Forum BleachFiction Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

~ Man of Love, Man of Science ~
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Wto 22:22, 10 Cze 2008    Temat postu:

Ayame zaczęła się co raz bardziej niecierpliwić. Była niezwykle ciekawa czy przedstawienie będzie równie dobre jak opowiadały jej koleżanki czy może okaże się przereklamowaną tandetą jak większość szczególnie nagłaśnianych rzeczy. Najważniejsze jednak było to, że miejsca siedzące, które zajęli miały doskonały widok na scenę. Jedyne co psuło młodej shinigami nastrój to fakt iż wśród zakupionych przez siebie drobiazgów (czytaj- wisiorka w kształcie małego ptaszka wysadzanego kolorowymi szkiełkami, którego wcześniej oglądała a który okazał się jednak być nie tak drogi jak przypuszczała, karmy dla rybek oraz czegoś do przekąszenia podczas przedstawienia dla siebie i dla mało towarzyskiego giganta) nie było ani jednej rybki. Heh… I tyle zostało z żelaznego postanowienia… Nic nie szkodzi. Przecież to nie pierwszy i nie jedyny festyn w Seireitei. Kapitan może przecież poczekać na swoją rybkę, nic mu się nie stanie. Zniecierpliwienie narastało w małej im bardziej im bliżej była godzina rozpoczęcia spektaklu i kiedy nareszcie zaczęło się coś dziać dziewczyna zamarła. Yama-jii! Generała Gotei 13 Ayame widziała może 3 razy. I to za każdym razem nie na tyle aby się z nim zapoznać. Owszem pojawiał się wielokrotnie w ostrzeżeniach kapitana Kuchiki w stylu „Szeregowa Mitsui jak jeszcze raz przyłapię cię na bieganiu po korytarzu/ robieniu ciasteczek w laboratorium oddziału XII/ nazywaniu porucznika Abarai „ananasem”*(potrzebne podkreślić) zostaniesz odesłana do generała Yamamoto….” Które notabene jakoś nigdy nie były egzekwowane ( z czego dziewczę było w istocie niezmiernie szczęśliwe). Staruszek nie wydał się jej tak straszny jak brzmiał w ustach Kapitana. Pojawienie się Yamamoto nie wywołało w małej zdziwienia. Zdała sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak jak powinno dopiero kiedy zapadła niemiłosierna cisza a generał zaczął swe przemówienie…. a raczej… pożegnanie?! Jak to?! Wszyscy kapitanowie udają się do Karakura?! Mała nagle zaczęła się strasznie niepokoić. Zapragnęła zobaczyć się ze swoim kapitanem… kto wie może ostatni raz?... NIE! Nie wolno jej tak myśleć! Nie ma takiego prawa! Wszyscy wrócą zdrowi i szczęśliwi. A jeżeli nie? Może to być ostatnia szansa podziękowania kapitanowi za uratowanie jej życia. Pewnie i tak tego nie pamięta, ale jednak… Ayame zaczęła bić się z własnymi myślami. Iść do kapitana czy wykonać rozkaz? Rozważnia przerwały jej bębny zwiastujące początek przedstawienia. No tak… Ma jeszcze cały spektakl na podjęcie decyzji…Jedno jednak jest pewne- nie będzie to spokojne siedzenie i oglądanie.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ayame dnia Wto 22:44, 10 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freak




Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 1:47, 14 Cze 2008    Temat postu:

Czas mijał.
Hageshii czuł każdą pojedynczą, mijającą sekundę. Gdyby zdawał sobie w pełni z tego sprawę to sam nie mógłby dokładnie określić swych myśli w tym momencie. To było zupełnie co innego, niż zwykłe przemyślenia. Na swój sposób poczuł się... "dziwnie". Całkiem inaczej. Zwyczajowa niezręczność, towarzysząca przypatrującemu mu się tłumowi ludzi odeszła na bardzo daleki plan. Patrzył na to zbiegowisko, jakby w zwolnionym tempie. Mimo to wszelkie dźwięki odbierał natychmiast. Zupełnie tak, jakby wszystko zwalniało stopniowo. I w końcu przyszedł czas na dźwięk, który zdawał się dodatkowo przydzwaniać. Wydawało mu się, że wszystko delikatnie faluje. Spojrzał na siebie. Wyglądał trochę, jakby miał wyjść z siebie. Może nie było to aż tak dalekie od prawdy. Wszystko szło nie tak jak iść powinno. Przez chwilę stracił świadomość tego, że siedzi gdzieś między tłumem ludzi. Wędrowanie daleko myślami w zagadnienia harmonii doprowadziło, dość paradoksalnie, do pewnego chaosu. Konsternacja nie trwała zbyt długo. Wniosek był zawsze ten sam. Nic nigdy nie dzieje się tak, jakbyśmy sobie tego w pełni życzyli. To wszystko było nie tak, jak być powinno. Już od samego początku. Nie wiedział, dlaczego nie jest w stanie tego pojąć i ogarnąć. Mnogość czynników decydowała o tym, że było zupełnie inaczej. A przecież, trzeba nadmienić, że miał naprawdę marginalny wpływ w przebieg wydarzeń... a może to tylko jego wyobrażenie ? Kto wie, czy właśnie te najmniejsze decyzje nie mają największego wpływu... w końcu, na pewno się na niego gapią wszyscy w koło. Może dlatego, że właśnie odwrócili na niego swoje spojrzenie miało wpływ na to, że zmieni się ich całe życie. To wszystko w jednej chwili wydało mu się być naprawdę proste i skomplikowane zarazem. Jakby tego było mało, coś wybuchło. A raczej, tak mu się tylko wydawało. Dwie pochodnie dały naprawdę fascynujące światło. Przynajmniej dały go na tyle, że wszyscy zwrócili na nie swoją uwagę. To znaczyło, że porzucili poprzednie tematy rozmów. I trochę ucichli. Dzięki temu Hageshii mógł rozpoznać, że coś się dzieje. Uśmiechnął się sam do siebie. Bo właśnie zastanowił się dlaczego ludzie nie zastanawiają się częściej niż rozmawiają. Być może to powinno iść ze sobą w parze... trzeba kiedyś spróbować. W końcu to i tak mogło nie mieć znaczenia. Albo mieć kolosalne. Albo wszystko na raz, a wypadkową tych wszystkich prawdopodobieństw będzie rzeczywistość... Może. Może nie. W każdym bądź razie teraz zdarzyło się coś, co sprawiło, że całkiem zapomniał o kontynuacji tej myśli. Sam Yamamoto wyszedł, by powiedzieć kilka słów dla społeczności Shinigami. To przedstawienie miało mieć swoje znaczenie. Jednakowoż wszystko co powiedział kapitan pierwszej dywizji... mogło mieć swoje inne znaczenie. Wyraźnie wyczuł, że naprawdę duża część otaczającego go tłumu też ma pewne obawy co do przekazu. Nic w sumie dziwnego. Hageshii teraz nie poznałby sam siebie, jeśli tylko zdobyłby się na wszystko to, co teraz chodziło mu po głowie. Chciał otwarcie zapytać Yamamoto o całą sytuację. I przede wszystkim, jakie są następne rozkazy. W sumie po to istniał. Nie zgadzał się do końca z tą misją wszystkich Shinigami... szlachetność była rolą, którą grali tylko jako... bogowie śmierci. Przecież ponadto byli jeszcze 'sobą', czego na pewno nie należało pomijać.
Zdziwiły go własne myśli. Pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz.
Obawy pozostawały gdzieś na uboczu. Czyżby starzec czuł, że jego rola się kończy? Całkiem być może...
To zabawne. Kiedyś szukał własnego miejsca. Usilnie chciał być gdzieś akceptowany. A teraz być może patrzy na kogoś, kto może to wszystko rzucić w jednej chwili. Hageshii nie mógł powstrzymać myśli na temat jak to jest, gdy ktoś jest pogodzony z własnym końcem... czy to również mogło mieć wpływ na innych? Postanowił, że będzie miał od tej pory większą... dyscyplinę myślenia.
Ciągłe wybijanie go z głębokich myśli było wielce irytujące. Dla odmiany obejrzy to nonsensowne przedstawienie. A potem wreszcie może będzie mógł przystąpić do swoich obowiązków. Miał beznadziejne poczucie zaniedbywania treningu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 0:11, 16 Cze 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]

Minuty po wyjściu Haraki wlokły się niemiłosiernie niczym długie lata spędzone w samotności. W końcu jednak medykamenty odpowiedzialne za paraliż jego ciała przestały działać. Jin najpierw spokojnie się podniósł a potem stanął na równe nogi. Podszedł powolnym krokiem do stolika na którym leżała paczuszka i wziął ją do ręki po czym zaczął ją dokładnie oglądać zupełnie niczym dziecko poznające zupełnie obcą mu rzecz. Nie słyszał by ktoś się zbliżał ani nie wyczuwał niczyjej obecności więc powoli rozpakował "podarek". Teraz trzymał w ręku malutkie pudełeczko wykonane z ciemnego drewna. Haishiro na chwilę otworzył szeżej oczy.
"Ja przecież widziałem chyba to już gdzieś..."
Co prawda było wtedy ciemno a on sam był w bardzo kiepskim stanie a do tego lało więc nie miał 100% pewności oczkolwiek podobieństwo było uderzające. Próbował otworzyć pudełko, ale wszelkie próby spełzły na niczym. Po chwili wyczuł, na spodzie pudełeczka dziwne wypuklenia. Odrócił je i się dokładnie przyjrzał. Miał przed sobą pięć wypukleń przedstawiające różne litery alfabetu. Po bliższej analizie dostrzegł, że wypukleniami można obracać zmieniając dowolnie daną litere na każdą inną z alfabetu.
"Nie... To nie możliwe..."
Schował pudełko szybko za pazuchę po czym pośpiesznym krokiem wyszedł z budynku. Wszędzie było dziwnie pusto, zupełnie jakby wszyscy gdzieś znikli. Po chwili jednak dostrzegł światła i okrzyki radości dobiegające z jednego miejsca i wtedy przypomniał sobie jaki "raczej" jest dziś dzień. Był festyn a więc wszyscy byli w jednym miejscu. Z jednej strony chciał im powiedzieć, że żyje i nic mu nie jest, ale będzie miał na to jeszcze czas, ale to... było ważniejsze - musiał się upewnić.
Po jakimś czasie zawędrował do swoich kwater. Zgodnie z przypuszczeniami jego współlokatorzy z baraku znajdowali się na festynie. Oparł się o ściane i powoli osunął się na podłogę. Patrzył na wprost na rysunek dłoni obejmującej całą społeczność duszy... rysunek, który namalował zanim wyruszył na misje "ratunkową". Serce zabiło mu szybciej... Z lekko drżącą ręką zaczął ustawiać litery aż w końcu utworzyły jeden wyraz:
"Shaol"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 0:20, 16 Cze 2008    Temat postu:

Weszli do pomieszczenia, zamykając za sobą silne, stalowe, choć nieco powyginane drzwi. Gdy w końcu znalazły się w swoich zasuwach, na wszystko została zarzucona sztaba.
Budynek wskazywał stan skrajnego zużycia, praktycznie rozsypywał się na ich oczach.
Tynk odpadał od ściany po delikatnym dotknięciu, pęknięcia przeszywały wszystkie ściany, prowadząc od sufitu w ku dołowi. Obręcz schodów była powyginana, w niektórych miejscach brakowało metalowych prętów. Po oświetleniu na hollu pozostały tylko kable oraz stłuczona żarówka gdzieś obok. W kącie, na stoliku tlił się natomiast ogarek świecy. Gość zauważył, że w budynku jest bardzo ciemno. Wszystko za sprawą sprawiających wrażenie pospiesznie zamurowanych okien. Bez wątpienia wejściowe pomieszczenie było kiedyś czerwone, teraz wszystko przypominało jednak zgniłą czerwień, o ile ktokolwiek wcześniej używał takiego pojęcia. Oczywiście w tych miejscach, gdzie zachowała się jeszcze tapeta. Na ścianach wisiała masa obrazów obitych w całkiem porządne ramy, kurz, pył i brud skutecznie jednak zniszczyły prawie wszystkie płótna. Zachowała się tylko kobieta spoglądająca na wchodzących, kusząco pokazując swoje ramię, rozciągając nieco dekolt i patrząc rezolutnie nowo przybyłym w oczy. Na podłodze leżał stary dywan, kiedyś też czerwony, teraz szary od kurzu, od którego było w pomieszczeniu aż pełno. Gdy się na niego nastąpiło, czuło się wilgoć i dziwną lepkość. Pisk szczurów znikł wraz z opadającą sztabą, jednak szpary w rogach pomieszczenia były tak ogromne, że bez większych problemów dało się zauważyć bezwłose, długie ogony wystające z ich nor. Dorodne osobniki, trzeba było przyznać. Na samym środku walała się pusta paczka chipsów, na stoliku obok świeczki leżała paczka rosyjskich Cameli i jakaś broń wystrzałowa, którą posługiwali się ludzie. W rogu leżała wywrócona popielniczka, popiół leżał rozsypany wokół.

-Witam w prawdziwym królestwie.

Powiedział Soyer, depcząc po pustej paczce po chipsach, jak gdyby wcale jej tam nie było. Prawdę mówiąc, cały ten syf wcale a wcale mu nie przeszkadzał. W końcu nie mieszkał tutaj na stałe. A dziwki nigdy nie narzekają, jeśli obieca się im pokaźne sumki. Gorzej, jeżeli są to tylko obietnice. Potrafią wrzeszczeć tymi swoimi przepitymi gardłami naprawdę głośno, a marnowanie brzytwy na takie kurwy to naprawdę nic przyjemnego. Podobnie ma się sprawa z jego sublokatorami – początkowo wyglądali na czyste uosobienie dobra, teraz wie jednak, że chyba każdy z nich jest większym skurwysynem od niego samego. Uśmiechnął się pod nosem. Ciągnie swój do swego. Spojrzał na nowo przybyłego. Oj tak, ciągnie, ciągnie.


Shigekazu rozejrzał się po pomieszczeniu bez większego zainteresowania. Ogólnie pojęty syf był dobrym określeniem dla tego, co tutaj się znajdowało. Zupełnie inne miejsce od tego, w którym rezydował w koszarach piątego oddziału. Zatrzymał się na moment myślami przy tym, dlaczego Soyer zatrzasnął za sobą drzwi, jednak to nie stanowiło wielkiego problemu w razie czego.
Spojrzał na kobietę, po czym skierował wzrok na walającą się torbę chipsów. Takie olanie kobiety tego pokroju chyba najbardziej wpływa na jej zainteresowanie, ale walić to. Wolał ją zbyć w przyszłości, niż teraz udawać zachwyconego jej osobą,

-Po chuju królestwo... dobra, co teraz? Cholera... brakuje mi mojej piwniczki z alkoholami...-


Soyer zaczął powoli wchodzić po schodach na górę. Powoli stąpał po brudnych schodkach, kopiąc o ścianę pustą puszkę po Pepsi. Ta z jakimś sławnym, ziemskim sportowcem. Pokazał białowłosemu, żeby szedł za nim. Blowloom wszedł na samą górę, rozglądając się po długim korytarzu z kilkunastoma wejściami do apartamentów. Ruszył przed siebie, mijając kolejne drzwi na lewo i prawo. Niektóre wciąż miały swoje numerki, na innych ktoś pisał coś markerem. „BRU, JE HOER!” „ LOLA SCHEDE HAHAH”. Tak jak na parterze, zewsząd sypał się tynk, na ziemi zostawiało się ślady swoich stup w grubej warstwie kurzu i pyłu.

-Może nie mamy tutaj tylu wygód, ale to tylko baza operacyjna, nic więcej. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że nie zabawisz tutaj długo.
Soyer chwycił za klamkę ostatnich drzwi na prawo. Numerek „27” wciąż wisiał na drzwiach, choć siódemka wisiała do góry nogami. Szczupły mężczyzna o gadzich oczach otworzył drzwi, które skrzypiały przy każdym centymetrze odsłanianego pomieszczenia. Weszli do małego, dobrze oświetlonego pokoju. Był zupełnie inny, niż cała reszta tego budynku. Ściany, meble, podłoga… wszystko pokrywała przezroczysta folia, jaką używają w różnych celach ludzie. Pokuj nie był zbyt duży, zapewne dlatego był tak zagracony. Pod jedną ze ścian znajdowały się dwa łóżka, wyglądające jak nowe, ze śnieżnobiałą pościelą i grubymi, dobrze wypchanymi poduszkami. Po przeciwnej stronie znajdowało się stare, proste biurko z komputerem oraz monitorem postawionym na nim. Płaski, wąziutki ekran LCD pokazywał aktualnie śmieszną animację z przewracającą się grubą kobietą. Trzecią ścianę zdobyło szpitalne, metalowe łóżko. Do krawędzi były przymocowane skórzane pasy, które błyskawicznie można było zapiąć. Prześcieradło, w porównaniu z tym na łóżkach było niemal żółte, z licznymi czerwonymi plamkami. Obok stała zardzewiała taczka z ostrymi narzędziami. Nóż, tasak, nożyczki, młotek, piła ręczna, wiertarka, szczypce, kombinerki, paczka gwoździ, kilka igieł, komplet strzykawek, nawet dłuto. Nd wszystkim tym wysiała stara lampa, rzucając na cały ten makabryczny zestaw żółte światło. Wszędzie znajdowały się kartonowe pudła z książkami, komiksami i płytami. Na jednej ze ścian wisiała mapa Społeczności Dusz, na drugiej zdjęcia, które Shidehara rozpoznał bez problemów. Nobu, Haraka, człowiek z czerwonymi oczyma, z którymi walczył nie tak dawno temu. W pomieszczeniu znajdował się młody chłopak, który nie miał żadnego problemu z dostrzeżeniem wchodzących Shinigami, niemożliwych to zauważenia dla zwykłych śmiertelników. Wyglądał na około 15-16 ziemskich lat. Miał zwyczajne, sprane jeansy i białą koszulkę wsadzoną za pas. Na piegowatym nosie miał duże okulary, które i tak co chwila poprawiał palcem wskazującym. Jego oczy przypominały raczej oczy kreta, wiecznie zmrużone, jak gdyby wpatrzone w słońce. Brązowe, przetłuszczone włosy średniej długości idealnie kontrastowały z kredo białą karnacją. Spoglądając na staromodny zegarek na ręku powiedział w końcu.

-Trochę się spóźniliście. Ale już wszystko przygotowałem. Witaj Shideharo, miło mi cię poznać, jestem…

-To nieistotne kim jesteś. Im mniej wie nasz nowy przyjaciel, tym lepiej dla jego własnego dobra. A Ty…
Zwrócił się w stronę białowłosego młodzika.

-Masz jakieś pytania, zanim zaczniemy?


Białowłosy został wprowadzony w scenerię, która spokojnie mogła służyć za tło jakiegoś horroru klasy B.
~Gdzie ja kurwa jestem...?~
Pomyślał, jednocześnie lekko się krzywiąc. Tak... Lina poczułaby się tutaj jak w domu. Włożył ręce do kieszeni, udając, że tak naprawdę mało go to interesuje, bo mało go interesowało, za to czuł w sobie uczucie... niepokoju? Tak, to z pewnością było to. Znalazł się cholera wie gdzie z ludźmi jeszcze bardziej popierdolonymi od Soyera. Fantastycznie.
-Tsk, tsk... Soyer, nie musisz przede mną wszystkiego zatajać, w końcu skoro w społeczności jestem już i tak spalony, to pewnie zabawię tutaj dłuższy czas. Dobra, to co, jak i gdzie?-
Próbował grać wyluzowanego, zaschło mu w ustach...
~Przecież ten dupek miał mnie zabrać na piwo...~


-Chciałbym najpierw poruszyć kilka kwestii natury organizacyjnej, jeżeli pozwolisz…
Soyer uśmiechnął się od ucha do ucha. Podszedł do monitora, przy którym siedział chłopiec, po czym poruszył myszką. Wygaszacz ekranu z grubą kobietą zniknął, pojawił się tam za to plan jakiegoś budynku. Uśmiechnął się po raz kolejny, jego myśli przez chwilę znalazły się przy Shi. Będzie miała naprawdę przesrane. Ale nie czas myśleć teraz o takich problemach. Świat jest pełen kobiet. Odwrócił się w stronę ich nowego towarzysza. Podszedł kilka kroków, po czym sięgnął do kieszeni swoich szerokich, zwężanych poniżej kolana spodni. Wyjął z niego szpikulec, cholernie ostry i cienki szpikulec, którego sam ostrzył z jednym tylko celem w myślach. Błyskawicznie doskoczył do Shidehary, łapiąc go za dłoń, przyszpilając go do samej ściany. Ostrze zajaśniało w powietrzu aby po chwili…
Znalazło się w ręku Shidehary. Soyer spoglądał na niego spokojnie, trzymając jego dłoń przy swoim gardle, w wciśniętym mu na siłę ostrzem. Wyglądało to jak samobójstwo, być może nawet nim było.

-Wiem, że chcesz mnie zabić. Ale jeżeli mamy współpracować, nie chcę widzieć żadnych zdrad, ataków w zaskoczenia, ciosów w plecy ani tym podobnych. Jeżeli Twoja chęć utoczenia krwi jest aż tak dzika i silna, zrób to teraz.
Jego szyja była wyprostowana, naga i odsłonięta, z ostrzem w ręku wroga przy samej skórze. Czuł zimną stal pod szczęką.

-Później naprawdę nie będziemy mieli czasu na takie gry.


To co się stało... dobra, cały dzień był jakiś popierdzielony od samego rana. A teraz trzymał szpikulec przy gardle Soyera, czyż nie tego chciał? Soyer miał umrzeć, a teraz miał ku temu okazję.
Wypuścił szpikulec z dłoni.

-Nie w taki sposób, poza tym nie pieprz, że dałbyś sobie podciąć gardło. To miał być test ha? Jeżeli o to Ci chodzi, to dopóki współpracujemy, nie grożą Ci z mojej strony żadne noże w plecy. W końcu... dopóki jestem Ci potrzebny, jesteś moją polisą ubezpieczeniową, prawda? Proponuję zawrzeć umowę. Ja obiecam, że przynajmniej na czas współpracy nie podniosę na Ciebie ręki w jakimkolwiek stanie byś nie był, za to Ty wyjaśnisz mi jedną, nurtującą mnie sprawę... jak to jest, że ktoś będący w stanie zabić dwa oddziały interwencyjne, obawia się prostego szeregowego z piątego oddziału? To ja jestem taki wyjątkowy, czy to Ty grałeś z nimi hm... nieuczciwie?-


Popatrzył na ścianę, prosto w zdjęcie Shinigami, który przed chwilą mógł go zabić, który stał za jego plecami. Był bystry. To dobrze. Może być przez to ciężej, ale mimo wszystko to dobrze. Potrzebował właśnie kogoś takiego. Kogoś, kto będzie umiał dobrze improwizować.

-Wyjątkowy? Wiesz… każdy jest wyjątkowy na swój sposób. Dodajmy do tego, że jesteś jednym z lepszych ze swojego rocznika. Kto wie, może kiedyś sam zabijesz dwa oddziały… albo jeszcze lepiej, kapitana.
Odwrócił się od niego i spojrzał w jego oczy, jak gdyby starając się przeczytać jego myśli.

-Cóż, jesteś z piątego oddziału. Twój kapitan to zabójca, zdrajca i przestępca. A jak to mówią… niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Uśmiechnął się, pokazując rzędy ostrych, dziwnie białych zębów.

-Zwłaszcza, że na świętego nie wyglądasz.
Soyer poklepał „chłopaka’ po plecach, po czym wskazał na ich gościa. Jego towarzysz miał to do siebie, że wszystko robił bez gadania. Sumiennie, starannie i bez gadania. Jego towarzysz miał do siebie też to, że bez większych problemów mógłby rozsmarować go po ścianie, gdyby tylko mu się chciało i gdyby tylko naszedł go taki kaprys. Na całe szczęście ręka, która gryzie ma go mocno w garści. W takich momentach docenia się swoją autonomię. Spojrzał na okularnika, który pospiesznie wstał od komputera i zaczął grzebać w największym pudle, wyrzucając na foliowaną podłogę różne książki, dziwne elektroniczne przedmioty, jakąś organiczna formę w plastikowym słoiku, kilka gazet porno, piłkę do siatkówki i kilka innych dziwnych rzeczy.

-Czas wybrać Ci gigai, przyjacielu. Masz jakieś szczególne propozycje? Możesz zostać kim tylko zechcesz. – powiedział Soyer w stronę członka piątego oddziału.


Ciężko było to przyznać, ale wraz z Soyerem byli do siebie na swój sposób podobni, cholernie podobni. Cóż... życie.

-Nie do końca odpowiedziałeś na moje pytanie, prawda? Co do kapitana, hm... jeżeli tak uważasz, "Aizen jest zdrajcą i naszym zadaniem jest go powstrzymać".-
Wyrecytował poważnym tonem Yamamoto.

-Ale wracając... tak czy siak, będą w stanie wyczuć moje reiatsu, więc wolałbym zachować swój wygląd, jeśli można.-


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Pon 17:14, 23 Cze 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Oczywiście, próby odnalezienia ostrza okazały sie całkowitą porażką. To pewnie przez te diabelskie trawy. Ale...zaraz. Nie pamiętała, by widziała swoje ostrze przy tym czterokrotnie przeklętym rozdawaczu jabłek. A skoro dopiero co odebrał ją Hitsugayi, to miecz powinien być albo tu, albo u jego boku...a jeśli tamten nie potrafi otwierać przenośnych przestrzeni wymiarowych do chowania rożnych rzeczy, to miecz albo leży sobie gdzieś pośród traw tam, gdzie starli sie mały książę i kidnaper, albo...jest w posiadaniu Społeczeństwa! Ale...czy może im ufać? Nie zdziwiłaby się, gdyby oni też czyhali na jej życie, a konkretniej-na zawartość jej brzucha! Wtedy fakt, iż uratowali ją kapitanowie, nabierałby sensu...nie. Nie uratowali jej. Uratowali *ten* przedmiot! Na siły wyższe...co to mogło być? I czy mogła komuś w SS ufać? Bo porywaczowi raczej nie, gdyby mogła, to nie groziłby jej śmiercią w razie ucieczki...hah. Pewnie tak naprawdę po tym, jak już jej to zabiorą, zabiliby ja bez mrugnięcia okiem. Jedno było pewne. Nie może zostać za długo w jednym miejscu! Ale...gdzie mogłaby się udać? Może...ale to wymagałoby co najmniej jednej zaufanej osoby w SS, która pomogłaby jej sie przedostać. I tylko jedna twarz pojawiała sie w jej umyśle, spełniająca te warunki...
Powoli wstała, obserwując trawy. W którym kierunku udał sie on? Podeszła bliżej w tą stronę. Chyba tutaj...Oddaliła sie w góre, w stosunku do ogniska, schylając sie, położyła na ziemi ogryzek jabłka. W założeniu miało to wyglądać tak, jakby biegnąc, upuściła je. Może da sie nabrać i najpierw podąży tam...wróciła do miejsca, w którym wśród traw zniknął jej "opiekun". Pierwsza z zapalonych zapałek zatańczyła w powietrzu, by upaść pośród traw. Kolejne spadały w różnych miejscach, jedynym fragmentem bez takiego umilacza był ten, z ogryzkiem. Ostatnia upadła spory kawałek za jej plecami, gdy wybrała kierunek swojej ucieczki. Dokładnie w dół od ogniska. Starając się utrzymać ciało nisko, tak, by to właśnie trawy były jej
kamuflażem, rzuciła sie przed siebie, pełna niepewności i...nieco...paranoicznych myśli.
Zapałki tliły się chwilę pośród ogromnej trawy, szybko jednak gasiły się, niektóre jeszcze w locie na skutek zimnego, lodowatego wiatru targającego ogromnymi źdźbłami. Młoda Shiniami poruszała się przed siebie jak najciszej potrafiła. Prawda była jednak taka, że nigdy nie była trenowana jako cichy, bezszelestny zabójca. Jak na amatora szło jej jednak całkiem nieźle. Noc i ciemne cienie traw rzucane przez światło księżyca były jej sojusznikiem, mrok był w tej chwili jej jedynym przyjacielem. Poruszając się miarowo w dół była już ładny kawałek drogi od ogniska, już dawno tracąc z oczu jasne jęzory ognia. Krok po kroku oddalała się od miejsca, w którym się obudziła, bez swojego Zanpaktou, bez żadnego uczucia reiatsu wokół. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie była w stanie wyczuć kompletnie żadnej duchowej energii, nawet swojej własnej. Było to uczucie bardzo dezorientujące. Młoda Shinigami czuła się, jak gdyby pozbawiono ją jednego z najważniejszych zmysłów. Zupełnie odcięta od świata, odcięta od otoczenia poruszała się jednak dalej. Jej bezszelestny marsz przerwał jednak pewien dziwny hałas. Dźwięk łamanych gałązek, kilak metrów przed nią, akurat w miejscu, gdzie gigantyczna trawa zdawała się być mniej bujna. Młoda Shingami postanowiła poczekać. W przykucniętej pozycji, z szalejącymi zmysłami i pulsującą w krwi adrenaliną zaczęła nasłuchiwać. Co jakiś czas dało się usłyszeć charakterystyczny dźwięk, najprawdopodobniej łamiącego się krzaczka albo gałęzi, ale nic więcej nie dochodziło do uszu Nobu. Sekunda po sekundzie, które dla młodej dziewczyny zdawały się być prawdziwymi godzinami, słyszała jedynie wciąż ten sam dźwięk. Nobu nie mogła pozwolić sobie jednak na zwłokę. Drobnymi krokami ruszyła do przodu, poruszając się jak ciszej jak się dało. Nie wiedziała, kim, a może nawet czym jest istota przed nią, wystarczyło tylko, ze jej zmysły oraz paranoiczne myśli robiły wszystko za nią. Poruszając się powoli i skrupulatnie, poruszała się naokoło źródła dźwięków, które słyszała, delikatnie odginając każdą z ogromnych traw, pomagając sobie delikatnie dłońmi, stawiając bardzo, bardzo powoli każdy kolejny krok na podłożu czystym od ugiętych źdźbeł. Centymetr po centymetrze, minuta po minucie okrążała coś, czego intuicyjnie wolała po prostu uniknąć. W końcu zaczęła słyszeć, jak dziwne dźwięki dochodziły nieco za jej plecami, na prawo od niej. Nobu zobaczyła kawałek przewalonego pnia nieopodal. W zasadzie… gdyby tylko się podczołgać i wyjrzeć zza pnia, miałoby się idealny widok na to coś, co tak usilnie starała się ominąć. Z drugiej strony… niemal całkowicie okrążyła już swoją domniemaną przeszkodę…
Stara, wrodzona ciekawość stoczyła bitwę ze strachem o swoje życie. I gdyby tak wyglądał rozkład sił w tej wojnie, ciekawość by wygrała. Ale że strach sprzymierzył się z nowo nabytą paranoją, ciekawość została zmiażdżona. Nie miała zamiaru ryzykować. Bała się rzeczy, które mogły się jej stać, gdyby ktoś ją dorwał. A ktokolwiek tutaj był, nie mógł mieć dobrych zamiarów. Nie chciała już dzisiaj poznawać nowych przyjaciół...spotkała ich wystarczająco wielu. Ruszyła dalej, zachowując maksymalną ostrożność, modląc sie w duchu, by nie napotkała żadnych komplikacji. Poruszając się w południowym kierunku zaczął dochodzić do niej dziwny dźwięk, który dopiero po kilku kolejnych minutach marszu mogła bez problemu zidentyfikować. Szum rzeki. Wciąż skradając się, dziewczyna poczuła na swojej twarzy kolejny lodowaty podmuch wiatru, drażniący skórę jej policzków i przyprawiający o szczypanie jej oczu. Chwytając się za drążące z zimna ramiona, wypuszczając z ust ciepłą parę, nie zauważyła, dlaczego sekundę potem leżała już na ziemi. Przewrócona na plecy odruchowo spojrzała w kierunku, w którym jeszcze przed chwilą stała. Dłoń w czarnej rękawiczce wystawała zza gęstwin na lewo, najprawdopodobniej to o nią się potknęła. Młoda Nobu czuła serce s swoim gardle, czuła, jak adrenalina niemożliwe wyostrza jej słuch i wzrok. A wpatrzona była tylko i wyłącznie w tą rozwartą dłoń w czarnej rękawiczce, z przedramieniem ukrytym pośród wysokich traw. Kilka palców poruszyło się, jak gdyby w skurczu.
Przewrócenie na plecy było ostatnią rzeczą, której się spodziewała. Bardzo mało brakowało, a krzyknęłaby, krzyknęłaby głośno, a wszystko szlag by trafił. Może w opanowaniu sie pomogła jej myśl "co sie stanie gdy ją złapią", a może...ta ręka, którą widziała. I szok z nią związany. Przez krótką chwile, może i nawet ułamek sekundy, nie czuła nic, nie myślała o niczym. Po prostu patrzyła. I wtedy uderzyły ja miliony uczuć. Adrenalina. Cofnęła sie, prawie gwałtownie, probując oddalić sie od tej...reki. I kopnąć ją, jeśli podejdzie za blisko.
Nobu, spoglądając z przestrachem na rękę, o którą się potknęła, zaczęła cofać się odruchowo do tyłu. Im dalej od potencjalnego zagrożenia, tym lepiej. Ze wzrokiem skupionym na wystającej z dużych traw dłoni ostrożnie stąpała do tyłu, gdy nagle przeszył ją dziwny impuls. Coś, jak gdyby igła wbiła się w jej szyję. W tym samym momencie poczuła czyjąś, zimną jak lód dłoń na swoim ramieniu.
-Ssspokojnie, to tylko zwłoki, nie musisz tak panikować.
Usłyszała szept do swojego ucha. Znała ten głos, w ostatnich minutach poznała go bardzo dobrze. Młoda Shinigami wiedziała już, kto stał za jej plecami. Czuła na swoim ciele świdrujące spojrzenie upadniętych, czerwonych oczu.
Zwłoki? Szkoda ze nie twoje.
Gdyby była nieco odważniejsza, pewnie powiedziałaby to na głos.
Ale nie była. W zaskoczeniu, otworzyła szeroko oczy i boleśnie ugryzła sie w wargę, nie poświeciła jednak temu zbytniej uwagi. Była to sytuacja z gatunku w tych, w których włosy powinny stanąć dęba, ale zbytnio sie boją, by to uczynić. Sama zaś była w czystej, idealnej pustce umysłowej, nie mając zielonego pojęcia, co powinna teraz zrobić.
-Erm...czyje?
Nobu miała problem.
Istota stojąca za nią podeszła kilka kroków w kierunku truchła leżącego pomiędzy krzewami. Kucnęła pośród ogromnych traw, dotykając ciało wskazującym palcem.
-Nikt ważny. Jeden z członków kilku oddziałów, które przyszedł tutaj z Seretei. Co najbardziej zdumiewające, ten wciąż żyje. Jest w nim zaledwie iskierka jego dawnego płomienia, ale wciąż żyje. Biedak…
Mężczyzna o kredo białej skórze podniósł wysoko dłoń, po czym opuścił ją w błyskawicznym tempie, przebijając mostek konającego. Do uszu Nobu doleciał tylko cichy syk. Istota wstała, po czym odchyliła głowę do tyłu, otwierając przy tym usta. Po chwili wydał jęk przyjemności, po czym z powrotem ruszył w kierunku młodej Shinigami. Jego krok był szybki, pewny i zdecydowany.
-A teraz mogę wiedzieć, dlaczego postanowiłaś uciec? Przecież prosiłem…
Żył jeszcze. Wspaniale. O, już nie żył. Też wspaniale. A tak szczerze. Nobu niezbyt sie tym przejmowała. Bardziej interesowało ją to, jak długo ONA jeszcze pożyje. Zaczęła się wycofywać.
-Szansa na to, że znajda mnie "nieodpowiedni ludzie" chyba była mniejsza gdy sie przemieszczałam, niż gdy byłam w miejscu, prawda?
Istota byłą coraz bliżej, robiąc dłuższe kroki niż młoda dziewczyna.
-Słońce, uwierz mi, to był twój drugi poważny błąd, który mogłaś przypłacić życiem.
Mężczyzna wsadził ręce do kieszeni swojej białej bluzy, plując w bok gęstą śliną, wycierając się o skrawek rękawa.
-Pierwszy był niestety niezależny od ciebie, ale nie ma się co martwić, masz mnie.
Białowłosy znikł dokładnie przed jej twarzą, tworząc podmuch wiatru rozwiewający jej włosy. Ponownie pojawił się za jej plecami, tym razem obejmując ją obiema rękoma. Ponownie nachylił się też nad jej szyją, po czym, ocierając się nosem i ustami o jej skórę, zaszeptał do jej ucha.
-Nawet nie wiesz, jaka jesteś dla mnie teraz cenna. Nie mogę cię stracić, kwiatuszku. Nie teraz. A chyba nie chcesz trafić w ręce gorsze od moich, co?
Z jego gardła wydobył się chrypliwy, suchy śmiech. Młoda Nobu poczuła też woń siarki na swoim ciele.
Ten typ zdecydowanie działał negatywnie na jej serce. O tak. Tak bardzo chciałaby być teraz w domu...Błąd? Jaki błąd?
Ta woń siarki...piekielnik jeden. Miałla szczerą nadzieje, ze ktoś przybije go do ściany. NAJCHĘTNIEJ zrobiłaby to sama, ale...
Teraz mogły to być jedynie bezpodstawne marzenia.
-Uświadom mnie więc. I jakie są te "gorsze ręce"?
Jeśli wyjdzie z tego cało, to pewnie ten drań będzie śnił sie jej po nocach jeszcze długo...
-Gorsze ręce, gorsze ręce…
Zaszeptał sam do siebie, w przypływie emocji ściskając biedną Nobu za szyje, delikatnie, ale stanowczo. Jego dotyk był naprawdę zimny, nie czuć było żadnego ciepła. Jak gdyby całe jego ciało od samego początku było wykonane z lodu, wyrzeźbione w śniegowej bryle. Skóra w miejscu dotyku ścierpła, stała się piecząca.
-Ręce chcące cię skrzywdzić, sprawić ból, sprawić cierpienie.
Istota a jej plecami przełknęła ślinę, po czym gardłowo zasyczała
-Zabić, zabić…
Nobu poczuła, jak mężczyznę za nim przeszyły drgawki. Dziwne spazmy przez chwilę rzucały jego ciałem. Sekundę potem wszystko znikło.
-Nie będziesz uciekać, słońce?
Psychol najbardziej psycholastego kalibru. Genialnie. Ale z poczuciem humoru. Wisielczym. Gdy w głowie Nobu pojawiło sie to porównanie, z jakieś mało zrozumiałej przyczyny role pętli objął ów miły pan, a wisielca-ona sama. Ha. Ha. Ha.
Było jej bardzo nie do śmiechu. Było jej raczej bliżej do płaczu. A łzy, które uroniłaby, zapewne zamieniłyby sie w kryształki lodu. Ten typ był chodzącym piekłem...które zamarzło.
-Nie!
-Świetnie…
Istota puściła ją, po czym popchała do przodu, na ziemię przed sobą. Białowłosy zamknął oczy, po czym zaszeptał coś pod nosem. Na samym środku, dokładnie pomiędzy przestrzenią miedzy niby buchnął jęzor ognia. On jednak wciąż szeptał dalej, aż czarne niebo wokół nich nie stało się na chwilę fioletowe. Przez krótki moment wszystko rozbłysło dziwnym, fluorescencyjnym fioletem, jednak po chwili ponownie wróciło do swoich naturalnych barw.
-Śśśśrodki bezpieczeństwa… Zasyczał, po czym usiadł na ziemi, przed ogniem, który co prawda dawał ciepło, ale zaczynał się palić kilka centymetrów nad ziemią, zupełnie nie stykając się z podłożem.
-Co chcesz wiedzieć?
Powiedział, spoglądając jej w oczy. W odróżnieniu od poprzednich kontaktów wzrokowych, teraz jego oczy były skoncentrowane, spokojne. Rozumne.
To pchniecie było raczej chamskie, ale akurat na chamstwo Nobu miała tolerancje raczej wysoka. Szczególnie, gdy chamy mogą ja zdezintegrować w ułamku sekundy, a także, gdy tak naprawdę dziękuje im, że wreszcie ją puścili. Gdy jej oprawca uprawiał swoje mumbo-jumbo, ona zbierała się na równe nogi, pocierając jednocześnie schłodzone miejsce. Jak dobrze być wolną, przynajmniej częściowo!
Na zadane jej pytanie o pytanie, zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie.
Co chciała wiedzieć? Dużo. Inna sprawa, o ile rzeczy mogła sie zapytać. Zabawne, że ten zimny drań tak chciał ognia...może nie chciał być taki zimny, jaki się wydawał? W przenośni i dosłownie.
-Co? Um...w pierwszej kolejności...gdzie jest mój miecz, czy moja rodzina ma coś z tym wspólnego, czy przygotowywać sie na traktowanie przez Soul Society jak abominacje lub inne wynaturzenie?
-Miecz mam ja, przynajmniej na pewien czas. Nie lubię, jak ktoś wbija mi go między łopatki, gdzy nie patrzę, a zdarzały się i takie przypadki…
Mężczyzna wyciągnął dłonie w kierunku płomiennych jęzorów, zamykając na chwilę oczy, uśmiechając się sam do siebie.
-Twoja rodzina? Nie znam Twojej rodziny. Ale prawdopodobieństwo jest raczej niewielkie, że mają z tym coś wspólnego. A dla Społeczności będziesz zapewne kolejnym zaginionym dzisiejszej nocy. A pewnie będzie ich wiele…
Płomienie odbijały się w idealnie czerwonych oczach białowłosego. Wyciągnął palec w kierunku ogniska, po czym zatoczył koło, a wszystkie płomienie posłusznie zrobiły to samo, po czym ognisko ponownie zapłonęło tak, jak przed chwilą.
-Jeszcze coś? Bo limit pytań się kończy, a nie możemy tutaj zostać na długo.
"Tylko kolejnym zaginionym"? To nie wróżyło...dobrze. Lepszy kryminalista, masowy morderca, niż tylko "zaginiony"-bo to sugeruje, ze już się więcej nigdzie nie pojawimy...przełknęła głośno ślinę. Miecz miał on. Ech.
-Jakaś szansa, bym go odzyskała? Kim jesteś w ogóle? I o co w tym wszystkim chodzi?
Swoja droga...wytrzymały ma ten fragment miedzy łopatkami.
Oczywiście, chciałaby sie spytać o multum innych rzeczy, ale...lepiej najpierw sprawdzić jak będzie odpowiadał, prawda?
Mężczyzna uśmiechnął się w zadumie, wciąż spoglądając w ogień unoszący się ku niebu, iskierkom spadającym na ziemię.
-Może na to nie wygląda, ale jestem twoim najlepszym przyjacielem. Szczerze mówiąc, w obecnej sytuacji jestem twoim jedynym przyjacielem.
Mężczyzna wstał, po czym rozciągnął się. Miliony kości strzeliły w jednym momencie. Przeszedł się naokoło ogniska, spoglądając w niebo nad ich głowami.
-Mam nadzieję, że lubisz ciepło, bo tam, gdzie Cię zabieram, będziemy mieli go pod dostatkiem…
Powiedział, wyciągając dłoń ku Nobu.
To jest portal? Och. Chyba. A może nie? Kto to wie?
Każdy, kto nie spał na lekcjach powiązanych z tą "mistyczniejszą" (mistyczna, ta...na czym polegał mistycyzm kul ognistych?) stroną świata, zapewne znałby odpowiedź na to pytanie.
Oczywiście, Nobu jest dumną przedstawicielką śpiochów.
A na pytanie odnośnie miecza nie odpowiedział. Niech go piorun strzeli.
-Lubię ciepłe wino, lubię ciepłe mięso, ale ciepłe miejsca...zależy. Ale nie mam wyboru, co?
Ten gość był...odfazowany. Nie mogla znaleźć lepszego słowa. Ale hej!; nie musiała sie przed nikim tłumaczyć; w końcu, kto teraz siedziałby i wertował słownik w głowie, szukając odpowiedniego pojęcia?
Z pewną niechęcią, wprawiła w ruch swoje ramie.
-Tylko powiedz mi, na czym polega to Twoje "przyjacielstwo"...poza tym, że jeszcze mnie nie zabiłeś.
Uśmiech pojawił się na jego twarzy. Szeroki, nieco niepokojący uśmiech oraz błysk w czerwonych gałkach ocznych, widoczny nawet na tle tego krwistego koloru.
-Nie sądziłem, że pójdzie tak łatwo. Jesteś bardzo kooperatywna, wiesz?
Powiedział, chwytając ją za dłoń. Znowu poczuła lód i zimno. Jego dłonie zdawały się być prawdziwie zamrożonymi bryłami o doskonałych kształtach, bez żadnego środka, bez żadnej delikatności, miękkości. Tylko pieczące szczypanie.
-Przyjacielstwo… cóż, ratuję Ci życie. A Ty robisz to całej Społeczności Dusz
Gwałtownie pociągnął ją w swoim kierunku, po czym rzucił prosto między płomienie.

Nagle zniknął cały świat. Czuła tylko, jak gdyby ktoś trzymał ją za ręce z jednej i drugiej strony. Delikatny, miły dotyk. Niemal, jak gdyby była niesiona.
Chwilę potem wylądowała twarzą w gorącym piasku. Jej oczyłyby porażone nagłym blaskiem, nie potrafiła dostrzec niemal niczego poza ziarenkami pod sobą, smaku słonej ziemi w ustach. No i ten oślepiające słońce…
-Mówią na to Kair. A przynajmniej mówili, kilkanaście lat temu.
Zasyczał głos za jej plecami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 0:51, 26 Cze 2008    Temat postu:

Spoglądał na swój kufel, obracając go w dłoniach. Biedne piwo nie miało ani chwili spokoju, odbijając się od ścianki do ścianki. Lubił przebywać w gigai. Dzięki temu naprawdę mógł poznać smak ludzkiego życia, które, pod pewnymi względami, wydawało się o wiele, wiele lepsze niż kodeks Shinigami.
Którego zresztą nie przestrzegał już od dawna.
Szkoda, że ludzie nie byli przyzwyczajeni do jego „nowych” oczu i uśmiechu. Zamiast swoich jaszczurczych, wspaniałych ślepi miał nieciekawe, zielone źrenice. Zamiast ostrych jak kły zębów wspaniały, bielutki uśmiech. Do tego wąskie, przetarte rurki, koszulka z wizerunkiem jakiejś grupy, która była rozpoznawana na ziemi jako popularna banda grająca muzykę. Do tego czarna, skórzana kurtka i gruby pasek z cekinami. Podobała mu się ta ziemska moda. Spojrzał na złoty zegarek na swojej ręce. Czas to pieniądz, ale oni w tej chwili mieli bardzo dużo pieniędzy.

-Ciekawe… zastanawiałeś się, jaką formę przybiera ten futrzak Komamura, gdy odwiedza ziemię?
Powiedział w stronę Shidehary obok siebie, rzucając na stół bardzo gruby pęk zielonych banknotów spiętych delikatną, gumową nitką.

-W tym świecie za to możesz kupić sobie prawdziwą willę, także nie szalej za bardzo.
Znajdowali się w dobrze mu znanym w ostatnich czasach „coffe shopie”. Zajęli lożę w rogu sali. Siedzieli na miękkiej, wygodnej sofie obitej czerwoną, sztuczną skórą, przed nimi stał czarny, drewniany i nieco obity stół. Całe pomieszczenie było bardzo zatłoczone, wypełnione w większości młodymi ludźmi, w większości turystami. Nie zabrakło również kobiet. Niektóre były ubrane prowokacyjnie i seksownie – dziwki. To właśnie lubił. Inne, jak gdyby idąc w przeciwieństwo, w zupełnie odmienną stronę, wyglądały na bardzo zadbane, eleganckie i stosunkowo skromne. To lubił jeszcze bardziej.



Shigekazu poprawił koszulę. Totalnie nie znał się na tutejszej modzie, wiedział za to, że w porównaniu do luźnego stroju shinigami, te dość obcisłe, sztywne jeansy były cholernie niewygodne. Ogółem ubrany był dość bogato. Skórzane buty, wytarte w niektórych miejscach heansy i kontrastująca z kolorem Jego włosów, czarna koszula z kołnierzem, zapinana na guziki.

-Przypomnij mi... dlaczego musimy siedzieć w gigai? I oprócz celu oczywistego... po co tutaj przyszliśmy?-
Nacisk na słowo "musimy" był aż nadto wyczuwalny, Shigekazu za cholerę nie mógł się przyzwyczaić do sztucznego ciała. Zaś cel oczywisty identyfikował się sam jako kufel piwa, trzymany przez białowłosego.

-Komamura...? W sumie nigdy nad tym nie myślałem hm... chociaż z drugiej strony... sam wiesz, jakie podejście do gigai ma społeczność, tak więc pewnie jest jak jest, normalnie.-
Ironia losu, jeszcze niedawno miał ochotę zabić tego człowieka, a teraz siedzieli jak dwaj, starzy znajomi i popijali piwo, cóż... Shigekazu powoli przyzwyczajał się do Jego obecności. W sumie teraz, kiedy wygląd Soyera zmienił się lekko, białowłosy zauważył wcześniejszą zmianę.

-Właściwie... to o co chodzi z tymi zębami i gadzimi oczami? Nie powiesz mi chyba, że to zdolność Twojego zanpakutou, a mam nadzieję, że to nie jest powiązane z naszym zadaniem... bo wiesz... zdążyłem polubić swoje normalne oczy...-



Soyer uśmiechnął się do kobiety, która spoglądała na ich dwójkę. No tak, dobrze ubrani, samotni, z pieniędzmi, bez planów na późniejszy wieczór. Wskazał na kelnerkę, o ile można tak nazwać tą niską kurewkę ubraną w obcisłe mini i rajstopy w siatkę.

-Wiesz, w swojej naturalnej formie ściągnęlibyśmy na siebie całe Społeczeństwo Dusz. Ja jestem dla ich wszystkich skanerów jak duch, niczym zmora. Ale Ty… nie wątpię, że właśnie teraz otaczaliby ten budynek, gdyby naprawdę chciałoby im się ciebie szukać. A oni nie lubią pozostawiać zbrodniarzy na wolności, wiesz jak jest.
Wziął pokaźny łyk schłodzonego piwa, po czym po raz kolejny poczuł na sobie wzrok samotnej kobiety.

-Podoba Ci się?
Dyskretnie wskazał oczyma w bok, spoglądając w twarz swojego młodego przyjaciela. W zasadzie… nawet dla Soyera nie była taka zła. Długie, falowane blond włosy, błękitne oczy, duże, czerwone usta, ładna talia, czarne buty na obcasie, szara garsonka i szare spodnie, najwyraźniej komplet. Dodatkowo ten błysk w oku, który mówił, że dzisiejszy dzień może skończyć się bardzo dobrze.

-Wołał mnie pan? W czym mogę pomóc? Kolejne piwko?
Pojawiła się przed nim niska kurewka, którą wołał przed chwilą. Z notesikiem w ręku, wyczekująco spoglądała na Soyera. No… przynajmniej z ładnym uśmiechem na twarzy. Przynajmniej starała się być atrakcyjniejsza, niż jest w rzeczywistości.

-Drinka dla tamtej pani, o tam, pod przeciwległą ścianą. Na jakiegokolwiek będzie miała ochotę, cena jak zwykle nie gra roli.
Uśmiechnął się w stronę blondynki, po czym odwrócił się w kierunku kompana. Spojrzał w ciszy na jego twarz, po czym przejechał dłonią po kilkudniowym zaroście i powiedział spokojnym głosem.

-Pewien… prezent. Może nie będę mógł przez to zaliczyć tej baloniary Matsumoto, ale to tylko efekty uboczne. W zamian za pewne… poprawki, uwierz, opłacało się. Zwłaszcza, że mogło to wyglądać gorzej.
Uśmiechnął się, po czym pociągnął szeroki łyk ze swojego kufla.



Shigekazu podparł się brodą o rękę, lustrując wzrokiem kobietę... w sumie mimo tego, że była totalnym przeciwieństwem Jego typu, to i tak była niezła.

-Może być, ale wiesz... jakoś zawsze bardziej podchodziły mi opalone, ciemnowłose te... cholera! Chrzanie to miejsce i te wszystkie nazwy. Eee... hiszpanianki? Coś w ten deseń... ale może być.-
Tak... SS miało to do siebie, że nazw było mało i nie trzeba się było pierdzielić z zapamiętywaniem tego... a tutaj każde miejsce nazywa się inaczej... paranoja.
Uśmiechnął się chytrze i znów zagadał, widząc, jak Soyer zamawia tamtej drinka.

-Powiedz mi... robisz to, żeby później wypomnieć mi, że jeszcze nie tak dawno temu bredziłem coś o Harace, tak?-
Dobra, pomimo wężowatości, lekkiego zpsychowacenia, manii zabijania wszystkiego co żyje, a co jest nie potrzebne, Soyer był całkiem w porządku... Oni naprawdę byli do siebie podobni... sheesh...

-Prezent...? Może rozwiniesz temat? I kto Ci daje takie prezenty... bo domyślam się, że to po tym "prezencie" zmasakrowałeś tamte dwa oddziały, co...? Jak jest opcja bez gadowacenia, to chętnie poznam Twoich znajomych...-



Soyer spojrzał na niego poważnym wzrokiem. Nie żadnym nieobecnym, maślanym spojrzeniem, ale poważnym, przewiercającym wzrokiem.

-Shidehara, przypominam Ci, że Twoje miejce jest w Społeczności Dusz. Masz moralny obowiązek słuchać piernika Yamamoto, chronić kobiety taka jak tamta, być miłym, dobrym, uprzejmym i ściągać koty z drzew. Chcesz uratować Harakę, chcesz oczyścić swoje imię. I to być może dostaniesz, o ile odwalisz kawał dobrej roboty. Ale wszystko inne, zwłaszcza z moimi…. Przyjaciółmi, zostaw mi. Ponadto…
Uśmiechnął się, wyciągając z kieszeni swojej skórzanej kurtki paczkę papierosów.

-…Jesteś na to zbyt miękki.
Odpalił sobie papierosa z malutkim „Malboro” nad filtrem, po czym zaciągnął się, wypuszczając dym spoglądając w górę.

-Jak już wspomniałem, to był prezent. A na prezenty trzeba sobie zasłużyć. A szacunek zyskasz tylko robiąc bardzo, bardzo brzydkie rzeczy.
Po raz kolejny wychylił swój kufel, po cym sięgnął do tylniej kieszeni swoich spodni, po czym rzucił na stół zmiętoloną, pogniecioną kopertę. Zaciągnął się po raz kolejny.

-Co do tamtej kobiety… Nie mam nic przeciwko Harace, ale wydaje mi się, że przed pracą moglibyśmy się nieco zabawić, to przecież nic złego.
Uśmiechnął się w jego stronę, odsłaniając dwa rzędy równych, białych zębów.



Białowłosy nie przejął się wzrokiem Soyera. Po spojrzeniu Soi Fon takie rzeczy przestawały działać. Miał ochotę mu wygarnąć... ale powstrzymał się, zamiast tego uśmiechnął się.

-Wiesz... to zabrzmiało prawie jak "dołącz do nas". Powiem Ci szczerze... że po tym, jak łatwo wychuśtałeś społeczność wrabiając mnie... przestało mi zależeć na oczyszczaniu się, z resztą ja to wiem... i Ty to wiesz... że oczyszczą mnie, jak im Ciebie tam przyprowadzę, a Ty dasz im się zabić... "bo muszą kogoś ukarać". Za miękki? To, że nie morduję kobiet, które nie chcą mi dać oznacza, że jestem za miękki? Chyba znamy dwa różne znaczenia tego słowa. Nie chcesz gadać...? Nie gadaj, powiedz mi tylko za ile zacznie się coś dziać... bo powoli zaczyna się robić nudno...-



-Nudno?
Soyer wypił swoje piwo już do połowy. Pokręcił z zawodem głową, wpatrzony w wygrawerowany na szkle napis.

-Albo jesteś typem samotnika, albo naprawdę trudno dogodzić Twojej dupie.
Przygasił papierosa na szklanej popielniczce, po czym położył na stół całą paczkę, właśnie w momencie, kiedy kilkanaście stolików obok „jego” blondyneczka zamawiała swojego ulubionego drinka, zerkając z uśmiechem w jego stronę. Odwzajemnił spojrzenie, podniósł kufel i wypił. Za jej zdrowie. Bo najprawdopodobniej nie zostało jej go już dużo. Oczywiście o ile jego towarzysz nie okaże się być skrajnie dziewiczą ciotą.

-Za ile zacnie się coś dziać? Jutro rano, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, o ile nasi przyjaciele wszystko załatwią. Około ósmej powinniśmy już być na nogach. Czeka nas długa podróż. Polecimy samolotem i takie tam. Jestem ciekaw tego uczucia… ale muszę Cię rozczarować, Hiszpanii raczej nie odwiedzimy.
Kiwnął na kelnerkę, zawołał zanim jeszcze podeszła do stolika

-To samo, najlepiej zimne, o ile nie stanowi to problemu!
Uwielbiał być uprzejmy. Kochał być cholernie uprzejmy dla tych wszystkich ludzi dookoła. Zabawne, Shinigami codziennie ryzykują dla nich życie, a oni nawet o tym nie wiedzą. Choć… z drugiej strony, może to i dobrze.

-Słuchaj, naprawdę nie masz ochoty się dzisiaj zabawić?
Powiedział w stronę Shidehary, szturchając go łokciem w bok.

-To, co robi się w Amsterdamie, zostaje w Amsterdamie. Czy jakoś tak…



Shigekazu jeździł obecnie palcem po górnej części kufla. Myślał, po chwili odezwał się.

-Samotnika? Nie do końca, lubię duże imprezy, ale... hm... posiedzieć czasem nad piwem samemu nie jest źle, jednak raczej to drugie. Cholernie ciężko wzbudzić moje zainteresowanie.-
Soyer wraz z przebiegiem rozmowy dalej podrywał blondynkę.

-Zabawić się? Owszem, ale wolę sobie samemu znaleźć... partnerkę.-
Przerwał na moment, rozglądając się po knahpie. Nic.

-Eh... cholera, naprawdę tak ciężko o jakąś latynoskę...? Jebać... może na mieście się coś znajdzie... byle nie było dziwką... świadomość, że nie wiadomo kto był tam przede mną nie działa budująco nawet jeżeli to nie moje ciało.-
Skinął głową na drzwi.

-Bajeruj ją szybciej i chodźmy na zewnątrz.-



-A co z Haraką?
Musiał zadać to pytanie. Bardzo niekonsekwentny ten jego młody przyjaciel. Czyżby słowo „miłość” było w jego słowniku synonimem słowa „pieprzenie”? W zasadzie, u Soyera by się to zgadzało. Ale ten mały… jeszcze przed chwilą był prawdziwym Romeo. A teraz chce się kurwić byle z kim jak jakaś męska dziwka? Zabawne…. Wziął kolejny łyk piwa, wyczekując odpowiedzi.



-Cholera, przewidywalny jesteś, ale sądziłem, że takie pytania zostawisz sobie, jak będzie już po fakcie. Co z Haraką...? Hm... wiesz... cieleśnie jej nie zdradzę, w końcu to nie moje ciało, ale hm... masz rację... zostanę przy piwie zamiast uganiać się za azjatkami i latynoskami.-
Mówił popijając piwo. Jednocześnie skinął kelnerce, żeby podała następne.

-A Ty? Co z Twoją koleżanką z dziś? Nie zeźli się, że dymasz sobie blondyny na boku?-



-Wiesz, nie ratuję jej życia, jak już wspomniałeś, to tylko „koleżanka”. Ponadto nie zobaczę jej teraz przez jakiś czas, niestety. A tobie, mój kolego, za taką niewierność i nietakt względem Twej płomiennowłosej piękności należy się zdrowo po pysku. Może wtedy się nauczysz.
Nie patrzał teraz w jego oczy, wolał nie prowokować sytuacji, chciał dopić piwo we względnym spokoju.

- Mam nadzieję, że nie muszę Ci przypominać, dla kogo tutaj jesteś. Nie podoba mi się rola Twojego sumienia, wiesz? Ale nie mogę też patrzeć, jakim plugawym gnojkiem możesz się stać. Po prostu nie potrafię, zbyt grzeczny z ciebie chłopaczek.
Uśmiechnął się sam do siebie.

-Nie wiedziałam, że palisz…
Blondynka stała naprzeciwko nich. Z lubieżnym uśmiechem, z torebką ściskaną w obu dłoniach.

-Dzięki za drinka. Trochę to oklepane, ale doceniam chęci.
Oklepane powiadasz… cóż, w takim razie, dlaczego stoisz teraz przede mną, głupia, naiwna dziwko? Czy nie tego właśnie szukasz w tym mieście, na tej ulicy? Letniej przygody, zabawy z jakimś przystojnym chłopcem? Na całe szczęście mam dla ciebie coś więcej moja kochana, coś zimnego, wykonanego ze stali.

-Oklepane, powiadasz… cóż, w takim razie, dlaczego nie dasz mi szansy na pokazanie siebie od innej strony? Shidehara…. Nie masz nic przeciwko, jeżeli ta piękna kobieta usiądzie razem z nami?
Blondynka spojrzała z udawaną obojętnością na niego i jego towarzysza.



Shigekazu uśmiechnął się dobrodusznie, czuł się teraz, jakby tłumaczył dziecku coś banalnie prostego.

-Może i zabiłeś dwa oddziały shinigami... ale w rozmowie da się Tobą manipulować jak przedszkolakiem. Albo po prostu próbujesz być miły i dać mi satysfakcję, bo jestem Ci potrzebny. Nie miałem zamiaru nawet przez moment przelecieć kogokolwiek innego, mój cel tutaj dalej jest ten sam, jednak... po tym jak przed chwilą zbyłeś pytanie, czy tak nawiązujesz do kobiet i rozerwania się przed jutrem, żeby mi to potem wypomnieć, chciałem sprawdzić, czy mam rację. Miałem, prawda? Nawet nie zdążyłem wyjść. Powiedz mi... pozwoliłeś mi się podejść, domyślałeś się mojej reakcji, czy chciałeś sprawdzić jak mi zależy? Powiem Ci. Cholernie zależy, ale sytuacja, w której szantażujesz mnie tym, czy ona przeżyhe nauczyła mnie, żeby więcej nie okazywać uczuć przed kimś takim jak Ty. To wszystko.-
Spojrzał na kobietę, która właśnie włączyła się do rozmowy.

-I tak znasz odpowiedź, więc po co pytasz... w końcu jestem tutaj w... gościach.-



-W gościach? To miejsce jest mi niemal tak samo nieznane jak Tobie, drogi Shidehara. Ponadto wykazałeś się niezwykłym brakiem taktu, nie wiem, czy zauważyłeś.
Soyer zwrócił się w kierunku blondynki stojącej przed nimi, teraz nieco zdezorientowanej i naburmuszonej. Oczywiście przez tego chłystka bez manier. Nie miał pojęcia jak Haraka mogła dać dupy tak przyziemnemu typowi. Musiała chyba być nieźle upita. Przynajmniej na tyle, żeby nie wiedzieć, gdzie kończy się jej własna ręka, a zaczynają czyjeś spodnie. Błyskawicznie uśmiechnął się w kierunku kobiety, po czym pokazał na wolne miejsce w ich loży, zaraz koło niego na sofie.

-Skoro ja mam decydować, z chęcią przystanę na twoje towarzystwo…

-Schella.

-Na twoje towarzystwo, Shello.
Kobieta poprawiła swoje włosy, odsłaniając uszko. Zapewne wytrenowany zabieg. Soyer nie miał nic przeciwko. Prawdę mówiąc, to było nawet zabawne. Tyle kobiet na świecie, a te same sztuczki. W całym swoim życiu widział tylko kilka wyjątków. Na przykład Shi…

-Zazwyczaj nie dosiadam się do obcych, wiecie?
Wyrwała go z rozmyślań blondyn…przepraszam, Schella. Warto zapamiętać jej imię, oczywiście nie dłużej, niż do końca dzisiejszej nocy.

-Cóż, w takim razie czuje się naprawdę zaszczycony.
Kurwo, kłamiesz w twarz. To nie pierwszy raz, kiedy dosiadasz się tak do nieznajomych facetów, tego jestem pewien. Ale ostatni, to również mogę Ci obiecać.

-A więc… jak się nazywacie? Co możecie mi powiedzieć o sobie ciekawego?
Zapytała blondynka, wypinając nieznacznie dekolt. Nieznacznie dla niej, dla Soyera jej starania były aż nadto widoczne. Do tego rozchylone usta i rozpięty guzik na dekolcie. Jedna z łatwiejszych.



~Takie rodzą się co sekundę...~
Od razu pomyślał Shidehara, widząc wyjątkowo mało dyskretne starania blondynki. Niekontrolowane ziewnięcie zostało zasłonięte lewą ręką drapiącą się po policzku, zanim ktokolwiek mógł je zauważyć. Pijąc piwo wyłapał spojrzenie Soyera i będąc pewnym, że tamta się na Niego nie gapi wywrócił oczami, okazując jednocześnie swoje zdanie o takich laskach... zero klasy.

-Od razu brakiem taktu... chciałem dać Ci się wykazać po tym jak postawiłeś pani drinka. Shi...-
Takiego wała, już widzi kurwa tę lawinę pytań, kiedy usłyszy Jego, rzadkie nawet w społeczności imię. Ukradkiem rozejrzał się po kilku plakatach z reklamami.

-...znaczy się, Shan. Jestem Marcus. Co ciekawego mogę o sobie powiedzieć...? Chyba nie ma we mnie nic szczególnie ciekawego, więc raczej nic.-
Tak, już wie o co później zapyta Soyera. Czym do cholery się kierował... wybierając laskę z cipą zamiast mózgu...



-Ja z kolei jestem Soyer, pracuję niedaleko, w korporacji RAMM, zajmuję stanowisko wiceprezesa. Wiesz, nic ciekawego. Siedzisz za biurkiem, spoglądasz na miasto z góry, pijesz kawę i podpisujesz dokumenty, o których nie masz najmniejszego pojęcia, planując udany wieczór.
Na dopieszczenie swojego kłamstwa wziął łyk piwa, odsłaniając swój złoty zegarek.

-A ty Schillo? Czym się zajmujesz poza byciem modelką?
Uśmiechnął się do niej, spoglądając czule w jej oczy. Miała ładne oczy. Tępe, ale mimo wszystko ładne. Zachichotała.

-Daj spokój, nie jestem modelką. Pracuje w agencji turystycznej, wiesz, sprzedawanie tanich wycieczek biednym ludziom z krajów drugiego świata, którzy nie są w stanie sami zaplanować wyjazdu. Dowóz, zakwaterowanie, odwóz, jedzenie. Czasem dorabiam jako przewodniczka, ale prawdę mówiąc, nic o tym nie wiem. Ponadto ostatnio te ataki terrorystyczne… strach się gdziekolwiek ruszać! No i przecież…
Soyer przestał jej słuchać mniej więcej na „agencji turystycznej”. Spoglądał w jej twarz z aktywnym zainteresowaniem, myślami błądząc zupełnie gdzie indziej. Jutro może być ciężko. Nie będą mieli żadnego wsparcia. Zdani sami na siebie, pośród pierdolonych piasków i pierdolonego gorąca. Ale gra jest warta świeczki. Nobu to już ostatni element układanki. Ostatnia przeszkoda, finalna komplikacja. Wykonanie tej misji w pojedynkę to nawet pewnego rodzaju zaszczyt. Tyle tylko, że w dupie miał wszelkie zaszczyty.

-…także za najlepsze rozwiązanie i tak uważam Egipt, pomimo wszystko. A Ty, byłeś w Egipcie?
Wyrwała go z zamyśleń pytaniem. Szkoda, ten nieprzerwany ciąg mógłby trwać nieco dłużej. Odpalił papierosa.

-Tak, kilka razy, ale w służbowych sprawach, o ile mogę to tak nazwać. Nie przepadam za ciepłem i słońcem. To ja powinienem ogrzewać kobietę, nie ognista kula nad moją głową.
Spojrzał w jej oczy jednym z tych zawadiackich spojrzeń, po których było już jasne, czy jest jego, czy nie. Była. Pokazała białe ząbki, uśmiechnęła się i zaczęła jeździć pomalowanym paznokciem po blacie stołu. Zdaje się, że trzeba kuć żelazo, póki gorące.

-Masz już plany na dzisiejszy wieczór? Jeżeli nie, może wyskoczymy gdzieś razem. Mój przyjaciel chyba się nie obrazi. Co… Marcus?



Shigekazu siedział, przytakiwał i co jakiś czas grzecznie się uśmiechał... za to przedstawienie Soyer powinien dostać oskara. Ataki terrorystyczne... zupełnie nie wiedział, CZEMU, ale miał pewne przeczucie, że Soyer maczał w tym paluchy...
Obecnie skupił uwagę na tym ostatnim, niemal dusząc się, starając zatamować śmiech, widząc jak ten się zawiesza.

-To ja zaraz wrócę.-
Powiedział, kierując się w stronę toalety, pozornie iść załatwić potrzebę fizjologiczną. W sumie to nie pozornie. Wszedł do kabiny i zaczął się... wypróżniać.

-Ja pierdzielę... zamiast szykować tę szopkę na festyn mogli po prostu ukazać "podboje Soyera"... to by miało większą oglądalność. Jeszcze moment i bym tam popuścił...-
Zapiął rozporek i wrócił.

-Nie, nie krępujcie się mną, dopije piwo i gdzieś się jeszcze poszwędam.-



Soyer uśmiechnął się w kierunku Shidehary.

-Marcus, uważaj na siebie. I mam nadzieję, że pamiętasz drogę powrotną do… hotelu. Spotkamy się tam rano. Bądź wyspany. Przed nami ciężki dzień?

-Ciężki dzień? – wtrąciła swoje pytanie Schella.

-Tak, Marcus jest moim chwilowym partnerek w interesach. Przed nami jutro ważna konferencja, sprawa toczy się o… naprawdę duże sumy.

=Och, opowiesz mi o tym u mnie. Mam wiele ciekawych pamiątek z podróży, z chęcią ci pokażę, bo widzę, że sam dużo podróżujesz.
Tak, pokaż mi kurewko. Pokaż mi wszystko, co masz. Albo sam to wezmę, siłą.

-Super. Sam też nigdy nie wracam bez żadnej pamiątki. Pojedziemy taksówką?
O pieniądze martwił się teraz najmniej. Gdyby było potrzeba, mógłby nawet kupić pierdolone Ferrari. Mógłby po raz kolejny zamówić też dziwki, ale ta opcja wydawała się o wiele bardziej ciekawa.

-Nie, to nie aż tak daleko, za mostem, w sąsiedniej dzielnicy. Przejdziemy się, spacer dobrze nam zrobi. Lepiej się poznamy.
„Sąsiednia dzielnica”. Bardzo dobrze, miejsce, gdzie bogacze stawiają swoje domy. Miła odmiana od ich „lokum’, o ile można tak nazwać tamtą ruderę.

-Trzymaj się! rzucił w stronę Shidehary, kierując się w stronę wyjścia, chwytając ucieszoną kobietę za dłoń. Tylko przy samych drzwiach odwrócił się w jego stronę, z językiem na wierzchu, z podłym uśmiechem od ucha do ucha, z oczyma zwężonymi w szparki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Sob 1:23, 28 Cze 2008    Temat postu:

Kurtyna opadła.

Całej zebranej widowni ukazała się pusta scena, z czarnym płótnem w tle. Nie było żadnych dekoracji, aktorów, lamp ani muzyki. Zwyczajna, pusta scena. Cisza przeciągała się, niepewne spojrzenia i nerwowe szepty w błyskawicznym tempie obiegły całą publikę. Dopiero po chwili na scenie pojawiło się… coś. Migoczący punkcik, jeden, malutki, emanujący błękitno białym światłem. Był niczym główka od szpilki, ale emanował tak jasnym światłem, że każdy był w stanie doskonale go zauważyć. Chwilę potem kilka metrów obok pojawiło się drugie dokładnie takie samo światełko. Na tle czarnego płótna były doskonale widoczne, lewitując w powietrzu, poruszając się nieznacznie to w górę, to w dół. Nagle oba migoczące punkty popędziły w kierunku swoich partnerów, zaczynając kręcić się wokół siebie, unosząc się coraz wyżej i wyżej. Na samym czubku sceny jaśniejące twory zderzyły się ze sobą, stając się przez chwilę większą kulą, po czym ponownie odłączyły się, podążając do swoich pierwotnych miejsc. Nagle oba punkty zaczęły pulsować niemal idealnie białym światłem, rosnąc w oczach w o wiele większe, niemal bezkształtne bryły. Podczas, gdy ta na prawo zatrzymała się w tej formie, bryła na lewo wciąż ewoluowała, przybierając dobrze znane kształty. Humanoidalne kształty. Najpierw wyłoniły się nogi, potem ręce i coś, co zdaje się miało przypominać głowę i twarz. Kończyny zaczęły nabierać mięśni, rzeźbionych jakimś niewidzialnym dłutem. Tors stał się wyprofilowany i umięśniony, odpowiadał ludzkim gabarytom i ludzkiej budowie anatomicznej. Jedynie głowa, która przybrała odpowiedni kształt, wciąż nie posiadała twarzy, jedynie jej mało charakterystyczne rysy. Istota stała przez chwilę nieruchomo w miejscu, po czym wykonała pierwsze niepewne ruchy. Spojrzała na swoje dłonie, chociaż nie miała oczu, podniosła je do twarzy. Zaciskając i rozluźniając pięści, spoglądała to na jedną, to na drugą dłoń. Potem kształt poruszył niepewnie nogą, lekko unosząc ją w powietrzu, po czym delikatnie opuszczając w tym samym miejscu. Chwilę potem zrobiła podobnie z drugą nogą, tym razem poruszając się jednak do przodu. Podczas stawiania stopy na ziemi istota zachwiała się, po czym runęła na ziemię, leżąc jakiś czas bez ruchu, spoglądając w sufit sceny nad sobą. Zaczęła się jednak podnosić, co przychodziło jej z wielkim trudem, powoli o mozolnie. Gdy w końcu stanęła na nogach, rozejrzała się dookoła. Ciemność, pusta dokładnie taka sama, jaką widział widz. Poza bryłą obok humanoida. Jego spojrzenie skupiło się na dziwnym kształcie. Chwiejnymi krokami podszedł bliżej, spoglądając na nieznajomą, jaśniejącą tak samo jak on masy. Obie „istoty” jaśniały, sprawiały wrażenie idealnie wykutych w jakimś szlachetnym, błękitnym kamieniu. Nagle drugi kształt poruszył się niepewnie. Humanoid odskoczył do tyłu z zaskakującą szybkością, wystawiając rękę na bok. Z dłoni natychmiast wyrwał się długi i krzywy pręt, który błyskawicznie przybrał formę miecza.”Coś” naprzeciwko niego jednak również się formowało, ukazując po chwili piękną kobiecą sylwetkę. Idealne piersi, idealna popa, smukłe nogi, jaśniejące, niemal jak wykute w lodzie falowane włosy. I zapraszające ręce, wyciągnięte w kierunku istoty o męskich kształtach. Tło nagle zaczęło się zmieniać. Z góry zaczęła kapać woda, która w jednym momencie zamieniła się w masę, setki, o ile nie tysiące wiszących w dół lodowych sopli. Ziemia stała się śliska, odbijała wszystko, co na niej stało, niczym lustro. Po bokach wyrosły w górę grube, lodowe bloki o nieregularnym kształcie, trzeszcząc i pękając. Do uszu zebranych dobiegła cicha muzyka, jakiś pojedynczy instrument. Skrzypce? Smutna melodia stawała się coraz głośniejsza, w miarę jak męska sylwetka podchodziła coraz bliżej do tej kobiecej. Lodu w każdej chwili pojawiało się coraz więcej, stawał się grubszy i ciemniejszy. I nagle wszystko pękło, rozsypało się na drobne kawałeczki, muzyka ucichła. Miliony lodowych kawałków rozgryzły się po scenie.

W Seretei rozległ się alarm. Dochodził ze skrzydła badawczego. Dopiero w tym momencie Shinigami ujrzeli pierwsze smugi dymu unoszące się nad instytutem laboratoryjnym. Nagle rozległa się eksplozja, ziemia się zatrzęsła. Zabiły dzwony, wzywając wszystkich do gotowości.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Pon 1:01, 30 Cze 2008    Temat postu:

Ayame Mitsui

W końcu kurtyna się podniosła a jej oczom ukazała się scena. Bardzo dziwna scena w dodatku, bo całkiem pusta. I czarna. Tego mała Ayame się nie spodziewała. Brak dekoracji oderwał ją na chwile od przemyśleń i troski o zdrowie Kuchiki- taicho. Zafrapowana zaczęła baczniej obserwować miejsce, w którym teoretycznie powinno zacząć się coś dziać i to jakiś czas temu. Jej cierpliwość została nagrodzona, ale znowu nie w taki sposób w jaki by się spodziewała. Kiedy na scenie pojawił się błękitno- biały ognik dziewczyna niemal podskoczyła z zaskoczenia. Tego się nie spodziewała. Co się stało z pierwotnym scenariuszem i walką dzielnego rycerza z potworem? Jej oczy przypominały teraz dwie całkiem spore monety. Czy to jakiś żart? Bo jak tak to w cale nie śmieszny. – przemknęło jej przez myśl i przechyliła głowę lekko w prawo. Nagle do pierwszego światełka dołączyło i drugie i razem zaczęły wirować w dziwacznym tańcu. O co tu chodzi? Czy jeden ognik miał oznaczać rycerza a drugi bestię? Tylko które to które?
- Coś mi się wydaje, że twórca scenariusza trochę przesadził z tym symbolizmem.- wymamrotała młoda Shinigami kiedy kule połączyły się w jedno a następnie rozłączyły i wróciły do swoich pierwotnych miejsc. Ale najdziwniejsze jak się okazało było jeszcze przed nią. Ogniki przestały być już ognikami i zaczęły przybierać na wiekości. Ognik na lewo uformował się w postać mężczyzny.
- Ocho! Nareszcie. Coś bardziej konkretnego. To pewnie ten rycerz. Ciekawe jak wygląda bestia?- Pomyślała. Wstyd było jej się przyznać, ale przedstawienie naprawdę zaczęło ją wciągać. Taki stan rzeczy dotarł do jej podświadomości i ugryzło ją sumienie. Jak można tak szybko odwrócić jej uwagę od tego, że jej kapitanowi i całemu Seireitei grozi niebezpieczeństwo. Zasmucona spojrzała na swoje ręce i przygryzła dolną wargę. Mogłaby się pogrąży we własnych myślach ale wokół niej było za cicho. Podniosła wzrok i spojrzałą na scenę jeszcze raz. Zdążyła się na niej pojawić bestia… a raczej- KOBIETA?! Co to ma znaczyć? Twórca scenariusza to definitywnie męski szowinista! Jak śmiał?! – wzburzenie zaczęło narastać w Ayame, która zacisnęła drobne piąstki i zrobiła nadąsaną minę. Początkowa irytacja zaczęła się zamieniać w poważne zdenerwowanie wraz z rozwojem scenicznej „akcji”. Trzeba będzie pogadać z tym bubkiem. I to na poważnie! Po męsku… No może lepiej po swojemu. I tak nie będzie to dla niego przyjemna rozmowa. To może mu szczerze obiecać. Jej humoru nie złagodziła nawet cicha, nabierająca na głośności smętna melodyjka. Nagle do uszu dziewczyny doszedł mocny znajomy dźwięk. Alarm. Odruchowo spojrzała w stronę z której dobiegał i zobaczyła dym. Coś musiało się stać w oddziale XII! Trzeba działać szybko. Spojrzała wymownym wzrokiem na swojego towarzysza, którego... HEJ?! Gdzie on polazł? Jak można zgubić kogoś tak dużego???Heh... Nic to. Trzeba sprawdzić co się dzieje. Jak pomyślała tak zrobiła i pobiegła w stronę oddziału naukowego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freak




Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:08, 30 Cze 2008    Temat postu:

Hageshii

Nareszcie odrobina spokoju.
Przez cenne chwile było dużo ludzi, a było cicho. Dostatecznie cicho, by Hageshii mógł odpocząć. Bądź co bądź nie był zainteresowany samą sztuką, chyba, że naprawdę będzie jakaś dobra walka do zobaczenia. Generalnie przesłania różnych sztuk do niego nie trafiały. Bo cóż. Prawdziwa sztuka to walka. Życie to walka. Wszystko to jedna wielka walka o coś. I jak tu traktować taką sztukę poważnie ?
Cóż. Wypada jednak posiedzieć. Przynajmniej chwila odpoczynku. Shinigami miał też głęboką nadzieję, że ta cisza jakkolwiek stanowi pewną lekcję dla wszystkich. Bo ze wszystkiego da się teoretycznie pewną lekcję wyciągnąć. Wyciągnął się na swoim miejscu. To może dziwne, ale wyglądał nieco jakby właśnie rozkładał się w swoim leżaku na wczasach. Trochę go to... rozbawiło.
Ta cała sztuka to jedna zabawna rzecz. Przynajmniej da się odpocząć! - myślał.
Dobrze, że zdecydował się na wczesne podjęcie działań. To wszystko się nieco dłużyło. Dałby głowę, że większość siedzących wokół niego obserwatorów widzi jego nastawienie. I to całkowicie go rozbawiło. Żeby nagle nie wybuchnąć śmiechem zakrył sobie usta. W dodatku udał nieco wymuszony kaszel. Sam nie wiedział dlaczego to wszystko jest takie śmieszne. W końcu coś zaczęło się dziać.
Skupił się tylko i wyłącznie na scenie. Może warto byłoby właśnie wyciągnąć z niej pewną lekcję. Ruszył swoje procesy myślowe. Trybiki odpowiedzialne za rozumienie sztuki poruszały się baaardzo powoli i głośno chrzęściły. Nienaturalnie głośno. Dałby sobie rękę uciąć, że wszyscy wokół je słyszą. Poczuł się zdecydowanie nieswojo. Szlag by to wszystko trafił. Cholera jasna.
-TO jest walka? -mówił do siebie w myślach.
-Walka dzielnego rycerza z potworem?
-Niecodzienna interpretacja
Wszystkie te trzy głosy splatały się w jedno. To właśnie dało mu sygnał, że jest nieprzeciętnie skupiony. Dlaczego to było takie... porywające?
Z drugiej strony miał dziwne przeczucia co do tego przedstawienia. Nabrał pewnych... podejrzeń. Coś tutaj nie pasowało do całości. Jeden element rzeczywistości mógł się nie zgadzać. Pytanie tylko co się stało... No nic.
Siedząc na pewno nie otrzyma odpowiedzi.
Ruszył z miejsca starając się tylko delikatnie przesuwać gapiów. Może to i trochę niegrzeczne ale miał to głęboko gdzieś. Był niezwykle ciekawy, by zajrzeć za kulisy. To by z pewnością było coś ciekawego. Tylko kurczę był troszkę zauważalny. Całe szczęście, że ten cały spektakl miał... hipnotyzujące właściwości. Przypatrywał mu się w ciszy przez całą drogę na skos widowni. By tylko wyjść. Cóż. Niektórzy nie byli uprzejmi się od razu po jednym szturchnięciu grzecznie przesunąć. Toteż trwało to trochę. Nieco dłużej, niż by chciał. Jedno było zdecydowanie na plus.
Jak inni będą mieli o czym gadać, to przynajmniej może będą gadali między sobą.
Cisza była czynnikiem uspokajającym. Łagodzącym wszelki ból. Tylko jedna rzecz była równie uśmierzająca. Ale tutaj raczej nie miał szans by stoczyć walkę z kimkolwiek. Ciekawe co jest za tą sceną... odpowiedzi.
Na tak niewiele konkretnych pytań chciał znać wszystkie możliwe odpowiedzi... czy to właśnie jest ciekawość ? Przedstawienie nabierało bardzo osobliwego wyrazu. Cóż z bestią. Chyba ktoś tu odbiegł od oryginalnego zamiaru. Zabawne. Nie wiedzieć dlaczego uśmiechnął się do siebie szeroko. Dlaczego to było takie zabawne ?
I nagle wszystko się zmieniło. Zupełnie poważny alarm. Oczywiście... trzeba było pełnić swoją rolę. Do tego został stworzony. I to miał zamiar robić, naturalnie. Kolejny alarm... coraz ich więcej. Ciekawe tylko kiedy w końcu będzie to, czego oczekuje. Omal nie ryknął. Ile można biegać za alarmami, by trafić na miejsce kiedy jest już po wszystkim?
Całe szczęście, że ma trochę czasu przewagi.
Zaczął bieg. Miejscem przeznaczenia był naturalnie oddział naukowy.
Pieprzone trzęsienia ziemi!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 23:38, 30 Cze 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]

Kiedy na pudełku utworzyło się słowo "Sheol" dało się słyszeć dziwny dźwięk zupełnie jakby jakiś mechanizm zaskoczył. Czuł jak jego serce zaczyna szybciej bić i po chwili myśląc "wszystko albo nic" otworzył je. Okazało się, że... było puste. Jin obejrzał je dokładnie a euforia znikła pozostawiając po sobie tylko zawód. Zamknął pudełko i znowu zaskoczył jakiś mechanizm widocznie odpowiedzialny za otwieranie i zamykanie pudełeczka. Popatrzył w niebo zastanawiając się jaki cel miała Haraka dając mu puste pudełko. Pewnie czas pokaże, ale byłoby o wiele prościej jakby powiedziała to na początku. Wszystko byłoby dużo prostsze i jaśniejsze. Schował swój podarunek do jednej z kieszeni po czym nie mając nic lepszego do roboty zaczął malować. Nie miał wogóle ochoty świętować czy towarzyszyć innym shinigami. Zamiast tego zamierzał ucczić ten dzień przez sztukę. Po chwili farby i płutno było gotowe, ale zanim zdąrzył chociaż zanurzyć pędzel usłyszał alarm. Coś widać działo się na terenach XII-stki. Niestety shinigami nie mają "chorobowego" a pozatym czuł się w miare dobrze. Zerknął pozbawionymi blasku oczami na piękny księżyć po czym zniknął z pomieszczenia. Nie kierował się jednak bezpośrednio na miejsce z którego dobiegał alarm. Wskoczył na dach budynku i zamierzał patrolować tereny znajdujące się w bezpośrednim otoczeniu XII-stki. Jednakże odległość była na tyle bliska by w razie gdyby "coś się działo" mógł to zauważyć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin