeli po sobie. Chyba do nich dotarło, w jakim świecie pełnym absurdu żyją.
To było przecież jasne jak słońce. Społeczność dusz nie mogła sobie pozwolić na to, aby nieznane coś pozabijało dwa oddziały. Musieli zwalić na kogoś winę. Lipa, że musieli właśnie na Niego.

Zszedł schodami w dół, po chwili był na miejscu. Zebrał kilkanaście butelek dobrego piwa do torby i wyszedł. Wrócił się. Wziął też kilka butelek szkockiej. Wszedł na górę, zamknął drzwi, rzucił każdemu siedzącemu w pokoju po butelce szkockiej.
-Słuchajcie kurwa. Nie, nie zabiłem tam nikogo, z resztą nie jesteście debilami z jedenastki, żeby w takie bzdury wierzyć. Społeczność nie mogła sobie pozwolić, żeby poszła wieść, że ktoś zabił dwa oddziały, więc zwalili całość na mnie. Proste. A teraz tak, macie po flaszce, tak, żebyście mnie pamiętali. Jak zadbacie o to, żeby ludzie przestali wierzyć w te bzdury i sami zaczęli bojkotować górę, że to nie możliwe, żeby szeregowiec zabił tyle ludu, dostaniecie jeszcze po dziesięć takich flaszek. Dobra cena za ruszenie tyłka i pogadanie z paroma osobami, co nie?-
Po czym wyszedł z kwatery.

Udał się znaną już sobie drogą. Na mały pagórek, górka z drzewem, gdzie lubił się wyciszać. Tak, to mogło być miejsce Jego spoczynku, tutaj mógł zapomnieć o wszystkim, co go pieniło. Otwarł pierwszą butelkę, dobrze że miał mocny łeb, przynajmniej nie musiał się martwić, że jak oddział odprowadzający do celi się pojawi, to będą go prowadzić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lina
Pokaż zdjęcie



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie

PostWysłany: Czw 23:17, 22 Maj 2008    Temat postu:

Drzwi zamknęły się za nią. Oparła się o nie drobnymi plecami, po czym odetchnęła głęboko. Po domniemanym strażnikiem nie było już prawie śladu, znikał za rogiem z jej raportem. Chwyciła się za obolały nadgarstek, po czym rozciągnęła palce prawej dłoni. Od zawsze lubiła pisać, ale co za dużo, to nie zdrowo. Lina poprawiła swoje za duże kimono po czym ruszyła szpitalnym korytarzem, następnie schodami w dół. W jej głowie wciąż tliły się wspomnienia wczorajszego dnia. Nic się jej nie stało, nie miała ani zadrapania, a jednak czuła się naprawdę okropnie. Musiała z kimś porozmawiać. Chciała złapać teraz Shideharę, Hageshiiego albo Ji… Jej serce naraz niemal wyrwało się z jej malutkiej piersi. Widziała na własne oczy, jak Jin osuwał się na ziemię. Może była bez swojego kociego oka-snakera, ale miała już do czynienia z taką ilością trupów, że bez problemu potrafiła rozpoznać śmiertelną ranę. A tamta rana wyglądała jak śmiertelna, bez dwóch zdań.
Musiała z kimś porozmawiać.
Gdy wyszła z kompleksu medycznego, miłe promienie słoneczne zatańczyły na jej twarzy, zaczęły nagrzewać czarne kimono. Pomimo wspomnień wczorajszego dnia rozciągnęła się z mimowolnym uśmiechem na ustach, choć uśmiech, to ostatnia rzecz, do której była teraz świadomie zdolna. Zasłaniając oczy dłonią, spojrzała wysoko na ogromne słońce, stanowiące zupełne przeciwieństwo pogodowej kondycji wczorajszego dnia. Odruchowo ruszyła w stronę swojej kwatery w naukowym skrzydle. Szansa, że znajdzie teraz któregoś z tamtych była niemal zerowa, niestety. Zaraz! Do jednego miejsca pamiętała przecież drogę! Jej kroki nagle zmieniły kierunek, skręciła w jedną z mniejszych uliczek. Przyspieszyła kroku, niepewna dalszego rozwoju sytuacji.

Rozległo się pukanie do drzwi. Jeden raz, drugi. Za trzecim razem Lina postarała się użyć siły. W końcu usłyszała, jak ktoś po przeciwnej stronie zaczął gramolić się, aby jej otworzyć. W szparze między framugą a kotarą pojawił się młody, szeregowy shinigami. Ani brzydki, ani przystojny, ale jedno było pewne – „narąbany” byłoby zaledwie skromnym przymiotnikiem.

-Nhee… maleńka, Shiduhahy nie ma już od wczoraj. To znaczy był… był tutej, doł mi tą… no picie nam dał i se poszedł *kac* tak szybko, jak seee pojawił, wiesz? Alhe to nic. Ja tesz jestem…

Jasna cholera…. Lina zacisnęła pięści. Był tutaj, ale gdzieś poszedł? Czemu każdy shinigami nie może sobie sprawić systemu komunikacyjnego, który ona posiadała. No trudno, pozostało kuć żelazo, póki gorące.

Nie wiesz, gdzie teraz jest?

Prawdę mówiąc, niewiele spodziewała się po odpowiadającym. Nie po tym, jak oparł się o framugę z otwartymi ustami, targany przepotężnymi odpływami i przypływami ciężaru zwanego życiem, z flaszką w ręku.

A chuj go tam wie… dał fkaszky, pierdolihł coś o szyśćisićiu iluśtsm shinigami, żhe to nie on i w ogóle. Flache dał, to ja mu wieże… wszyscy mhu tu *yep* wieżhymy.

No tak, wszystko zaczynało być logiczne. Shidehara jest podejrzewany o morderstwo, my mamy być świadkami składające zeznania przeciw niemu. Szkoda, że coś tutaj było nie tak. Ruszyła w drugą stronę, odwracając się od szeregowca sepleniącego coś o wejściu co środka, co oczywiście zignorowała. Jasne, wejść do środka, oddać się mu po czym zniknąć z jego życia, ewentualnie wyprać mu wcześniej uniform. Skąd ona to znała…. Właściwie, na razie tylko z opowieści, ale patrząc na takie osoby, nie było cienia wątpliwości w prawdziwość tych „mitów”. Nie było dobrze… baraki Shidehary, siedlisko sodomy i gomory było jednym miejscem, w którym mogła nawiązać jakiś kontakt z reszta towarzystwa. W takim razie pieprzyć resztę towarzystwa, przynajmniej do formalnych zeznać przed czymś na kształt trybunału, nie miała innego wyjścia.
Ponownie ruszyła w stronę swojej kwatery, jeszcze bardziej zmęczona i w jeszcze podlejszym nastroju. Dotarłszy na miejsce, rzuciła w kąt swoje zanpaktou, po czym rozciągnęła się na łóżku. Przez chwilę zamknęła oczy, czerpiąc rozkosz z tak prymitywnego, błogiego stanu. Jak dobrze być naukowcem, jak dobrze posiadać oddzielne apartamenty wysoko w górze, z miękkim łóżkiem i widokiem na niemal całą Społeczność Dusz. Gdy Lina uznała, że dosyć tego wylegiwania, usiadła przed swoim wysłużonym biurkiem, pilnie zwracając uwagę na proste plecy. Przejechała palcem po licznych szramach i wyrytym zdaniu ostrym narzędziem. „Każdy ma czasem gorsze dni” – tak to sobie zawsze tłumaczyła. Podparła ręce w łokciach, po czym splotła dłonie i oparła na nich ciężką, zmęczoną głowę.
Pomyślmy… Shidehara powiedział, że Haraka została porwana. Zorganizował pospiesznie grupę ratunkową, dostając wcześniej cynk o problemach na Pograniczu. Ruszyli tam, lecz zostali zatrzymani przez świetnie skoordynowane siły interwencyjne, odgradzające pole bitwy od zwyczajnych cywilów. Wtedy nagle pojawia się jakaś dziwna postać, starzec z jakimiś wysokimi kwalifikacjami, który załatwia im wstęp, po czym znika. Czyżby zależało mu na tym, żeby się tam znaleźli? A może po prostu, tak jak mówił, świetnie się bawił? Potem pojawili się na miejscu masakry, ale domniemany sprawca wciąż był w pobliżu. A raczej sprawczyni, o ile jej spostrzeżenia były poprawne… Wszystko działo się tak nagle. Soyer, ten inny, w bieli, ognista sylwetka… Soyer… jego obraz utrwalił się w jej głowie na dłuższą chwilę. Zmienił się. Dziwaczna metamorfoza. Jego włosy były czarne i proste, a oczy i żeby…
Przeszły ją ciarki, gdy o nich pomyślała, tak samo jak o Jinie, krwi i bezwładnym ciele osuwającym się na ziemię.
Z uczuciami żalu, smutku, rozgoryczenia, złości i bezsilności udała się pod prysznic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Sob 1:01, 24 Maj 2008    Temat postu:

Shigekazu siedział na wzgórzu. Kolejne butelki pustoszały, o dziwo nie wprowadzając jeszcze młodego shinigami w stan nietrzeźwości, będzie trzeba wybrać się kiedyś do oddziału medycznego, żeby wybadali o co w tym wszystkim chodzi... znaczy się... w tej nieekonomiczności. Zaraz, jakie kiedyś? On już nie miał kiedyś.
Właściwie to lekko zazdrościł Jinowi szybkiego zejścia... Jego śmierć będzie się przeciągać godzinami, o ile nie dniami. Genialna perspektywa, chociaż z drugiej strony teraz mógł sobie trochę pofolgować, i tak już nie będzie gorzej.


-Zdaje się, że w końcu robisz coś, do czego zostałeś stworzony…

Pomimo upalnego południa Shidehara poczuł lekki wietrzyk za swoimi plecami, parę małych listków uniosło się z ziemi, po czym leniwie zaczęły wirować w powietrzu, wzburzone nagłą falą powietrza.
Młody Shinigami poczuł za swoimi plecami czyjąś obecność.

Shigekazu podniósł się, dalej trzymając butelkę w ręce. Ktoś próbował być wyjątkowo zabawny, odwrócił się.

-Za to ktoś próbuje być dowcipny, i to bardzo. Nie odstraszyły Cię plotki o maniakalnym psycholu który zabija całe dwa oddziały jednym pierdnięciem, po czym zamierza się na całe Seireitei? W sumie, nie, takich plotek nie ma, ale skoro wymyślili już taką bzdurę, zaraz coś dokolorują...-Rzekł odwracając się.


Przed nim stała młoda, ładna delikatna kobieta. Dobrze znał tą osobę. Kapitan Soi Fong, tym razem w śnieżnobiałym płaszczu kapitana. Z rękoma w kieszeniach oraz chłodnym, zdystansowanym spojrzeniem wpatrywała się w wstającego Shideharę. W przeciwieństwie do wczorajszego dnia tym razem jej włosy były już idealnie równe i błyszczące, a po rumieńcach nie było już żadnego śladu.

-Czemu nie jesteś na służbie?

Jej głos był spokojny, ale nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną. Prawdę mówiąc, ta kapitan chyba nigdy nie była przyjaźnie nastawiona. Wciąż trzymając jedną rękę w kieszeni, drugą zasłoniła swoje oczy przed promieniami słońca, które właśnie świeciło nad ich głowami.


Kapitan. Cóż... mógł trafić na każdego innego, włącznie z żądnym pojedynku z maniakalnym mordercą Zarakim Kenpachim, ale nie. Najwyraźniej los upatrzył sobie Jego skromną osobę do upierdalania coraz bardziej i bardziej.

-Służbie? Nie dostałem żadnych rozkazów, pozostali szeregowcy z baraków leżą napruci, a poza tym... po bzdurach które rozpowiada o mnie społeczność, jakoś straciłem werwę do obowiązku...-


Soi Fong na chwilę zatrzymała się na jego oczach, z tą sama wyniosłą i zdystansowaną miną.

-Jesteś ofermą?

Kobieta przeszła kilka kroków w stronę słońca, po czym splotła dłonie za swoimi plecami, rozciągając się w promieniach słońca.

-Wczoraj wydawałeś się naprawdę wygadany. Może nawet odważny. Tak, głupi, ale odważny. A dzisiaj?

Kapitan spojrzała na poprzewracane, opróżnione butelki, po czym podeszła w Kierku tych śmieci. Przykucnęła, po czym podniosła jedną z nich i powąchała. Zapach najwyraźniej niezbyt się jej spodobał, bowiem błyskawicznie położyła ją w tym samym miejscu.

-Nie zdziwiłoby mnie, gdybyś nie wiedział, że dzisiaj mamy święto, szeregowcu…Czy w ogóle wiesz coś o tym?

Kapitan spojrzała na Shideharę. Ten dopiero teraz mógł dostrzec bandaż, którego część wystawała spod płaszcza i była owinięta wokół ramienia.


On naprawdę nie był w nastroju do rozmawiania, szczególnie nie z kimś tak zimnym.

-Niech pomyślę. Przepraszam za wyrażenie, ale... mam kurwa skakać z radości? Owszem, wczoraj byłem wygadany i odważny, w końcu zniknęła dla mnie ważna osoba. Chciałem w jakiś sposób zaangażować się w poszukiwania, co za to dostałem? Durne pomówienia odnośnie mojego udziału w zabiciu dwóch oddziałów interwencyjnych? Co do święta... tak, widziałem ozdoby i tak dalej... co to za okazja? Mój przyszły zgon, czy robicie to z okazji wkopania pierwszego, lepszego frajera w zabójstwo, żeby czasem ktoś nie pomyślał że społeczność nie potrafi sobie poradzić z czymś, czego ani nie widzieli, ani nie mogli sobie z tym poradzić...?-

Wiedział, że stąpa po zajebiście kruchym lodzie, ale... co miał do stracenia? Mówiąc w ten sposób może chociaż jej przemówi do rozsądku, zaś Soi Fon... co ona mogła mu zrobić? Zabić go?


Najpierw poczuł pieczenie na policzku, ułamek sekundy później na drugim. Kobieta wciąż stała przed nim z wyprostowana ręką, ze złością w oczach. Spojrzała na niego jednym z tych przewiercających na wylot spojrzeń, po czym zacisnęła swoje drobne dłonie w pięści i odwróciła się na pięcie.
Zaczęła odchodzić w kierunku centrum Społeczeństwa Dusz. Przystanęła tylko koło rozłożystego drzewa, po czym odłupała kawałek kory z jego gałązki, wpatrując się w niego nieobecnym wzrokiem. Powiedziała wtedy, cicho, ale wyraźnie.

-Mógłbyś okazać trochę szacunku osobie, która uratowała Ci życie.

Drobna kobieta ruszyła przed siebie, podążając w dół dywanem zielonej trawy. Słoneczne plamy rozlewały się na jej białym płaszczu, gdy, z głową spuszczoną w dół oddalała się szybkim krokiem.


Tego widać było mu potrzeba. Spoliczkowanie przez kobietę pozwalało odzyskać trzeźwość myślenia w niemal każdej sytuacji.

~Cholera... dureń ze mnie.~

Odrzucił pozostałe butelki na ziemię, usłyszał dźwięk tłuczonego szkła, cóż... miał tego jeszcze sporo. Potem pozbiera śmieci, zaraz, zaraz. Ten widok, ta sytuacja, kto by pomyślał. Gdyby w społeczeństwie dusz istniało coś takiego jak nagroda Nobla, Shigekazu z pewnością by ją dostał. Nieświadomie, bo nieświadomie, ale wymógł na chłodnej, opanowanej kapitan drugiego oddziału okazanie jakichkolwiek uczuć!?
Pobiegł za nią, złapał ją ręką za ramię, by wymóc na niej zatrzymanie się. W tym samym momencie jego twarz zetknęła się z drobnym i delikatnym, ale niestety łokciem panny kapitan. Shidehara zachwiał się na nogach, przez chwilę zamroczyło go po czym upadł na tyłek i plecy, czując ciepłą stróżkę na swojej twarzy.

-Nigdy, przenigdy mnie nie dotykaj..

Wycedziła przez zęby Soi Fon, po czym zbliżyła się do niego. Wbiła stopę między jego kolanami, jasno i symbolicznie stawiając do zrozumienia, kto tutaj jest panem, a kto nie. Nachyliła się w kierunku młodego Shinigami, po czym wyszeptała naprawdę czule, spoglądając w jego oczy.

-Naprawdę nie interesuje mnie, co chcesz teraz powiedzieć. Zapamiętaj tylko, że jutro czeka cię rozprawa i zgadnij, kto zasiądzie na jednym z krzeseł oskarżycieli.

Kobieta uśmiechnęła się do niego, po czym kontynuowała.

-Chciałam z tobą porozmawiać, ale zdaje się, że masz już doskonały plan na dzisiaj…

Kapitan przyjrzała się na słabą strużkę krwi, która aktualnie zaczęła kapać na jego ubranie, po czym się wyprostowała i, tak jak poprzednio, odwróciła się na pięcie i ruszyła w swoją stronę.


Aj! Powód,, dla którego Soi Fon była postrzegana w społeczności dusz jako żelazna dziewica... nie! Jako kałasznikov... nie! Jako działo przeciwpancerne na mężczyzn stał się jasny.
Powoli podniósł się z ziemi. Cóż, najwyżej dostanie kolejnego łokcia.

-Soi Fon teichou! Chciała pani porozmawiać, więc skoro i tak potłukłem 3/4 moich zapasów na popołudnie, możemy chyba zamienić kilka słów czyż nie?-

Jak On kurwa nie znosił takiego oficjalnego tonu i w ogóle... gdzie było piwo, jak było potrzebne!? Racja... potłukł je. Uwagę o jutrzejszym procesie puścił koło ucha, domyślał się tego z racji, jaką funkcję pełniła w społeczności dusz. Wiedział też, że nie mają na Niego żadnych dow... tak, ale też zapomniał, że społeczność rządzi się swoimi prawami, czyli teraz jedynym ratunkiem dla Niego była rozmowa z kapitan. Eh...

-Naprawdę nie pamiętam tego, co się stało po zajściu na pobojowisku, nic, nie wiem jakim cudem dostałem się nawet do szpitala!-

Soi Fon po raz ostatni odwróciła się w kierunku Shidehary.

-Idę spotkać się z Twoim kapitanem, nie mam na ciebie czasu.
Liście i źdźbła trawy podniosły się po raz kolejny. Jej sylwetka znikła tak szybko, jak gdyby w ogóle jej tam nie było.








Soyer zaczynał się już niecierpliwić. Zwłaszcza, że informatora wciąż nie było w umówionym miejscu. Rozejrzał się, spojrzał powoli w lewo , potem w prawo. Czarne mundury, mniej lub bardziej znajome twarze, ale nic, co mogłoby go interesować, nic pasującego do rysopisu. Z rękoma w kieszeni, stukając w ziemię stopą w odpowiednim rytmie siedział oparty na jednym z krzeseł, które za kilka godzin najprawdopodobniej przysłużą się oglądającym teatralną scenę. Dzielny wojownik zapewne i tym razem pokona demona, jak co roku zresztą, a przynajmniej tak słyszał. Jego uwagę przykuło całkowity brak kapitanów oraz zastępców. Tak..ich informacje naprawdę były właściwe. W takim razie szykowało się coś naprawdę poważnego. Kto wie, może nawet sam generał Yamamoto opuści Społeczność? Cóż, to byłoby bardzo na rękę…
Poczuł, jak coś ociera się o jego rękę. Dziewczyna, młoda, z ciemnymi oczyma i krótkimi, ciemnymi włosami wpatrywała się w niego. W zasadzie, trudno się w niego nie wpatrywać, kiedy posiadał właśnie takie oczy. Młoda dziewczyna o delikatnej budowie i kruchej posturze chwyciła go za dłoń swoimi rękoma, po czym zapytała szeptem.

-Chcesz pójść ze mną? W moich kwaterach teraz nie ma nikogo…

Soyer uśmiechnął się w kierunku młodego niewiniątka. Wtedy właśnie poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się gwałtownie, aby zobaczyć niezdecydowanego, otyłego shinigami w czarnych okularach przeciwsłonecznych, który wpatrywał się w nich. Pieprzony perwers…

-Na co się gapisz?!

Burknął w stronę grubasa, ten jednak, w gestach przeprosin i pokory zaczął się oddalać, unosząc swoje tłuste dupsko z krzesła i bezpiecznie wycofując się w jego zasięgu wzroku. On jednak już za nim nie patrzył, dając się prowadzić młodej, słodkiej Shinigami za rękę. A tą miała naprawdę lodowatą.


Spojrzał w okno, na prowizoryczny ogródek z kilkoma warzywami. Rokungai. Lubił to miejsce. Tutaj nic nie było takie same jak tam, „w środku”. Inne prawa, inne przywileje, inne życie. Do mu się od zawsze podobało. Odwrócił się w kierunku wnętrza obskurnego pokoju. Młoda dziewczyna była rozciągnięta na niewygodnej pryczy, oczywiście w ubraniu, oczywiście bawiąc się zwojem papieru w rękach, spoglądając od czasu do czasu na Soyera.

-Myślisz, że ten grubas naprawdę nas śledził?

Musiał zadać to pytanie. W tamtym czasie, gdy spojrzał na jego tłustą twarz… dziwny instynkt.

-Nas nie. Za to za tobą szwendał się niemal od samego początku. Już się bałam, że tego nie zauważysz. Na całe szczęście ludzie pracujący dla Jacquesa nie są skończonymi kretynami.

Wpatrywała się w niego z wyzywającą miną. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy z wyczekiwaniem spoglądała na jego reakcje. Podciągnęła się nieco na pryczy do tyłu, po czym wsparła się na rękach. Pergamin położyła zaraz obok swojego biodra, lekko rozchylając wargi i najwyraźniej oceniając Soyera.


-Nie znam żadnego Jasquesa. Nie pracuję dla niego i nie mam pojęcia, kim on może być. Prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie to zbytnio.

Ruszył szybkim krokiem w stronę pryczy, po czym sięgnął po zwój pergaminu. Dziewczyna wyprzedziła go jednak, chwytając go we własną dłoń, następnie unosząc nad głową w geście triumfu, odsłaniając białe, równe ząbki. Typowa dziewczynka z dobrego domu. Krótkie, czarne i ostre włosy, ciemne, błyszczące oczy, delikatne usta…


-Mamy się pieprzyć, a dopiero potem dasz mi te plany? O to ci chodzi? Bo szpicla zgubiliśmy już dawno temu, nie mam pojęcia, po co mnie tutaj przyprowadziłaś.
–powiedział beznamiętnym wzrokiem, spoglądając na młodą dziewczynę. Nie spodobała mu się. Nie chodziło tutaj może o wygląd fizyczny, który był jak najbardziej w porządku. Ta dziwka zdawała się być naprawdę wygadana. Chciała wyciągnąć coś z tego spotkania? Cóż, może wystarczy jej sztylet wbity między łopatki. Mógłby ją teraz zerżnąć, ale nie miał na to czasu. Mógłby ją teraz zaszlachtować jak świnie, ale nie czuł się na siłach. Ponadto… czuł, że ona wie coś jeszcze. Być może coś, co może się mu przydać. Zacisnął usta, po czym przeleciał wzrokiem dziewczynę od stup po czubek głowy. Stroje Shinigami nigdy nie wyglądały zbyt kusząco.


-Pieprzyć?
Młoda dziewczyna przeszła do pozycji siedzącej, opierając stopy na ziemi.

-Nie sądzę, abyś był tego warty. Nie miej nic przeciwko, ale nie pieprzę się z pionkami.

Czarnowłosa młódka wstała, po czym podeszła do Soyera, stając naprzeciwko niego w bardzo bliskiej odległości. Spojrzała mu w oczy z satysfakcją, po czym powiedziała ze słodyczą w głosie.

-Nawet nie wiesz, dla kogo tak naprawdę pracuj…


Suka poczuła uścisk na swoim gardle. Zimne, długie i szczupłe palce zacisnęły się na jej ciele, powodując ogromny ból zgniatanej szyi. Młoda dziewczyna uniosła się na kilka centymetrów nad ziemią, wisząc w powietrzu, lecz nie starając się wyrwać z tego uścisku mężczyzny. Spoglądała na niego tylko swoimi oczyma, oceniając, do czego może być zdolny. Soyer rzucił ją z powrotem na pryczę. Przez moment przypomniał sobie jedną ze scen w swojej posiadłości. Prawdę mówiąc, było bardzo podobnie. Krótkie ostrze zabłysnęło w jego dłoni, kiedy zaczął zbliżać się w kierunku czegoś, co dawniej mogło być nazywane łóżkiem. Kobieta nie ruszała się jednak z miejsca, wciąż wpatrując się w niego badawczym spojrzeniem.
Soyer czuł, że nie powinien jej teraz zabijać. Ponadto, była przecież posłańcem. Wygadanym, zuchwałym, ale tylko posłańcem. W takim razie czemu czuł coś niepokojącego w tej kobiecie... Ten wzrok przed chwilą… czy ona nie boi się śmierci? A może nie boi się jego? Teraz to już bez znaczenia. Chwycił plany leżące na łóżku, po czym ruszył pospiesznym krokiem do wyjścia.

-Spotkamy się jeszcze dzisiaj w tym samym miejscu. Będę czekała.
– usłyszał za sobą głos młodej dziewczyny. Odwrócił się w przejściu. Przecierała sobie gardło dłonią, ale czerwone ślady były tam mimo wszystko.

-Naprawdę nie mam ochoty tracić czasu na pieprzenie.

Zamknął za sobą drzwi i ruszył w dół drewnianymi, sypiącymi się schodami. Po drodze ponownie schował ostrze do swojego rękawa, rzucając jednocześnie pakunek świeżego sera na stół klucznika. Ściany w takich miejscach mają uszy, a te lepiej zatkać, o ile nie chce się mieć kolejnych problemów. Gdy znalazł się przed wyjściem, spojrzał w kierunku okna, z którego jeszcze przed chwilą spoglądał na podwórze. Kobiety tam nie było. Uśmiechając się do samego siebie rozwinął mapę. Dopiero po chwili analizy powiedział pod nosem:

O kurwa…

Najwyższy czas złapać Shi. Sam nie był w stanie sobie poradzić, nie z tym gównem. Ponadto… jej towarzystwo będzie miłe samo w sobie. Był naprawdę ciekaw, jak ubierze się na festyn. Mu pozostało jeszcze trochę czasu na przebranie, niemniej coraz więcej osób wokół paradowało już w odświętnych strojach. No tak, popołudnie ubliżało się wielkimi krokami.






-Skalpel!

Wszystko to wyglądało tragicznie. Przyszywali już naprawdę różne rzeczy, o banałach typu ręce i nogi nie wspominając. Ale tego… takiej operacji jeszcze w swoim życiu nie przeprowadzał. Oczekiwania względem oddziału medycznego były coraz większe, a wszystko za sprawą postępu technologicznemu. I pomyśleć, że wszystko zawdzięczali temu wyrzutkowi Uraharze. Gdy w końcu dostał swoje narzędzie do ręki, wykonał kilka dokładnych i sprecyzowanych ruchów, wycinając malutkie kawałki mięśnia prążkowanego serca. Implanty, bez nich się nie obejdzie. W przeciwnym razie ofiara zostanie zalana własną krwią. Przeprowadził ucisk na tętnicy. Nigdy nie spotkał się z taką raną… To tak, jak gdyby ktoś złapał cię za serce, po czym szarpnął bardzo mocno, ale nie wyrwał go do końca. Ktoś chciał, aby on się tak męczył? Cóż… najwyraźniej sprawca nie przewidział, że ten młodzik trafi do szpitala aż tak szybko.

-Ciśnienie!

Dobrze wiedział, że i tak nie będzie w normie. Odciąć serce to jak odciąć głowę… a przynajmniej tak było jeszcze do niedawna. Teraz… być może uda się go jeszcze ocalić. To niepojęte, ile już wlali w niego litrów krwi. Walczyli o jego życie bardzo długo, od kilku godzin zmagając się z ranami ofiary. Ktoś, kto wykonał ten cios posiadał silnie skondensowane reiatsu. Takim obrażeń nie da się usunąć od tak sobie, a blizny z reguły zostają na całe pośmiertne życie. Tak jak się spodziewał, ciśnienie wciąż było za małe. Nie mogli jednak przewiercać mu kolejnych kości, do jasnej cholery! To wymęczy jego ciało, nawet z najsilniejszym znieczuleniem. Ale czy było inne wyjście? Operował go już od nocy i nie mógł się poddać. Nie po tym, co już zrobił dla ofiary. Choć jego stan jest tak samo niestabilny, został przynajmniej przygotowany do głównej operacji. A czy ją przeżyje… to już zależne tylko od niego.
Nachylając się nad zakrwawionym ciałem na białym obrusie poprawił lampę nad sobą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 9:55, 24 Maj 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

Pustka… nicość…. niczym nie zajęta zdawałoby się nieskończona przestrzeń. Jin czuł się jakby tonął w odmętach czarnego morza, w którym nie było ani światła, ani życia, ani niczego co jest znane człowiekowi. Towarzyszyło temu bardzo dziwne aczkolwiek charakterystyczne uczucie przyprawiające o ból głowy…. tysiące scen, myśli i marzeń przewijały się przez jego umysł w bardzo niewielkich odstępach czasu, przez co było mu ciężko na duszy. Jednocześnie jednak czuł swoistą lekkość i jakby to ująć… „bezproblemowość”. Normalnie odczuwanie tego wszystkiego byłoby niemożliwe, ale tak widocznie jest kiedy umierasz. Czujesz na sobie ciężar życia, które przemyka Ci przed oczami a zarazem lekkość wynikającą z opuszczenia materialnej skorupy jaką jest ludzkie ciało. Haishiro pozwalał podświadomie postępować temu procesowi, który powinien skończyć się całkowitym wymazaniem jego egzystencji. Powinien przestać walczyć i zasymilować się z otaczającą go ciemnością - lub „czarnym morzem” jak to wcześniej zostało nazwane – i po prostu przestać istnieć. Jednakże ratujący go medycy swoimi czynami zakłócili ten delikatny proces. Myśli, uczucia i wspomnienia shinigami zaczęły wypływać z niego łącząc się, a raczej zastępując otaczającą go pustkę…

***

Jin upadł na ziemie a krew wyciekała z niego litrami. Wielka dziura w klatce piersiowej pozwalała dostrzec fragmenty serca. Tym razem coś było jednak inaczej – mimo, że Haishiro umierał jego jaźń oglądała tą scenę z wysoka, jakby z nieba. Było to wspomnienie, które zarejestrował jego umysł i które teraz odtwarzał. Fakt, że shinigami obserwował je teraz z innego punktu widzenia zawdzięczał pewnie substancjom halucynogennym, które wytwarza ponoć umierający organizm by ułatwić śmierć. Gdyby Jin o tym wiedział, pewnie by się zastanawiał ile z tego jest prawdą a ile wytworem jego wyobraźni, ale w tej chwili każde – nawet najbardziej absurdalne wspomnienie – było dla niego tutaj niczym niezaprzeczalna prawda i fakt. Haishiro widział dokładnie swój upadek. Widział jak w geście pomocy wyciąga swoją rękę do reszty, ale Ci nie reagują zupełnie jakby go nie widzieli i byli zajęci trzema osobnikami stojącymi przed nimi. Czyżby ich nie obchodził? Ot tak…. Po prostu… pozwolili by mu umrzeć? Po tym wszystkim!? Po tym jak ryzykował przychodząc z nimi?!?! Po tym jak… to już nie było istotne. Mężczyzna powinien czuć nienawiść względem „przyjaciół”, ale uczucia zastępowane były czystą logiką i przemyślanami – widać w obecnym stanie nie był w stanie odczuwać uczuć. Widział jak Ci „źli” uciekają a Ci „dobrzy” odchodzą w swoją stronę zostawiając go na pastwę losu…. a może już wtedy myśleli że był trupem?
„Niewybaczalne…”
Ta myśl przemknęła przez jego jaźń zanim umysł przeszedł do kolejnych wspomnień

***

Setki…. a może nawet i tysiące wspomnień… wszystkie przeżyte na nowo, wszystkie obserwowane zdawałoby się z zupełnie innej perspektywy. Każda myśl czy wspomnienie jednak była modyfikowana a raczej „dopełniania” przez jego wyobraźnie pobudzaną substancjami halucynacyjnymi, które wytwarzał jego mózg. Sprawiało to, że Jin błędnie analizował swoje własne życie - błędne odbieranie rzeczywistości jakby powiedzieli psychoanalitycy. Czy naprawdę inni go traktowali jak śmiecia? Czy naprawdę mieli go za nikogo? Czy… to była naprawdę rzeczywistość? Oczywiście, że nie ale Jin tego nie wiedział.
„Niewybaczalne… niewybaczalne…. niewybaczalne….”

***

Znajdował się znowu w dziwnej przestrzeni. Mrok nicości został zapełniony światłem wspomnień – przestrzeń zdawała się być zapełniona wiszącymi swobodnie w powietrzu lustrami a w każdym lustrze znajdowało się wspomnienie lub myśl, którą shinigami odczuwał w swoim Życiu. Część z nich odbiegała od rzeczywistości – były iluzjami, które dla Jin’a stały się jedyną prawdą.
„Niewybaczalne…”
Dźwięk pękającego szkła…
„Niewybaczalne…”
Lustra zaczęły powoli pękać…
„NIEWYBACZALNE!”
Lusta pękały jedno za drugim. Po chwili i pęknięcia zaczęły pojawiać się na otaczającej go rzeczywistości.
-Mam umrzeć… ?
Jego jaźń otwierała powoli usta wypowiadając każde słowo zdawałoby się z osobna. Wraz z każdym słowem pęknięcia na otaczającym go świecie pogłębiały się – zupełnie jakby nieboskłon… nie…. zupełnie jakby wszystko miało zaraz się zawalić.
-Pfff…. Niedoczekanie…
Powiedział podobnie jak wcześniej tym razem z lekką ironią a wręcz kpiną wobec praw życia i śmierci. Jego oczy się powoli otworzyły – były całkowicie matowe jakby światło z nich uciekło. Zaczął się śmiać – jego śmiech zaczął rozprzestrzeniać się po otaczającej go znowu nicości. Światło… ciemność…. Wszystko zaczęło się zapadać. On stał się światłem i mrokiem. Po chwili nie było już nic innego tylko on… oczekujący na odrodzenie.

***

Kiedy w umyśle shinigami odbywała się istna rewolucja, medycy walczyli o to by umysł miał miejsce gdzie prosperować. Operacja trwała….


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez famir dnia Sob 10:02, 24 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Pią 15:37, 30 Maj 2008    Temat postu:

Po raz pierwszy od dłuższego czasu skwer zdawał się nie do wytrzymania. Słońce ogrzewało wszystko sowimi promieniami, pomału znikając za horyzontem. Wszystko zabarwione było wspaniałą, czerwoną poświatą tego już zachodzącego pomału giganta. Na głównym placu wszystko było już gotowe, shinigami było z kolei tyle, ze nigdy byś nie uwierzył, że w Społeczności są aż tak liczni. Zasiadali pomału na długich, drewnianych ławach i pojedynczych krzesłach, wpatrując się w bogato ozdobioną scenę. Ogromna, czerwona kotara przysłaniała niemal wszystko, pozwalając oglądać tylko błyszczące sukno przykrywające podest oraz masę pięknych, kolorowych i pachnących kwiatów na dole. Po obu stronach sceny stały długie pochodnie, jeszcze nie zapalone, ale już teraz ustawione symetrycznie, aby dawać zachwycający efekt. Nad głowami zebranych wisiały setki… Nie, tysiące lampionów na niezliczonej ilości lin rozwieszonych pomiędzy przeciwległymi budynkami. Wokół placu i sceny znajdowały się już gotowe, ustawione i schludne budki, teraz jeszcze puste, aż do czasu końca przedstawienia, jak to nakazuje zwyczaj. Spektakl zawsze otwierał całą uroczystość, nie inaczej było też i tym razem. Chociaż smakowite zapachy dochodziły niemal z każdej strony, profanacją byłoby jeść w takiej chwili. Tradycja była głęboką, silnie zakorzenioną podstawą takich świąt, profanacją byłoby ją złamać.

Mężczyzna przechadzał się od budki do budki, od czasu do czasu drapiąc się po swoim zaroście. Zakładając kosmyk długich, siwych włosów za ucho spojrzał na pyszną, smażoną rybę z sosem i ryżem. Zioła dodawały wspaniałego aromatu. Lekko się pochylając, chwytając się profilaktycznie za obolałe plecy, wciągnął nosem kilka razy powietrze nasycone zapachem potrawy.
-Powinieneś zostać za to stracony, kucharzu. Cuć taki zapach, oglądać taką potrawę, nie móc jej dodatkowo skosztować… To prawdziwa udręka!
Podstarzały shinigami powiedział to w stronę osoby odpowiedzialnej za to stoisko, która akurat pojawił się, aby odwrócić smażoną rybę na drugą stronę. Ten zaśmiał się serdecznie, najzwyczajniej w świecie zadowolony z takiego komplementu. Siwowłosy oparł się o kant budki, odwracając głowę w kierunku całego otwartego placu przed sobą. Uśmiechnął się na widok zasłoniętej sceny.

~ Ciekawe, jak w tym roku zinterpretują tą walkę…
Nagle jego wzrok zatrzymał się na oddalonej sylwetce skrzydła badawczego. Jego rysy ponownie stały się spokojne i skupione. Jak to miał w zwyczaju, podrapał się po brodzie, po czym odetchnął ciężko. Kolejna burzliwa noc.



SOYER BLOWLOOM

Soyer spoglądał z uśmiechem na znikającą kapitan Soi Fon. Musiał przyznać, miała w sobie to coś. Na całe szczęście właśnie znika ze Społeczności, a przy drobnej dozie szczęścia być może już nigdy tutaj nie wróci. Tak, to byłoby naprawdę ciekawe…
Spoglądając na samotną sylwetkę Shidehary, wyszedł w końcu zza grubego drzewa, powoli i bezszelestnie zbliżając się w jego kierunku. Wiedział, że ten białowłosy burak nie będzie w stanie tego wyczuć, nie z tym wspaniałym kamyczkiem, z którym już w ogóle się nie rozstawał. Musiał przyznać – bardzo praktyczna z tego szafiru zabawka. Przybliżając się do swojej ofiary od strony jego pleców, poprawił ostrze w swoim rękawie, po czym uśmiechnął się od ucha do ucha, co przychodziło mu ostatnio z ogromną łatwością. W końcu tyle się działo. Shi na pewno wykona swoją pracę perfekcyjnie. Kwestia jego zadania była nieco cięższa, nieco bardziej czasochłonna i nieco niebezpieczniejsza, ale to tylko pomniejsze przeszkody. Potrzebowali tych wskazówek. Musieli je dostać, za wszelką cenę.
Stał już nad wciąż leżącym po ciosie kapitan Soi Fon Shideharą. Spoglądał na niego z góry, na swojego zupełnie nieświadomego towarzysza. Zastanawiał się, czy gdyby ten białas mógł, zabiłby go od razu, bez wysłuchania jego punktu widzenia. Chociaż, do tego nigdy nie dojdzie.

Wykonał kilka kroków, po czym usiadł obok niego na zielonej trawie.

-Ma charakterek, nie sądzisz?
Powiedział, wpatrując się w uśmiechem w miejsce, gdzie przed kilkoma chwilami stała jeszcze pani kapitan.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Pią 15:39, 30 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 11:19, 31 Maj 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]

Młody Shinigami w końcu zaczął powoli odzyskiwać przytomność. Jego oczy tępo patrzyły na sufit zupełnie jakby nic innego tam nie było. Tym razem jednak coś zdawało się być inaczej niż zwykle a mianowicie ów oczy shinigami – były całkowicie matowe, zupełnie jakby nie odbijały nigdy światła a może to tylko było złudzenie? Jin czuł, że coś się zmieniło, ale nie wiedział do końca co – czuł, że coś stało się zarówno z jego ciałem
jak… było coś jeszcze, ale nie potrafił tego określić. Z zamyślenia wyrwało fakt, że nie mógł się ruszyć – czuł, że coś go paraliżuje od środka zupełnie jakby nafaszerowano go jakimiś lekami, czy innym syfem. Ten zapach…. to zapach szpitala… Dopiero teraz wróciły do niego obrazy ostatnich wydarzeń. Przypomniał sobie swoją ostatnią „walkę” i mimowolnie pomyślał o sercu.

„Czemu ja do cholery jeszcze żyje?”
Może nie znał się na medycynie, ale nawet on był w stanie stwierdzić, że rana jaką otrzymał była stuprocentowo śmiertelna – jak to więc możliwe, że żył? Nagle poczuł coś dziwnego… Czyjaś dłoń ściskała jego rękę. Był to przyjemny dotyk… skóra tamtej osoby – kimkolwiek ona by nie była – ciepła, gładka i miła w dotyku, ale to nie to było istotne.

-Gdzie ja jestem?
Z jego ust wydobył się zwyczajny beznamiętny głos. Dobrze, że chociaż z mówieniem nie miał problemów.
Shinigami dostrzegł kątem oka, jak osoba siedząca przy jego łóżku najpierw puściła jego dłoń, potem pospiesznie wstała i przypadła do szpitalnego łóżka. Dopiero wtedy w polu widzenia jego unieruchomionej głowy pojawiła się zatroskana twarz. Twarz, którą znał bardzo dobrze. Policzki były brudne i osmalone, włosy oblepione brudem i pyłem, zdawały się być bardziej brązowe niż ognistorude. Usta, popękane i suche, były zupełnym przeciwieństwem zmysłowości, jaką widział jakiś czas temu. Na czole miała kilka małych rozcięć, jej oczy były zmęczone i przestraszone. Zacisnęła obie dłonie na pościeli, nachylając się nad nim.

-Gdzie jest Nobu Kajitsushu?!
Wykrzyczała w jego stronę, po czym niepewnie spojrzała na uchylone drzwi, którymi najprawdopodobniej weszła do tej sali. Od razu było widać, że jest przestraszona, czegoś się boi.

-Jin, Nobu żyje! Gdzie jest Nobu Kajitsushu?!
Nachyliła się jeszcze bliżej jego twarzy, odsłaniając dziwne, czerwone plamki w swoich oczach. Spoglądała na niego z pełnym wyczekiwania i niepewności wzrokiem.
Powieki Haishiro na krótką chwilę otworzyły się trochę bardziej na widok „gościa”, który go odwiedził, ze względu na jego a raczej jej „specjalność” oraz po raz drugi w momencie kiedy padła wzmianka o zmartwychwstaniu Nobu… najpierw ona teraz on… świat schodzi na pasy skoro nawet zabić już porządnie nie umieją. Matowe oczy chłopaka penetrowały Harake zupełnie jakby doszukiwały się jakiegoś podstępu czy iluzji. Po krótkiej chwili ciszy padła w końcu z jego ust odpowiedź.

-Nie mam pojęcia. Jeszcze sekundę temu myślałem, że jest martwa więc skąd niby miałbym wiedzieć. Co się tutaj do cholery dzieje?
Haraka Abi z rezygnacją wstała i odeszła od łóżka, po czym odwróciła się od Jina, najwyraźniej nad czymś myśląc. Dopiero wtedy młody Shinigami mógł dostrzec jej ubranie, które bardziej przypominało szpitalny fartuch, niż tradycjonalne, czarne kimono. Ubranie było rozerwane na plecach, ukazując liczne, czerwone pręgi przebiegające pionowo i poziomo na jej skórze. Kobieta zacisnęła swoje piąstki, po czym odwróciła się w kierunku Jina.

- Shigekazu… co się stało z Shigekazu? Gdzie on teraz jest? Musisz coś wiedzieć, Jin!
Jin nie spuszczał ani na chwilę – o ile mu na to ciało pozwalało – wzroku z byłej przełożonej. Starał się zarejestrować każdy szczegół i zapamiętać i zanalizować każde słowo. Wyglądało na to, że Abi skądś uciekła… tak… sądząc po ubiorze i wyglądu jej ciała chyba ją torturowano i była zdesperowana. Co albo raczej kto mógł ją doprowadzić do TAKIEGO stanu?

-Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była wyprawa, którą Shigekazu zorganizował. W czasie jednej z walk zostałem zraniony w serce. Straciłem przytomność i obudziłem się tutaj. Wtedy żył jeszcze, ale co się z nim stało i gdzie jest teraz… nie wiem
Wzrok Haraki uspokoił się na chwilę. Spojrzała na młodego Shinigami, po czym uśmiechnęła się delikatnie, mimo wszystko odsłaniając rząd białych zębów. Podeszła jeszcze bliżej łóżka, po czym, chwytając się poręczy, powiedziała już spokojnym głosem.

-Przepraszam, że Cię w to wciągnęłam. Przepraszam, że wciągnęłam w to was wszystkich. Ja… ja nie sądziłam, że oni jeszcze istnieją. Przepraszam Jin.
Mówiąc to sięgnęła do drobnej kieszonki w jej potarganym, brudnym szlafroku, po czym wyjęła z niego mały, owinięty zwyczajnym papierem pakunek. Położyła go na stoliku zaraz obok łóżka, spoglądając na niego niepokojącym wzrokiem.

-Niebawem paraliż zniknie. To leki, czytałam twoje dane, gdy dostałam się do recepcji. Masz za sobą bardzo ciężką operację. Można powiedzieć, że niemal wyrwane serce przeszyli ci na nowo. Znam się nieco na tym, prawdopodobieństwo tego, że przeżyjesz było mniejsze niż czterdzieści procent. Zdaje się, że powinieneś podziękować kapitan Unohana i kapitanowi Mayuriemu. Jeszcze kilka lat temu nie byliby w stanie cię uratować…
Haraka powolnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.

-Wiem, masz mnóstwo pytań. Rozumiem to, masz pełne prawo je mieć. Jednak, Jin, uwierz mi…
W tym momencie odwróciła się w jego stronę po raz ostatni.

-Im mniej wiesz, tym lepiej. Ja… ja muszę coś zrobić. Muszę kogoś odnaleźć… Żegnaj…
Kobieta dotknęła ściany przy wyjściu, po czym kolor jej skóry zaczął się stopniowo zmieniać. Po chwili stała się niemal niewidocznym, przezroczystym humanoidalnym kształtem. Poruszając się bez wydawania najmniejszego odgłosu wyszła w sali, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.

Poza paczuszką.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sierak




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: D.G.

PostWysłany: Sob 19:25, 31 Maj 2008    Temat postu:

Shidehara Shigekazu & Blowloom Soyer

Shigekazu podnosił się powoli po ciosie kapitan drugiego oddziału. Nie przebierając w słowach, bolało. Powoli poprawił pozycję dłoni na ziemi, by dźwignąć się na niej, gdy usłyszał dziwnie znajomy głos.
Błyskawicznie odwrócił się do tyłu, widząc twarz, twarz istoty, której nienawidził jak nikogo innego.

-Skurwysynu...-

Szepnął, po czym wstał od razu na równe nogi, trzymając dłonie splecione, jak do inkantacji.

-Czego tu chcesz? Gdzie Haraka fiucie, gadaj...-

Soyer, wciąż siedząc na trawie, opierając się z tyłu rękoma spojrzał na niego spokojnym, opanowanym wzrokiem. Nie próbował przytłoczyć go swoją osobą, ani zdobyć żadnej psychicznej przewagi. Po prostu oceniał, do czego zdolny jest młodszy od niego Shinigami…. Zabawne, czy powinien wciąż mówić o sobie Shinigami? W zasadzie, to nie było istotne. Miał inne, ważniejsze rzeczy na głowie. Soyer westchnął, po czym powiedział spokojnie, patrząc się w przestrzeń.

-Tak, dobrze, zabij mnie. Miej kolejne życie na sumieniu. Bo jeżeli się nie mylę…

W tym momencie uśmiech pojawił się na jego twarzy. Spojrzał rozbawiony na Shideharę.

-Jeżeli się nie mylę, lada dzień będziesz pokutował za moje grzechy.

~Co!? On zabił ich wszystkich...?~

Białowłosy shinigami uśmiechnął się ironicznie.

-Próbujesz mi wmówić, że to Ty zabiłeś tamtych wszystkich shinigami? Pogadaj o tym z moją przełożoną, bo chyba tylko ona w całej społeczności kupiła by taki kit. Pytam się jeszcze raz, po chuj żeś tu przyszedł?-

Soyer powoli wstał, wkładając ręce do kieszeni.

-Nie powinno cię interesować gdzie i ilu Shinigami zabiłem. Chociaż, w zasadzie… wydaje się to być trochę niesprawiedliwe. Ci nadali przydomek mordercy, mi zaginionej osoby…

Szczupły mężczyzna spojrzał na Społeczeństwo Dusz w oddali. Lada moment miało zacząć się przedstawienie. Uśmiechnął się na myśl o prawdziwym przedstawieniu, które odbędzie się wieczorem. Soyer spojrzał na białowłosego dzieciaka, po czym podszedł do niego kilka kroków, spoglądając na niego nieco z góry, wykorzystując przewagę wzrostu.

-Potrzebuję Twojej pomocy, Shidehara.

Jego ton był poważny, tak samo jak jego wzrok, który nie przedstawiał w tym momencie żadnych innych emocji. Jego gadzie oczy były spokojne, wpatrzone z ogromną intensywnością w osobę kilkadziesiąt centymetrów przed sobą.

Stopień wtfowości twarzy białowłosego był... cóż, dość wysoki. Pomoc? Z jednej strony, takiego chuja, a z drugiej... cóż, zobaczymy o co chodzi.

-Potrzebujesz pomocy? Ode mnie? Śmiech na sali... Ty, który porwałeś Harakę i jesteś w tak wkurwiający sposób pewien siebie? Podaj mi chociaż trzy powody, dla których miałbym Ci pomagać, o co chodzi i co z tego będę miał?-

Shigekazu skrzyżował ręce na piersi, starając się trzymać je spokojnie, jednak prawda była taka, że całe się trzęsły z wkur... ze złości.

Soyer odwrócił się od niego. Z rękoma w kieszeni, zaczął tam najwyraźniej czegoś szukać, lecz równie szybko przestał, najwyraźniej natrafiając na coś, czego potrzebował. Wyprostowany, mając białowłosego za swoimi plecami powiedział spokojnym tonem.

-Trzy powody? Po pierwsze, twój towarzysz jest właśnie w szpitalu i walczy o życie. Jeżeli mi nie pomożesz – zginie. Po drugie, zginie Haraka, a nawet nie wiesz, jak potrafi słodko piszczeć z bólu. Po trzecie… mogę cię uniewinnić.

Rozciągając szczupłą szyję czekał na odpowiedź.

~Haraka?~-

Palce białowłosego coraz mocniej zaciskały się na rękawach płaszcza.

-Chciałbym powiedzieć "wypierdalaj", ale ciekawi mnie jedna rzecz. Jaką mam pewność, że zrobisz to co mówisz, że możesz? I o co chodzi, przejdź do konkretów...-

-Tssss…..

Mężczyzna uśmiechnął mu się w twarz.

-Nie masz żadnej pewności. Nie ty, znajdę kogoś innego. A Haraka jest już bezużytecznym kawałkiem ścierwa, nie widzę powodu, żeby dalej utrzymywać ją przy życiu, a sądziłem, że ci się przyda. Uwielbiam tortury, to prawda. Ale ona zdała się być o wiele słabsza niż się spodziewałem. Dostałem od niej to, czego chciałem…

W tym momencie Soyer odsłonił rząd ostrych, trójkątnych zębów. Jego oczy nie miały w zasadzie już niemal nic wspólnego z oczyma Shinigami, czy człowieka. Były zimne, jaskrawe i gadzie.

-Właściwie, to wziąłem od niej wszystko, na co miałem ochotę, jeżeli wiesz, o czym mówię. Uwierz mi, dla mnie jest bezużyteczna. Dla ciebie ta suka jest coś warta, więc dlaczego by nie spróbować, hm? Zwłaszcza, że już i tak jesteś seryjnym mordercą. Póki co dopiero podejrzanym, ale winny zawsze musi się znaleźć, więc to tylko kwestia czasu…

Soyer uśmiechnął się jak najbardziej przyjacielsko potrafił, lecz wyszło do bardzo karykaturalnie.

-Nie musisz zrobić nic wielkiego. Pobawimy się po prostu w poszukiwania Twojej starej przyjaciółki. Zdajesz sobie sprawę, że Nobu żyje? Jesteś mi potrzebny, ale nie widzę sensu, aby zdradzać ci teraz więcej. Dosyć, jeżeli powiem, że nie zdarzy się jej krzywda.

Z wyczekiwaniem spojrzał na Shideharę, od którego wyczuł woń trawionego alkoholu. Widać, stare nawyki nie rdzewieją.

Wykorzystał? Wziął wszystko, co chciał? Uderzył ją!? Tego było zbyt wiele. Shigekazu nie mógł wytrzymać więcej, to było dla Niego zbyt wiele. Ten skurwysyn doskonale się bawił. Obniżył lekko rękę skrzyżowaną z drugą na piersi i wysuwając lekko zanpakutou z pochwy naciął sobie palec ostrzem.

-Co jej skurwielu zrobiłeś? Masz czelność jeszcze przychodzić z tym do mnie? Zabije Cie, choćby miało to kosztować życie i mnie!-

Białowłosy poczuł obcą, zimną dłoń na swoim ciele. Nie była to jednak ręka Soyera, który stał wciąż wyprostowany przed nim, uśmiechając się od ucha do ucha.

-Nie bądź głupcem, masz już wystarczająco morderstw na karku.

Ktoś trzymał go zarówno za jedną rękę, jak i wykrzywił mu do tyłu drugą. Ku jego zdziwieniu, był to ciepły, kobiecy głos. Czuł, jak chwyt tajemniczej osoby zza jego pleców był pewny, ale sama postać była drobniutka. Shidehara poczuł miły zapach lawendy, gdy dziewczyna zaszeptała mu do ucha.

-Nie zabijesz go w taki sposób…

Kątem oka dostrzegł tylko idealnie czarne włosy, nic więcej. Uścisk skutecznie ograniczał jego ruchy.

Soyer nie tego się spodziewał. Pamiętał, że temperament tamtego był bardzo ostry, ale żeby aż tak? Najwyraźniej czuł do tamtego ścierwa więcej, niż się spodziewał. Ale… z drugiej strony to bardzo dobrze.

-A więc naprawdę chcesz jej śmierci, Shidehara? Czy twoja duma jest na tyle ważna, aby poświęcić jej życie?

Musiał przyznać, że bawił się świetnie, chociaż nie chciał tego pokazać. Tylko przez moment zastanowił się, jak potoczyłyby się wypadki, gdyby Iva nie zareagowała.

-Hadou #25 – Kaen Teikiatsu!-

Płomienie błysnęły, momentalnie tuląc się do swego pana. Ogromne jęzory ognia zawirowały w powietrzu, jak gdyby wzmagane ogromnym, zachodzącym słońcem. Ziemia w jednym momencie stała się cała czarna, nie było tam żadnych śladów po świeżej, zielonej trawie. Płomienie wirowały wokół Shidehary, stojącego na samym środku prawdziwego, choć krótkiego cyklonu. Wirujące dookoła ognie, pozostawiające za sobą w powietrzu masę iskier, zaczęły stopniowo się zmniejszać, po czym zostawiły po sobie jedynie czarną glebę i popiół.

-Yeey, mówiłeś, że on będzie raczej skory do współpracy.-

Powiedział kobiecy głos z obrażoną, nieco dziecinną tonacją. Młoda dziewczyna kucała na jednej z grubszych gałęzi pobliskiego drzewa, z rozdrażnioną miną gasząc iskierki na ramieniu. Kobietka ubrana była w czarny, zapinany na guziki, stosunkowo obcisły sweter z symbolem jakiejś szkoły na prawej piersi. Miała na sobie całkiem krótką spódniczkę w kratkę i czarne rajstopy sięgające pod kolana. Jasne, sportowe obuwie, tak samo jak i cała reszta ubioru również zdawała się pochodzić z ziemskiego świata. Na jej plecach był przewieszony Zanpaktou, czerwona smycz przecinała jej ciało na skos, pozwalając wisieć tam tej broni. Jej oczy były niebieskie i, aktualnie, bardzo zirytowane. Miła słodką, nieco dziecinną twarz i kruczoczarne włosy. Na ustach miała Najwyraźniej błyszczyk.

-Cóż, sądziłem, że będzie chciał ją uratować…

Powiedział Soyer, unosząc ręce w geście poddania. Shidehara spieprzył sprawę. On naprawdę chciał darować jej życie… No trudno, czasem po prostu nie opłaca się być dobrym. A przynajmniej iść komuś na rękę. Stało się jednak inaczej. Nawiązała się walka, a chociaż ich reiatsu było kompletnie niewyczuwalne, reiatsu tego białowłosego dupka już jak najbardziej. Będą mieli szczęście, jeżeli nikt tutaj się nie pojawi lada chwila.

-Shidehara, to twoja ostateczna decyzja?

Powiedział, podnosząc rękę do góry. Jego cała dłoń pokryła się wypukłymi, fioletowymi żyłami, świetnie kontrastującymi z jego kredobiałą skórą. Na koniuszkach jego palców pojawiły się zielone ogniki, tańczące jak oszalałe. Obok Soyera zaczęło się formować okrągłe przejście.

Shigekazu uwolnił się z uścisku kobiety, mógł walczyć, ale... z jednej strony było ich dwóch, a z drugiej... mogli go zabić i tego nie zrobili. Poza tym, jeżeli Soyer mówił prawdę... Haraka mogła zginąć.

-Dobra... macie mnie. Zgadzam się... ale z Tobą policzę się jeszcze...-

Soyer uśmiechnął się w duszy. Spojrzał na Ivę, gdy jego oczy zabłysły gadzim, chłodnym światłem. Chciał go zabić. W końcu podniósł na nich rękę. Chociaż z drugiej strony… po co komplikować sobie sprawę i szukać kolejnych chętnych. No i nie będzie musiał uganiać się za Haraką, przynajmniej tymczasowo. Biedna kobietka… wydało się jej, że uciekła. No cóż, w końcu tymczasowo nie była im potrzebna.

-Właź

Syknął w kierunku Shidehary, uśmiechając się do niego i wskazując na bramę.

-Będziemy mieli jeszcze wiele czasu na gniewanie się na siebie.

Dodał, spoglądając mu głęboko w oczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Nie 0:32, 01 Cze 2008    Temat postu:

Ayame Mitsui i Hageshi

Przyjemne, ciepłe promienie słoneczne muskały skórę Ayame, która z nie ginącym entuzjazmem ciągnęła za sobą Hageshiego (lub Kyuu-chana jak kto woli). Młoda shinigami starała się ogarnąć wszystko co się dzieje dookoła niej. Stragany z rybami, patatami, rybkami do wyłowienia….
–Stop! – krzyknęła dziewczyna zatrzymując się nagle.
Uśmiech na jej twarzy jeszcze się powiększył a w oczach zajaśniały radosne, figlarne iskierki. Popatrzyła na mieniące się w świetle wodne żyjątka i natychmiast pomyślała o swojej małej złotej Sushi. Może to czas najwyższy aby złowić jej nowego towarzysza? Albo złowić coś dla Kuchiki- Taicho. Może nowy przyjaciel wreszcie poprawiłby mu humor. Odruchowo pomacała się po stroju szukając jakiś drobnych… Nic… Same papiery.
-Heh… No tak… W szóstym dobrze płacą. Nawet nie warto rozmieniać, bo inaczej wszystko wydam szybciej niż sama Rangiku Matsumoto. - pomyślała Ayame i spojrzałą błagalnym wzrokiem na Kyuu-chana, który nie miał najbardziej zadowolonej miny.
- Masz jakieś drobne?- zapytała słodkim dziecinnym głosem.
- Nie. - odpowiedział całkiem bez entuzjazmu Hageshii. Co z resztą nie było sprzeczne z prawdą.
Młoda shinigami posmutniała i opuściła głowę w geście przygnębienia. Ten chwilowy dół jednak nie trwał długo i dziewczyna uniosła ponownie czarną czuprynę i spojrzała na rybki z miną szczerego, mocnego postanowienia.
- To jeszcze nie koniec! Mogę kupić jedną jeszcze później! Nikt przecież nie wykupi wszystkich. W każdym razie nie tak szybko. A do wieczora jeszcze daleko. Nie wierzę, że wytrwam i nic nie kupię przez cały dzień.- pomyślała szeregowiec z oddziału szóstego poczym ponownie zaczęła się rozglądać dookoła. A nóż widelec będzie coś godnego uwagi/ niedrogiego/ ładnego/ coś o czym dawno myślała, ale nie mogła kupić? Ogarnęła wzrokiem radosne zbiegowisko. Jak nigdy Seireitei zdawało się tętnić życiem. Tak. Ayame uwielbiała festyny. I to nie tylko dlatego, że może sobie swobodnie pobiegać i złamać część regulaminu i nie ponieść za to konsekwencji… To zawsze miła odmiana od normalnego trybu życia i papierów.
W oczy rzuciły się jej stoiska z różnego rodzaju błyskotkami i machinalnie pociągnęła za sobą swojego „towarzysza”. Po drodze minęła kilka koleżanek z oddziału, które rzuciły na dziwną parę zaskoczone spojrzenia, ale które Ayame kompletnie olała. I tak nic nie powiedzą nikomu. Wiedzą czym to grozi.
- Piękneeee !!!!! Spójrz Kyuu- chan!- zawołała radośnie wskazując na medalion w kształcie małego ptaka wysadzany jakimiś niebieskimi i zielonymi szkiełkami, ale jej „kolega” najwidoczniej nie podzielał jej entuzjazmu.
-Ech… Jaka szkoda że nie ma tu Rangiku. Ona potrafi docenić ładne rzeczy.- pomyślała z nostalgią młoda shinigami.
Rozważania przerwał jej nagły krzyk rozentuzjazmowanego tłumu stojącego przed ścianą jakiegoś budynku.
- Co to? – zastanowiła się głośno dziewczyna- Kyuu-chan! Trzeba to sprawdzić! - powiedziała, tym razem zdecydowanie i nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę zbiegowiska ciągnąc za sobą Hageshiego. Ten jednak zaczął stawiać opór, który jednak został przemożony.
Stosunkowo niski wzrost nie pomagał zbytnio Ayame w zaobserwowaniu obiektu zainteresowania, mimo najszczerszych starań w postaci podskoków czy wychyleń w obie strony. Z naburmuszoną miną czarnowłosa spojrzała na szeregowca z jedenastki i oceniła go wzrokiem. I wtedy to właśnie wpadła na genialny pomysł.
- Nie ruszaj się Kyuu-chan!!- i jak zwykle od razu wzięła się za realizacje planu, czyli wspięła się na ramiona olbrzymiego kolegi. A przynajmniej próbowała bo poirytowany gigant najwidoczniej nie miał ochoty na zabawę.

Słońce znów stało się wrogiem Hageshiego, który zbudził się z dość głębokiego snu. Raziło niemiłosiernie w oczy. Pizgało jak cholera, a cała ta, nieco duszna atmosfera przygniatała niedawno rozbudzonego Shinigami. W dodatku to małe cholerstwo plączące się pod nogami. Rozkazy od Yamamoto… miała mu towarzyszyć, tylko gdzie ? Dokąd ? Zacisnął zęby, mając cichą nadzieję, że jest kompetentna i nie wpadnie na pomysł naginania rozkazu. Tymczasem dziewczyna zdawała się zupełnie ignorować rosnący poziom irytacji rysujący się na twarzy Hageshiego. Te wszystkie stragany, to całe cholerstwo – po co to wszystko ? Do czego ? Zagadkowe. Może całkowicie bezsensowne. Do świąt i okazji podchodził raczej sceptycznie, jeśli nie ironicznie. To wszystko było jakieś chore... z uwagi na zmianę kartki w kalendarzu wszyscy wychodzą, by hucznie wydać trochę kasy, napić się i rozejść. Swoją drogą, ciekawe co to za okazja. Być może warto było ją uhonorować w ten sposób. I całkiem możliwe, że wtedy mylił się znacznie co do tego w jaki sposób to wszystko wygląda. Z rozmyślań tradycyjnie już coś go wyrwało. Naturalnie, nikt inny tylko denerwujące dziewczę. Właściwie to czego chciała ? Spojrzała na niego dziwacznie, tak, że Hageshii poczuł dziwną obawę. Czegoś chciała. Z całą pewnością. Drobne. Drobne rzeczy. Dobre sobie. Od dawna nie miał żadnych pieniędzy przy sobie, w gruncie nie były mu potrzebne. Jeśli chodziło o jedzenie, to zawsze mógł się gdzieś załapać. A jeśli nie, to szedł po wypłatę… której zazwyczaj nie odbierał, gdy nie było potrzeby. I zawsze brał tylko tyle, ile było potrzebne. Nie więcej, nie mniej. Przynajmniej takie było założenie. W dniach takich jak ten, gdzie wszystko prawdopodobnie było droższe musiałby wyciągnąć więcej pieniędzy. Dlatego też ten festyn należało przeczekać. I chyba tyle mu zostało. Westchnął nieznacznie i zmrużył oczy. To wszystko było niezwykle nudne. Przecież to tylko sklepy. Ktoś, kto miałby głowę na karku otworzyłby taki stragan na stałe, gdzieś przy drodze w dogodnym miejscu. Wtedy miałby duże obroty przez cały rok, a gdyby zwiększył obroty i zaczął zarządzać większym kapitałem – kto wie ? Może właśnie z takiego małego kramiku udałoby się owemu komuś rozruszać większy interes. Jednak najwidoczniej z pewnych przyczyn nie można było tego robić. Wątpliwe było, by absolutnie nikt jeszcze tego nie próbował. Chociaż z drugiej strony… nie ma czasu teraz tego sprawdzić. Z resztą – nie miałby z czego rozkręcić taki kram. I właściwie co by w nim sprzedawał ? Nonsens. Są rzeczy o wiele ważniejsze niż jakieś bzdurne, nic niewarte święta z rzeczami, które notabene nie są droższe od pieniędzy. Jak ktoś nie musi już wydawać na jedzenie czy własne utrzymanie, prawdopodobnie kupuje coś z tego. Pozbyć się monet, by dostać coś „ładniejszego”. Tylko ciekawe ile z kupujących miało pojęcie o tym, czy właśnie kupiło tandetę, czy też nie. Ciekawa sprawa. Przechodzili coraz bardziej w głąb tłumu. Stało się to skrajnie irytujące. Ciągle nie znał przyczyny dla której się tu znalazł. Poza tym postanowił, że wróci do domu. I ciągle nie mógł tego zamiaru spełnić, bo coś ciągnęło go uparcie za rękaw. Po raz kolejny westchnął. Cóż. Najwidoczniej jego przemyślenia nie były bezpodstawne. ‘Piękny’ w opinii denerwującej istoty medalion wydał mu się nieco tandetny. Szkiełka ? Takie coś to żaden symbol. I było w istocie bardzo kruche. Nieprzydatne. Chociaż z drugiej strony, może coś, co jest kruche może być i piękne. Tylko wtedy trzeba by było o taką rzecz wybitnie zadbać. Kto z tutaj obecnych Shinigami miałby na to czas? Generalnie rzecz ujmując – taka rzecz nadawała się tylko do schowania gdzieś w szafie, albo postawienia na półce, gdzie praktycznie nikt by jej nie oglądał. To chyba był sławne ‘marnotrawstwo’. I po raz kolejny został zmuszony do zmiany biegu swoich myśli. To wyprowadzało go z równowagi. Niektórzy powiadają, że w walce nie ma czasu się zastanawiać i trzeba planować na przód. I jak tutaj, w walce z tą niewielką istotą, cokolwiek planować, skoro to to zmienia swoje plany i pragnienia z minuty na minutę ?
Generalnie rzecz ujmując był zaskoczony. Nie na tyle, by dać się wspinać po sobie.
Zrobił krok w tył, kiedy niewielka dziewczyna próbowała na siłę wspiąć mu się na ramię. Do cholery. Przyszedł czas na wyjaśnienia.


-Powiedz czego chcesz. Gdzie masz mi towarzyszyć. Zmarnowałem już dość czasu na bezcelowe spacery. - wycedził prze zęby.
-Jak to gdzie mam ci towarzyszyć? Oczywiście, że mam być z Tobą przez cały czas Kyuu-chan!- powiedziała lekko zdziwionym tonem Ayame.
-Jest tego jakiś cel? Czy masz po prostu za mną łazić?
- Tak i tak. Muszę za tobą chodzić bo taki mam rozkaz- powiedziała uśmiechając się od ucha do ucha.
- Nie prowokuj mnie. To raz. A dwa: mów dokładnie jaki miałaś rozkaz
- Jej… Ty to w ogóle nie masz humoru na nic. Nie umiesz się bawić. Ok. Chcesz wiedzieć to powiem. Mam rozkaz śledzenia cię jako, że jesteś zamieszany i podejrzany o zabójstwo 63 shinigami z oddziału szturmowego. Zadowolony? A teraz daj mi na siebie wejść bo chcę zobaczyć co się tam dzieje!
Pomimo rozbawienia dziewczyna zdołała zauważyć jak delikatnie pulsujące żyłki pojawiły się na twarzy Hageshiego.
- Ups… Chyba lekko wkurzony. Ale nic nie mówi znaczy że będzie stał. Ok.! Czas przystąpić do dziełą- pomyślała czarnowłosa i z uśmiechem zaczęła się wspinać na olbrzyma na coś w stylu kiepskiej parodii Kenpachiego i Chiru-chan z jedenastego.
-Yosha! Widać wszystko!- uśmiech na twarzy młodej dziewczyny powiększył się jeszcze bardziej.
Na ścianie wisiał plakat z informacją o kolejnej adaptacji przedstawienia walki dzielnego rycerza ze złym potworem. Ayame nigdy go nie widziała, ale z opowiadań koleżanek usłyszała kiedyś, że jest co obejrzeć. Hmm… Może faktycznie warto. A przy okazji udałoby się jeszcze rozruszać Kyuu-chana? Tak! To kolejny dobry pomysł. Spojrzała trochę niżej i zobaczyła człowieka sprzedającego bilety. Kolejka nie była duża wbrew dużego zainteresowania mas.
- Kyuu-chan! Zanieś mnie tam, proszę! - rzekła i spojrzała na „towarzysza” błagalnym wzrokiem, modląc się w duchu aby ten się zgodził.
Na szczęście ten nie tracił trzeźwego myślenia i w końcu zorientował się że coś na nim siedzi, a dokładniej na jego ramieniu. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu wykonał bardzo energiczny ruch lewym ramieniem i siłą ściągnął małe ruchliwe stworzenie z siebie.
- ZŁAŹ ZE MNIE! TY… – krzyknął i zorientował się, że wszyscy się na niego patrzą. Przełknął głośno ślinę zdając sobie nagle sprawę, że nie krzyczał od kilku dobrych lat. Jego głos przetoczył się dalekim echem po całej okolicy. Na moment wszystko zamarło.
- Jak możesz Kyuu-chan!- powiedziała wykorzystując sytuację Ayame. Jeżeli dobrze zauważyła tłum jest po jej stronie. Teraz trzeba tylko to ładnie rozegrać i będzie miała bilety bez kolejki. Heh… Jak nie wóz to przewóz jak to mówią. A chciała być miła.
W jej oczach zaszkliły się łzy a twarz wykrzywiłą się w smutnym grymasie. Tłum zaczął szeptać. Hageshi lekko spanikował. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Co teraz? Nie zwykł do tego, że przykuwa uwagę a już na pewno nie do tego, że się unosi nad jakąś błahostką.
- Ja tylko chciałam, żebyś mnie zaniósł żebym mogła kupić bilety… A ty… Tak mnie traktujesz?- oj tak… Robienie z siebie ofiary losu zawsze działało… Szkoda, że nigdy na kapitana Kuchiki.
Tłum zdawał się szeptać co raz głośniej przytłaczając oskarżeniami Hageshiego, który przeklął siarczyście pod nosem. Nie miał zamiaru spowiadać się przed tymi ludźmi. Ruszył, a raczej próbował ruszyć w stronę swojego domu bo zatrzymała go mała ręka, która zaczęła go ciągnąc w stronę biletów.
- Ustalmy jedno. Po tym całym przedstawieniu każdy idzie w swoją stronę. Zostawiasz mnie w spokoju, a ja cię nigdy nie widziałem. Jasne?
- Ok Kyuu-chan! - rzuciła radośnie już dziewczyna a w myślach dodała- W twoich snach. Nie zawiodę i wypełnię rozkazy. Czy tego chcesz czy nie.
Udali się do kasy. Tłum nie stawiał oporu, nie ważne czy to dlatego że dziewczyna wydawała się być radośniejsza czy dlatego że tak naprawdę bali się olbrzyma idącego za nią. Ayame bez większych problemów kupiła dwa bilety na spektakl a następnie, tradycyjnie już, zaczęła ciągnąć Kyuu-chana w stronę sceny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lina
Pokaż zdjęcie



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie

PostWysłany: Pią 17:16, 06 Cze 2008    Temat postu:

Lina ruszyła wąską alejką w dół, schodząc po kamiennych, ciężkich do perfekcyjnego opanowania nawet po codziennym używaniu schodkach. Zwłaszcza, że od wczorajszego dnia jej myśli wciąż były gdzie indziej. Nie trudno było więc trudno o wypadek, prawdę mówiąc, tego powinna spodziewać się od samego początku. Stopa zahaczyła o drugą, nagle cała jej jaźń znalazła się „tu i teraz”, aby poczuć, jak spada przed siebie, traci równowagę. Nigdy nie była zbyt szybka, w obronnym geście zdążyła jedynie zasłonić głowę rękoma, kiedy kilka ostatnich schodów zaliczyła turlając się z górki.
-Jasna cholera, co jest?!
Krzyknęła sama do siebie, błyskawicznie wstając i otrzepując się z kurzu. Czuła się, jak gdyby cały świat miał zamiar jej dowalić i, prawdę mówiąc, coraz bardziej wierzyła w tą teorię. Jej twarz była teraz cała czerwona, zarówno ze złości, jak i z poirytowania. Może biały makijaż przysłoniłby wszystko, ale wykonanie odpowiednich run, zaszczepów i operacji potrwałoby kilka godzin. Ona miała kilka minut. Przedstawienie najprawdopodobniej właśnie się zaczynało, a to właśnie ten punkt dzisiejszego dnia był teraz dla niej priorytetem. Pośmieje się, zje coś pysznego, zapomni o wczoraj. Prawdę mówiąc… co ją to obchodzi? Przecież to nie jej sprawa!
Parskając z pogardą ruszyła przed siebie. Nie była w stanie oszukać swojego sumienia. A ono domagało się rozwiązania tej sprawy. Znowu pomyślała o Harace. Czy ona żyła? Jeżeli tak, to gdzie jest? Poza tym… co z Soyerem? Po wczorajszych wydarzeniach…

Zacisnęła pięści

Chwilowo miała nie przejmować się wczorajszymi wydarzeniami. Spoglądając na swoje zadrapanie na lewym łokciu z irytacją wbiła zęby w swoje usta, po czym ruszyła dalej, goniona przez nawet tutaj słyszalny hałas głównego placu. Z włosami wciąż mokrymi od wody, w zwyczajnym kimono i bez żadnych upiększeń, kosmetyków, pachnideł… Nie potrafiła sobie po prostu zorganizować czasu. Czy powinna w takim razie urodzić się mężczyzną, czy co? Cóż… niezbyt jej ta opcja by odpowiadała, ale po chwili zastanowienia musiała przyznać, że wiele, naprawdę WIELE spraw byłoby wtedy o wiele łatwiejszych.
Z lekkim uśmiechem na ustach, zadowolona ze swoich trywialnych myśli wyszła z ciasnej uliczki na nieco większe skupisko budowli. Stąd do placu było już naprawdę blisko. Dobrze znała te tereny, jednak obecność festynu skutecznie przypominał ogromny hałas. Jak gdyby milion małych, skrzeczących ptaków nagle zaczęło domagać się o jedzenie. Poprawiając (oczywiście baaaardzo prowizorycznie) swoje włosy dodała sobie otuchy mocnym i głębokim oddechem, po czym ruszyła w stronę miejsa, w którym odbywała się dzisiejsza uroczystość.
Miała tylko nadzieję, że znajdzie sobie jakieś siedzące miejsce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Sob 15:25, 07 Cze 2008    Temat postu:

Kiedy ostatnie promienie słońca znikały rozpaczliwie za horyzontem, gwiazdy zaczęły pojawiać się na błękitnym sklepieniu nad głowami bardzo licznie zebranych. Gwiazdy i księżyc zaczęły oświetlać granatowe niebo, nadając mu specyficzną aurę. Zrobiło się nieco zimniej, lecz nie była to nawet namiastka wczorajszej, lodowatej nocy. Dla niektórych z zebranych właśnie tamte wydarzenia pozostawiały lód na sercu. Nieliczne osoby, siedzące obok roześmianych, szczęśliwych rówieśników. Niemal każdy dookoła świętował, nie mogąc się doczekać tego, co niebawem nastąpi. Tylko kilka smutnych cieni spoglądało nieobecnym wzrokiem w ziemię pod sobą.
Mówią, że zdrada jest najgorszą krzywdą.
Niebo przesiąknięte było zapachem smażonych, pysznie wyglądających potraw. Pierwsze rzędy siedzących osób czuły również woń świeżo ściętych kwiatów, których ogromne bukiety leżały przed sceną, zamieniając ją w coś na kształt kolorowego, chwilowego ogrodu. Gwar niektórym wydawał się zabawny, innym irytujący, ostatni mogliby zabić w zamian za uciszenie całego tego tłumu. W zasadzie to nic dziwnego, w końcu takie święto jest tylko raz do roku. Każdy musiał coś powiedzieć, miał coś ciekawego do przekazania. Plotki, fakty, żarty… Wszystko przypominało teraz karczmarzy rynek, jakich pełno w drugim świecie. Tam przecież też mieli swoje święta.

Pochodnie stojące po obu stronach ogromnej, ręcznie wykonanej sceny, zasłoniętej czerwoną płachtą w jednym momencie wystrzeliły do góry. Ogromne jęzory ognia pofrunęły aż pod samo niebo, w okamgnieniu rozświetlając całą wieczorową scenerię. Po chwili płomienie uspokoiły się, wesoło tańcząc w swoich pochodniach, tak samo jak uspokojona została widownia po nagłym wstrząsie. Nad głowami zebranych zapaliły się czerwone lampiony, rzucając na ziemię regularne wzory wykonane ze światłocienia. Wokół całego placu zaczęły pojawiać się ogniki, zamykając wszystko w ogromnym pierścieniu. Nagle stało się zupełnie cicho. Wszyscy zebrani Shinigami spoglądali z wyczekiwaniem na scenę, rozglądali się dookoła szukając kogoś, kto zaraz pojawi się na scenie, zaprosi ich na fantastyczne przedstawienie. Wyglądało to tak, jak gdyby cała Społeczność Dusz znalazła się jednym miejscu, czekając na jakiś kulminacyjny moment, wyczekując w ciszy kolejne napięte chwile. Nagle czerwone sukno przesłaniające scenę drgnęło, jakiś kształt za materiałem chwycił od wewnętrznej strony ogromny kobierzec, po czym odsłonił go lekko. Na scenie, w absolutnej ciszy wszedł mężczyzna znany całej Społeczności. Stary Shinigami z białymi wąsami, w białym płaszczu, oparty obiema dłońmi na swojej lasce. Generał Yamamoto spojrzał po zebranych, lekko otwierając swoje pomarszczone oczy. Pokiwał z jakąś dziwną melancholią głową, po czym podszedł nieco bliżej, na sam kraj sceny. Zaraz obok niego pojawił się jego zastępca, z Zanpaktou przy boku. Jego mina była sroga i zatroskana, gdy spoglądał na najważniejszego kapitana przed sobą.
-Przyszliśmy tutaj, aby złożyć hołd…
Zaczął Yamamoto, a jego głos przerwał nawet najmniejsze szepty. W jednej chwili cisza stała się tak przytłaczająca, że aż nie do zniesienia. Starzec westchnął, po czym ponownie przyjrzał się pobieżnie masie zebranych przed nim dzielnych żołnierzy, medyków, naukowców, zwiadowców, strażników, budowniczych…

-Moje dzieci, przyszliśmy tutaj aby złożyć hołd. Hołd dla nas wszystkich, dla naszych poprzedników, dla naszych następców, nawet dla nas samych. Dzisiaj…. Dzisiaj będziemy świętować. Odwieczna walka ze złem, której brzemię wzięliśmy na nasze plecy, na plecy nas wszystkich, to ogromny ciężar.

Starzec spojrzał przy tym na deski pod swoimi stopami.

-Wciąż walczymy ze złem. Bronimy niewinnych. Opiekujemy się nimi, zapewniamy im bezpieczny byt. Nie dostajemy nic w zamian, ale i niczego nie oczekujemy. Oni, tak drogocenny i kruchy dla nas skarb nie są nas świadomi. Jesteście dla nich aniołami. Zapamiętajcie to sobie, moje dzieci. Nic nie jest bardziej warte pochwały, niż to, co wciąż robicie. Jestem z wami już tyle czasu…

W tym momencie porucznik zacisnął zęby na swojej dolnej wardze, spoglądając z uwagą na swojego kapitana, wzdychając z dziwną obawą w oczach.

-Jestem z wami już tyle czasu, na moich oczach wychowali się najwięksi i najwspanialsi Shinigami, jacy kiedykolwiek stąpali po ziemi. Wielu nie ma już między nami, wielu dopiero wzrasta, jak gwiazdy, które zaczynają jaśnieć na niebie. Jestem z was wszystkich bardzo dumny. Rozpiera mnie duma, gdy patrzę na was, świętujących razem ze mną. Jesteście tutaj, oddając cześć naszym wspólnym staraniom. Gdy spoglądam na każdego z was, moje dzieci, czuję się dumny. Gdy spoglądam na to miejsce, czuje się dumny. Gdy widzę wasz wzrok, waszą determinację, poświęcenie i oddanie dla sprawy… czuję się dumny. Świętujcie moi drodzy. To wasz dzień. Jeden, jedyny dzień, kiedy to wy jesteście w centrum, cały świat kręci się wokół was.

Generał odetchnął, po czym pokazał laską czerwone płótno.
-Zaraz zobaczycie wspaniały pokaz, upamiętniający nasze starania. Scenę bardzo symboliczną, lecz stanowiącą odzwierciedlenie naszego bytu. Mniemam, że będzie tak wspaniała jak co roku. Niestety… nie będzie dane mi jej obejrzeć…
Yamamoto ponownie wbił swój wzrok w publiczność.

-Zapewne zastanawiacie się, dlaczego wyszedłem tutaj między was, skoro nigdy wcześniej tego nie robiłem. Cóż… Ja, nasi dzielni kapitanowie również będziemy świętowali walkę dobra ze złem. Moje dzieci, świętujcie i bawcie się pod naszą nieobecność. Gdy wrócimy… wrócimy ze zdrajcą Aizenem bądź nie wrócimy w ogóle. My również mamy do stoczenia tą walkę, walkę z cieniem. Wielu z was… Wielu z was sądziło, że Aizen Sosuke, zdrajca i morderca, był jednym z nas, był nam bliski, żył z nami i był częścią wspaniałej idei, którą tworzymy. Sami również w to wierzyliśmy… Mówią, że zdrada jest najgorszą krzywdą.

Generał ponownie oparł się o swoją laskę, wskazując na swojego towarzysza, który ponownie znikł za płachtą.

-Ruszamy do Karakura. Nie idziemy tam jednak, aby pokonać zdrajcę, aby wymierzyć decydujący cios w jego czarne serce. Będziemy bronić ludzi, to właśnie cel naszego jestestwa. Idziemy walczyć za ich życie, oddając w zamian swoje własne. Właśnie tego wam życzę, moje dzieci. Abyście sami podjęli podobne decyzje. Pamiętajcie… jesteście ich obrońcami, jesteście ich stróżami. Tylko po to istniejemy. Ale teraz…. Teraz świętujcie.

Komandor Generał zniknął za zasłoną, kiedy uderzyły pierwsze bębny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:04, 07 Cze 2008    Temat postu:

Gdy trzy postacie wyłoniły się z ciemnej alejki, przed ich oczyma rozciągała się długa, ozdobiona licznymi latarniami ulica. Był już wieczór, toteż wszystkie budynki dookoła były wspaniale oświetlone. Uliczka była brukowana, stosunkowo długa i bardzo gęsto zabudowana. Zewsząd dobiegał głos, albo jakieś śmiechy, albo jakiś zapijaczony, wyklinający cały świat głos. Z jednego z okien grała jakaś powolna, jazzowa piosenka. Wszystkie budynki na tej ulicy były czerwone bądź różowe, z otwartymi drzwiami i hałasem przez nie wypływającym. Zewsząd dochodziło barowe dudnienie, gdzieś dalej załączył się jakiś samochody alarm, ktoś rozbił butelkę na krawężniku. Powietrze było kojące i odświeżające, księżyc był natomiast niemal w pełni. Wokół pełno było kałuż, walających się śmieci i siedzących pod ścianami, zapijaczonych mężczyzn i kobiet. Niektórzy coś do siebie szeptali, inni śmiali się ze sprośnych kawałów. Ze wszystkich okien przeżyło się agresywne, czerwone światło, które padało na ulicę, nadając temu miejscu specyficznego klimatu. Oczom trójki przybyszów ukazała się gustowny, wygrawerowany na czerwonej tabliczce przypiętej do jednej z latarni napis.
„Red Light District”.

-Witamy w Amsterdamie!
Powiedział z szerokim uśmiechem na ustach Soyer, zataczając rękoma koła, jak gdyby przedstawiając białowłosemu swoją własną własność.

-Na co masz ochotę najpierw? Panienki, piwo, a może jedno i drugie?
Szczupły Shinigami spojrzał na jedną z najmłodszych prostytutek, która nie miała szansy go zobaczyć. Podszedł w jej kierunku, po czym, niemal ją dotykając, zamknął oczy i powąchał jej skórę na karku, za jej plecami. Jego ręce niemal jeździły po ciele nieświadomej kobiety, która, paląc papierosa, poprawiała swoje obcisłe mini i naciągała rajstopy w kratkę. Jego szczupłe, zakończone ostrymi paznokciami dłonie były za każdym razem o kilka milimetrów od jej ciała.

-Dewot …
Burknęła kobieta nazywana Ivą, nieco opuszczając w dół swoją krótką spódniczkę, najwyraźniej czując się w swoim stroju podobną do otaczających ich „kobiet lekkich obyczajów”.

Białowłosy powoli wygramolił się z portalu prowadzącego do materialnego świata. Jego oczom ukazał się obraz totalnego dna, dolnej granicy ludzkiego upadku.

~Amsterdam? Gheez... co za dziura.~
Pomyślał po krótkim wstępie Soyera.
Rozejrzał się jeszcze raz po okolicy. Prostytutki, coś, czego nie tknął by nawet kijem, a co dopiero... swoim kijem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

-Daruj sobie grzeczność. Wyjaśnij mi... cóż takiego nie cierpiącego zwłoki jest na tym zadupiu? Chcesz, żebym pomógł Ci wysadzić ze stołka lokalnego alfonsa, czy po prostu postanowiłeś mnie zabrać na małe pieprzenie na zgodę?-
Burknął pod nosem tak, by pozostała dwójka go usłyszała. Zdecydowanie nie był w humorze, jak już ściągali go taki hektar, mogli się chociaż postarać o jakieś normalne lokum, a nie śmierdzący potem i spermą pokój, w którym zapewne przyjdzie mu przebywać.

~Eh... genialnie.~
Czego się nie robi dla kobiet.

Soyer przestał bawić się z małą kobietką, spoglądając na Shideharę zza jej pleców.

-Daj spokój, po co ten zły humor. Mamy jeszcze kilka godzin zanim przyjdzie nam działać. Przyszliśmy tutaj po informacje, ale do tego czasu musimy jeszcze trochę poczekać. A dlaczego w takim razie się nie zabawić?

-W takim razie róbcie to beze mnie…
Powiedziała Iva, odchodząc ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach, starając się omijać niewidzące ją prostytutki jak najszerzej tylko się da.

-Soyer, o ustalonym czasie tam gdzie zawsze…
Powiedziała, odwracając się w jego stronę po raz ostatni, po czym znikła w czymś, co kiedyś miało całkiem ładny szyld, teraz zostało po tym jedynie wyryte „Caffe shop”.

-Tak, tak, jasna sprawa.
Odpowiedział Soyer, opuszczając swoją nieświadomą niczego „koleżankę”, podchodząc z powrotem do Shidehary.

-Nie sądziłem, że jesteś aż taki wybredny. Właściwie, na twoim miejscu wolałbym to miejsce, niż więzienną celę czy tam dół z Pustymi, młody kryminalisto.
Uśmiechnął się do niego, patrząc mu głęboko w oczy, po czym odwrócił się, ruszając powoli przed siebie, wzdłuż drogi, poruszając się jak wąż, kręcąc całym ciałem, poczynając od szyi, na biodrach kończąc, od czasu do czasu rzucając zaciekawione spojrzenie na co ładniejsze dziwki.

-Shidehara, będziemy musieli wskoczyć w gigai. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
Powiedział, oglądając się za swoim „przyjacielem”, pospieszając go. Skurwiel wyglądał na niezadowolonego, ale powinno mu przejść. Inaczej wszystko stanie się bardzo irytujące.

Białowłosy dalej spoglądał na Soyera.

-Wybredny? Po prostu nie rajcuje mnie skorzystanie z czegoś, co w tyłku miała więcej fiutów, niż w ustach frytek. Co do ust z resztą sprawa ma się tak samo.-
Soyerochimaru zdawał się być bardzo zadowolony z miejsca, w którym się znalazł. Odezwał się znowu do Shigekazu.

-Przeżyje, dobra, teraz jak już zostaliśmy sami, powiedz mi w końcu do czego konkretnie mnie potrzebujecie.-
Przeleciał wzrokiem jeszcze raz po okolicy.

-I chodź już lepiej na to piwo.-

- W tym momencie powiedziałbym cos o Harace, ale powstrzymam się. Po co mamy sobie psuć ten cudowny nastrój? W każdym razie wiedziałeś, że twoja muza wychujała nas od samego początku?
Soyer uśmiechnął się do siebie. Pewnie, że nie wiedział. Skąd miał niby wiedzieć. Miał tylko nadzieję, że nie złamie temu biedakowi serduszka.

-Co do sprawy, o wszystkim powiem ci na miejscu. Spokojnie, na siedząco, w miłym towarzystwie. Potrafię uszanować to, że myślami jesteś przy Abi, ale ty uszanuj moje przyszłe… „koleżanki”. Wiem, że mnie nienawidzisz, ale postarajmy się, aby nasza współpraca była jak najbliższa ideałowi. Dobrze? Właściwie… o co masz do mnie największy żal? Dlaczego chcesz mnie zabić? Po wiesz… zabójstwo innego Shinigami z premedytacją to dosyć poważna sprawa.

Shigekazu szedł obok Soyera. Spoglądał na Niego co chwila, w Jego wzroku nie było uczuć, ostatnie wydarzenia pozwoliły mu je kontrolować wedle swojego widzi mi sie.

-Wychujała powiadasz? I tak mamy jeszcze chwilę, kontynuuj, w końcu, skoro ją "kocham" powinienem coś o niej wiedzieć, no nie?-
Teatralnie stłumił ręką ziewnięcie.

-Przyszłe koleżanki? Mam nadzieję, że chodzi Ci o kogoś konkretnego, nie o te dziwki z ulicy? Czemu chcę Cię zabić? Czyż to nie proste? Wychujałeś mnie.-
Wzrok Shigekazu dalej był niesamowicie spokojny. Ręce trzymał w kieszeniach. Wkurwiało go niemiłosiernie, że w gigai będzie musiał się pożegnać tymczasowo ze swoim płaszczem...

-Kochasz? Ty ją kochasz? Błagam Cię, Shidehara, o czym ty mówisz. Po czym to sądzisz, po jednej wspólnej nocy między wami? W takim razie ja kocham wszystkie dziwki Amsterdamu…
Soyer spojrzał na ciemne, wieczorne niebo. Odetchnął głęboko czym mówił dalej.

-Wiesz, skoro chcesz mnie zabić za to, że cię wychujałem, zaraz po mojej śmierci powinieneś ściąć swoją ukochaną. A na sam koniec całe Społeczeństwo Dusz – w końcu zrobili sobie z ciebie kozła ofiarnego.
Blowloom podrapał się po delikatnym zarośnie na brodzie, po czym zwęził swoje gadzie oczy.

-Naprawdę nie uważam, żeby to był dobry powód do zabicia mnie, wiesz Shidehara?

Białowłosy uśmiechnął się.

-Może to wydaje się dziwne, ale tak. Ty naprawdę nic o mnie nie wiesz, Soyer. Wyjaśnij mi... czemu nagle tak Ci zależy na zakopaniu topora wojennego między Nami? Przecież, skoro zabiłeś tych shinigami, nie powinieneś trudzić się godzeniem się ze zwykłym szeregowcem, prawda?-

-Zakopać topór wojenny? Właśnie dlatego cię nie rozumiem. Ja nie widzę żadnego toporu wojennego. Jesteś po prostu… Shinigami w złym miejscu o złym czasie. Nie znałeś wcześniej Haraki. Nie widziałeś, co stało się kilka lat temu na Pograniczu. Nie widziałeś, co tam żyje. Nie wiesz, nad czym pracuje ta suka Abi. Ale wszystko mogę ci powiedzieć, oczywiście jeżeli tylko chcesz. Uważasz mnie za tego złego. Dlaczego? Bo zabiłem kilku… no dobra, kilkudziesięciu Shinigami? Ty bez wahania zabiłbyś mnie, a równie dobrze mógłbyś mnie siłą postawić przed sądem. Skoro wybierasz podobną drogę – drogę zemsty, dlaczego miałbym być gorszy od ciebie? Bo mam na rękach krew, którą sam chętnie byś się zbroczył?
Soyer spojrzał na Shinigami maszerującego obok. Był naprawdę ciekaw jego odpowiedzi.

Gadał dobrze. I tego Shigekazu nie mógł zaprzeczyć.

-W takim razie, mamy dużo czasu, opowiadaj więc, zamieniam się w słuch. Być może na końcu tej rozmowy faktycznie dojdę do podobnych wniosków, co Ty.-

-Spokojnie, najpierw załatwimy kilka porządkowych spraw. Wiesz, standardowe procedury. Wybierzesz sobie gigai, poznasz kilka osób, kilka zasad i wyskakujemy na miasto. A wtedy opowiem ci wszystko dokładnie co i jak. A co do tych moich koleżanek… nie powinieneś je tak dyskryminować. W środku są bardzo…bogate.
Soyer uśmiechnął się w kierunku Shidehary, zwężając swoje gadzie oczy i ukazując rząd ostrych zębów. Prawdę mówiąc, miał pewne wyrzuty co do dwóch dziwek, które zaginęły w ostatnim czasie, ale… przecież nikt po nich nie płacze. Więc dlaczego on miałby?

-Zapraszam – powiedział, wskazując na różowy bloczek z obskurną klatką schodową. „Sweet Cookies”, a nieco niżej ‘Closed” wisiało nad głowami dwójki Shinigami. Z budynku sypał się tynk i, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych budowli, był absolutnie cichy, nie wydobywały się z niego żadne dźwięki, ani muzyka, ani udawane jęczenia dziwek, ani przekleństwa dilerów i alfonsów. Kompletna cisza.

-Czym chata bogata
Powiedział Soyer, uśmiechając się od ucha do ucha i zapraszając go do środka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lina
Pokaż zdjęcie



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie

PostWysłany: Pon 22:49, 09 Cze 2008    Temat postu:

Lina nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Prawdę mówiąc, miała nad czym się zastanawiać. To pierwszy raz, kiedy sam Yama wygłasza mowę przed ich wspólnym świętem. W zasadzie powinien robić to co roku, korona by mu z głowy nie padła. Zrobił to jednak tylko raz, a pannie Grantze już coś nie pasowało. Jedyne, do czego mogła porównać przemówcie Komandora to… pożegnanie? Mimo wszystko tak to właśnie wyglądało. A jeżeli miała chociaż mały procent racji, i tak nie wyglądało to zbyt kolorowo. Zwłaszcza, że lada moment, wierząc plotkom chodzącym w laboratorium od dzisiejszego ranka, lada moment na ich głowę ma się zwalić całe Karakura. Nie znała szczegółów, jak ci spryciarze chcieli to wykombinować, to nie była jej działka, nie jej broszka. Jeżeli… jeżeli kapitanowie polegną, co stanie się potem. Aizen przyjdzie tutaj, po cywili z Karakura? Czy o nich chodziło w przemówieniu, czy słowa Yamamoto miały podwójne dno? Jeżeli oni polegną, my mamy się starać z całych sił pokonać naszego przeciwnika? No tak, ale…
W myślach zobaczyła swojego kapitana. Miała naprawdę mieszane uczucia. Mimo wszystko nie chciała, żeby coś mu się stało. Wiele mu zawdzięczała, tak jak niemal każdy z jej oddziału. Spojrzała na lewo i prawo, ciekawa reakcji innych osób. Była ciekawa, czy innych również przeszył strach, czy może jedynie ślepa ufność i wiara w zwycięstwo naszych dzielnych i wspaniałych kapitanów? Prawdę mówiąc, nie wyobrażała sobie, żeby ktokolwiek mógł pokonać takiego Zarakiego czy giganta Komamurę. Mimo wszystko tak samo nie wyobrażała sobie, żeby ktoś między nimi mógł być zdrajcą. Sosuke zawiódł ich wszystkich. A Soyer? Czy on również nie był zdrajcą? Widziała go tamtej nocy, był razem z tamtą okropną kobietą i mężczyzną w białym stroju. Chwilę potem zaczęła boleć ją głowa. Dotknęła swojego czoła. Gorączka?! Na całe szczęście nie. To tylko ciepło spowodowane obecnością tak wielu osobników wokół niej. Nigdy nie lubiła ścisku. Zwłaszcza, kiedy od tego na lewo śmierdzi alkoholem. Naprawdę nie zasługiwała na to, zwłaszcza, po wczorajszych przeżyciach. Miała nadzieję, że spotka tutaj Shideharę bądź Hageshiiego, lecz Shinigami było wokół tyle, że nawet, gdyby któryś z nich stał obok niej, i tak by go nie zauważyła. Nagle jej serce zakołatało. Shidehara i Hageshii… czy tylko tylu zostało z ich „kompanii”? Kruszyli się jeden po drugim. A co z nią? Czy ją również spotka coś złego? Ale… ale dlaczego? Kto i dlaczego im to robi?! Dlaczego Sosuke im to robi?! Czy Shinigami potrafią być większymi demonami niż Puści? Jak mogą być tak okrutni? Jak mogą zdradzać swoich braci? Czy nie boli ich sumienie, gdy zadają im taki niegodziwy cios od tyłu? Dlaczego istoty, które zobowiązały się bronić słabszych, stanowić przykład służby i poświęcenia, stają się wynaturzeniami gotowymi zabić bez wahania, czy to swoich bliskich, czy to nieznajomego. Gdy dowiedziała się o Hinamori, było jej naprawdę żal. Kilka razy widziała tą dziewczynę. W zasadzie, była niemal jej rówieśniczką. Lina z natury nie znała się na ludziach, ale wystarczył rzut okiem, żeby dostrzec, jak silnym autorytetem był dla niej Sosuke. Jak wspaniały był w jej oczach, mądry, inteligentny, sprawiedliwy, honorowy, zachwycający. Zapewne z lekką dozą przyjemnego poczucia humoru i troskliwości. A potem została przebita ostrzem przez osobę, której bezwarunkowo poświęciła wszystko co jest dla niej ważne. Zaczynając od domu, poprzez bliskich, na własnym życiu kończąc.

Zacisnęła pięści, wsłuchując się w pierwsze bębny przedstawienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin