Forum BleachFiction Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

FAUST
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:19, 25 Lut 2009    Temat postu:

Zaraki 80 krąg Rokugai
Północna Aleja Wędrujących Dusz
20:42


-Ale ja nie chcę iść spać!
Mały chłopiec z uporem jakiego polujący pusty by się nie powstydził starał się wyrwać matce. Zmrok zapadł już jakiś czas temu i aż dziw bierze, jak w takim małym ciele może być aż tyle energii.
-Nie ma mowy młody człowieku.
Matka była równie zawzięta co jej synek, co w praktyce stworzyło dość komiczną sytuacje kiedy to matka próbuje położyć dziecko do łóżka a to się podnosi i próbuje uciec. Jednak po 20 razach powtarzania tej samej czynności cierpliwość kobiety - swoją drogą cierpliwość taka jest iście godna podziwu - w końcu się wyczerpała.
-Jeśli nie pójdziesz spać to Asura przyjdzie w nocy i zje Twoją duszę.
Rzuciła małemu buntownikowi najbardziej poważne spojrzenie jakie mogła i dała mu kilka sekund na przetrawienie tej informacji - w końcu miał on dopiero 6 lat.
-Kto to jest Asura mamo?
Chłopiec nie przejął się raczej samą groźbą choć wzbudzone w nim zostało widoczne zainteresowanie. Kobieta westchnęła przypominając sobie jak jej własna matka straszyła ją tą śmieszną historią kiedy była mała. Położyła chłopca z powrotem do łóżka, ale ten tym razem się nie podniósł tylko patrzył na nią z oczekiwaniem.
-Wiesz kim są shinigami?
-To Ci ludzie ubrani na czarno, którzy walczą z potworami?

Było to dość trafne… bardzo uproszczone i uogólnione, ale także trafne określenie.
-Tak. Otóż dawno temu pewien chłopiec z arystokratycznej rodziny został shinigami. Był on bardzo silny i żaden „potwór” nie mógł się z nim równać. Jego towarzysze broni byli gotowi pójść z nim na dno piekła bo wiedzieli, że jeśli pójdą właśnie z nim to na pewno wrócą z tej wyprawi żywi.
Matka akcentowała zdania niczym zawodowa gawędziarka a mina chłopca zmieniała się z każdym zdaniem tej opowieści wyrażając wszystko co sądzi na jej temat.
-Jednak pewnego dnia zło opętało serce chłopca i zaczął zabijać swoich towarzyszy. Zabijał ich a potem pożerał ich duszę by…
-Ale przecież nikt nie może jeść dusz
- zaprotestował chłopiec, ale matka uciszyła go gestem ręki.
-Pożerał ich duszę by zdobyć ich siłę. Im więcej zabijał tym silniejszy się stawał. Potęga zaślepiła go całkowicie zamieniając go istnego demona!
W tej chwili matka przyjęła dziwną pozę mającą być prawdopodobnie przypominać ów demona. Chłopiec aż podskoczył nieprzygotowany na taki obrót spraw.
-W końcu jednak najsilniejsi shinigami zebrali się razem i go pokonali. Nie mogli go jednak zabić gdyż był zbyt potężny, ale uwięzili jego działo na dnie samych czeluści piekielnych. Jednak dusza potwora czasami opuszcza jego ciało i wędruje po rokugai polując na duszę grzeszników.
-Grzeszników?
-Tak… grzeszników, czyli ludzi którzy robią coś czego nie powinni robić. Na przykład złodziei, lub dzieci niesłuchających się rodziców.

Matka wstała i podeszła do drzwi z nabożnym uśmiechem.
-Dobranoc kochanie.
Wyszła zostawiając syna samego sobie - chłopak już nie próbował uciec z łóżka. Cała ta historia wydawała mu się bujdą, ale z jakiegoś powodu nie chciał sprzeciwiać się matce.

Społeczność Dusz
Gniazdo Larw
01:53


-Po cholerę pilnujemy „tego” dzień w dzień?!
Dwóch shinigamich (blondyn i brunet) jak każdego dnia od paru lat trzęsło się z zimna wpatrując się w ten sam widok - w ogromne lodowe jezioro pokryte kośćmi ich poprzedników, którzy nie trzymali się „zaleceń”.
-Bo to należy do obowiązków oddziału więziennego kretynie.
-Ale sam pomyśl! Siedzi on tam od tak dawna, że nawet w papierach nie jest to zapisane a ten przeklęty lód zabrał już zbyt wielu strażników.
-My nie strzeżemy lodu tylko tego co się w nim znajduje.

Przypomniał brunet odnajdując wzrokiem mały punkt na dnie jeziora, który po przyjrzeniu się mógł nawet przypominać człowieka.
-Ale wiesz w ogóle co on takiego zrobił? Ten cały Asura?
-A skąd niby mam wiedzieć! Nawet 3rd Seat tego nie jest pewien, ale musiało to być coś strasznego… ale możliwe też że pilnujemy go tylko „dla zasady”.
-Dla zasady? O czym Ty pie***ysz?
-No wiesz… oddział więzienny pilnuje go od tak dawna, że nikt nie pamięta kim był i co tak właściwie zrobił, ale przecież to nie zmienia faktu, że jest więźniem i że trzeba go pilnować… w przeciwieństwie do tej hołoty z wyższego poziomu.

Brunet osobiście nie miał nic do zgrai wolno błąkających się więźniów z wyższego poziomu… zazdrościł im tylko, że nie muszą siedzieć na lodowym zadupiu tylko w bardziej „komfortowym” miejscu jeśli można tak to ująć.
-Ta… ale wciąż nie mogę zapomnieć jak Jin się potknął i wylądował na tym lodzie…
Blondyn zerknął na najbliżej położoną kupę kości.
-Fakt, ale znał ryzyko i zginął tylko przez swoją głupotę. Ten przeklęty lód wysysa z człowieka reiatsu lepiej niż pustynia wodę. Dotkniesz go i jesteś trupem.
-3rd Seat opowiadał mi, że stworzył go dawno temu jakiś kapitan, który po tym zdarzeniu awansował.
-Kapitan awansował? Chyba za dużo sake wczoraj wypiłeś.
-Ej to 3rd Seat tak mi powiedział!

Nagle bruneta oblał zimny pot. Ogarnęło go uczucie jakby był obserwowany - poczuł się jak zwierzyna i zapragnął uciekać… daleko… jak najdalej stąd! Sekundę później dziwne uczucie minęło równie szybko jak przyszło.
-Ej co ci jest?
Zapytał blondyn trochę zaskoczony miną przyjaciela. Brunet rzucił okiem w kierunku małego punkciku na dnie jeziora po czym pokręcił głową.
-Nic… zdawało mi się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejmur




Dołączył: 02 Sty 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Koszalin

PostWysłany: Pią 0:50, 27 Lut 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Każdy krok był dla niej pewną udręką. Czuła się tak, jakby łańcuchy krępowały każdy jej ruch. Otumaniona, zdezorientowana i przede wszystkim zła na swoją bezsilność ruszyła niezbyt pewnym krokiem do znajomego lasu. Dalej czuła, jak jej policzek promienieje gorącem, a wspomnienie bólu było niezbyt przyjemne. Czuła, że jej zanpakutou... płacze. A może jej się wydawało ? Sama już nie wiedziała co o tym myśleć. Nie miała na to siły. Czuła, że wie co ma robić, ale nigdy się nie czuła taka zrezygnowana. I zrozpaczona, bardzo zrozpaczona. Gdyby tylko mogła by gdzieś usiadła i po prostu z rozpaczy zaczęła szlochać. Naprawdę, to co ją ostatnio spotkało to było zbyt wiele dla jej dobrotliwego charakteru. Kochała przygody, ale gdy się zamieniają w koszmar to nie są już tak fajne jak się wydaje... tym bardziej, że dwie bliskie jej osoby były już tylko wspomnieniem. Świadomość, że tak łatwo można odejść z tego padołu dołował ją kompletnie.

Ale nie, nie mogła się poddać ! Po prostu nie mogła... póki nie odnajdzie sprawcy nie może po prostu usiąść i zrezygnować z chęci rewanżu. Zemsta... nigdy nie spodziewała się, że kiedyś o kimś tak pomyśli. Kochała shinigami, kochała ludzi, była uśmiechniętą i optymistycznie nastawioną dziewczyną, która zawsze wierzyła w to, że jej pozytywne zachowanie może coś zmienić, a chociaż by nigdy nie czuła się samotna. Ona potrzebowała towarzystwa jak ryba wody, a obecnie czuła się opuszczona jak nigdy. I nawet gdyby chciała, nie mogła prosić o pomoc. Przynajmniej nie bezpośrednio. Co do ryb - myśl o biednej Tami-Chan, która musi teraz głodować jest jeszcze bardziej dołująca. Miała nadzieję w tej chwili, że ktoś się naprawdę zajął jej małą, kochaną Tami-Chan...

Dotarła na skraj lasu, spoglądając z nostalgiczną miną w jego głąb, jakby zatapiając się myślami w jego mroku, który rozciągał się w środku. Było tak dziwnie... smutno. Czuła, że to miejsce nie jest takie same jak kiedyś. Sensei... gdzie jesteś ? Czemu mi nie możesz pomóc, doradzić tak jak kiedyś ? Co się z tobą dzieje ? Gdy przestała sobie zadawać pytania w głowie, wkroczyła do środka, z kocią zręcznością przeskakując kolejne fragmenty lasu, docierając na stare, dobrze jej znajome miejsce. Leśny, kamienny krąg. Miejsce, gdzie po raz pierwszy usłyszała głos swojego miecza, rytm swojej duszy. Usiadła w środku i pozwalała, by słabo przenikające światło padało na jej twarz. Czuła się padnięta i nie zastanawiając się ani chwili po prostu zasnęła. Bardzo niespokojnym snem...

* * * * * *

Poczuła, że nastał nowy dzień, a najwięcej roboty dopiero przed nią. Jedyne co miała przy sobie to zwój i kompletny brak jakiegokolwiek przyrządu do pisania. Nie mogła jeszcze ryzykować wyjścia z lasu, szczególnie wiedząc, że mógł niedaleko w okolicy się kręcić jakiś patrol. Po krótkim zastanowieniu miała dwie opcje, w tym jedna, która był tak desperacka, że nawet wolała jej nie brać na poważnie pod uwagę. Druga była ryzykowna, ale miała większą szansę na sukces. Przynajmniej według niej. Chwyciła zwój i delikatnie nacięła opuszek palca, zaczynając rysować treść krótkiego listu. W tym momencie wszystko zależało od dwóch osób. Od Jidanbou, którego bardzo lubiła i któremu ufała. Dobrze pamiętała jak czasem go przychodziła odwiedzić, by trochę z nim się podroczyć i pogadać. Miał dobrą duszyczkę, mogła mu zaufać. Druga osoba to była... Kuchiki Rukia. Też ją znała dosyć dobrze, a ona ją. Sympatyczna, chociaż czasem dosyć formalna. Ale tutaj również czuła, że nie powinna się zawieść. Problem w tym, że musiała z nią porozmawiać i dostać się do bramy, by dostać się na ziemię. Tylko tam mogła znaleźć pomoc u pewnego osobnika w charakterystycznym kapeluszu. W skrócie Rini musiała jakoś dostarczyć list, a potem spotkać się z Kuchiki. I jeśli wszystko pójdzie z planem, uda jej się dostać na ziemię. Tylko teraz musiała rozpisać krótki liścik. Po raz pierwszy się lekko uśmiechając, spojrzała na zwój oraz zaczęła na nim pisać.

Spotkajmy się, bardzo pilne !!
Potem wszystko wytłumaczę

Pozdrawia Uśmiechnięta Blondynka


Każdy kto ją dobrze znał, musiał się domyśleć o co chodzi w tym liściku. Napisała Kuchiki Rukia i modliła się już w tym momencie, by ten list do niej doszedł. Teraz trzeba było jedynie zaczekać na zachodzące słońce, gdy straże są najsłabsze z tego co dobrze kojarzyła. W tym momencie pozostało jej skrzyżować nogi, zamknąć oczy i zacząć medytować. By to wykonać będzie musiała być maksymalnie skoncentrowana, bo plan zależał od jej samokontroli. Potem już zapadając w trans, nie czuła nic. Jednak zanim to zrobiła, dodała do siebie.

- Jidanbou-kun, Rukia-Chan, nie zawiedźcie mnie... błagam.

Gdy już zamknęła oczy, a łzy potoczyły po jej policzkach, jej wszystkie myśli i uczucia po chwili zniknęły za zasłonę medytacyjnej ciemności. I po raz pierwszy od pewnego czasu poczuła ulgę, której tak jej ostatnio brakowało...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kejmur dnia Pią 4:12, 27 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Nie 3:30, 01 Mar 2009    Temat postu:

BUM. BUM. BUM. BUM. BUM. BUM. BUM.

-Nanao...

Kapitan ósmego oddziału spojrzał przed siebie niepewnym, rozmazanym wzrokiem. Jego spojrzenie było nieobecne, choć spoglądał w kierunku gościa swoich kwater. Nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi, ciemny kształt wciąż stał przed nim, najwyraźniej obserwując go.
-Echhhh...
Shunshui zakrył twarz w dłoniach, wzdychając. W pomieszczeniu zapach przetrawionego częściowo alkoholu stał się jeszcze intensywniejszy. Poczuł, że z jakiegoś powodu jego twarz jest lepka. Po raz kolejny przejechał drżącą dłonią po policzkach, nosie, czole. Nagle ból wykrzywił mu kręgosłup.
-Auć... -syknął, lekko dotykając się w czoło. Czuł, że coś jest nie tak. Nie dało się tego pomylić z niczym innym. Guz.
-Nanao, proszę, przynieś lód.
Ciemna sylwetka przed nim zaczęła nabierać bardziej realnych kolorów. Czarna szata, okulary, książka pod pachą. -Dlaczego nic nie mówisz, Nanao-chan?
Kapitan oparł ręce o swój stół, przed którym się obudził, po czym, z niejakim wysiłkiem, wstał na nogi. Przełykając ciężko ślinę poszedł ślamazarnym krokiem w kierunku gabloty na lewo od swojego stanowiska, po czym wyciągnął z niej dzban z wodą, jęcząc podczas schylania.

Gul. Gul. Gul. Gul. Gul. Gul. Gul.
Achhhhhhhh! -Shunsui przetarł usta rękawem, po czym podszedł do lustra, poprawiając swoje różowe nakrycie, wygładzając płaszcz, poprawiając kapelusz...
-Oczekuje pan kogoś? - Osoba stojąca w drzwiach nie wytrzymała milczenia, pomieszczenie przeszedł lodowaty ton kobiecego głosu.
-Tak, Nanao-chan. Ishi Nori niebawem nas odwiedzi. A widząc swojego kapitana w nieładzie... wiesz jaka ona jest.
[i]-Ona już tutaj była...
Sala zamarła w ciszy.


Dopiero po kilku chwilach Kyouraku odwrócił się w stronę swojej zastępczyni, z wyraźnym zażenowaniem na twarzy.
[i]-"Ona już tutaj była..."
- powtórzył puste słowa, spoglądając na butelki na swoim stole.
-Dostała karę. - kobieta oparła się o framugę drzwi, poprawiając okulary na nosie. Jej wzrok wciąż był nieprzerwanie utkwiony w postaci mężczyzny, lecz ogniki z jej oczu zaczęły zanikać.
-Karę? Biedna Nori... - kapitan podrapał się po swoim zaroście, spoglądając w sufit, z rękoma splecionymi na klatce piersiowej. -Nanao-chan. Mam nadzieję, że nie potraktowałaś jej zbyt surowo...
-Dobrze wiesz, że na to zasłużyła. Konflikt z porucznikiem zasługuje na potępienie.
-Shala została nominowana zupełnie niedawno. Dużo osób nawet jej nie zna. Każdy sądził, że zastępcą Myauriego zostanie Akon albo Faust...
-Czy to ją usprawiedliwia? - po raz drugi w sali zapanowała absolutna cisza.



[link widoczny dla zalogowanych]
Nori lubiła siedzieć w czterech ścianach. Zawsze wolała siedzieć na strychu, obserwować przez okienko gry i zabawy rodzeństwa, niż brać udział w samych zabawach. Inna sprawa, że potem takie rozpiski ulubionych taktyk i kryjówek osiągały duże ceny rynkowe. Ambicja i rywalizacja pomiędzy jej braćmi i siostrami była momentami tak wielka, że aż inspirująca (chociaż ogólnie, okularnica uważała ich za byty nudne); patrzenie, jak próbują przechytrzyć się nawzajem, używając informacji które im sprzedała i świadomości, że ich metody też zostały wyeksponowane...było prawie jak polityka. Strach pomyśleć, co zrobiliby, gdyby mieli okazje się do niej dobrać.
Tego jednak zapału i chęci bezsprzecznego, bezwzględnego dążenia do zwycięstwa po trupach zdecydowanie brakowało innym członkom jej dywizji. Nori stała na placu ćwiczeń, z zeszytem w dłoni i kamiennym wyrazem twarzy, starając się nie dać ujścia własnej frustracji. Było słońce. Ci tutaj, zamiast robić coś konstruktywnego, coś, co mogłoby ją zabawić, brali przykład ze swojego dowódcy i bezczelnie się lenili, korzystając z pogody. A powinni ćwiczyć, fechtować, biegać czy robić inne pompki.
-Rozpacz...Gnuśność tej dywizji wywołuje we mnie rozpacz.
Tak. Początek większości dni w życiu Nori zawierał w sobie wariacje tego stwierdzenia. Rozpacz.
Fakt, że Wielka Biblioteka była poza terenem po którym mogła się poruszać, a nie miała żadnej lektury dostępnej wcale nie polepszał sytuacji. A wolała nikomu innemu, niż innym zaufanym bywalcom wyżej wymienionej instytucji nie zawierzać doboru wypożyczanej książki, oj nie.
-Uważasz, że odpoczynek to coś złego? Za jej plecami stał kapitan ósmej dywizji, lecz dziewczyna nie musiała się oglądać, żeby wiedzieć, kto to jest. Shunshui zakrył swoje usta rękawem, ziewając przeciągle. -W takim razie dlaczego nie zrobisz czegoś użytecznego?
Mężczyzna oparł się o jeden jedyny manekin, jaki wciąż dumnie stał na placu ćwiczeń, pocięty niemal na plasterki. Zakrył swoją twarz kapeluszem, żując w ustach źdźbło trawy.
Ishi zmrużyła oczy, gdy odwracała się do kapitana. Milczała, oglądając go od stóp do głowy, szukając jakichś zmian, poprawy. Werdykt...
-Wygląda Kapitan jak zawsze. ...został wygłoszony w połączeniu z niejako oskarżycielskim wytknięciem palcem wskazującym, wykonującym w powietrzu ruch drążący. Nie były to słowa skierowane do kogokolwiek konkretnego. I tak nikt by się nimi nie przejął, bo była to oczywista oczywistość. Westchnęła, robiąc krok do tyłu i obrzucając spojrzeniem wszystkich innych.
-Nie mam z kim pracować, Kapitanie.
-A nad czym chcesz pracować? Błysk w oku pojawił się na chwilę spod kapelusza, źdźbło przestało się ruszać. -Zawsze możesz podskoczyć do Nanao po trochę papierkowej roboty...
Mężczyzna oparł głowę o ramię biednego manekina, spoglądając na leniwie poruszające się chmury. Zamknął oczy, grzejąc się w słońcu, kiedy na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
Usta Nori otworzyły się nieco, po jej skroni spłynęła kropla potu, a mimika przybrała wyraz wyraźnego zażenowania. W połączeniu z rękoma, które jakby w proteście przed wypełnianiem czegokolwiek odruchowo schowały za jej plecami, można było wyprowadzić dedukcje, że ten koncept wyraźnie nie podobał się oficer trzynastej. Kategorycznie nie.
-Podziękuje...Ja, liczyłam na, trening.
Poprawiła okulary na nosie. Był to gest, który zawsze pozwalał się pozbierać. I przypuścić kontratak.
-A Kapitan, ma jakiś pomysł na coś konstruktywnego, a jednocześnie-przyjemnego?
Kyouraku spojrzał spod swojego słomianego nakrycia głowy najpierw na Nori, potem na resztę otoczenia.
-To chyba nie najlepszy dzień na konstruktywne rzeczy, Nori. Chociaż... Shunshui obnażył zęby w pewien sposób sadystycznym uśmiechu -Naprawdę bym się nie zdziwił, gdybyś chciała spróbować swoich sił z własnym kapitanem. Nie mam racji? - Mężczyzna przekręcił lekko głowę, spoglądając na nią spod kapelusza.
Nori zaś nie wiedziała jak zareagować, więc udawała, że ma wszystko pod kontrolą. Stalowe spojrzenie, nieco uniesiony podbródek, ale tak naprawdę...jej głowa wypełniona była jednym, kosmicznym stwierdzeniem. To pułapka! Ale...
-Ma Kapitan racje! W sumie, jak dawno przeprowadzał, albo chociaż nadzorował, Kapitan
jakiś sparring czy sesje treningową? Dzisiejszy dzień byłby idealny, a przynajmniej tamci coś z tego wyniosą, jednocześnie dobrze się bawiąc.

Och, Nori, w jakie bagno się pakujesz, dziewczyno. Ale on i tak się nie zgodzi.
-W takim razie postanowione...Shunsui podrapał się po policzku, jednocześnie rozciągając się w słońcu. Wyciągnął swoją głowę najpierw w lewą stronę, potem w prawą, podczas gdy cały plac przeszedł dźwięk strzelających kości.
-Ishi Nori, możesz zaczynać. Shunsui ziewnął raz jeszcze, po czym ponownie oparł się o manekina, nasuwając słomiany kapelusz na oczy.
Pozwalanie komuś zaczynać jest najzłośliwszą możliwą rzeczą, jeśli wiemy, że mamy przewagę. Wbrew pozorom, Kyoraku był doskonały w wojnie psychologicznej, a przynajmniej tej, która miałaby zachęcić oponenta do zrezygnowania z ataku, na rzecz wspólnego opróżniania butelki sake. Ale Nori niestety, była abstynentką...
Czarnowłosa powoli i ostrożnie zmniejszała dystans pomiędzy sobą a alkoholikiem, nastrajając jednocześnie emisje swojej energii duchowej w sposób bojowo zoptymalizowany. Stanęła przed przełożonym, spojrzała na niego z dołu (w jej wypadku, spojrzenie z góry wymagałoby naprawdę wyżyn pewności siebie, w tej sytuacji). Sięgnęła ku rękojeści miecza. Wyciągnęła go, uniosła wysoko, przecięła powietrze. Gdy ostrze wbiło się w ziemię, zwolniła chwyt i zniknęła, pojawiając się za manekinem, uderzając go z bara.
Shinigami opierający się o cel uderzenia Nori runął twarzą w przód, prosto na piaszczystą ziemię. Pył uniósł się w górę, kiedy do uszu dziewczyny doleciał przeraźliwy kaszel.
-Cholerna trawa... chyba *khe* połknąłem *khe* trawę...
Oczom Ishi ukazał się jej kapitan, klęczący i trzymający się za gardło, ledwo oddychając. Odwrócił się w jej kierunku z oczami pełnymi wyrzutu. -Nie wiedziałem, że jesteś taka *khe* szybka....
W miejscu, gdzie był wbity Zanpaktou Nori teraz była tylko dziura. Sama Ishi zaś nie wiedziała, czy cieszyć się, czy wręcz odwrotnie. Cóż, trzeba było trzymać inicjatywę!
-Kapitan nie nadzoruje ćwiczeń, Kapitan nie ma pojęcia o oddziale.
Tak jak w spojrzeniu Shunsuia, tak w głosie Nori czaił się zarzut. Młoda wyskoczyła do przodu, impulsowo podbiła reiatsu i wyprowadziła niskie kopnięcie z ćwierćobrotu w rękę, na której podpierał się jej Kapitan.
Jej stopa spotkała się jednak z powietrzem. Przez ułamek sekundy młoda dziewczyna widziała oczy Kyouraku, przeszywające ją na wylot dokładnie nad jej głową. Chwilę potem już ich nie było, za to wielka, powolna plama spadała w jej stronę, przysłaniając niemal całe światło.
-A jednak Kapitan jakieś blade pojęcie ma...!
Chociaż był to klasyczny wybieg, który normalny Shinigami albo skontrowałby zaklęciem numer jeden lub unikiem, Nori nie lubiła ani jednego, ani drugiego. Filozofia jej stylu walki miała nieco inne podejście do takich spraw. Dlatego zamiast uciekać, wyskoczyła ku obiektowi, chwytając go, by z góry, bez żadnych przeszkód dla światła, odszukać wzrokiem niesfornego dowódcę.
Jej dłonie złapały za płachtę różowego płaszcza. Zdumiewająco lekkiego, bez jego właściciela. Pułapka. W momencie, kiedy Nori spojrzała w dół, jej oczom ukazały się obie dłonie kapitana wyciągnięte w jej kierunku.
-Raikouhou!
-Ups-
Nori lubiła oddział jedenasty za jedną rzecz. Tam nigdy, ale to przenigdy, nikt nie podkładał Ci czarnoksięskiej świni! Cisnęła w czarującego jego własnym płaszczem, kuląc się i podciągając kolana pod brodę, mając nadzieje, że żółty błysk nie wyśle jej...daleko. Chociaż znając Kapitana, to może być zmyłka...

Niebo stało się na chwile ciemniejsze, kiedy ze złączonych dłoni Shunsui wystrzelił prawdziwy las żółtych, grubych, dzikich i wrzeszczących błyskawic.





Piasek łaskotał ją w nosie. Dopiero kiedy otworzyła oczy wszystko nabrało większego sensu. Leżała pod drzewem, na plecach. Nad nią, zawieszony pomiędzy gałęziami znajdował się różowy płaszcz, poprzepalany w wielu miejscach olbrzymimi dziurami.

-To nie było dobre posunięcie, ratować się w ten sposób przed takim zaklęciem.

Jej stój był w strzępach. Dosłownie. Pozostały z niego raptem skrawki poprzepalanego materiału, o wiele za małe, żeby zapewnić młodej Shinigami komfort. Jej włosy były całe naelektryzowane, z okularów na nosie pozostały tylko oprawki, wciąż jeszcze ciepłe i dziwnie wygięte.

"Nic jej nie jest?", "Widziałem jak spadała, uderzyła prosto w drzewo!", "Czy ona jest cała?"

Masa Shinigami zebrała się wokół, podczas gdy kapitan ósmego oddziału przykrył ją swoim nieskazitelnie białym odzieniem z insygniami ich oddziału. Ich twarze jednak nie były dla niej zbyt wyraźne, co było spowodowane faktem, że jej szkła wyparowały. Podobnie jak spora część jej ubrania. Dobrze, że przykrył ją, nim motłoch się zlazł. Spróbowała się ruszyć, jednak wywołało to taką reakcje łańcuchową bólu w kolejnych najróżniejszych składowych jej ciała, że dała sobie spokój. Był to ból zbyt mocny jak na efekt treningu, ale nie aż tak zły, gdyby wypływał z prawdziwej walki.

-Bo to nie był poziom mocy, jakiego spodziewałoby się podczas treningu! fuknęła, ledwo powstrzymując odruch poprawienia okularów. Zamknęła oczy, dodając po chwili -...a jaką obronę Kapitan by sugerował? Kamienie Śmierci blokują kroczenia w powietrzu...

-Myślałem, że właśnie ty pokażesz mi sposób...- powiedział jej przeciwnik, rozganiając tłum jednym machnięciem ręki. -"to nie był poziom mocy, jakiego spodziewałoby się podczas treningu" gestykulował, zmieniając głosik na piskliwy. Shunsui poprawił kapelusz, po czym spojrzał w stronę pomieszczeń dywizji, teraz naprawdę małych. Znajdowali się w zagajniku, kilkaset metrów od placu ćwiczeń. Nori była w stanie zaobserwować, jak się tutaj znalazła. Wszystko przez długi pas połamanych gałęzi.

-Nori, zastanów się. Użyłem na tobie Raikouhou. I właśnie rozmawiamy. Powód?

Właściwie, to rzeczywiście. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jaką drogę przebyła. To musiał być naprawdę ciekawy widok. Wyobrażenie sobie tego wszystkiego nieco ją...zszokowało. Och. Wieści Z Dworu Czystych Dusz dziewiątej dywizji miały ładny materiał na artykuł. A Nanao...Do Nanao ona nie chciała się zbliżać przez najbliższy tydzień...

-Bo lubi pan efekt jaki to zaklęcie ma na dziewczęcych strojach? Usiadła, opierając się o pień drzewa. -Czy dlatego, że chciał Kapitan pokazać, że czasem stawianie czoła niektórym rzeczom czy osobom, chociaż nie jest aż tak krzywdzące, potrafi odbić się w inny sposób?

Tak. Innym sposobem było chociażby zniszczenie jej stroju, a także wysłanie daleko, daleko, daleko od miejsca początkowego.

Kapitan ósmej dywizji uśmiechnął się po nosem na wzmiankę o dziewczęcych strojach.

-Gdybyś była troszkę starsza, byłbym wniebowzięty. .

Mężczyzna spojrzał na połamane gałęzie, gwiżdżąc z uznaniem. -Jesteś wytrzymała. Nawet pomimo tego, że siłę zaklęcia zredukowałem trzykrotnie.

Kapitan spojrzał na siedzącą pod drzewem podopieczną, po czym ciągnął:

-Jesteś oficerem. Walka na tym poziomie będzie dla ciebie powszechnością. Jeszcze nie teraz, ale... zacznij się przyzwyczajać. - jego głos był przez chwilę zupełnie inni, jak gdyby wyrażając zawód, lekką irytację.

-Masz wszystko? -zapytał, wyciągając dłoń w jej kierunku. -Chodźmy Cię naprawić.

-Nie. Nie mam. Bardzo miło było usłyszeć, że jej wytrzymałość jest wysoka, a także to, że jest jeszcze poza grupą zagrożenia molestowaniem i tak dalej, ale nie było to na tyle dużo, by sprawić, że zapomniała...wtedy w końcu, pochwały musiałyby odwrócić się w naganę o zapominalstwo. -Ma Kapitan moje Zanpaktou, prawda? Chwyciła dłoń przełożonego, po czym dodała, z lekką trwogą i błaganiem -I unikajmy vice Nanao, proszę...

-Jasna sprawa, sam pewnie dostanę po głowie za używanie Hadou nad jej głową. powiedział, pomagając wstać Ishi Nori. Ból nóg odezwał się z dwukrotną silą, lecz dla młodej Shinigami był do zniesienia. -Twoje Zanpaktou? -Kapitan spojrzał na nią spod swojego kapelusza, cmokając. -Shinigami nie są zbyt dobrzy w dzierżeniu broni, która należy do innych. Kapitan Tousen jest jedynym wyjątkiem, jaki znam. Twój miecz cały czas jest tam, gdzie go zostawiłaś.

Trzynastka wstała, przyzwyczajając się do uciążliwego uczucia. Gorsze rzeczy ją czekały. Jednakże, słowa Kyoraku zaskoczyły dziewczynę o słabym wzroku. Spojrzała na przełożonego z podejrzliwością i niepewnością

-Jest Kapitan pewien? Po tym, jak pan upadł, byłam przekonana że zniknął...nie oszukuje mnie Kapitan przypadkiem?

-Kyakko. - powiedział tylko Kyouraku zachrypłym głosem.

-Ach.

Magia. Kiedy w końcu przestanie wywoływać w niej uczucie przerażenia? Paraliżującego strachu, uniemożliwiającego uformowanie nawet najprostszych z form? Tyle interesujących nowych metod by to przed nią otworzyło, tyle nowych dróg do ukończenia śledztw!...właśnie, śledztw. Westchnęła i spuściła głowę, zamykając oczy.

-...Kapitanie. Co ze śledztwem? Można coś zrobić?

Nie był to szczyt finezji i retoryki. Ale to był Kyoraku. Ktoś jest cwany, to on będzie cwańszy, udając głupiego.

-Przykro mi, ale wszystko jest w rękach kapitana Mayuriego. - mężczyzna ruszył w stronę siedziby ósmego oddziału, ponaglając Nori ręką. Nagle przestrzeń pomiędzy tymi dwoma przestrzeń wypełniła się.



-Mają ślad Rini Yoko i Yamady!
Nanao wykrzyczała w kierunku kapitana. Ledwo oddychała.
-Mają ślad Rini?!
Ishi odkrzyczała w kierunku vice. Była schowana za Kapitanem. W jej głosie i oczach jednak pojawiła się ta energia, która zawsze towarzyszyła przy nagłych zwrotach akcji w kryminałach które czytała. Była to radość wymieszana z ekscytacją i czymś innym, może bardziej upiornym.
W końcu coś, co rozświetla czarne dziury, musiało mieć coś mrocznego za sobą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Nie 19:07, 08 Mar 2009    Temat postu:

Ayame obudziło ćwierkanie ptaków- zaiste bardzo miły początek nowego dnia. Światło słoneczne przebijało się przez zasłonięte jeszcze okna dając wrażenie, jakby zapraszało do wpuszczenia go do pokoju. Młoda shinigami niestety nie byłą w stanie cieszyć się tym cudem natury. Pozostała w łóżku jeszcze przez chwilę, po czym wygramoliła się z miękkiej oazy. Wstawanie to było zdecydowanie coś, co przychodziło jej zawsze najtrudniej, a ostatnio może nawet i bardziej niż zwykle. Podeszła wolno do okna i rozsunęła zasłony. Jasne światło oślepiło ją na moment jednak chwilkę później zobaczyła miły, znajomy widok jeziorka z domkiem- siedzibą dowódcy dywizji. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Mały budyneczek na skąpanej promieniami słonecznymi wodzie wyglądał jak z bajki. No cóż... Czas zacząć działać. Sakano odwróciła się i przystąpiła do porannej rutyny. Zjadła lekkie śniadanie, pościeliła łóżko, założyła sznorkowe sandały i ruszyła do centrali trzynastki.
***

- Ayame, jak ty wyglądasz!- zawołał przerażony Ukitake i zaiste miał ku temu powody. Jego czwarta oficer wyglądała jak cień siebie: blada cera, trochę matowe włosy, worki pod oczami a jej postura wskazywała na to, że straciła trochę na wadze. Aż dziw, że do tej pory nie zauważył tego.
- Co ma Pan na myśli?- dziewczyna obejrzała dokładnie swój shihakusho w poszukiwaniu plam, zgnieceń w niewłaściwych miejscach tudzież czegoś innego mogącego zasługiwać na takie zawołanie. Kiedy okazało się, że wszystko jest w najlepszym porządku, blondynka nie mogła się powstrzymać przed pytającym przechyleniem głowy w bok.
- Jesteś blada jak ściana. Wyglądasz na przemęczoną.- powiedział zatroskany białowłosy Kapitan.
- Nie nie... Nic mi nie jest naprawdę. To tylko chwilowe. Niedługo powinno mi przejść. Proszę się tym nie martwić.- odparła defensywnie zaczerwieniona Ayame.
- Tak, masz rację- przejdzie ci jak odpoczniesz. Dzisiaj bierzesz dzień wolny. Poleż sobie, zrelaksuj się a dzisiaj daj sobie spokój ze sprawami dywizyjnymi. Jestem pewien, że Sentaro i Kiyone zajmą się wszystkim do twojego powrotu.- Na tę wzmiankę dwójka nadgorliwców nastawiła uszu. To jest ich szansa!
- Ale...
- Żadnych "ale"... Ayame nie myśl sobie, że pozwolę ci na zajmowanie się dywizją w takim stanie. Nie chcę widzieć jak się rozchorowujesz na moich oczach tym bardziej, że ostatnio pracowałaś bardziej intensywnie niż zwykle. Zapytaj Matsumoto-san czy nie zna jakiś dobrych gorących źródeł czy innego spokojnego miejsca. Do zobaczenia jutro.- Argument i rozbrajający uśmiech na koniec wystarczały, aby dziewczyna poddała się bez dalszej dyskusji. Ukłoniła się i wyszła na zewnątrz. Nie chciała tak szybko jednak rezygnować... Musiała się jeszcze upewnić, że szafka, u której zamek się zacinał, będzie naprawiona. Była już niedaleko mieszkanka szeregowca Kagi, kiedy ktoś szarpnął ją za hakamę. Odwróciła się a jej oczom ukazała się ekscentryczna dwójka.
- Sentaro, Kiyone co wy tutaj...
- Siedź cicho Sakano i słuchaj uważnie!- zaskoczona Ayame nie wiedziała co powiedzieć więc tylko przytaknęła głową- To JA... to znaczy my... jesteśmy tutaj wyżsi rangą i nie pozwolimy aby ktoś taki jak ty się nami rządził! Nie jesteś porucznikiem a spoufalasz się z Kapitanem jakbyś była! - Sakano wiedziała, że Kotetsu nie przepadała za nią od początku i podobnie jak większość kobiet w trzynastym podkochiwała się w Kapitanie, toteż nie wywarło to na niej piorunującego wrażenia. Kiwnęła tylko na znak zrozumienia.
- O dywizję się nie przejmuj! Pokażemy ci, że poradzimy sobie lepiej bez ciebie!- dodał z ogniem w oczach Kotsubaki. Ayame westchnęła ciężko. No to zobaczymy.
- Dobrze- w takim razie biorę wolne. Już od dłuższego czasu chciałam odpocząć a wy będziecie mieli okazję się wykazać. Tylko nie zapomnijcie o szafce na dokumenty- zacina się w niej zamek...- to powiedziawszy skierowała się do oddziału dziesiątego.
- Nie musisz nam o tym przypominać!- zawołała rozentuzjazmowana Kiyone. Jak dobrze pójdzie pozbędzie się jej z otoczenia Ukitake! Co więcej może to zadecyduje w końcu o jej promocji na wymarzone stanowisko porucznika?- Yoooosh! Kotsubaki bierzemy się do roboty!
***

Matsumoto zaprowadziła wyglądającą jak zombie koleżankę do, jej zdaniem, najlepszego onsenu (jap. gorących źródeł) a zarazem salonu odnowy biologicznej, jakiego można znaleźć w Społeczności. Sama też postanowiła dotrzymać jej towarzystwa. Para kumpelek rozpoczęła relaks od kąpieli w naturalnie gorącej wodzie plotkując o wszystkim i o niczym. Sympatyczna "pomoc domowa" onsenu przyniosła im świeżo zrobione ciasteczka.
***

Tymczasem w dywizji trzynastej...

- Sentaro, Kiyone czy mogę was prosić o herbatę? Ayame wynalazła taką pyszną... Nazywała się chyba Sencha Kaktusowa czy jakoś tak... Ma doskonały aromat.- poprosił uśmiechnięty Ukitake, na co dwójka ruszyła jak z bicza strzelił w kierunku kuchni przepychając się kto będzie pierwszy. To ich pierwsza okazja do zrobienia dobrego wrażenia. Kiedy udało im się w końcu dotrzeć zaczęli przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu herbat. Kiyone znalazła całą szufladę pełną suszonych liści krzewu herbacianego przeróżnej maści, złapała pierwszą lepszą licząc na to, że Sakano zawsze trzyma to, co lubi Kapitan pod ręką i nasypała trochę do sitka-filtru. Pogodzony z przegraną Sentaro zaparzył wodę i zalał przygotowaną esencję. Rozgorzała walka, którą wygrał silniejszy i Kotsunbaki zaniósł napar Kapitanowi. Białowłosy mężczyzna podziękował serdecznie i podniósł ją do ust. Nagle poczuł dziwną woń... Być może Sentaro i Kiyone lekko sparzyli herbatę... Zdarza się każdemu- pomyślał niezrażony i nadpił łyk. Jego oczy zaokrągliły się jak talarki, odstawł napój i odkaszlnął lekko. Ta dwójka pomyliła jego ulubioną herbatę z tą z smakującą jak stara trawa z dodatkiem lechee...
Zafrapowana para spojrzała na siebie.
- Czy wszystko w porządku Kapitanie?- zapytała zdezorientowana Kiyone.
- Taak... W porządku...- uśmiechnął się zakłopotany. Musiał ją wypić, żeby nie zrobić dwójce przykrości...
***
Po udanej kąpieli i poprawionym plotkami humorze dziewczęta przeszły do spa na masaż. Przed salą przywitało ich dwóch całkiem przystojnych mężczyzn. Matsumoto aż zapiszczała z radości, na co Ayame zachichotała pod nosem. No to czeka ich całe półtorej godziny błogiego leżenia. Kapitan jednak miał dobry pomysł z poproszeniem Rangiku o pomoc.
***

Zbliżała się pora obiadowa i dwójka trzecich oficerów wzorem Sakano podjęła karkołomne zadanie przyszykowania jedzenia. Tutaj jednak zgodzili się, że kobieta powinna zająć się słodkościami a prawdziwy "mężczyzna" czymś porządniejszym. Innymi słowy Kiyone zaczęła robić ciasteczka z zielonej herbaty i cynamonu a Sentaro za spaghetti. Po walce z przyrządami i przyprawami posiłek był gotowy. Co nie zmienia faktu, że kuchnia wyglądała jak pobojowisko...- posprząta się przecież później. Dumna ze swoich dokonań para zaniosła parujące jeszcze jedzenie swojemu dowódcy, który niezrażony wcześniejszą pomyłką zabrał się za Spaghetti... po czym szybko napił się wody ( nie chciał ryzykować z herbatą po raz drugi). Niby wszystko byłoby dobrze... żeby tylko nie ten cynamon w sosie bolońskim... Starając się nie robić zbyt skwaszonej miny zjadł szybko to co miał na talerzu i popił olbrzymią ilością wody. Widząc, że chyba to co przygotował smakowało Ukitake Sentaro wypiął pierś do przodu. Lekko poirytowana Kiyone zaczęła nalegać, aby białowłosy skosztował jej wypieków. Przełykając głośno ślinę kapitan sięgnął po jedno ciasteczko....
A więc tutaj podział się pieprz ze spaghetti...- pomyślał popijając ponownie wodą Kapitan. Zaiste wypieki Kiyone mogłyby trafić w gust Kapitana Kuchiki. On chyba wolał jednak słodki wariant ciasteczek...
***

Po masażu Ayame czuła się jak nowonarodzona. Dawno nie była tak zrelaksowana. A najlepsze jeszcze przed nią! Była to mianowicie seria maseczek odżywczych. Obecnie siedziały na małej werandzie ubrane w przeurocze jasnoniebieskie yukaty (letnie wersje kimona) i zajadały się lokalnymi specjałami. Lubiła gotować, ale jeść to, co ktoś inny dla niej przygotuje jeszcze nawet bardziej.
***

Po posiłku Ukitake poczuł się niezbyt dobrze, więc udał się na spoczynek. W dywizji natomiast zostało do zrobienia jeszcze parę rzeczy, a między innymi papiery. Dwójka nadgorliwców udała się na naradę- nie za bardzo interesował ich kiedykolwiek ten chyba najnudniejszy aspekt z życia oficera. Musieli więc ustalić jak posegregować poapiery i dokąd je zanieść. Ustalili, że kolorystycznie będzie najlepiej. Jak wymyślili tak zrobili i po czterech godzinach papierowy potwór zżerający biórko został poskoromiony. Pozostała kwestia oddania dobrze wykonanej roboty. Kiyone posłyszała kiedyś, jak Sakano mówiła niosąc stos białych kart, że idzie do dywizji ...chi. Wspólnymi siłami doszli do wniosku, że chodzi o oddział hachi(ósmy), więc powzięli kroki udania się do tejże. Na miejscu spotkali vice Nanao i oddając papiery z dumą powiedzieli:
- Wszystko gotowe. Kapitan Ukitake oddaje wypełnione dokumenty.
- Ale... Dlaczego tu...? I czemu kolorystycznie...?- tego jednak dwójka oficerów rangi trzeciej nie usłyszłała- była w trakcie przepychania się po drodze powrotnej. Trzeba w końcu naprawić zamek do szafy.
***

Po solidnym i sycącym posiłku młode kobiety relaksowały się z maseczkami na twarzach przy spokojnej muzyczce.
***

- Sentaro! To nie tak! Źle to robisz! Daj mi spróbować!
- Nie! Kobiety się do tego nie nadają! Zostaw to, bo...!- ale Kotetsu nie zdążyła dowiedzieć się dlaczego, bo nagle cały zamek się urwał a szafa otworzyła się wysypując zawartość na nich...
***

Dziewczęta zaczynały właśnie kolejną atrakcję salonu- masaż gorącymi kamieniami plotkując sobie jak gdyby nigdy nic, śmiejąc się radośnie. Ayame dawno tak dobrze nie wypoczywała.
***

- Baczność! Spocznij!- zagrzmiał głos Kiyone a wraz z nim Sentaro.
- Hej! To ja miałam wydawać polecenia!
- Wcale nie! Bo ja!
Zdezorientowani szeregowcy patrzyli jak ogłupieni na kłócącą się dwójkę. To co mają w końcu zrobić? Baczność czy spocznij? I czemu nie ma tu czwartej oficer Sakano? Rozległy się szepty, które przerodziły się w szum buntu. Co niektórzy nawet zaczęli rezygnować z musztry i wracać do pomieszczeń mieszkalnych.
Wszystkiemu temu przyglądał się dowódca oddziału trzynastego. Chyba danie Ayame dzień wolny i zostawienie wszystkiego w rękach trzecich oficerów było nie najlepszym pomysłem. Dawno nie było tu takiego chaosu. Nie mógł pozwolić jednak, żeby to się utrzymywało...
***

- I nie zgadniesz jaką minę miał wtedy Shuuhei! - shinigami wybuchnęły porozumiewawczym śmiechem, który został przerwany przez wlatującego posłańca. Ayame spojrzała z dezaprobatą na czarne stworzonko, które domagało się od niej uwagi. Westchnęła ciężko, przeprosiła Rangiku na chwilę i wysłuchała wiadomości wypowiedzianej głosem Kapitana Ukitake.

Ayame, bardzo cię przepraszam, że przerywam twój dzień wolny, ale wyniknęły pewne... Nieoczekiwane zbiegi okoliczności i bardzo bym cię prosił o powrót do dywizji.

Mało brakowało a czwarta oficer parsknęłaby śmiechem. Przytoczyła wiadomość koleżance i zabrała się za opuszczanie onsenu.
***

- O matko święta! Co się tu stało?!- Zawołała zaskoczona shinigami zerkając na rozwloną doszczętnie szafę, zamkniętą na taśmę samoprzylepną tuż przy wyjściu z pomieszczenia, które dawniej pełniło zaszczytną funkcję kuchni.
Gdyby mógł, Kapitan pewnie by zażartował sobie w jakiś sposób, ale obecnie miał drobne trudności w postaci zatrucia. Rzucił więc krótko:
- Nigdy nie pozwól aby Sentaro i Kiyone gotowali... Bardzo cię proszę...
Ayame spojrzałą z wyrazem współczucia na dowódcę i udała się do pobojowiska wynajdując jakieś ziółka na przeczyszczenie. Chwilę później do domku wpadła wściekła jak osa Nanao. Dużo wysiłku kosztowało Sakano uspokojenie koleżanki i wytłumaczenie co się stało a także dojście do tego na czym polegał błąd w przenoszeniu papierów popełniony przez dwójkę ( trzeba było je zanieść do dywizji siódmej - shichi a nie ósmej- hachi). Młoda czwarta oficer musiała się też zmierzyć z bandą niezadowolonych ze straty czasu szeregowców. Postanowiła, że jak już ma zamiar wziąć dzień wolny to trzynastkę pod opiekę da komuś bardziej kompetentnemu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Czw 2:31, 12 Mar 2009    Temat postu:

Sakano Ayame & Blowloom Soyer

Młody Shinigami wyszedł z baraku swojej dywizji, rozglądając się dookoła. Wciąż było jeszcze mokro. Ale już nie padało, szkoda. Spojrzał na swoją przełożoną, kiwając głową w ramach przeprosin, że musiała na niego tyle czekać.
-Więc, pani oficer, tak po prostu... wyjdziemy stąd?
Soyer rozejrzał się po otoczeniu, czując na sobie zaciekawione spojrzenia wszystkich tych, którym Sakano kazała opuścić ich pomieszczenie. Kiedy teraz po prostu wyjdą z terenów należących do ich dywizji, pytań i domysłów będzie jeszcze więcej. A to na pewno nie będzie pomagało sprawie. Atmosfera i bez tego zaczynała robić się napięta. Chociaż wciąż nie było pytań, wciąż nie było paniki, cień podejrzliwości stawał się coraz bardziej gęsty. W końcu całe Społeczeństwo Dusz wiedziało, że coś się dzieje. Nie wiedziało tylko, co konkretnie.

Zamknął za sobą drzwi, zeskakując z trzech prowadzących od wyjścia schodków. Sięgnął ręką do kieszeni, aby upewnić się, czy aby na pewno ma, czego potrzebuje. Założył uprząż przez głowę, żeby jego Zanpaktou wisiało mu na wysokości bioder. Być może dzisiaj będzie pomocne. Prawdę mówiąc, bardzo by tego chciał. Blowloom spojrzał wyczekująco na swoją panią, jednocześnie od czasu do czasu skupiając się na postaciach w tle.

Sakano również kiwnęła głową i uśmiechnęła się widząc, że podopieczny wykonał polecenie. Teraz pozostawało pytanie do której bramy się udać najpierw... Ale nie przy innych szeregowcach.
- W porządku. No to ruszajmy. Nie możemy kazać Kapitanowi czekać.- wymyśliła na poczekaniu wymówkę. Nie lubiła plotek. Odwróciła się w kierunku domku na jeziorze i zaczęła iść spacerowym krokiem. Miała nadzieje, że Soyer zrozumie jej intencje.
Młodzieniec odetchnął głęboko, po czym zaczął włuczyć się za oficer Ayame, tylko raz odwracając swoją głowę w stronę ustawionych niemal w rządku towarzyszy. O jeden raz za dużo.
-Pani oficer, ich wzrok mi się nie podoba...
Blowloom rozumiał, że misja jest priorytetem, niemniej naprawdę nie zależało mu na utracie dobrych kontaktów z innymi. Nie tak, jak w akademii. Tak postrzegali go jako ustawionego z mistrzami szlachcica. Tutaj... pewna myśl od razu przyszła mu do głowy. "Patrzcie go, jaki utalentowany. Od razu brata się z kapitanem, z oficerami!". Niemal słyszał te słowa za sowimi plecami, niemal widział, jak z niego drwią. Znowu. Spojrzał na Sekano z miną, która wyrażała największe męczeństwo. Swoją drogą... ciekawe, czy i ona pochodzi z jakiejś Rodziny.
Oficer stanęła. Patrząc na wyraz twarzy szeregowca domyślała się, że zależy mu na dobrych stosunkach z innymi.
- W takim razie idź do nich i pogadaj z nimi. Wyjaśnij pokrótce, że to tylko kwestia niedokończonych formalności jako, że jesteś nowy i wracaj szybko. Czasu jest co raz mniej... Poczekam.- jak zwykle ciepłemu uśmiechowi towarzyszył przyjazny, wyrozumiały ton.
-Porozmawiam z nimi, kiedy wrócę, pani oficer. - powiedział Soyer, spoglądając w ziemię. Wiedział, czego bardzo chciał. Wiedział jednak również, co jest ważniejsze. Misja ma charakter priorytetowy, została im powierzona przez samego kapitana, w dodatku wbrew woli całej rady czterdziestu sześciu. Ponadto... teraz, tłumacząc się z wszystkiego, każdy mógłby nabrać jeszcze większych podejrzeń. Zwłaszcza, że pomimo kursów retoryki i zachowań Soyer nie był doskonałym kłamcą. Potrafił co prawda oszukać swoją mimiką już nie jednego na własnym dworze, lecz tutaj, kiedy w grę wchodzą dodatkowo emocje, nie czuł się zbyt pewnie. A nieudane kłamstwo jest jeszcze gorsze, niż normalne. Chłopak zaczął więc iśc w kierunku wyjścia z terenów trzynastej dywizji...
Ayame pokiwała przecząco głową.
- Stój tam gdzie stoisz. Zaraz wracam. Jeżeli na czymś ci zależy... nie możesz tego odkładać na później, bo może już być za późno.- odwróciła się bez słowa i użyła shunpo aby przenieść się szybko w stronę niezadowolonych szeregowców.
Soyer błyskawicznie obrócił się na pięcie, widząc Ayame Sakano pojawiającą się dokładnie przed grupą jego nowopoznanych znajomych. Co ona znowu... dlaczego... Nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony chciał zapaść się pod ziemię, z drugiej natomiast... zawsze pozostawał ten płomyczek nadziei, że jego oficer wytłumaczy go lepiej niż on sam. Ale to tylko płomyczek. Nie wiedząc co robić, stał w miejscu, z zakłopotaniem obserwując przebieg wydarzeń.

- Hej chłopaki. Słuchajcie... Mam do was małą prośbę, bo potrzebuję Soyera do dokończenia beznadziejnej, koniecznej formalności... Bylibyście tak kochani i posprzątali ten burdel w barakach? Jak tylko będę mogła zwrócę wam kolegę i będziecie mogli bawić się dalej.- przeszła od razu do rzeczy Sakano. Lepiej nie owijać w bawełnę... Plus- przydałoby się sprzątanie w ich kwaterach.

Przez chwilę panowała cisza. Ale to nie było odpowiednie podczas rozmowy z oficerem.
-T-tak jest! - powiedział jeden z Shinigami, pucułowaty młodzieniec z lekką nadwagą. Reszta momentalnie zrobiła to samo, w jednej chwili zupełnie tracąc z pola widzenia Soyera Blowlooma, zastępując go mokra trawą pod ich stopami.

Sakano spojrzała na nich niezbyt przychylnym wzrokiem.
- Hej! Co to za miny?- zawołała za oddalającymi się. Kładąc rękę na biodrze.
--Oficerze Ayame... ten sam pucułowaty mężczyzna spojrzał w jej stronę najbardziej niewinnym wzrokiem, jaki był w stanie wykrzesać spod pyzatych policzków.
- No co jest chłopaki? Rozchmurzcie mi się. Wiecie przecież, że nie lubię jak stroicie fochy a`la stara panna.- Blondyna uśmiechnęła się serdecznie. Chciała rozwiać ostatnie wątpliwości zanim jeszcze jakieś się pojawią.
--Już bierzemy się za sprzątanie, prawda chłopaki? - kilku z nich pokiwało głowami, reszta wymieniła porozumiewawcze spojrzenia, wymownie świadczące o fakcie, że do sprzątania raczej dzisiaj nie przystąpią.
Kobieta zaśmiała się.
- Hej hej no... Już ja wam uwierzę... Za dobrze was znam.- puściła szeregowcom oczko.- Jeżeli coś was gryzie to wiecie przecież, że zawsze was wysłucham. Nie chcę aby w tej dywizji były jakieś niedomówienia. Wszyscy jesteście dla mnie równie cenni i cenię waszą opinię- przecież wiecie.
Pulchny najwyraźniej poważnie przejął się odgrywaniem roli herszta bandy, bowiem znowu to on przemówił, swoim piskliwym i irytującym głosem.
-Pani oficer, nie, naprawdę... już jest w porządku. Tak się nam wydaje, prawda chłopaki? Przyspieszone, jak najbardziej poważne "Tak, tak", "W rzeczy samej", "dokładnie" wypełniło mały placyk.
Ayame odwróciła głowę w bok i westchnęła ciężko.
- Wydaje się... To nie jest dobra odpowiedź... Ale jak uważacie... Tylko uważajcie na siebie. W razie jakbyście czegoś potrzebowali- przyślijcie mi...- wzdrygnęła się-... posłańca. Postaram się go nie skrzywdzić... A póki co...-ponownie jej wzrok skierował się na jej "braci"- Trzymajcie się ciepło.- nie czekając na odpowiedź wróciła do Soyera w taki sam sposób jak wcześniej.
- Chyba wszystko powinno być ok. Chodźmy już... Jak oddalimy się od koszar ustalimy plan działania- którą bramę sprawdzić pierwszą...- powiedziała i ponownie skierowała się w stronę kwatery głównej.
--Pani oficer, to było niepotrzebne... -usłyszała za swoimi plecami, jeszcze przed krokami towarzyszącymi jej własnym. Soyer nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Wiedział, że Ayame Sakano zrobiła to tylko i wyłącznie z myślą o nim. To było naprawdę miłe. Zwłaszcza, kiedy się na nią spojrzało... lecz... czy aby na pewno było to wymierzone w dobrym kierunku?
-Sam również bym sobie z tym poradził - dodał, doganiając ją. Nie chciał jej obrazić.
Blondyna zaśmiała się pod nosem.
- Oczywiście nikt ci tego nie odmawia... Ale uwierz mi- przypomniało mi się po drodze coś, o co chciałam ich poprosić jak tylko weszłam do waszego pokoju... Dawno tam nie sprzątaliście, prawda?- młoda oficer z lisim uśmieszkiem na twarzy spojrzała kątem oka na Soyera.
Ten z kolei z zakłopotaniem podrapał się po niemal łysej głowie.
-Pani oficer... ja nie narzekam na tamten bałagan, wręcz przeciwnie. Dzięki temu łatwiej było szukać poszlak w barakach, abstrakcyjnie łatwiej byłoby znaleźć coś w tym tajfunie, na pewno wyróżniałoby się to na tle reszty. - lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, lecz nadal czuł, jak jego dłonie drżą. Stres?
Heh mężczyźni...- pomyślała oficer kręcąc głową.- Jak oni potrafią znaleźć się w chaosie? To zawsze ją zastanawiało.
- Rozumiem... A raczej nie rozumiem, ale zostawię ten temat... Mężczyźni są dziwni... Chyba jesteśmy wystarczająco daleko...- rozejrzała się dookoła, żeby sprawdzić czy nikogo nie ma.
-Która brama? - zapytał Blowloom, zamykając oczy. Tylko tyle potrzebował wiedzieć.
- Hmm... Zacznijmy od zachodniej... Przejdziemy przez wszystkie według wskazówek zegara... A jak to nie da rady to poszukamy w jej domu rodzinnym w Rukongai albo w miejscach, które wspominała mi wcześniej... Jest mała szansa, ale może jak szczęście dopisze uda się nam ją znaleźć...- oficer kiwnęła do siebie głową jakby podsumowując swój plan.- Chyba, że masz inne pomysły?
-Brak. W miejscu, gdzie stał Soyer, został tylko mały tuman kurzu. Zniknął błyskawicznie, powodując przy tym uczucie lekkiego wiatru na twarzy swojej oficer. Kobieta podążyła natychmiastowo za szeregowcem.
***

Ayame przeniosła się pod bramę zachodnią. Była już noc a w okolicach przejścia do Rukongai nie było ani żywej duszy... No może nie licząc jej i młodego Soyera. Co ją lekko zdziwiło to fakt, że nie ma w pobliżu strażnika... Choć zwarzywszy na porę mogła uznać, że poszedł spać. Oficer podeszła do szeregowca.
- Jakieś ślady?
-Jeżeli nazwać śladem to, że nikogo tutaj nie ma... - powiedział szeptem Soyer, sondując teren. Faktycznie, była noc, do tego zimna i wietrzna. Ale to i tak nie powód, dla którego nikogo tutaj nie ma. Dla pewności chwycił za swojego Zanpaktou, wciąż wpatrując się w rozświetloną księżycem ciemność. Pod swoją dłonią znowu poczuł przyjemne mrowienie, lecz starał się nie zwracać na to uwagi. Skupić się na zadaniu - to było najważniejsze. Skoro nic nie widać, warto więc chociaż przysłuchać się wszystkiemu wokół. Młody chłopak klęknął na kolana, po czym przyłożył ucho do ziemi. Chwila skupienia... nic.
Coraz bardziej zaciekawiony wstał z ziemi, jeszcze raz rozglądając się dookoła. Nikt. Żadnych hałasów, szelestów... dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dookoła panuje absolutna cisza. Żadnych świerszczy, ptaków, nocnych ssaków...
-Zauważyłaś? Kompletna cisza...
Blowloom coraz częściej oglądał się za siebie, mimowolnie. Sakano spojrzała z lekką naganą na Soyera.
- Przypominam, że nie jesteśmy na wycieczce krajoznawczej i stopnie obowiązują... Ale tak- masz rację... Aż dudni tą ciszą... No nic... Może uda mi się jednak coś "usłyszeć"... Daj mi chwilę...- usiadła opierając się plecami o zimną ścianę. Nie był to komfort jej mieszkania, ale musiał starczyć... Położyła miecz na kolanach i rozpoczęła medytację. Soyer skarcił się w duchu za roztargnienie, lecz nie chciał rozpraszać swojej oficer. Zamiast tego wykonał shunpo na szczyt małego daszku najbliższego bramie budynku. Rozejrzał się dookoła jeszcze raz, lecz tak samo jak wcześniej, nie był w stanie niczego zauważyć. Nawet pomimo ogromnego księżyca dokładnie na wprost niego, niemal pożerającego jego humanoidalną sylwetkę. Wyglądał naprawdę pięknie. Spojrzał z daleka na medytującą Sakano. Nie wiedział co prawda, co zaraz się stanie, lecz pewne było, że nie powinien jej przeszkadzać. Kucnął więc, wciąż znajdując się na dachu, z zaciekawieniem obserwując śliczną blondynkę. Nie ukrywał, był to przyjemny widok. Zwłaszcza na tle księżyca.
Shinigami zaczęła odpływać. Nie mogła tego ukryć- kochała to uczucie, choć wcześniej myślała, że zwariuje przez to. Jak poprzednio najpierw słyszała nakładające się na siebie dźwięki a potem zaczęła dostrzegać przedmioty i... coś humanoidalnego... w dużej ilości i to wszędzie... Nawet przy niej, nie dalej niż 1 metr. Starając się nie wypaść z transu dostrzegła, że niektóre się powoli do niej przybliżają. Nie potrafiła jednak stwierdzić czy posiadają broń. Była pewna po zarysach, że nie są to shinigami... Po za tym postacie nie wydawały żadnych własnych odgłosów. Wydało jej się to dziwne i nienaturalne a dodatkowo ciężko było jej stwierdzić czy przypadkiem są to widma czy postacie cielesne. Postanowiła więc to sprawdzić. Określiła, że najbliżej niej znajdują się dwie sylwetki- jedna dokładnie metr na lewo od niej a druga na wprost na oko około półtora metra i sukcesywnie zmniejszająca tę odległość. Nie wydawało jej się aby były uzbrojone. Zakończyła medytację ( jak zwykle witając stadko wściekłych czarnoskrzydłych owadów), wstała w pośpiechu i podeszła szybo krok do przodu, wyciągając rękę przed siebie i natrafiła na pustkę, choć poczuła niesamowitą falę zimna przechodzącą jej przez palce. Zmarszczyła brwi patrząc na swoją dłoń. Co to jest?
- Hej? Czy ktoś tu jest...?- zapytała cicho powietrze. Jej zmysły nadal były wrażliwe ( co oznaczało też w praktyce łaskotanie przy każdym muśnięciu jej skóry przez skrzydełka posłańców czy też próbie spoczęcia na jej twarzy...)
-Nie da się ukryć... - usłyszała za sobą spokojny, męski głos, podczas gdy szeroka postać wyłoniła się z cienia, niemal wypłynęła z niego dokładnie za plecami Ayame Sakano. Skądś znała ten ton.
Kobieta odwróciła się szybko, a jej oczom ukazał się nie kto inny jak sam kapitan oddziału piątego we własnej osobie. Szlag by to... Już wolała Mayuriego... Niegdy nie przepadała za jego lodowatym uśmiechem, który notabene dla Momo wydawał się chyba być najsłodszy na świecie... Nie mogła mu za to przyznać, żeby był kiedykolwiek w stosunku do niej niemiły. Ale coś w nim przyprawiało ją o dreszcze... Zadarła głowę aby spojrzeć mu w oczy... które jak zawsze jej zdaniem były pozbawione uczuć... Jaki straszny dysonans w porównaniu z Kapitanem Ukitake.
- Dobry wieczór Kapitanie. Czy w czymś mogę pomóc?- zapytała jak gdyby nigdy nic, choć wewnątrz trzęsła się jak osika. Najważniejsze to nie zdradzić po co tu jest...
-Ayame Sakano, tak? To samo pytanie mógłbym zadać tobie. Co tam u Ukitake? - mężczyzna stanął obok niej, wpatrując się w ogromny księżyc. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy białe promienie odbijały się od powierzchni okularów. Jego szata kapitana powiewała na wietrze, odsłaniając Zanpaktou. Sam Aizen najwyraźniej nie zwracał uwagi zarówno na chłód jak i wiatr, wciąż spoglądając w granatowe niebo.
- Tak, zgadza się. A Kapitan czuje się dobrze, dziękuję. I tak... Mam małą prośbę... I pytanie....- powiedziała, pod koniec już lekko poirytowana... Nie lubiła efektów ubocznych.
-Tak? powiedział cicho Sosuke, nie odrywając wzroku od księżyca.
- To może zacznę od prośby... Czy może Pan Kapitan pomóc się pozbyć tego skrzydlatego paskudztwa?-zapytała próbując odgonić się (bezskutecznie) od czarnych motyli.
Mężczyzna spojrzał na nią, jak gdyby dopiero teraz dostrzegł bandę latających insektów nad jej głową. Aizen momentalnie zaczął się śmiać, po czym, zgięty w pół, wskazał na Ayame palcem. W jednej sekundzie opadły wszystkie z nich, delikatnie uderzając o wciąż jeszcze wilgotną ziemię.
-Mam nadzieje, że nic ci się nie stało. - powiedział, podając jej rękę. -Jest jeszcze coś, co mogę dla ciebie zrobić, Ayame Sakano?
Dziewczyna była poważnie zbita z tropu. Kapitan Ukitake nigdy się z niej nie śmiał z tego powodu i powoli odganiał posłańców. Lekki szok spowodowany nagłym użyciem kidou zaowocował upadkiem na ziemię. Do świadomości przywrócił ją głos Aizena i jego wyciągnięta ręka, którą z wielkim oporem, delikatnie chwyciła, aby wstać. Skinęła nieśmiało głową.
- Nic... Dziękuję... Może mi Pan powie... czemu nikogo tu nie ma? To dość dziwne, nie uważa Pan? - nie lubiła go, to fakt... ale inna sprawa, że był to Kapitan...
-To obszar dochodzenia. Wszystkie dusze zostały stąd wysiedlone na rozkaz kapitana Myauriego. - kapitan piątej dywizji zdjął na chwilę okulary, po czym zaczął czyścić je skrawki swojego białego płaszcza.
-Było niesamowicie cicho, dopóki nie pojawiłaś się ty. Podobno ich aparatura jest już tylko do wyrzucenia, kiedy zaczęłaś krzyczeć. Bardzo czuły i dokładny sprzęt. Musiało więc trafić się właśnie mnie, że mam cię odesłać do domu. Gotowa?
- Chwileczkę Kapitanie... Ale ja nie krzyczałam!... Odkąd tutaj przyszłam jedyne co robiłam to oglądałam. Naprawdę!- powiedziała defensywnie lekko obruszona dziewczyna. Można było jej zarzucić wiele, ale nie to, że krzyczy bez powodu. Nagle ją coś tknęło.- Jak dawno to było?
Aizen złapał się za podbródek, dumając przez chwilę.
-Być może źle zrozumiałem słowa kapitana Myauriego. Niemniej "ucisz ten wścibski wrzód na tyłku" było dosyć jednoznaczne. Przynajmniej dla mnie. A teraz... jeżeli pozwolisz...
Sosuke położył dłoń na ramieniu dziewczyny, jednocześnie dosyć dobitnie sugerując, aby zaczęli maszerować. Dzięki tej bliskości musiała przyznać, że roztaczał się wokół niego naprawdę przyjemny zapach, co szybko skwitowała gwałtownie kręcąc głową. Nie mogła dłużej odmawiać... ale nikt nie zabroni jej rozmowy po drodze... Ciekawe ile uda się jej z niego wyciągnąć? I czy może jakoś jej pomoże...?
- Kapitanie Aizen...?- zapytała niepewnie.
-Hmm? - powiedział pod nosem Sosuke, wciąż trzymając ją za ramię. Nie spojrzał w jej stronę, wciąż lustrując jeden i ten sam budynek, dokładnie od momentu, kiedy zaczęli razem iść. Nie umknęło to uwadze Ayame.
- Dlaczego Pan przygląda się ta temu budynkowi? Coś tam jest?- zapytała najniewinniej jak potrafiła. Musiała zdobyć jakoś jego zaufanie.

-Rany, rany. Ci oficerowie z dnia na dzień stają się coraz bardziej irytujący, nie sądzisz, Sosuke?
W kącie ulicy, pod rozległym baldachimem stał Shinigami w białym kapitańskim płaszczu. Opierając się o ścianę, z rękoma wiszącymi bezwładnie, jak gdyby doczepionymi do reszty ciała, uśmiechał się od ucha do ucha.
-Gin... - powiedział tylko dowódca piątej dywizji, stając na przeciw swojego byłego zastępcy. Jego twarz nie wskazywała jednak na jakąkolwiek sympatię do dawnego porucznika. Wręcz przeciwnie. Zniechęcenie ze zmęczeniem to najlepsze porównanie. No, może jeszcze trochę rozczarowania.
-Co to za mina, Sosuke? Mam dobrą wiadomość. Myauri trafił chyba na ślad tej dziewczyny. Dosłownie przed kilkoma minutami. Sam przy tym byłem.
-Ayame Sakano, obawiam się, że do domu wrócisz sama... chociaż cichy, głos kapitana Aizena był zadziwiająco stanowczy. Nie rozkazitelski, lecz ogromnie stanowczy, jak gdyby jej fakt powrotu był już czymś dokonanym, niepodważalnym.
-Bye, bye! - pomachał w jej stronę Ichimaru, kiedy obaj zaczęli się oddalać, zostawiając ją samą. Kobiecie zaświeciły się oczy. Nie mogła uwierzyć i stała jak wryta dopóki nie doszedł do niej sens sytuacji. Niech myślą o niej co sobie chcą- nie przegapi szansy zdobycia informacji!
- Kapitanie Aizen! Kapitanie Ichimaru! Błagam! Proszę pozwolić mi iść z Panami Kapitanami! Błagam!- mówiła rozgorączkowana dobiegając do dwójki mężczyzn.
Ichimaru Gin faktycznie stanął w miejscu, lecz Sosuke wciąż szedł w sobie znanym kierunku, z dłońmi w przeciwległych rękawach. Białowłosy mężczyzna odwrócił się w jej kierunku, przez chwilę nie mówiąc ani słowa.
-Utrudniasz śledztwo. Nie karz mi zareagować. - jego chude, kościste palce wymownie spoczęły na Zanpaktou. Uśmiechnął się natomiast jeszcze szerzej, zupełnie nieruchomo czekając na kolejny ruch oficer trzynastego oddziału. Przypominał teraz kamienną rzeźbę, efekt psuł jedynie rozwiewający mu włosy wiatr. Kobiecie w oczach zaszkliły się łzy. Tak blisko dowiedzenia się czegoś nowego, a jednak... Zacisnęła pięści i wyszeptała ponownie.
- Błagam... Zrobię wszystko... Proszę... Muszę się dowiedzieć co z Rini... Błagam...- jej głos nie był mocniejszy od szeptu, niemal kompletnie niesłyszalny.
-Tak jak sądziłem.... Powietrze przeciął błysk. Ayame poczuła na swojej klatce piersiowej coś zimnego. Chwilę potem wręcz odwrotnie, dziwne ciepło.
-Gin, co ty wyprawiasz?! Pomiędzy nią a Ichimaru leżał kawałek idealnie odciętego ostrza, zaraz pod nogami kolejnego kapitana. Ukitake odwrócił się w kierunku Ayame z zatroskaną miną, widząc kilka kropel krwi spływających po jej dekolcie. Jego oczy były pełne... Ayame widziała coś takiego po raz pierwszy.
-Ayame, nic Ci nie jest? - zawisło w powietrzu, kiedy Gin ruszył za kapitanem Aizenem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Sob 3:28, 14 Mar 2009    Temat postu:

RINI YOKO

Rini szła z pozornym spokojem w kierunku Zachodniej Bramy. Miała jedynie nadzieję, że Jidanbou będzie sam i że nie będzie przez nikogo niepokojony. Ostatnia rzecz jakiej chciała to spotkanie z jakimś znajomym Shinigami lub kimś o wysokiej randze. Z pewnością zaczęli ją poszukiwać, a przynajmniej tak jej się zdawało. Zresztą czuła coraz większy niepokój, a jej przeczucia nie były najlepsze. Jej plan zależał w dużej mierze od strażnika bramy, inaczej mógł po prostu nie wypalić. Jednak gdy doszła ku jej zdziwieniu przy bramie... nie było strażnika. Było to dziwne, gdyż ten zawsze powinien się znajdować na miejscu. A jeśli go nie było, to musiało się zdarzyć coś naprawdę ważnego lub otrzymał nietypowy rozkaz. Nie mając wyboru, podeszła do pierwszej lepszej duszy, zadając krótkie pytanie.

- Przepraszam... nie wie Pan czeeemu nie ma przy bramie strażnika ? Coś się stało ?
Oparty o dający cienistą osłonę przed południowym słońcem mężczyzna podniósł wzrok w jej kierunku. Chudy, zarośnięty jegomość ze słomianymi włosami uwiązanymi w kitkę spojrzał na nią z zaciekawionym spojrzeniem. Nie wyglądał na więcej niż 19-20 lat, licząc według ziemskiej rachuby.

-Tiiii..... nie wiesz? - odrywając plecy od ściany stanął na chwiejnych nogach, patrząc ze zmęczeniem na kobietę przed sobą. Rini natomiast spojrzała na niego spokojnie, ale przez chwilę nic nie mówiła. Po chwili z zakłopotaniem schyliła głowę, by po chwili znów ją podnieść. - Niestety nieee... po prostu maam tego pecha, że zawsze się o wszystkim dowiaduje ostatnia. Taki mój pech. Uśmiechnęła się lekko, jakby przepraszając za swoją niewiedzę. W sumie nie wiedziała, że tak lekko jej ostatnio idzie kłamanie... czuła się podle, zawsze starała się mówić prawdę, taka już po prostu była. Ale sytuacja jaka była i musiała trochę nagiąc swoje normalne zasady.
Mężczyzna westchnął, po czym uniósł drżącą rękę w konkretnym kierunku, wskazując na coś palcem.
Pomiędzy budynkami przed Zachodnią Bramą znajdował się dziwny kształt, coś strzelistego, jakaś krótka iglica czegoś dobrze schowanego za kolejnymi budynkami.

-Fajfusów jest teraz tutaj pełno. Żeby tam fajfusów. Podobno zjawili się tutaj wszyscy kapitanowie. Niiii wiem o co chodzi, ale pewnie o te śmierci. Wiiisz jak to jest, przejęli się sprawą. Pełno wokół białych płaaaaszczy.... nawet więcej. Jesteśmy obserwowani. Non stoooop. Miej się na baczności...
Mężczyzna jak gdyby odruchowo przyjrzał się otoczeniu. Chociaż sam był nieruchomy, wyblakłe oczy w zapadniętych oczodołach błyskawicznie przeskakiwały z jednego elementu krajobrazu na drugi. -Niektórzy widzą duchy...

- Duuuchy ? - Zadała krótkie pytanie. Starała się przemyśleć co oni mogą teraz planować. Czyli szukają teraz wszelkich wskazówek w sprawie zgonów i przy okazji pewnie szukają jej samej. Tylko dalej to nie wyjaśniało dlaczego także strażnicy zostali odwołani z posterunków. Do poszukiwań niezbędni nie byli, a poza pilnowaniem bram nie mieli innych obowiązków. Może oni jakoś wiedzieli o tym, że ona zna Jidanbou... I wcale by ją to nie zdziwiło specjalnie. Jak tak było, to się pojawił problem. W sumie naprawdę się zastanawiała co teraz zrobić, ale nie miała pomysłu. Próba dostania się do dywizji kapitana Byakuyi byłoby niezbyt rozsądne, znając jego charakter i to, że go po prostu się bała. Było w nim coś, co ją przytłaczało, z lekka przerażało. Jednak musiała to jakoś przemyśleć i spojrzała na bramę ponownie, jakby szukając tam jakiejś wskazówki lub po prostu natchnienia. Jednak jej nic do głowy nie przychodziło. Spojrzała na jegomościa i w sumie była ciekawa czy coś w ogóle wie, chociaż zaczęła w to wątpić.
Lekki uśmiech pojawił się na jego zarośniętej twarzy. Najwyraźniej był zadowolony z roli informatora.

-Ano! Zjawy, półcienie! Jaaaa sam nie widziałem, inni mówią, że tak. Ale inni mówią różne rzeczy. Na przykład, żeeeee to sprawa białych płaszczy. Siedzą tu od wczoraj w nooocy. Ponoć cała trzynastka. Kombinują, jak zwykle. Chciała przez chwilę się uśmiechnąć słysząc kogoś, kto także przeciąga samogłoski jak ona, ale po chwili jej to przeszło. I jak na to wszystko patrzyła, to naprawdę z pewnym przerażeniem odkryła, że naprawdę nie może się szczerze uśmiechać. To była dla niej naprawdę za wiele. W sumie była ciekawa co to były za zjawy. Może coś miały wspólnego z tą sprawą ? A może to taka "zjawa" mogła kontrolować przykładowo Yamato ? W sumie wypadało się dowiedzieć coś więcej, tym bardziej, że nie było strażnika. Może po prostu Jidanbou miał jakąś istotną sprawę i po prostu wróci niedługo ? Cóż, pozostało jej jedno - dowiedzieć się czegoś więcej.

- Dziękiii... a znasz kogoś, kto widział te zjaawy ? Brzmi to nawet cieeekawie ! - Dodała z lekką ekscytacją, która teraz była już szczera. Ona lubiła wszelkie przygody i ciekawe sprawy, a ta mogła taką być. Czuła, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu odżyła chociaż na chwilę, a czuła, że uśmiech pojawił się na jej ustach. Nawet jeśli to był ślepy strzał, to warto było chociaż spróbować.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami, ponownie opierając się o ścianę.

-Wiesz jak to jest. Wszyscy przychodzą i odchodzą. Popytaj, moooooooże znajdziesz kogoś. Ale nie tutaj. Ci zaraz przy murze nie widzą nic poza górami swojego sadła, "szlachiiiice".

-UWAGA! przed parą wyłoniło się zza zakrętu dwóch mężczyzn ubranych w białe szaty, od stóp do głów. Mieli przy sobie długie, czerwone laski, ich maski były natomiast całkowicie zasłonięte białym materiałem. Widać było tylko oczy, u obu niesamowicie czarne. Szli powoli środkiem szlaku, torując sobie drogę przez te dusze, które za miejsce na południwą drzemkę wybrały sobie akurat środek drogi.

-Z drogi! Z drogi! Nie zbliżać się! Bo pożałujecie! - Zaraz za nimi pojawił się dziwny wóz, trzeszcząc kiedy drewniane koła obracały się po kamienistej trasie. Nie był to jednak zwyczajny konstrukt. Zbudowany jak gdyby z czarnego metalu, niesamowicie błyszczał w południowym słońcu. Jedynie koła sprawiały wrażenie zwyczajnych, jak gdyby domontowanych na szybko. Przy krańcach wozu były barierki, również czarne, gęsto poprzeplatane czerwonymi wstęgami. Na samym środku wozu stał natomiast mężczyzna w szatach Shinigami. Widok był o tyle ciekawy, że na twarzy miał coś na kształt maski, całkowicie zakrywającej jego nos, usta i szczękę. Obie ręce miał natomiast włożone w stojącą zaraz przed nim czarną, litą bryłę, jak gdyby wsadził je w cement, który chwilę potem zaschnął. Jego włosy były kruczoczarne, w przeciwieństwie do jasnych oczu. Shinigami wydawał się młody, lecz jego spojrzenie mówiło zupełnie co innego, odciskając piętno na tyle silne, że wszystkie dusze po kontakcie wzrokowym z osobnikiem na wozie mimowolnie odwracały głowę. Korowód zamykało dwóch kolejnych mężczyzn w białych szatach o czerwonych laskach, ubranych identycznie jak ci z przodu.

-Z drogi! - burknął mężczyzna o nieskazitelnie czarnych oczach w ich kierunku. Rini spojrzała na wóz z pewnym zaciekawieniem, zastanawiając się do kogo należał. W sumie zastanawiało ją, kto się w środku znajdował. Była spora szansa na to, że ktoś dosyć znany w kręgach Shinigami. W każdym razie spokojnie odskoczyła w bok, by nie blokować trasy wozu. Ich szaty wydawały jej się dosyć znajome... a może to było tylko złudzenie ? Jednak nigdy się nie orientowała w tych wszystkich szlacheckich i politycznych sprawach, więc nie umiała dokładnie określić z kim miała tutaj do czynienia. Jednak z pewnością właściciel będący w środku zapewnił sobie nietypową ochronę. I musiała przyznać, że w nich coś było niepokojącego. Szepnęła do jej "informatora".- A Ci tutaj to kto ?

-Faust. odpowiedział zwięźle mężczyzna. -Jeżeli plotki mówią prawdę, wyciągnęli go z więzienia. Niiiiie wiem czemu, to przecież psychopata. - dusza pokornie odsunęła się na bok, zaraz po towarzyszącej mu Shinigami. Gdy spojrzał w jego stronę, w powietrzu dało wyczuć się panikę. Błyskawicznie odwrócił głowę, z zaskakującą werwą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Sob 3:28, 14 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Nie 3:56, 15 Mar 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Nanao. Była to ostania osoba, którą Nori chciała spotkać piętnaście sekund przed jej przybyciem. Jednak po tym, gdy wykrzyczała swoje słowa, urosła do rangi najbardziej interesującej osoby na świecie. Ishi, schowana za sylwetką kapitana, spoglądała na Ise oczyma rządnymi wiedzy, pełnymi podekscytowania. Czymś zupełnie innym, niż jej standardowe, martwe i bezemocjonalne czarne dziury. Mimo początkowej chęci ukrycia się przed vice, trzynasta miała wszelkie próby zakamuflowania się w nosie
-Mają ślad Rini?!
Ciszę przez chwilę obecną w zagajniku nieopodal ósmej dywizji przerwał głos kapitana.
-Nanao-chan... trenowaliśmy...
Kobieta poprawiła okulary, z lekką irytacją spoglądając to na Shunsui, to na Ishi Nori. Wzdychając, jasno dała do zrozumienia, że jej pobyt tutaj wcale a wcale się jej nie podoba.
-Widzę, perwercie. WIDZĘ!
Strzępy ubrań Ishi najwyraźniej nie umknęły jej uwadze. Właściwie, trudno było tego nie zauważyć. Shunshui, jak gdyby nie słysząc uwagi swojej zastępczyni, odwrócił się w kierunku jednej z oficerów swojej dywizji.
-Ślad był już wcześniej, jeszcze tej nocy. Nie byliśmy jednak pewni, czy to właśnie ona, Rini Yoko. Najwyraźniej teraz mamy absolutną pewność, prawda Nanao-chan?
Kobieta skinęła lekko głową, wciaż z wyraźnym grymasem niezadowolenia. Mogłoby się wydawać, że tylko resztki spokoju powstrzymują ją od użycia grubej księgi, którą zawsze nosiła przy sobie, na głowie Shunsui. Nori była nawyraźniej zawiedziona, iż strój który dostała od kapitana nie zmylił czujnego oka starszej okularnicy. Zerknęła krótko na przełożoną, po czym wykonała krok w bok, wykorzystując Shunsuia jako zasłonę. W końcu był tak duży i szeroki...Poprawiła okulary, a raczej to, co z nich zostało. Zwyczajny odruch. Żałowała, że nie miała notesu!
-W jaki sposób udało się to potwierdzić? Na czym polegały wątpliwości, kapitanie?
Dusza śledczego ponownie w niej zapłonęła!
Mężczyzna, zaskakująco dziwnie wyglądający bez charakterystycznego białego płaszcza, wzruszył jednak tylko ramionami, lekko się uśmiechając.
-To już działka Mayuriego. Nie znam się na metodach jego śledztwa ani środkach, których podczas niego używał. Ponadto nie było mnie na "plemiennej naradzie" przy Zachodniej Bramie, więc wiem tylko tyle, co dowiem się z plotek obiegających Dwór Dusz.
Dziewczynka w kapitańskim stroju fuknęła pod nosem, niezadowolona. Kapitan Mayuri i jego środki. Kapitan Mayuri i jego metody. Kapitan Mayuri i jego śledztwa. Chciałaby tylko rzucić okiem! Spojrzeć...z drugiej strony, kto wie jakie zastosownia dla jej zerknięcia mógłby Kurotsuichi znaleźć. Rozumiała opory rozmiłowanego w alkoholu nieogolonego dowódcy.
Zacisnęła pięści.
-Plotek? Chciała zapytać o tysiąc innych rzeczy, ale wiedziała, że jeśli będzie napierać za bardzo, nie dowie się niczego.
-Plotek. - powtórzył za nią kapitan. -Że mają ślad, że jeden z zaginionych Shinigami żyje. - Shunshui oparł się o jedno z najszerszych drzew zagajnika, spoglądając na koronę liści, przez którą cieniutkie pasma słonecznego światła padały prosto na jego twarz.
-Jak się okazuje, plotki stały się prawdą.
-W plotkach zawsze tkwi ziarno prawdy. Odpowiedział mu głos zza pnia, uważający by nie być w zasięgu pewnej pani oficer. -I zawsze mają jakieś źródło. Skąd mogły wypłynąć takie informacje?
Mężczyzna już po raz drugi wzruszył ramionami.
-Wystarczy, że w pobliżu znajdzie się Omaeda, a wiesz więcej o aktualnych sprawach, niż sam Generał. Łącznie z tym, kto ostatnio dostał po twarzy od porucznik Rangiku za patrzenie w jej dekolt. Nie żeby mnie takie rzeczy interesowały...(W tym momencie spojrzenie Nanao potrafiło zamieniać powietrze w lód)... ale na brak świeżych wiadomości z Dworu ciężko narzekać, niezależnie co się dzieje.
Drzewo zostało brutalnie uszkodzone pod wpływem palców Nori.
-No tak...ale Omaeda nie wziął tych danych z powietrza. Więc albo ktoś zmyślał i szczęśliwie trafił, albo być może pomiędzy samymi mieszkańcami Dworu jest coś lub ktoś o wiedzy, którą przeoczyliśmy. O poprzednich ofiarach takie plotki chyba się nie pojawiły? Skąd pomysł, że ona żyje?
Mężczyzna spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem, odrywając oczy od promieni słonecznych nad swoją głową.
-Ishi... plotki pojawiły się dzisiaj w nocy, zaraz po rozpoczęciu narady kapitanów przy Zachodniej Bramie. Gdyby nie twoja kara, ciebie również doszłyby słuchy... A czy żyje, czy nie... nie mam pojęcia. Nie było mnie na naradzie, nie mam informacji z pierwszej ręki.
Jej kara. Niezasłużona kara, niech będzie przeklętą! Właściwie jednak, to...
-...czemu kapitana na tej naradzie nie było? Po chwili poprawiła się -Jeśli wolno spytać.
Shunshui uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem od ucha do ucha.
-Widzę, że nic nie ujdzie twojej uwadze, Ishi. Miałem... inne, równie ważne zadanie. -kapitan spojrzał na Nanao jak gdyby w porozumiewawczym geście, lecz jedyne co dostał, to lekceważące spojrzenie. Reagując rozcieraniem karku, Shunshui ponownie odwrócił się w stronę najmłodszej z trójki, najwyraźniej w geście ucieczki.
-Ponadto siedzieć kilka godzin w namiocie zaraz obok kapitana Mayuriego nie należy do największych z przyjemności w mojej pracy. - powiedział, starając się rozładować napięcie, lecz wzrok jego porucznik wciąż wiercił mu dziurę między łopatkami, czuł to nawet stojąc do Nanao tyłem.
"Przynajmniej dowiedziałby się kapitan choć raz czegoś użytecznego!" Na szczęście, ugryzła się w język. Spoglądała na kapitana spod byka. Szansę, że wygada się odnośnie swojego zadania? Przy Nanao? Przy Nanao mającej już powód do wściekłości? Prawie żadne. Gdyby oficer tu nie było, a ona miałaby coś procentowego na handel, to może...
-Również powiązane z falą zniknięć? powiedziała ostrożnie.
-Powiązane z kapitanem Myaurim i jego zachciankami. Tyle powinno ci wystarczyć, Ishi. I czemu do diabła wy wszystkie jesteście takie same!? - bardziej zaprotestował niż zapytał Shunshui, spoglądając to na swoją oficer, to na swoją porucznik.
-Facet stara się jak może, a wszystko co dostaje w zamian to tylko pytania, pytania i pytania. No i bym zapomniał... na deser jeszcze ten wymowny wzrok... - mężczyzna odważył się ponownie spojrzeć w oczy Nanao, lecz szybko zmenił punkt obserwacji, widząc zaciśnięte do białości na grubym dzienniku knykcie kobiety. Coraz bardziej czerwona twarz porucznika również nie była dobrym omenem.
-Dlaczego nie jesteś tam teraz? - wysyczała tylko Nanao, żucając oczyma najgorsze klątwy na swojego przełożonego.
-Z powodu Ishi... odparł tylko kapitan, ruszając w kierunku dywizji, dodając, kiedy był już poza zasięgiem grubej książki starszej okularnicy, odwrócony plecami.
-Zabieram ją do Siedliska Larw.

***
!
Do baraków niczym duch zbliżała się kołysząc, odziana w zdecydowanie za duży kapitański płaszcz, mrużąca w półślepocie oczy, o drżących od podekscytowania dłoniach, Nori. Jej twarz wykrzywiał półuśmiech, nie będący jednak nawet w połowie oddać tego, jak bardzo to wszystko na nią oddziaływało. Bo w środku dziewczęcia, panowała istna burza. Siedlisko Larw! Zawsze chciała odwiedzić to miejsce! Czy mieli spotkać się z Faustem? Na to wyglądało, tak się jej wydawało, dane na to wskazywały. To mogło rzucić na sprawę zupełnie nowe światło, być może nawet będą to informacje krytyczne, które...
Wszyscy inni członkowie oddziału schodzili jej z drogi. Prowizorycznie. Odruchowo. Instynktownie. Aura, którą promieniowała, sprawiała, że każdy Bóg Śmierci o chociaż cieniu zdrowego rozsądku czuł przeświadczenie, że powinien trzymać się od upiorzycy z daleka. Bo jak nazwać coś o jej aktualnym wyglądzie?
-Trzeba się porządnie przygotować, nie można zepsuć takiej okazji paskudną powierzchownością! Mówiła sama do siebie. Był...to normalny objaw jej czymś głębokiego przejęcia.
W samych koszarach, przemykała po korytarzach, niemal doprowadzając kilka osób obok których przemknęła na zakręcie do zawału. W końcu jednak dotarła do swojej tymczasowej twierdzy. Zamknęła z hukiem drzwi. Oparła sie o nie, zamykając oczy i kładąc dłoń na piersi, głęboko wzdychają. Nie trwała tak nawet jednak piętnaście sekund-zrzuciła z siebie płaszcz kapitana, ciskając go bez nabożnego szacunku w kąt (i tak jego właściciel o niego nie dbał). Zdarła z siebie bezużyteczne już resztki stroju, umilając nimi towarzystwo płaszcza. Powiodła wzrokiem po swojej sali. Nie było tu żadnego lustra; a szkoda, bo chciała zobaczyć, w jakim stanie jest jej ciało po przecież dość niezwykłym wydarzeniu dnia dzisiejszego. Ale cóż...był to zbytek próżności. Wydobyła z okolic biurka zapasowe okulary, które trafiły tryumfalnie na jej nos. Pomknęła do szafy, w której znalazła odpowiednie ubranie (nie żeby garderoba Shinigami była zróżnicowana). Elementy klasycznego munduru Bogini Śmierci żłożyła w kostkę, a na siebie założyła szlafrok. Z rzeczami do przebrania się pod pachą, uzbrojona w niezbędny do ochrony higieny osobistej oręż, skierowała się do drzwi. Przed ich otwarciem zatrzymała się na chwile, kątem oka patrząc na jej to, co niedawno nosiła...
-Zatrzymam Cię sobie. Kyoraku i tak ma pewnie całą szafe takich jak Ty...
Kolejnym przystankiem Nori była ogólna, damska łaźnia. Dopiero teraz doceniła, jak wielkim luksusem była możliwość wykompania się we własnym domu! Teraz jednak nie miała czasu na takie bezwartościowe rozmyślania. Musiała zadbać o siebie i swoją prezencje.
Czyściutka, wymyta, [link widoczny dla zalogowanych] i nie do końca jeszcze sucha Ishi mknęła ku wyjściu, wpadając jeszcze niczym rozszalałe tornado do swoich pokoi, które opuściła z Zanpaktou i notesem w dłoniach. Wychodząc, zamknęła drzwi ruchem nogi. Szyby ledwo ostały się na swoim miejscu. Nie było jednak widać jej podekscytowania tak bardzo po samej mimice. Kąpiel, mówiąc prawdę, pomogła przywrócić pozory, profesjonalną i chłodną maskę. To właśnie nią przywitała na zewnątrz Shunsuia, pozwalając jedynie lekko unieść się lewemu kącikowi ust.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 2:52, 17 Mar 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych] & [link widoczny dla zalogowanych]

Ogromne wrota otwarły się z hałasem, niszcząc przy tym wymalowany na obu stronach znak drugiej dywizji. Przed nimi ukazała się zwyczajna ścieżka, po lewej i prawej stronie znajdował się natomiast mały las, którym szczyciła się dywizja Soinfon. Kapitan ósmej dywizji ruszył przed siebie, maszerując w nowym, śnieżnobiałym płaszczu, bez swojego rozpoznawalnego, różowego nakrycia. Jedynie kapelusz wciąż był ten sam, świetnie zasłaniając jego oczy przed silnym, południowym słońcem. Powietrze niemal parowało, upał był zupełnym przeciwieństwem ostatnich kilku dni, zalanych deszczem i błotem.
-Więc, Ishi, dobrze znałaś Rini Yoko? - rzucił pod nosem mężczyzna, wkraczając na teren drugiej dywizji. Odpowiedziało mu nieco podejrzliwe spojrzenie dziewczynki.
-Zdarzało nam się wspólnie spędzać czas.
Była to prawda. Wspólne treningi, obiady, czasem szalone wypady...Rini była bardzo otwarta na różne propozycje, szczególnie, jeśli były poparte wizją darmowego posiłku.
-Rozumiem. A Soyer Blowloom... mówi ci to coś?
Nori zmrużyła oczy. Milczała przez chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć.
-Szeregowiec, który ostatnio miał sprawę do oficer Sakano, z dywizji Ukitakego.
Szeregowiec, którego niektóre cechy wyglądu ją niepokoiły, ale była to rzecz tak błaha, iż o niej nie wspominała.
-Rozumiem...- odparł kapitan, wciąż idąc do przodu.
-Skąd pytanie o niego? Kapitan bez wyraźnego powodu wypytuje tylko o dziewczęta, lub kompanów do picia...a on nie wygląda ani na jedno, ani o drugie. podejrzliwość w jej głosie narastała. Dlaczego zapytał? Czy coś się stało? A może go podejrzewał?!
Shunsui wzruszył jedynie ramionami.
-Zastanawiam się tylko, czy to faktycznie dobry materiał na porucznika. Zdziwiłem się, że Ukitake tak szybko postanowił wynieść go na piedestał. Zwłaszcza, że... mężczyzna najwyraźniej szukał odpowiedniego słowa. -...że po incydencie z Kaienem stał się pod tym względem dosyć wybredny.
-Porucznik? Nori uniosła brwi w zdziwieniu. Przechyliła głowę w bok, rozważając potencjalne za i przeciw. -Właściwie, to nie wiem nic o jego kompetencjach, ale prędzej spodziewałam się, że to na Sakano się zdecyduje? To byłaby...legendarna promocja, z szeregowca na porucznika.
-Promocja zupełnie nie w stylu Ukitake, trzeba dodać. Faktycznie, gdybym miał obstawiać, porucznikiem zostałaby najprawdopodobniej Sakano. Jest w dywizji od lat, zna ją na wylot, świetnie sprawuje swoje obowiązki. Tego Soyera... nikt go nie zna. Może... może przypomina mu Kaiena?
-Może. Tyle, że Kaien na swoją pozycje pracował. Trzeba mieć nadzieje, że prestiż nie uderzy mu do głowy. Poprawiła okulary na nosie. -A kapitan co o nim sądzi? Rozmawiał już kapitan z nim?
-Nie, raptem raz widziałem go na oczy. Ale sądząc po fakcie, jak całe Gotei 13 skacze wokół niego, dziwie się, że nie zaproponowali mu jeszcze stopnia kapitana, albo i generała. - Shunsui zmarszczył bwi. -Dlatego zawiodłem się nieco na twojej sieci informacji, Liczyłem, że o najnowszej gwieździe społeczności dusz wiesz nieco więcej. Coś... ciekawego.
-Ostatnio wiele gwiazd wschodzi bez mojej wiedzy. Niewiele brakowało, a zamiast grzecznie odpowiedzieć, odwarknęłaby. Nie lubiła takich sytuacji! -I w sumie obie zostają porucznikami. Poza tym...gdy go zobaczyłam, nie miałam wiele czasu. Chwilę po tym dostałam szlaban.
Mężczyzna uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Szlabanów nie dostaje się za nic, Ishi.

-Kapitanie! Czy coś się stało? - przed nimi pojawiło się wejście wyżłobione w jaskini. Przy nim stało z kolei dwóch Shinigami, najwyraźniej członkowie jednostki specjalnej. Shunsui przystanął, podnosząc wzrok na strażników.
-Nie, dlaczego?
Shinigami na prawo od wejścia do Siedliska Larw podrapał się zmieszany po głowie.
-Nie często mamy tutaj dwa razy pod rząd tego samego gościa, zwłaszcza w odstępie kilku godzin.
[i]-Praca, obowiązki...
- kapitan ósmej dywizji odruchowo przekazał swoje Zanpaktou rozmówcy. -Możemy wejść?
-Tak, oczywiście! Pozwolenie kapitan Soifon jest wciąż aktualne. - odpowiedział mężczyzna ubrany na czarno, wyczekująco spoglądając na Ishi.
-Ishi, musisz oddać swoje Zanpaktou. Procedury. - powiedział Shunsui spokojnym tonem. Nori kiwnęłą nieznacznie głową na znak zrozumienia, po czym oddała odzianemu w czerń swoje ostrze. W jej spojrzeniu czaiły się ogniki dające jasno do zrozumienia, że jeśli coś się z tym mieczem stanie, to...to...to stanie się coś bardzo niemiłego. Po dokonaniu przekazania, wbiła oczekujący wzrok w kapitana.
-Gotowa? Jej przełożony spojrzał na nią wyczekującym wzrokiem. Jej odpowiedzią był półuśmiech, zdradzający jej narastającą ekscytacje. Ścisnęła mocniej notes. Tak. Była. Gotowa!

*******

Schodzili po spiralnych schodach, wewnątrz ciemnej groty pełnej licznych stalagmitów. Oświetlona jedynie lampami rozłożonymi na krańcach schodów, wyglądała, jak gdyby cała była w jednym kolorze - jasnej zieleni.
-Ishi, pamiętaj. Żadnych pytań, żadnej interackji z więżniami, żadnych wywiadów, nie rób nic, na co przyjdzie ci ochota. Nie odzywaj się do isot, które zaraz zobaczysz, nie wykazuj zainteresowania. Najlepiej nie rób nic, po prostu idź za mną. Dobrze?
-Yhym. Notować dyskretnie? To miejsce...robiło na niej wrażenie.
W jednym momencie schody się urwały, ukazując rozległe, wyryte w zielonej skale pomieszczenie. Jej środek był pusty, lecz po bokach gromadziły się istoty w białych ubraniach, siedząc i rozmawiając ze sobą. Gdy ta dwójka weszła do sali, wszystkie oczy wróciły się w ich kierunku. Zaczęły się szepty. Shunsui przeszedł kilka kroków, po czym ruszył w lewo, prosto na kamienną ścianę. Zapukał w nią dwa razy, lecz nic się nie stało.
-Hmmm... może tutaj? - mężczyzna zrobił to samo, lecz kilka centymetrów obok. Również bez efektów.
-Co jest, Shunsui, pamięć już nie ta? - stary, siwobrody dziadek siedział przy jednym ze stołów, wyraźnie mając frajdę z poczynań kapitana. -Gdy służyłem pod tobą również byłeś takim łazęgą, widzę, że nic się nie zmieniło.
Shinigami w kapitańskim płaszczu nie zwracał na niego jednak uwagi, wciąż wykonując swoje dziwne czynności, ku uciesze dużej liczby gapiów. -Widzę, że przerzucasz się na coraz młodsze, pervercie. dziadek spojrzał na Ishi, wykonując jednoznaczne ruchy językiem. Był łysy i pomarszczony, jego brudna broda sięgała jednak pasa.
-Nie zwracaj na to uwagi. - powiedział w stronę swojej oficer, odwrócony do niej plecami. Nori rzeczywiście nie chciała zwracać na niego uwagi. Przesunęła się odrobinę, tak, by mieć lepszy wzgląd na to, co robi Kyoraku. Wolała przenosić ruchy kapitana na papier, w zimnym skupieniu. W końcu, mogła być to kombinacja otwierająca czy inne dane tajne, o których zawsze marzyła...Kropla potu pojawiła się na jej skroni.
-Milczysz? Milczysz?! Wpakowałeś mnie tutaj Shunsui, za co? Za te wszystkie lata, które ci służyłem?! Wypełniałem każde, nawet najgłupsze twoje polecenie. Byłem wierny dywizji, nazywałeś mnie towarzyszem. I co?! ODWRÓCIŁEŚ SIĘ ODE MNIE! starzec z zaskakującym impetem podniósł się z krzesła, lecz jego towarzysze przy stole zatrzymali go, ponownie zmuszając do siedzenia na skromnym meblu. W tym samym czasie coś w ścianie syknęło. W kamieniu pojawiło się pęknięcie, najpierw malutkie, później na wysokość stojącej Nori. Kapitan pchnął ścianę do przodu, a ta najpierw posłuchała dłoni Shunsui, potem samoistnie odsunęła się na bok.
-Przejście może otworzyć każdy, poza więźniami. Gotowa do dalszej drogi? zapytał mężczyzna, jednocześniej schylając się, aby przejść przez otwór z zielonej skale.
Nori kazała mu czekać na siebie tylko przez chwilę; zrobiła błyskawiczny szkic owych wrót, po czym dołączyła do kapitana. Jednak...słowa starca nieco ją poruszyły. Czy i od niej się odwrócą, gdy będzie wiedzieć zbyt wiele? Czy nawet łagodni kapitanowie Kyoraku i Ukitake są zdolni do uwięzienia Shinigami do końca jego dni za jakieś przewinienie?...

Przed nimi z nowu rozciągały się spiralne schody.
-Będzie zimniej. - mruknął tylko Shunsui, poruszając się w dół. Faktycznie, po kilkunastu stopniach Ishi mogła dostrzec pierwsze kryształki lodu na ścianach, schody stawały się błyszczące i śliskie. Para zaczęła wydobywać się z ich ust. Tak jak wtedy, ich oczom ukazała się rozległa sala, tylko trochę mniejsza od poprzedniej. W przeciwieństwie do tamtej nie było tutaj jednak żywej duszy, a przynajmniej tak można byłoby sądzić na początku. Środek wykutego w ciemnej skale pomieszczenia zajmowała bowiem ogromna bryła lodu, idealnie kwadratowa, na kilkanaście metrów długości i szerokości.
-Jesteśmy... powiedział cicho Shunsui, tylko na chwilę przystając, po czym ruszył w stronę lodowej bryły. Chłód nie przeszkadzał dziewczynie, chociaż nie można było go również nazwać komfortowym. Jednak za taką wycieczkę, mogła znieść wiele. Nawet minusowe temperatury. Plus...przyzwyczaiła się do zimna, siedząc przez godziny na dachu w deszczu z lornetką w ręcę.
Tutaj jednak było nieco inaczej. Ta bryła...
-Czy to jest?...może jakieś wprowadzenie, Kapitanie?
Czy ta bryła była więzieniem w więzieniu? Mężczyzna podszedł do jedynej gładkiej wnęki w ścianie, po czym wyciągnął z fałd swojego płaszcza malutki kluczyk. Wsadził go do pięknie zdobionego otworu w gładkiej szczelinie, po czym przekręcił. Tak jak wcześniej, w kamieniu pojawiło się małe pęknięcie, lecz nie powiększyło się natychmiast. Zamiast tego w ścianie ukazały się malutkie drzwiczki, które Shunsui od razu otworzył. Wewnątrz była natomiast malutka, gliniana miseczka, którą delikatnie wyciągnął, po czym postawił na ziemi.
-Skalecz mnie. - powiedział w kierunku swojej oficer, wyciągając ku niej dłoń. Jego twarz nie przedstawiała żadnych emocji. Nori spojrzała na niego z zaciekawieniem. Skaleczyć kapitana! To dopiero wyzwanie. Jej styl walki bardziej skupiał się na...łamaniu kości czy innych obrażeniach wewnętrznych. A mimo, że normalnie pewnie dałaby mu teraz w brzuch czy twarz tak, by zaczął pluć krwią czy coś w tym rodzaju, to bezemocjonalność Shunsuia dawała wyraźnie do zrozumienia, że nie czas na wygłupy. Plus...cała ta scena miała pewną dostojną i magiczną aurę, która sprawiała, że coś takiego po prostu nie przystoiło. Czy powinna odłupać lód, czy może użyć własnej ręki? Kapitan zapewne obniżył reiatsu, przez co odpowiedni ruch powinien przerwać ciągłość nabłonka. Najpierw spróbuje tego. Podeszła więc do przełożonego, chwyciła go za wyciągniętą ku niej kończynę i dotknęła paznokciami skóry Kyoraku. Poświęciła chwilę na oswojenie się z emisją kapitana, po czym zwiększyła własną. Wykonała szybki i precyzyjny ruch, licząc, że tyle wystarcza, by upuścić krew dowódcy. W końcu paznokcie potrafiły być naprawdę groźną bronią...słyszała o stylu walki, który zakładał staranną ich pielęgnacje, utrzymywanie ich długimi i ostrymi. Oczy mężczyzny podążały na spadającymi kroplami własnej krwi, uderzającymi w podłogę, w miseczkę. Nagle naczynie zniknęło, w kłębie dającego się wyczuć, słodkawego dymu. W tym samym momencie w podziemnym pomieszczeniu pojawiły się cztery jasnozielone, rozszalałe płomienie, w każdym rogu sali. Chociaż nie zrobiło się cieplej ani trochę, lód momentalnie zaczął się topić.
-Stara szkoła zabezpieczeń. Jeszcze sprzed czasów świetności Urahary. . Kapitan i członkini jego dywizji mieli wody już po łydki, kiedy z bryły zaczął wyłaniać się ciemny, humanoidalny kształt.
-Właśnie po niego przyszliśmy... powiedział spokojnym tonem, lecz w jego oczach pojawił się błysk, na jego zarośniętej twarzy zawitał specyficzny, niemal zawadiacki uśmiech.

*******

-Bankai. - kiedy padły te słowa rzeczywistość zaczęła zamierać wokół niego zupełnie jakby ktoś zatrzymał czas. Najpierw kapitan, potem tłum Bogów Śmierci a w końcu cała społeczność dusz. Wszystko zamarło a jedyną rzeczą jaką czuł... tak właściwie to już nic nie czuł. Ostatkiem sił zaciskał w dłoni złotą odznakę drugiego dywizjonu, którą niedawno odebrał swojemu przełożonemu... potem było tylko zimno, biel i sen... długi sen mający trwać kilkanaście wieków...

Po stopieniu lodowego więzienia widać było leżącego na ziemi mężczyznę - na oko mniej więcej 20 lat. Zaczął się powoli podnosić jedną ręką podpierając ciało o podłogę a drugą trzymając na rękojeści jednego z trzech zanpaktou doczepionych do pasa. Kiedy wkońcu się podniósł spojrzał no swoje dłonie i zaczął powoli je zamykać i otwierać zupełnie jakby nie odzyskał jeszcze w pełni czucia i sprawdzał czy jest w pełni władz fizycznych.
-Zapuściłeś brodę Shun-kun. - powiedział w kierunku kapitana nie przerywając jednak tego dziwnego rytuału z udziałem dłoni. Głos lekko mu się załamywał - tak jakby od bardzo dawna go nie używał i zapomniał z lekka jak się mówi.
-Zachowaj szacunek dla swojego kapitana i swojej oficer. - powiedział Shunsui beznamiętnym tonem, spoglądając na mężczyznę przed nim. Sama oficer nie odzywała się, wbijając wzrok w odmrożoną istotę. Nieświadomie, zbliżyła się odrobinę do kapitana.
-Kapitana? - Powiedział mężczyzna, lecz tym razem był dużo bardziej pewniejszy siebie. Widocznie lekkie otumanienie jakie mu towarzyszyło zaczęło powoli odchodzić w niepamięć. Dopiero teraz zbadał wzrokiem Kyouraku i jego towarzyszkę. Na widok białego płaszcza aż otworzył usta ze zdziwienia, ale po chwili doprowadził się do porządku podchodząc powoli w kierunku przybyłych.
-Pomimo tego co się stało wciąż służę pod kapitanem Shihouin. - jakby na potwierdzenie swoich słów rzucił mu pod nogi odznakę noszoną przez porucznika drugiej dywizji - Pozatym "kapitan"? Z tego co pamiętam parę lat temu ledwo skończyliśmy akade... - w tym momencie przerwał łapiąc się za głowę zupełnie jakby dostał ataku migreny - ... Ile lat minęło?
-O wiele za dużo, Sora . Nie spoglądając na złoty przedmiot pod swoimi nogami, Shunsui wyjął pergamin z rękawa swojego płaszcza, lecz nawet go nie rozwinął.
-Z woli rady czterdziestu-sześciu Shiba Sora, buntownik i wróg Społeczności Dusz, ma szansę odkupić swoje grzechy wierną służbą w imię Wielkich Rodów, Gotei 13 oraz całej Społeczności Dusz. W momencie wydania dokumentu staje się członkiem ósmej dywizji z wszystkimi następstwami tego stanu. . Mężczyzna w białym płaszczu przerwał na chwilę, po czym dokończył, już o wiele mniej donośnym tonem. -...w razie braku akceptacji powyższego rozporządzenia kapitanowi Kyoraku Shunsui nakazuje się natychmiastową egzekucję więźnia Społeczności Dusz jako wroga zagrażającego bezpieczeństwu tegoż.
-Buntownik i wróg społeczności dusz? Rada 46-ściu zawsze lubiła przesadzać jeśli ktoś podważa jej autorytet... - nastąpiła cisza zupełnie jakby Shiba się nad czymś zastanawiał.
-Shun-kun powiedz mi tylko... Dlaczego Społeczność Dusz wypuszcza kogoś ponoć "tak niebezpiecznego" jak ja skoro nawet interwencja piątego rodu nic nie zdziałała? - zmrużył lekko oczy które wypełniła duma i pewność siebie. Zdawało się, że z każdą sekundą po wyzwoleniu w tym osobniku przebudzają się coraz to nowsze aspekty jego osobowości.
-Rada ma swoje powody. Możesz ofertę zaakceptować, lub nie... - przez cały ten czas ton głosu kapitana ósmej dywizji był oschły i lodowaty, co było do niego zupełnie niepodobne.
-Zarówno ród Shiba jak i ród Shihouin mają lata swojej świetności dawno za sobą. Twój herb upadł jednak najboleśniej z wszystkich.
-Ród Shiba... upadł? - spośród wszystkich wiadomości ta wywarła na nim największe wrażenie. Niedowierzanie ustąpiło wściekłości a ta została pohamowana przez dumę. Choć twarz pozostawała bezmienna to cały ten proces emocjonalny dało się łatwo odczytać z jego oczu.
-Zmieniłeś się Shun-kun... - odpowiedział w końcu powoli dochodząc do siebie po szoku jaki bez wątpienia przeżył - Przyjmuję ofertę Rady 46. Nie obiecuje Ci jednak, że historia nie zatoczy koła. Pownieneś znać mnie na tyle dobrze by o tym wiedzieć i zdawać sobie sprawę z tego jaką osobą jestem.
-Nie jesteś osobą. Jesteś... nikim. A jeżeli komuś w niewyjaśniony sposób spadnie chociaż włos z głowy, sam cię o nią skrócę. Ponadto... Kapitan Myauri zapewne odpowiednio przygotuje cię do resocjalizacji. Nie znasz go, ale jestem pewien, że na pewno bardzo się polubicie... Shunsui uśmiechnał się, lecz nie było w tym geście żadnej radości. Wręcz przeciwnie. -Gotowy do wyjścia? rzucił w kierunku Shiby, odwracając się plecami ku spiralnym schodom. Sora rzucił tylko przelotne spojrzenie pani oficer. Wyczuć dało się wiszące w powietrzu poczucie wyższości jakie towarzyszyło shinigami.
-Tak jest "kapitanie".
Ishi milczała, pochłaniając całe to przedstawienie z fascynacją w oczach. Oto przecież, tuż przed nią, został rozmrożony jakiś konspirator! Buntownik! Skazaniec! Żywa historia! Ten Bóg Śmierci był czymś, co wzbudziło jej wielkie zainteresowanie. Będzie musiała przebadać archiwa w poszukiwaniu informacji o nim. Za co, dlaczego? Notowała każde ich słowo. Z jakiego powodu akurat teraz go przebudzili? Jednak, mimo całego tego huraoptymizmu, pozostawała czujna. A spojrzenie, jakie Sora jej rzucił, nie było najbardziej przyjemne. Ogólnie nie był przyjemny jako osoba. Ale jako coś zupełnie innego...Nie spuszczała oczu z Shiby. Była gotowa do wyjścia. Miała zamiar iść ostatnia, cały czas obserwując plecy tego wywrotowca.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez famir dnia Wto 19:43, 17 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Wto 19:50, 17 Mar 2009    Temat postu:

Sakano Ayame

Pamięć, którą straciła...

Była piękna, słoneczna pogoda- jak nigdy wcześniej w Tokyo. Lato było czuć w powietrzu. W małym parku w piaskownicy bawiły się dwie dziewczynki. Jedna z nich była ewidentnie starsza, miała może z 16 lat. Miała blond włosy sięgające jej za łopatki i duże niebieskie oczy. Niebieska sukieneczka, w którą była ubrana została już lekko ubrudzona. Nie przeszkadzało jej to jednak w żaden sposób- tym bardziej, że mogła pomóc uroczej młodszej dziewczynce. Osóbka nie miała więcej niż 8 latek, ale najwidoczniej jeszcze nie przeszedł jej etap zabawy babkami z piasku, ku uciesze starszej. Drobniutka brunetka z włoskami związanymi w dwa kucyki wskazała dumnie palcem na swe dzieło.
- Siostrzyczko Ayme! Zobacz co zrobiłam!- olbrzymie, jaśniejące z radości, zielone oczy wpatrzone były w blondynkę, siedzącą na skraju piaskownicy, nucącej coś pod nosem. Ayame przerwała i uśmiechając się promiennie na widok dokładnie uklepanego zamku powiedziała:
- Brawo Ai-chan! Wspaniale! Rozumiem, że jesteś księżniczką w tym pałacu, prawda?
- Tak! Któregoś dnia przyjedzie po mnie książę na białym koniu i-i-i-i...- przygryzła wargę próbując wyobrazić sobie dalszą scenę bajki, którą niedawno oglądała. Błękitnooka zachichotała pod nosem. Nikogo na świecie bardziej nie kochała, jak tę małą. -I przywiezie mi dużo cukierków!- w głosie Ai słychać było niepohamowaną dumę.
- Hahahaha! Ai-chan... Nie można jeść tyle słodyczy! Pruchnicy dostaniesz!- powiedziała zarówno zatroskana, jak i rozbawiona. Jej młodsza siostrzyczka natomiast wciągnęła powietrze. Jej twarz wyglądała jak słodki mały balonik. Ayame ponownie zaśmiała się serdecznie. Pewnie ta beztroska atmosfera trwałaby dalej, kiedy w kieszeni sukienki dziewczyny zabrzmiał dzwonek. Słodka ośmiolatka spojrzała na siostrę, jakby lekko rozczarowana, kiedy ta wstała, aby odebrać. Szesnastolatka posłała jej przepraszające spojrzenie i odeszła kawałek. Od jakiegoś czasu bardzo podobał się jej pewien chłopak ze szkoły i to od niego miała telefon. Rozanielona rozgadała się trochę, jednak pamiętając o obowiązu starszej siostry odwróciła się, aby spojrzeć na... Ai, której nie było. Spanikowana odłożyła telefon i zaczęła szukać małej. Wołała ją i biegała po całym parku, jednak żadnego odzewu. Myśląc, że dziewczynka się znudziła i wróciła do domu pobiegła tam szybko. Zdziwiona matka natomiast również zaczęła panikować. Zadzwoniła do ojca, a ten, po policję.
Małą Ai szukano bardzo długo. Informacje na temat jej zniknięcia pojawiły się dosłownie wszędzie: w radiu, w telewizji, w gazetach, na słupach telefonicznych. Nigd nie odnaleziono jej ani jej ciała. To wydarzenie zostawiło trwały ślad w psychice Ayame. Nigdy nie mogła sobie tego wybaczyć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ayame dnia Śro 20:34, 18 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Pią 0:34, 20 Mar 2009    Temat postu:

Sakano Ayame

Ayame wpatrywała się pustym wzrokiem w kawałek odciętego przez Ukitake metalu. Była w szoku. Ichimaru Gin- jeden z kapitanów- omal jej nie zabił. Rozumiała, że jej prośba mogła być kontrowersyjna, ale żeby reagować tak gwałtownie? Ze stanu osłupienia wyrwał ją zatroskany głos dowódcy oddziału trzynastego. Nie potrafiła jednak z siebie wydobyć ani jednego słowa odpowiedzi. Podeszła do mężczyzny przed sobą, złapała drżącymi piąstkami skraje jego haori i zbliżyła się jeszcze bardziej, kładąc czoło na tors białowłosego. Za duże, zdaniem Ayame, piersi nieznacznie stykały się z twardym ciałem jej przełożonego. Bardzo potrzebowała teraz czyjejś obecności i ciepła, jeśli nawet to miałoby być tylko na chwilę. Mały złośliwy głosik w głowie kobiety mówił jej, że i tak Ukitake jej nie obejmie i nie uspokoi zszarganych całą tą sytuacją nerwów, ale dziewczynie wystarczyła jedynie świadomość, że nie jest sama. Pokręciła przecząco głową, tym samym lekko pocierając czołem o shihakusho przełożonego. W sumie to była prawda- w cale nie czuła się dobrze. Zniknięcie Rini, rozdrażnienie kapitana Ichimaru, a także niemożliwość zdobycia informacji... Czuła, że zawiodła Kapitana i Yoko i że świat wali się jej właśnie na głowę. Podświadomie uważała, że wszystko to jej wina i nie dopilnowanie... Tak jakby to zdarzyło się już kiedyś... A może to kolejny koszmar z przeszłości...? Nie chciała się nad tym więcej zastanawiać. Miała potworny mętlik w głowie, który powoli przeradzał się w migrenę.

- Przepraszam Kapitanie... Zawiodłam Pana... Jestem do niczego... Nie zasługuję na Pana zaufanie- powiedziała słabym głosem, jakby do siebie i nie chcąc dłużej nadwyrężać dobroci przełożonego odsunęła czoło, uciekając trochę od ciepła jakim emanował. Nie podnosiła głowy- nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Miała ochotę zapaść się pod ziemię… A może szkoda, że Kapitan Ichimaru jej wtedy nie wykończył?

-Ayame... Ukitake spoglądał na swoją oficer z dziwną mieszaniną żalu i złości. Wpatrywał się w nią przez dłuższy moment, zupełnie bez żadnego poruszenia, ruchu. Dopiero po pewnym czasie kapitan trzynastej dywizji przemówił, cicho i niemal nieobecnie.

-Ayame... gdzie jest Soyer?

Dziewczyna momentalnie poderwała głowę, odsuwając się. Słowa Kapitana były dla niej ciosem w samo serce. Czy cokolwiek by nie zrobiła... Cokolwiek by nie powiedziała i tak będzie dla niego tylko bytem koniecznym? W oczach zaszkliły jej się łzy.

- Był tu niedaleko...- głos jej się załamał i próbując powstrzymać się od płaczu zapauzowała. - Pewnie niedługo się pojawi...

Zacisnęła mocno pięści, aż z rąk zaczęła jej ciec cieniutka czerwona linia. Łzy mimowolnie spływały jej po policzkach. Ponownie spuściła głowę.

- Zaraz go poszukam...- pociągnęła nieznacznie nosem.

-Ukitake, co ona tutaj robi? przed oczami młodej Shinigami pojawiła się znana jej kobieta, w białym, niemal wiszącym na niej płaszczu oraz długimi, spadającymi na jej plecy warkoczami. Jej usta były ściśnięte, najwyraźniej nie wyrażając żadnej aprobaty dla faktu, że Ayame znajdowała się właśnie w tym miejscu i właśnie o tej porze. Kapitan drugiej dywizji skrzyżowała dłonie na swoich piersiach, spoglądając wyczekująco na białowłosego Shinigami, lekko przekrzywiając głowę.

-Soinfon... pamiętasz, jak powiedziałaś, że jeszcze nigdy nie widziałaś mnie w złym humorze? Powiedziałem ci, że mogę być naprawdę nieprzyjemny... - Jego oczy mówiąc to nie wyrażały jednak żadnych negatywnych emocji, może za czymś na kształt... zmęczenia?

-Do rzeczy, Ukitake. - kobieta przestąpiła z nogi na nogę, wpatrując się w drugiego kapitana.

-To właśnie jeden z tych dni...

Soifon najpierw zmrużyła oczy w stronę swojego rozmówcy, lecz po krótkiej chwili ciszy odwróciła się w stronę Ayame, nachylając się ku niej z nieco wyzywającym uśmiechem.

-Zdaje się, że to twój szczęśliwy dzień, mała. A teraz spadaj z tą... charakterystyczna mina znikła z jej twarzy zaraz po tym, jak zobaczyła twarz Sakano. Odruchowo wyprostowała się, to spoglądając na kapitana Ukitake, to na jego podopieczną. Zdziwienie na jej twarzy nie malowało się jednak długo, błyskawicznie zamalowane brakiem jakichkolwiek większych emocji.

-Ukitake, wszystko w porządku? - ton jej głosu nie brzmiał jak ton zatroskanej osoby, lecz pytająca o tego typu rzeczy Soinfon nie należała do częstych widoków. Białowłosy kapitan, odwrócony do dwójki kobiet, zaczął powłóczyć nogami w kierunku, gdzie uprzednio udali się Ichimaru Gin oraz Aizen Sosuke. Nocny wiatr rozwiewał jego długie, śnieżnobiałe włosy, dodatkowo błyszczące w świetle ogromnego księżyca.

-Ayame, wracaj do dywizji. Proszę.

Soinfon stała jednak w miejscu, spoglądając na odchodzącego towarzysza. Nim zdążył on dopowiedzieć ostatnie słowa, ta już klęczała przy Ayame, ściskając jej dłoń. Widząc stróżkę krwi spojrzała jej prosto w oczy, lecz nie zadała żadnego pytania, nie odezwała się ani słowem. W jej wzroku nie było ani złości, ani chęci reprymendy, tak samo jak czegoś na kształt solidaryzacji. Były beznamiętne, bez wyrazu. Kapitan drugiego oddziału przyłożyła swój wskazujący palec do dłoni oficer, mówiąc jednocześnie:

- Jako oficer wiesz zapewne, że nie powinnaś znajdować się na tym terenie. Rekomenduję ci jak najszybsze opuszczenia tego miejsca. W przeciwnym razem ktoś nie tak wyrozumiały jak ja może pomyśleć, że utrudniasz śledztwo. Bądź, co gorsza... w tym momencie cała krew znikła, nie pozostał ani ślad po wcześniejszej rance. -... że starasz się prowadzić śledztwo na własną rękę, wbrew woli Rady.

Ayame miała opuchnięte oczy i zaczerwienioną twarz. Innymi słowy wyglądała naprawdę żałośnie. Nie wiedziała co ma robić. Najchętniej po prostu by się rozryczała. Tu i teraz. Dlaczego Kapitan, zawsze taki miły, uśmiechnięty i dobry... Dlaczego tak nagle... Skąd ta oschłość? I ciągle Soyer! Dlaczego jej nie widzi? Ponownie zebrało jej się na płacz, tym razem- nad którym nie potrafiła zapanować. Upadła osłabiona na kolana i zakrywając rękami twarz dała upust swoim uczuciom. Pokiwała jedynie, aby dać znać, że zrozumiała rozkaz i że zaraz sobie pójdzie.

-...
Soinfon patrzała na nią z góry chłodnym spojrzeniem. Najpierw westchnęła, potem położyła dłoń na jej ramieniu, niemal niewyczuwalnie.
-Postaraj się zrozumieć kapitana Ukitake. Dzisiaj zaginął kolejny członek waszej dywizji. Wiesz na pewno, jak bardzo się do was przywiązuje... - jej dłoń zniknęła z ramienia dziewczyny tak szybko, jak się pojawiła. Soinfon odwróciła się na pięcie, po czym, z dłoniami w rękawach, ruszyła za białowłosym.
-Za pięć sekund ma cię tu nie być. Inaczej sama przyprowadzę cię przed oblicze Rady. Przysięgam. jej sylwetka zaczęła stawać się coraz mniejsza i mniejsza.
Sakano wstała pośpiesznie. Znowu? Kolejne morderstwo? Nie..- Soifon może ją zabić, jeżeli chce, ale musi wiedzieć kto.
- Błagam... Pójdę sobie... Ale błagam... Kto? Niech mi Pani powie... I już mnie nie ma...- głos miała zachrypnięty, odległy. W oczach było widać szczere błaganie i desperację.
Ręka kapitan drugiej dywizji uniosła się w powietrzu, pokazując pięć smukłych palców. Nagle jeden z nich zniknął, zgięty w pół. Sekundę później następny. I jeszcze jeden.

- Błagam! Może mnie Pani zabić jak próbował Kapitan Ichimaru. Muszę wiedzieć kto. Błagam!- powiedziała mocniej i głośniej. Postanowiła, że ucieknie jak tylko zostanie jeden palec.

Kobieta przed nią przystanęła, przekręcając głowę jedynie na tyle, aby widzieć sylwetkę Sakano.

-Jesteś beznadziejna. Jak gdyby twój kapitan nie miał na głowie problemów, sama stajesz się dla niego kolejn...

Ayame poczuła się dziwnie. Poczuła, że w jednym momencie staje się lekka. Niemal, jak gdyby mogła odlecieć. Chwilę potem straciła jednak czucie w nogach. Uginając kolana, mimowolnie, bez prawie żadnej kontroli nad własnym ciałem, powoli upadała, jak gdyby wszystko było w zwolnionym tępie. I to nagłe piszczenie w uszach. Poczuła, że leży plecami na ziemi. Jej oczom ukazał się księżyc, dokładnie na przeciwko niej. Chwilkę potem zasłoniła go nachyląjaca się nad nią głowa Soifon.

-Sprawiasz problemy. To nie miejsce dla takich piskliwych, naprzykrzających się Shinigami. To teren zamknięty. Przez twoją samolubność wiedzą o tobie zapewne wszyscy kapitanowie, słychać cię wszędzie. Jak myślisz, kto zostanie pociągnięty za twoją, teraz zapewne niepodważalną obecność tutaj? Ukitake. A tak bardzo cię zachwalał...jako oficer doskonałą. Tssss... słodkich snów.

Ayame poczuła nagle dziwne pieczenie w okolicach karku. Fakt- Kapitan Soifon ma rację. Jeżeli teraz pójdzie siedzieć, to to będzie jeszcze więcej problemów na głowie Ukitake. Prędzej dałaby się pokroić niż na to pozwolić.

- Przepraszam. Ma Pani rację... Ale mogę zdradzić Pani coś... O ile pamięta jeszcze Pani jaką umiejętność posiadam... Wydaje mi się, że może to mieć jakieś znaczenie... Albo być choćby wskazówką....

Soinfon uśmiechnęła się tylko. Właściwie, było to raptem poruszenie ustami.

-Dobranoc...

Wszystko wokół stało się czarne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ayame dnia Pią 0:36, 20 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 1:24, 21 Mar 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

-Minęło stanowczo za dużo czasu…
Potężny budynek, który znosił się kiedyś prawie ku niebu należał… prawdopodobnie od setek lat z resztą do przeszłości. Aż dziw bierze, że w miejscu tych ruin kiedyś zbierała się cała społeczność dusz by podziwiać kunszt piątego rodu. To były wyjątkowe dni kiedy zapominało się o wszystkim i liczył się tylko pokaz świateł na niebie - sztucznych, ale za to jakże pięknych. Shinigami przemierzał powolnym krokiem to co pozostało z tych świetlanych lat. Dla niego jeszcze “wczoraj” to miejsce było powodem do dumy, ale teraz… Bez problemu odnalazł miejsce, które szukał. Przysiadł na ziemi i zaczął błądzić wzrokiem bez celu po zgliszczach. Jego uwagę przykuła maleńka laleczka leżąca pod stertą drewna. Prawie nie było jej widać, ale błysk światła porcelanowego oka niwelował tą niedogodność.

Podniósł ją delikatnie jakby był to jakiś skarb. Pamiętał dobrze dzień kiedy osobiście jej wręczył tą zabawkę. To zadziwiające, że osoba należąca do wielkiego rodu - arystokracji, która może mieć wszystko bawiła się czymś takim. Nieliczne miłe wspomnienia z jego życia wróciły, ale po chwili zostały podarte przez rzeczywistość. Żal był tak wielki, że zacisnął pięść na laleczce z całej siły.
-Akiko… - żal przerodził się we wściekłość o jaką sam by się nie podejrzewał. Oczy rozbłysły złotą barwą a fala wiatru bijąca od niego rozesłała będące za blisko kawałki ruin w przeciwną stronę. Czyżby stracił kontrolę? Po chwili się opanował i otworzył dłoń, ale zamiast laleczki była tam tylko kupka popiołu. Wiatr powiał mocniej i proch rozniósł się po otoczeniu. Sora zwiesił głowę, ale nie uronił ani jednej łzy. Wstał i ruszył w kierunku kwater dywizji nie oglądając się za siebie ani razu. Shunsei miał rację… Ród Shiba całkowicie upadł.

***

[link widoczny dla zalogowanych]

Jak on się tu znalazł i gdzie był? Te dwa pytania towarzyszyły Sorze kiedy rozglądał się podziwiając urok tego miejsca pełnego zieleni. Wydawało mu się to dziwnie znajome, ale jakby z lekka nierealne. Jednak z każdym krokiem i każdym szczegółem jaki postrzegał był coraz bardziej przekonany, że stoi w jednym z ogrodów Rodu Shiba. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że jeszcze tego samego dnia widział zamiast tych pięknych widoków jedynie zgliszcza i ruiny. Przez moment targnęła nim jedna myśl.
-A może to tylko… - był sen. Może nigdy nie został uwięziony w lodowym więzieniu. Może ta oschłość Shun-kun’a to tylko wymysł chorej wyobraźni! Chociaż ciężko było mu w to uwierzyć jakaś maleńka cząstka jego nadal pragnęła by tak było.
-Sora… - ten głos… dobiegał z dojo. Było ono daleko… prawie w innej części budynku a mimo to słyszał go i wiedział, że dobiega właśnie stamtąd. Zaczął biec ile sił w nogach - posiadłość była całkowicie opustoszała. Nie było ani żywego ducha nawet meble i ozdoby gdzieś znikły.
-Co się dzieje…? - tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić w czasie biegu. Próbował ocenić sytuacje w logiczny sposób, ale po prostu nie był w stanie tego zrobić. Czuł się zupełnie jakby całe jego ego, duma i arogancja zostały wypchane pozwalając wyjść temu co leży pod skorupą arystokracji. To było dziwne… piękne, ale także i przerażające. W końcu dotarł do celu - wziął głęboki oddech po czym wszedł ...

[link widoczny dla zalogowanych]

Pośrodku sali ćwiczyła piękna dziewczyna. Jej ruchy były na tyle płynne, że - mimo to, że był to bez wątpienia trening zanjutsu - przypominały taniec. “Styl walki mieczem jest sztuką” nabierało przy tym dosłownego znaczenia. Przed nią siedziała mała dziewczynka klaszcząc w dłonie. Na jej twarzy malował się wielki uśmiech - wyraźnie była zachwycona pokazem. Była wyjątkowo podobna do kobiety - te same włosy i oczy. Twarz jednak miała trochę bardziej okrągłą i gdyby nie to mogłaby uchodzić za jej mniejszą wersje. Sora ledwie postawił krok w sali a obie damy zwróciły od razu na niego uwagę. Dziewczynka poderwała się na równe nogi a jej uśmiech - jeśli to było w ogóle możliwe - stał się jeszcze szerszy.
-Tata! - podbiegła do niego zadziwiająco szybko jak na taką małą istotę i rzuciła mu się na szyję prawie zwalając go z nóg. Shiba od razu ją uściskał tak mocno jak tylko mógł choć zazwyczaj tego nie robił. Zielooka wyczuła tą subtelną różnicę i wtuliła się w niego jeszcze mocniej.
-Akiko. - przerwała im kobieta, która już odłożyła miecz - Idź się pobawić na dwór. Tata i mama muszą porozmawiać. - Tak zazwyczaj spławia się dzieci kiedy są w domu kłopoty, ale w jej głosie było tyle ciepła, że dziewczynka się nawet nie zawahała i zeskakując Sorze machnęła mu przed głową prostą szmacianą lalką z porcelanowymi oczami o mało go nie trafiając prosto w twarz.

-Yuki.. - wyszeptał, ale kobieta tylko przyłożyła mu delikatnie palec do ust więc zamilkł.
-Sora... Bardzo nam Ciebie brakowało. Akiko ojca… a mi męża… Po tym jak zostałeś uwięzio…
-O czym Ty mówisz Yuki? - przerwał jej prawie natychmiast - Przecież ja tu jestem i… i wy tu jesteście. - kobieta pokręciła tylko przecząco głową jednak uśmiechnęła się delikatnie.
-To miejsce to sen… nie… raczej wspomnienie, które zamknęłam w lalce Akiko kiedy mój czas zaczął się kończyć. Nie mieliśmy się jak pożegnać więc liczyłam, że pewnego dnia znajdziesz tą lalkę choćby to miało trwać setki… albo tysiące lat. - Shinigami słuchał tego jednak nie do końca… chociaż w sumie teraz był w stanie uwierzyć już chyba we wszystko. Choć wyraz jego twarzy się nie zmienił zacisnął mocniej pięści.
-Czyli to prawda… was naprawdę już nie ma…
-Zawsze będziemy, tak długo jak będziesz o nas pamiętał. Nie chcemy jednak by przeszłość zagradzała Ci drogę do przyszłości. Musisz pamiętać to co było, ale nie możesz się w tym zatracać. Musisz iść dalej. - W tym momencie podeszła i przytuliła się do niego. Jeden uścisk sprawił, że nagle zachciało mu się płakać po raz pierwszy w życiu.
-Iść dalej? Ale po co? Was nie ma… Shiba nie ma… Nie ma nic co miałoby mnie trzymać przy tym drugim życiu.
-Może jeszcze nie teraz, ale z pewnością znajdziesz cel, który pozwoli Ci iść naprzód, tak jak zawsze.
W tym momencie do pokoju wpadła powrotem mała dziewczynka, która na widok rodziców cofnęła się i schowała za ścianą lekko chichocząc zupełnie jakby ich na czymś nakryła. Sora westchnął.
-Niektóre rzeczy się nigdy nie zmienią - Yuki zachichotała widocznie podzielając pogląd męża. Sora chciał obu kobietom jego życia powiedzieć jak bardzo je kocha, ale tutaj słowa były zbędne.

***

[link widoczny dla zalogowanych]

Obudził się cały zlany potem. Co to było? Wspomnienie czy tylko zwykły sen? Wstał i podszedł do okna. Spojrzał w niebo i zaczął się zastanawiać.
-Nie zapomnę…
Podjął już decyzję. Przeszłość trzeba szanować i o niej pamiętać. Wiedział, że te dwie kobiety… jedynie dwie istoty przed którymi potrafił się uśmiechnąć… wiedział, że zawsze będą z nim w jego wspomnieniach i sercu.
-I nie zatrzymam się…
Będzie iść naprzód dalej tak jak to robił zawsze. Bez różnicy jakie stanęłyby przed nim przeszkody - zmiażdży je jak robaki jedną po drugiej. Będzie się piął na szczyt - pamiętając o tym co było nie zapominając o własnej naturze. Wszelkie wahania związane z powrotem do żywych odeszły w niepamięć. Sora wspiął się na budynek po czym spojrzał na społeczność dusz. Był to przeszywający wzrok, bezlitosny i ogarniający wszystko choć nigdzie konkretnie nie skierowany - “oczy, które widzą wszystko co dzieje się w społeczności dusz” - tak kiedyś mówiono o nim i tak znowu zaczną mówić. Postawił krok naprzód - Asura powrócił.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez famir dnia Sob 2:51, 21 Mar 2009, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Śro 23:30, 25 Mar 2009    Temat postu:

-Dlaczego musimy ukrywać się w takim miejscu? – młoda dziewczyna oparła się o ramię fotela, na którym siedział, z niezadowoloną miną, po czym mówiła dalej.

-Pod ziemią jest duszno, zimno, wilgotnie, nie ma czym oddychać…

-Dzisiaj różowe? – Przerwał jej podstarzały mężczyzna z błyszczącymi, zielonymi oczyma. Podrapał się po siwiejącym zaroście, dopiero teraz przypatrując się o wiele młodszej kobiecie, konkretnie jej fryzurze. Nie czekając na odpowiedź, ponownie chwycił za śrubokręt, majstrując coś przy prostokątnym, płaskim panelu. Kobieta westchnęła, po czym oderwała się od fotela wzorem i kolorem odpowiadającym najnowszym ziemskim trendom. Przechadzając się po rozległej grocie od jednego końca do drugiego, spoglądała z niemałym męczeństwem na sklepienie. Gdzieś tam wysoko było świeże powietrze i południowe słońce. A ona, zamiast korzystać z tego po kilku ostatnich dniach ulew, siedziała tutaj z nim, wypełniając głupie zachcianki.

-A jak tam twoja siostra? – zielonooki mężczyzna w stroju Shinigami nie odrywał wzroku od panelu, zdejmując z niego ostrożnie przednią obudowę. Kobietę z króciutkimi, różowymi włosami to pytanie nieco zbiło z tropu.

-A dlaczego pytasz? Dobrze wiesz, że nie rozmawiałam z nią od naprawdę długiego czasu. Nie jesteś idiotą…

-Nie chodziło mi o rozmowę. – głos mężczyzny był spokojny i niemal nieobecny, lecz kobieta mimowolnie poczuła uścisk w gardle. Nawet bez spojrzenia starszego mężczyzny.

-Daj spokój. To, że jestem mistrzynią w te klocki nie znaczy, że szpieguję własną siostrę! – pozorowane oburzenie nie wyszło jej najlepiej.

-Mhm… – odparł tylko Shinigami w fotelu, lekko podnosząc śrubokrętem jeden z setek miniaturowych kabelków znajdujących się pod zdjętą, przednią obudową. Kobieta dobrze wiedziała, że wie o wiele więcej, niż powinien wiedzieć. Tylko skąd?
Przypuszczenia? Czyżby znał ją lepiej, niż sama sądziła? Nawet pomimo tych masek, które specjalnie dla niego tworzyła? Przeklęła się w duchu za nieuwagę, lecz po prawdzie… jej siostra nie miała żadnego związku z ich planem. Ponadto… była pewna, że w obliczu nadchodzących wydarzeń będzie umiała sobie poradzić.

-A powiedz mi… jak to jest być jednym z kapitanów? – mężczyzna wciąż wpatrywał się w jeden z cieniutkich, prawdopodobnie miedzianych kabelków, jak gdyby szukał na nim jakiejś skazy, czegoś wyjątkowego.

-Gin chyba wie… – kobieta ugryzła z nerwów dolną wargę, lecz na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.

- Szczerze w to wątpię. Szkoda mi tylko tej biedaczki… jak ona się nazywała?

-Sakano… i jakoś wcale mi jej nie szkoda. – rzuciła od niechcenia różowowłosa, krzyżując ręce na piersiach, odwracając się od mężczyzny. Może nie było to zagranie far play, ale już dawno przestała tak grać. Zawsze muszą być jakieś ofiary. Jedna w tą czy w tamtą… przecież to nie ma znaczenia. Ponadto… tamta oficer na własną prośbę wylądowała w pierdlu. Gdyby nie jej dziwne zachowanie, pewnie wylegiwałaby się teraz na słońcu, razem ze swoim kapitanem.

-Wczoraj zagraliśmy wszystko na jedną kartę… nie myślisz, że krąg podejrzanych bardzo się zacieśnił? – już od dłuższego czasu mężczyzna udowodnił jej, że ma niesamowity intelekt i zdolność planowania. Nieraz irracjonalne punkty ich planu układały się w doskonałą, jedną całość, jak gdyby tak po prostu miało się stać. Mimo wszystko niepewność jednak pozostawała…

-Zacieśnił się nawet bardziej, niż się spodziewałem…. Z tym, że jesteśmy poza tym kręgiem, moja droga. W końcu na nas nigdy, niezależnie czy to czasy wojny, czy pokoju, nikt nie zwraca uwagi…
To była szczera prawda, ich położenie, wcześniej tak przez nią znienawidzone, dawało im teraz niesamowity komfort i swobodę działania. Zresztą, nie tylko im. Spojrzała na malutki, zakurzony ekranik na chwiejnym stoliku z wyłamaną nogą. W rogu ekranu była naklejona mała, żółta karteczka z napisem „Yoko”.

-No proszę… jednak transport Fausta odbywa się publicznie! – dziewczyna uśmiechnęła się chytrze, widząc to, co widziała Rini. Czarny wóz z mężczyzną na samym środku przejeżdżał bardzo blisko niej. Faust… tego Shinigami było jej jednak naprawdę szkoda. Właściwie, to nawet mu współczuła. Chociaż obraz nie był wyraźny, przysłonięty pyłem piaszczystych dróg Rokungai, nawet wtedy widziała jego oczy… te same, których biedne dusze tak bardzo się bały… najbardziej cierpiące oczy w całym Społeczeństwie Dusz.

-Więc! – oderwała swoje spojrzenie od ekranu, spoglądając w stronę zielonookiego. Ten ponownie nakładał przednią obudowę, przykręcając śrubki w czterech rogach dziwnego, płaskiego mechanizmu.

-Wyyc? – rzucił niedbale, trzymając w ustach śrubki z powodu braku wolnej ręki.

-Zaczyna się atak, Społeczeństwo Dusz szaleje, a co my wtedy robimy?

-Musimy coś odebrać… – ponownie nie zaszczycił swoim spojrzeniem kobiety, kładąc obiekt swojego zainteresowania na stolik, zaraz obok ekranu.

-I… i to tyle?! – kobieta była naprawdę zdziwiona. Całe to zamieszanie… wszystko tylko po to, aby wybrali się na jakiś spacer?! –-Chyba sobie żartujesz?! Wszystko tylko po to, aby pozyskać kolejny składnik do tej twojej „zabawki”?!
Dopiero teraz poczuła na sobie pojrzenie jego błyszczących oczu. Były zmęczone, ale i tak tliły się w nich płomyki. Szczerze mówiąc… uwielbiała to w nim. Co najgorsze, z dnia na dzień stawał się dla niej coraz większym autorytetem. Już jakiś czas temu widziała go w roli kapitana. Tyle tylko, że on od samego początku obrał inną drogę…

-Tam, gdzie się znajdziemy, będzie masa zabezpieczeń. Co najśmieszniejsze, zabezpieczenia nie znajdują się tam z powodu rzeczy, którą chce zdobyć, tylko z powodu obiektów znajdujących się nad tunelami, w których będziemy. Szczerze mówiąc…. Wątpię, czy ktoś poza nielicznymi wie, co jest pod barakami ósmej dywizji.

-A co jest? – mimo wszystko, zaciekawił ją. Nawet na tyle, że musiała zadać to pytanie.

-„Kolejny składnik do tej mojej zabawki” – wyszczerzył zęby w uśmiechu starszy mężczyzna, wstając z fotela. Poprawił znoszoną szatę Shinigami, po czym nachylił się w kierunku ekranu.

-Faust… – powiedział bardziej do siebie, niż do swojej towarzyszki, po czym lekko zmarszczył czoło. Prawdę mówiąc, właśnie tej osoby bał się najbardziej. Już raz się nim bawił. Omal nie skończyło się to katastrofą. Więzienie dla tego Shinigami było bardziej ratunkiem, niż kolejnym punktem jego planu. Faust musi być bowiem na wolności… I właśnie to się stało. Gra była warta świeczki.

-Wracajmy do naszych przyjaciół… – powiedział, ruszając w stronę okutego czarnym metalem wyjścia. Kobieta podążyła za nim.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Śro 23:38, 25 Mar 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Pią 21:33, 27 Mar 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]&[link widoczny dla zalogowanych]

Na plac zebrań ósmej dywizji powoli wlewały się leniwe sylwetki Shinigami, o twarzach przypominających wizualizacje znaczenia znaku zapytania-co się stało? Po co? Dlaczego? Mieli tak wiele planów na to popołudnie! Chociażby piknik. Tak, ósma dywizja była bardzo pracowita. Czekając na innych pracusiów, wymieniali się drobnymi uwagami, pozdrowieniami; padało też dużo spojrzeń w stronę głównych bohaterów tego całego zamieszania.
Dziewczynki i mężczyzny. Znanej im Nori i jakiegoś pana? Młodzieńca? Ciężko określić wiek Boga Śmierci; szczególnie, jeśli widzi się go po raz pierwszy na oczy. Tak jak właśnie oni jego. Ale zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy były bardzo rozwinięte w tutejszych szeregowcach, więc żaden nie postanowił osobiście podejść do szalonej oficer i nieznajomego. W sumie to i lepiej.
Sama oficer zaś nie spuszczała wzroku z człowieka, któremu niedawno pomogli przełamać pierwsze lody. Dosłownie. Przeszywające i zimne spojrzenie, notes i narzędzie do pisania w dłoniach...Szeregowcy wiedzieli jedno. Mogło być dużo gorzej, ale nie jest też najlepiej.
Pierwszą myślą Sory na widok wesołej gromadki Shunsui'a było "Co ja tutaj robię?" a zaraz po tym "I ja mam być na równi z tymi amatorami?". Patrzył z lekkim rozczarowaniem - i lekką nutą wyższości - nad zebraną grupą shinigamich. Jedną dłoń opierał o swoje zanpaktou i chyba to właśnie one powodowało największe zaciekawienie. Dwóch kapitanów w Społeczności Dusz posiadało bliźniacze zanpaktou i zjawisko posiadania takiego zabójcy dusz uchodziło za ogromną rzadkość. Czarna niczym bezgwiezdna noc, czerwona zupełnie jak krew uciekająca z ciała martwego przeciwnika i biała przywodząca na myśl najbielszy śnieg - potrójne zanpaktou. Był to o tyle niecodzienny widok, że choćby po to by je zobaczyć warto było przyjść. Shiba skierował na sekundę wzrok na panią oficer. Westchnął tylko i znowu patrzył na grupę "gapiów" - jego wzrok nie był nigdzie konkretnie skierowany jakby obejmował cały tłum na raz jednym spojrzeniem.
Tłum, który powiększał się z każdą chwilą. Wici o zebraniu zostały rozpuszczone już dawno; zajął się tym Kapitan jeszcze przed uwolnieniem samego głównego zainteresowanego. W końcu nieśmiało, jedna z dziewcząt podeszła do oficer Nori i cichutko powiedziała, że praktycznie są już wszyscy.Ta poprawiła okulary, i zamknęła oczy na chwilkę, po czym wyruszyła w stronę tłumu, dając znak Sorze, by stanął za nią. Zatrzymała się w pewnej, rozsądnej odległości od słuchaczy, którzy roztropnie zamilkli. Nori nabrała powietrza w płuca, po czym rozpoczęła przemówienie
-W dywizji trzynastej miało ostatnio miejsce dołączenie nowego, tajemniczego szeregowca. Nasza dywizja, co oczywiste, nie może być gorsza. Mówiąc to, dotykała dłonią otwartego notesu, którym potrząsała -Jesteście tutaj by przywitać się z człowiekiem, który zasili siły naszej dywizji. Nie wydaje m się, by którekolwiek z was go znało. Wycelowała palcem w omawianego, wykonując ruch drążący. -Jest to skazaniec, który otrzymał szansę ponownej służby. Ale najlepszą osobą do złożenia zeznania na ten temat będzie uśmiechnęła się i rozłożyła ręce -On sam, prawda?
Przerwała, a przez masę ludzi przetoczyła się fala szeptów głośniejszych i mniej głośnych.
Tajemniczy shinigami zać tylko leniwie przekierował wzrok z tłumu na panią oficer. Patrzył na nią z góry - zarówno dosłownie jak i w przenośni.
-Dziecko... zgodziłem się na służbę w tej dywizji, ale nie oczekuj że będę opowiadał przed szeregowcami historię swego życia. - ciężko było powiedzieć co było bardziej obraźliwie w tej wypowiedzi: "dziecko" czy "szeregowcami" ale stosunek nowego do dywizji był zdaje się jasno określony. Owi szeregowcy momentalnie ucichli. Część z nich była ciekawa reakcji Ishi, a inni poczuli się urażeni. Nori zmarszczyła nieco czoło.
-Aktualnie, każdy z tych szeregowców jest osobą wyższej rangi od Ciebie. A kapitan... Palec-wiertło zagłady znów poszedł w ruch -Kapitan wyraźnie nakazał być szczerym z dywizją odnośnie Ciebie i Twojej natury. I wiesz że jest to nieuniknione. Tak przynajmniej będziesz mógł ukazać się w możliwie dobrym świetle. Poza tym... pokręciła głową -...osobiście sądzę, że bardzo na miejscu byłoby uwolnienie Twojego zanpaktou przed tutaj obecnymi podczas odpowiedniej ceremonii, by każdy mógł wiedzieć, z jakim kryminalistą ma styczność. Na razie jednak idziemy Ci na rękę, więc może troszkę więcej kooperacji, panie Shiba?
Widownia wydawała się być nie do końca pewna tego, co się tutaj odbywa. Największe szmery jednak wywołało nazwisko mężczyzny. Shiba? Z tych Shibów?
-Uwolnić Zanpaktou? Dziecko zastanów się co mówisz zanim otworzysz usta bo Twoja ignorancja okazuje niestety znacznie większa niż przypuszczałem. - o ile jego wzrok nie był wcześniej nigdzie konkretnie skierowany to teraz cała ich uwaga została skupiona na Nori. Przeszywający wzrok pełen dumy - zupełnie jakby chciał coś zrobić, ale z jakiegoś powodu nie mógł... cóż pewnie tym powodem był Shunsui.
-Poza tym nikt Ciebie nie uczył, że pokazywanie palcem na innych jest niegrzeczne?
Cała dywizja ósma wstrzymała oddech. Co się wyprawiało na ich oczach? Czy przypadkiem nie wypili za dużo sake? A może to był jakiś żart? Przedstawienie?
-Przyganiał adjuchas gillianowi. Co prawda wypełnienie wszystkich formularzy potrzebnych, by przeprowadzić ceremonialne wyzwolenie Zanpaktou zajęłoby nieco czasu, mogłabym się poświęcić by uświadomić tym ludziom z kim mogą mieć do czynienia, jeśli obróciłbyś się przeciwko dywizji...a im bardziej stawiasz opór przed powiedzeniem kilku zdań na temat tego, dlaczego tu jesteś i skąd się wziąłeś, tym bardziej przekonujesz mnie, że jest to prawdopodobne. A pamiętaj. Palec znów wiercił. -Shunsui nie pozwoli skrzywdzić tych ludzi. Możemy więc ponownie prosić, by pan Shiba się przedstawił?
Na twarzach ósemek pojawiły się ciepłe uśmiechy. To prawda, Kyoraku o nich dbał, ani też specjalnie ich nie poganiał, żyć i nie umierać...
-Obiecałem Shun-kun'owi, że nie tknę nikogo z jego podopiecznych. Można o mnie powiedzieć wiele rzeczy, ale nigdy nie złamałem danego słowa dziecko. Jeśli masz takie podejście to każdego nowego to jakim cudem piastujesz oficerskie stanowisko? - widać było to pytanie retorycznie bo shinigami postawił tylko krok naprzód w kierunku zebranych, którzy zrobili wszyscy jak jeden mąż krok w tył.
-Shiba Sora. Jeśli ktoś z was chce coś jeszcze wiedzieć niech zapyta mnie osobiście. - ton głosu jednak sugerował, że lepiej nie pytać... obietnica obietnicą ale stare przyzwyczajenia tak łatwo z dnia na dzień się nie zmieniają. Nori przygryzła górną wargę. Czy będą mieli odwagę, czy może...? W mięsnej masie panował chaos. Niektórzy mieli wątpliwości i pytania, inni jednak woleli uniknąć jakichkolwiek komplikacji-im mniej wiesz, tym przyjemniej żyjesz. W końcu jednak uspokoili się, gdy znalazła się pierwsza chętna. Nori westchnęła z ulgą. Dziewczęcie, które powiadomiło ją o zebraniu się wszystkich, zadało pytanie.
-Um...Shiba? Jej...ostatnim Shinigami z tego klanu o jakim słyszałam, był Kaien! Naprawdę jesteś jego krewnym?
-Nie znam go. - odpowiedział zdawać by się mogło szczeże jednak tym razem bez zbędnej wrogościi. Wręcz przeciwnie - popatrzył na dziewczynę z aprobatą. Widocznie cenił sobie osoby które mają odwagę.
-Jednak jeśli nosi nazwisko Shiba bez wątpienia jesteśmy spokrewnieni więzami krwii. - dziewczyna widocznie nie spodziewała się takiej reakcji podobnie jak tłum, który raz patrzył to na nią to na niego. Jak to, nie znać Kaiena? Legendarnego Kaiena?
-Nie znasz Kaiena? Niemożliwe, przecież był jednym z najprzyst...najbardziej utalentowanych Shinigami w ogóle! Ale... odetchnęła lekko -...jeśli jesteś krewnym Kaiena, to co mówiła Nori-sama na temat kryminalizmu to był tylko żart, prawda?
W jej słowach przebrzmiewała wiara i nadzieja.
-Po pierwsze... - na powrót powiało grozą i atmosfera zgęstniała niczym smoła - ...zwracajcie się do mnie Sora-sama. - Zdanie skontruowane jak prośba jednak... w jego ustach brzmiące niczym rozkaz wypowiedziany stanowczym tonem.
-Zostałem uwięziony zanim Shiba Kaien się urodził i uwolniono mnie niedawno. Więc nie miałem okazji go poznać ani nawet o nim słyszeć. - znowu jakby... był bardziej delikatny i zdawał się prowadził dialog z kobietą niżli przemawiać do tłumu.
Przez moment wszyscy milczeli, jakby nie wiedząc, czy wolno im już mówić czy nie. W końcu jednak wybuchli. Zaczęli mówić między sobą, żywiołowo i w podekscytowaniu. Co tutaj się działo?! Zanim Kaien się urodził? Uwięziony? Uwolniony?! Dziewczyna nieco się speszyła, po czym rozpaczliwie spojrzała w stronę Nori. Ta tylko kiwnęła głową. "Przedstawicielka" więc mówiła dalej.
-Uwięziony i uwolniony, Sora-sama? Tak dawno temu? C, co mogło się stać?
Cała reszta znowu przestała hałasować, koncentrując się na słuchaniu w napięciu.
-Zabiłem swojego porucznika a następnie wyzwałem na pojedynek kapitana swojej dywizji, ale przegrałem. - krótka i rzeczowa odpowiedź. Powiedziana najbardziej "oczywistym" sposobem jakim chyba tylko można. Odpowiedziała mu zupełna cisza.
I niedowierzanie. Niemożliwe!
-...nasz gość spędził w lodzie więcej, niż niektórzy tutaj żyją. Stąd jego niewiedza odnośnie Kaiena, a także wasza niewiedza odnośnie powodu jego uwięzienia. Właściwie to sama nie znała szczegółów. Po to było to wszystko. Będzie musiała ją pochwalić potem. -Jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie, zebranie można uznać za zakończone. Brak chęci zadania więcej pytań ze strony dywizji ósmej był bardzo wyraźny. -Doskonale. W wypadku problemów dyscyplinarnych z panem Shibą, proszę kierować się bezpośrednio do mnie lub do któregoś z oficerów. Żadnych działań na własną rękę i prowokacji. W drugą stronę również to obowiązuje. Można się rozejść.
Shinigami pokornie wykonali polecenie. Było to zdecydowanie najdziwniejsze zebranie, w jakim mieli okazje uczestniczyć od...dawna.
-Jeśli chciałaś mnie dziecko wypytać o przeszłość trzeba było to zrobić osobiście zamiast zwoływać tą farse. - rzucił Ishi ostro kiedy zostali sami. Nori uśmiechnęła się nieco zadziornie, po czym pokręciła głową i rozłożyła ręcę.
-Kapitanowi zależało, byś był szczery z resztą dywizji...dziadku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejmur




Dołączył: 02 Sty 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Koszalin

PostWysłany: Pon 1:13, 30 Mar 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych] & [link widoczny dla zalogowanych]

To była chwila. Pewna tajemnicza istota wisiała do góry nogami, obserwując niczego nie świadomą ofiarę. Pewien osobnik o krótkich, brązowych włosach siedział na ławce, jedząc spokojnie kanapkę. Powoli nadchodził wieczór, a słońce zaczęło schodzić zza horyzont. Gdy pałaszował sandwicha i chciał się zabrać za drugą, poczuł, że coś cicho zaszeleściło. A może mu się wydawało ? Jednak zrzucając to na przewrażliwienie, powoli sięgał po kolejną kanapkę, gdy rozległ się kolejny szmer. Tym razem jednak wstał i z zanpakutou w dłoni rozglądał się nerwowo wokół. Tym razem był pewien, że coś usłyszał, chociaż nie wiedział co. Gdy tym czymś okazało się jakieś małe stworzonko, zaśmiał się i usiadł ponownie, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.

- Jestem... głoodna.

Gdy usłyszał te wypowiadane w ponurym tonie słowa, momentalnie podskoczył i zdziwiony machnął mieczem, by tylko przeciąć powietrze. Gdy poczuł puknięcie w ramię, szybko się obrócił i wykonał kolejne cięcie, znów trafiając w kompletną pustkę. Poirytowany tym, obrócił się znowu. I z lekkim zdziwieniem ujrzał panią porucznik, która z niewinnym uśmiechem przyglądała, mając skrzyżowane ramiona. I gdy ujrzał, że trzyma ona jego podwieczorek, podniósł z lekka zdziwiony brwi. Nie była jego porucznikiem, bo znajdował się w innej dywizji. Ale ciężko było nie rozpoznać tej twarzy. Rini Yoko. Tak, porucznik o zgrabnych kształtach i dziwnym usposobieniu. I z tego co słyszał, uwielbiała naciągać innych na jedzenie. Może była wyższa stopniem, ale nie mógł sobie pozwolić na...

- Yokuji-Kun, prawda ? Wybacz, że tak nagle, ale chciaaaałam chwilę porozmawiać i... mam do Ciebie peeeewną sprawę. Hmmm... co to było...
- Rini-San, mam nadzieję, że tą sprawą nie jest naciągnięcie na darmowy lunch ? Na mój koszt ?
- Lunch ? Na twóóóóój koszt ? Jak możesz... mnie posądzaaaać o coś takiego. Zresztą czy wypada odmówić tak miłej dziewczyyynie jak ja ? Po prostu chciałam porozmawiać...
- Tak, oczywiście. A ta kanapka, którą trzymasz i przypadkiem zbliżyła się do twoich ust ? Wiesz... jestem szeregowcem, ale nie powinnaś... Ej ej, nie chciałem Cię zasmucić. No już, już, nie musisz ronić łez. Dobrze, jedna w tą czy w tą mnie nie zbawi. Smacznego.
- Dziękuuuje ! Wiedziałam, że jesteś miły i uczynny. Mmm... całkieeem niezła !


Gdy kończyła ze smakiem pałaszować bogu ducha winny lunch i ostatnią siłą woli się powstrzymała się po sięgnięcia po kolejny, wstała i ruszyła przed siebie, próbując sobie przypomnieć co tak właściwie miała do powiedzenia... a może po prostu była głodna ? Gdy szła dalej, a szeregowiec, gdy nie dowiedział się, jaka to miała być sprawa, poczuł się z lekka oszukany. Właściwie sam był głodny, a tutaj taki numer mu wywinięto. To było... podłe. Rini Yoko, kanapkowy potwór. Tak, będzie musiał uważać następnym razem. Jednak dziewczyna tego rzecz jasna nie wiedziała, a gdy ujrzała znajomą sylwetkę, a właściwie kogoś kogo dawno nie widziała, nie wiedziała co właściwie odpowiedzieć. Czy się ucieszyć czy zezłościć. Jednak w końcu instynktownie skoczyła i spojrzała osobnikowi w twarz, a ten uśmiechnął się z lekka, doskonale znając taką reakcję. Chociaż nie lubił, gdy tak go nazywała. Ani trochę.

- Oji-Saaan !! W końcu przypomniałeś sobie o mnie !
- Wolałabym byś mówiła do mnie sensei jak każdy normalny adept albo chociaż Mahoru-Chan. Ale widzę, że jesteś cała i zdrowa. I zrobiłaś postępy, słyszałem. A jak wyrosłaś, no no. Pewnie ganiają za tobą faceci, nie daj się. Gratulacje tak na marginesie, wiedziałem, że masz talent. I jak tam Tami-Chan ? Mam nadzieję, że nie spasła... znaczy nie poszerzyła się za bardzo.
- Dziękuuje sensei ! A Tami-Chan jest zdrowsza niż kiedykolwiek ! Właściwie to po co przyszedłeś dziadku ?
- Nie mów do mnie dziadku.
- Napomniał swoją uczennicę, jednak z uśmiechem na twarzy. Właściwie to brakowało mu jej ciepłego, pogodnego uśmiechu. Chociaż wiedział, że nie może tutaj poprzebywać za długo. Niestety... życie go ostatnio nie rozpieszczało i nawet nie mógł odwiedzić tego zgreda Touhou. By wypił jednego czy z dwa ze względu na stare czasy.
- Oji-Saaan... o czym tak myślisz ? Coś się stało ?
- Nie, nic takiego. Chciałem Cię po prostu odwiedzić i zobaczyć, jak moja była uczennica się sprawuje. Widzę, że wszystko u Ciebie w porządku.
- Taaak, wszystko jest ok ! Mistrzu... zostajesz, prawda ?

Prawde mówiąc nie mógł zostać, a ta świadomość go bodła. Czuł, że coś się szykuje. Coś wielkiego i niestety niezbyt miłego. Czuł to, a przeczucie rzadko go zawodziło. Uśmiechnął się i masując delikatnie głowę podopiecznej, jednak było w tym uśmiechu coś smutnego. Taki był los kogoś, kto popełnia przestępstwo, które kończy się wygnaniem. I jak go nakryją, będzie to wyglądało niezbyt dobrze. A więc czuł, że czas się pożegnać.
- Wybacz Rini, nie tym razem. Niestety... twój mistrz popełnił błąd, za który musi odpokutować. Ale cieszę się, że jesteś cała zdrowa, bo szczerze mówiąc momentami martwiłem się o Ciebie. I tak na koniec pamiętaj, żebyś zawsze uważała na siebie, nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszystko jest ok. No cóż, cześć mała.
- Mistrzu, chwila...


I po chwili zniknął, a ostatnie słowa rozbrzmiewały jej w głowie. I to był przy okazji raz gdy go widziała. A jak prorocze miały się okazać, to niestety się potem przekonała na własnej skórze... Jednak z zamyślenia wyrwał ją zdziwione spojrzenie Yokujiego, który spoglądał się na Rini, jakby ujrzał ducha. Zdziwiona tym podniosła brwi, a gdy nagle do niej doskoczył i chwycił nerwowo za poły jej stroju Shinigami zdziwiona cofnęła się o krok do tyłu. Niespodziewała się tak nerwowej reakcji, a ta dziwna złość w jego oczach zbijała ją z tropu kompletnie. Gdy delikatnie wyrwała się z jego uchwytu, delikatnie wydukała.

- Yoookuji-kuun ? Nie paaatrz tak proszę, straszyyysz mnie jak tak na mnie spoglądasz.
- Czy ten facet... to Mahoru ?


Kiwnęła twierdząco głową, a gdy ten uderzył z furią w ścianę, coś niepokojącego zaiskrzyło w głowie. Czemu on tak nerwowo reagował ? Nie rozumiała tego, ale coś czuła, że to, co się dowie, może jej się nie podobać. Ani trochę.

- Emmm... spokojnie, co się stało ?!
- Mahoru jest twoim byłym mistrzem ? TEN Mahoru ?! Ten zapluty morderca !? Ten, który zarżnął moją rodzinkę i brata ?! TEN.... TEN ?!!!! Odpowiedz !!!


Zrobiło jej się przez chwilę słabo. Jej mistrz miał na myśli mówiąc "błąd" właśnie to ? Dlatego... już nie mógł wrócić ? Co się stało ? Dlaczego ? Przecież zawsze był łagodny, miły i sympatyczny. Niby lubił eksperymentować i myślał, że to właśnie z tego powodu został wygnany. Że ten wypadek był dosyć poważny, ale że to był mimo wszystko wypadek. A teraz gdy słyszała coś takiego... Nie, coś jej tu nie pasowało. Chyba.

- Aale... on by nigdy nie zrobił czegoś... takiego.
- A kto powiedział, że musiał to zrobić osobiście ?!!


Ta świadomość uderzyła ją nagle, gdy sobie przypomniała, gdy opowiadał, jak ją odnalazł. Nie... to nie mogło być to, prawda ? On nie mógł zrobić czegoś takiego. Musiało się coś wydarzyć, co musiało go usprawiedliwiać, prawda ? Prawda.... ?

- Z pewnością wiedziałaś... że maczał palce w różnych eksperymentach. Jednak z tego co wiem jego obiektem badań były nie tylko obiekty martwe, ale także... i żywe. A gdy się czemuś wszczepia geny hollowa... mogą z tego wyniknąć różne komplikacje. I widząc po twojej minie albo tego nie wiedziałaś... albo doskonale wiedziałaś i łżesz jak pies !!! Dokładnie 30 lat temu !!

Nie... to nie mogło być prawdą. 30 lat... dokładnie wtedy, gdy się pojawiła się na świecie. Wtedy gdy on ją odnalazł jak było niemowlęciem. Wtedy gdy potem słyszała doszło do serii morderstw hollowów w okolicy z powodu jakiegoś naukowca. Albo czegoś, co je przypominało. Czyli... naprawdę to było jego winą, że jej rodzice nie żyją ? Że ją wziął, gdyż czuł się winny ? Albo... by coś sprawdzić. I wolała nie wiedzieć co, chociaż to co dawał do jedzeni momentami było dziwne, choć dziwnie smaczne. Nie... to napewno tak nie było. Po prostu nie mogło.

- 30 lat... wtedy kiedy się urodziłaaam. I kiedy z tego co wiem mnie adoptował, gdyż moja rodzina zginęła w wypaaadku z udziałeeeem hollowów.
- Nie uważasz, że to dziwne ? Że przypadkiem znalazł się w takim miejscu i że akurat zaopiekował się tobą ? Może miał wyrzuty sumienia ??!! Słodkie... bardzo słodkie... musiałaś o tym wiedzieć ! Nie wierzę, że o tym nie wiedziałaś ?! Może próbujesz go kryć ? Mów do cholery !!
- Jaaa... nic nie wiem, naprawdę. Zresztą nie wierzę... że to był on. Nawet jeśli to był wypadek, nie chciał teeego. Pewnie ktoś go wrobił i... tak to się wydarzyłoooo. On nie jest złyyy... naprawdę.
- Twoja wiara w jego niewinność jest słodka... Ale czy Ty w to do kurwy nędzy wierzysz ??!!


Jego wybuch był dla niej za wiele, miała tego dość. I naprawdę nie podobało jej się do czego ta rozmowa zmierza. Chciała się wycofać, ale uścisk na jej dłoni był zaskakująco silny. Jakby czuła, że włożył w niego całą złość, całą nienawiść. I przyciągnął do siebie, a ich twarze były bardzo blisko siebie. Jego pełen nienawiści wzrok i jej zdezorientowane, zagubione spojrzenie skrzyżowały się.
- Yokuji-kuuun... proszę puść. To boli. Rozumiem, że jeeesteś zły, ale to muusi mieć jakieś logiczne wytłumaczenie, ale móóój mistrz... nie jest zły. Nie może.
- Nie może ? Nie może ??!! Widocznie kurwa jest skoro fakty mówią za siebie ! Zresztą... moja rodzina wtedy też zginęła... Z powodu jego popieprzonych eksperymentów !! Właściwie... to teraz pamiętam. Tak... tak... tak ! Hahahahahaha, tak, to ma sens. Przecież... rodzina Yoko była naszymi sąsiadami. Tak... teraz pamiętam. Jak byłem mały, chyba z 5 lub 6 lat to przychodziłem do twojego domu. I potem mieliśmy iść do was w odwiedziny, by zobaczyć to nowo narodzone dziecko... a potem wiadomo co się wydarzyło. Te bestie wpadły i wyrżneły osiedle w pień. A ja mały dzieciak lubiłem waszą rodzinkę i jako brzdząc pamiętam mówili, że jeśli ich dziecko będzie córką, to poślubi syna mojej rodziny. Chyba coś było o utraconym honorze i sprawiedliwość... Nasze rodziny były dosyć specjalne, że się tak wyrażę. W każdym razie zgadnij kto był tym synem i kto był tym dzieckiem. Hahahahaha, w sumie to nie taki zły pomysł... właściwie się wogóle nie znamy. Powinniśmy porozmawiać bliżej, bo nie jest z Ciebie zła sztuka...


Słuchała tego bablania, ale czuła, że w jego słowach jest dużo prawdy i że nie kłamał. Specjalne rodziny ? Ślub ? Planowana przyszłość ? To co słyszała naprawdę się jej nie podobało, a gdy poczuła dłoń na biodrze i przesuwała się w górę, coś w niej pękło i uderzyła go z całej siły w twarz. Po raz pierwszy jej zdziwienie i szok ustąpiło złośći. Może i to wszystko było prawdą, może faktycznie coś w tym było, ale żeby wykorzystywać to w taki sposób... naprawdę była zła na niego i po raz pierwszy współczucie oraz pewny wyrzut sumienia, a także strach ustąpiły niemal totalnie.

- Świnia ! Precz z łapami ! Cooo to ma być ?! Nie pozwalaj sobie... I nie wierzę, że to wszystko jest prawdą...
- Ahhh... nie wierzysz ? Nie martw się, nie musisz mi wierzyć, bo to fakty. Heh, rozumiem, że to dla Ciebie szokujące, więc spokojnie poczekam. A potem się upomnę o swoje. I pamiętaj... rozmawianie i kontaktowanie się z wygnanymi przestępcami jest niezbyt uczciwe. I ciekawe co by powiedział ten... Sato ? Ach tak, Sato, gdyby się dowiedział o tym, co zrobiłaś. A byłoby przykre, gdyby tak dobrze sprawująca się porucznik musiała zostać tak ukarana za nieliche przestępstwo...
- Tyyyy... mi grozisz ?!
Gniew i zdziwienie wyraźnie się odbiły w ostatnim zdaniu, a jej tak rzadka u niej widziana złość wywołała w nim tak ironiczny uśmieszek. Sięgnął do kieszenii i pokazał pigułkę, która miała dziwny, kwadratowy kształt. Spojrzała na niego zezłoszczona, a on miał taki uśmiech, jakby ta sytuacja go niezwykle bawiła. I wyglądało to tak, jakby to wszystko zaplanował. Tylko... niby jak?

****

Gdy słońce jest wysoko, pogoda jest piękna, a nowe spiski mnożą się jak króliki, Ishi Nori powinna od dawna być w polu z notesem i resztą ekwipunku śledczego pod ręką, w pogoni za tajemnicami, które wciąż czekają na odkrycie, rozwiązując nierozwiązywalne dla innych sprawy. Nic nie stało temu na przeszkodzie. Pojawiały się nowe plotki, zastąpiła zniszczone przyrządy optyczne do dalekowidzenia nowymi, a kolejne pudło niezapisanych zeszytów trafiło do niej wczoraj. W dodatku, była śledczą w sprawie, która była bardzo bliska zakończeniu, brakowałó tylko ostatnich dowodów. A ona tkwiła w łóżku, pod kołdrą, szczelnie odgrodzona od świata zewnętrznego przez grubę ściany i pozasłaniane okna. Jej okulary leżały gdzieś w pokoju, sama właściwie nie wiedziała gdzie. Panowała tutaj totalna ciemność, sprawiająca, że niezależnie od tego jak słabe były jej oczy, nie widziała ani mniej, ani więcej niż normalnie, gdy wpatrywała się w sufit. Idealna ciemność. Brak bodźców do pobudzania zmysłów...
Tkwiła już w takim stanie od pewnego czasu. Dwa dni? Chyba tak. Nic nadzwyczajnego, zdarzały jej się dłuższe absencje. Cisze zakłócił odgłos otwierania drzwi. A może jej się wydawało? Zawsze istniała taka możliwość. Ile razy było już tak, ile razy były to zwidy? Dlatego nie wstawała z łóżka. Jeszcze się okaże, że sama stąd wyjdzie, a nie mogła w takim stanie biegać po Dworze Czystych Dusz...kroki. Dużo kroków. Dwie, trzy osoby? Zapewne oddział medyczny. Bali się przyjść do niej samej? Czy nie mogli otworzyć drzwi?
-Ishi Nori?
Głos, najbardziej pasujący do kogoś o wielkiej posturze, nie doczekał się odpowiedzi. Ignorowała ich.
-Według kapitan Unohany, w przeciągu kilku godzin powinno być już po wszystkim.
Druga osoba brzmiała jak dojrzała, majestatyczna kobieta. Kilka godzin? No tak. Przesadziła ostatnio. Ale było tyle pracy do zrobienia, tyle niepowtarzalnych okazji!
-Dodatkowo, Shunsui, Ukitake i Unohana doszli do wniosku, że przyda Ci się nieco odpoczynku w możliwie innym otoczeniu. Dlatego doszli do wniosku, że rola opiekuna na obozie dla rekrutów będzie idealna dla Twojego zdrowia. Szczegóły odnajdziesz w tym dokumencie. Plus...są tam najnowsze dane odnośnie śledztwa.
Odgłos upadającego zwoju. Sposób wypowiadania tych słów zupełnie nie pasował do ich treści; nie pasowały one do dziecięcego, dziecięcego brzmienia. Nori nadal nie odpowiadała.
Znowu rozbrzmiały kroki. Drzwi zostały zamknięte. Powrócił spokój.
Jeśli rzeczywiście to wszystko miało miejsce naprawdę, to w zwoju znajdzie potwierdzenie.

****

- Ahh kochanie, spokojnie. Po co te nerwy, ja nie jestem jakimś kablem, który mieli ozorem na lewo i prawo. A ta pigułka... pozwala zapomnieć o rzeczach, których nie chce się pamiętać. Taki dziwny narkotyk. A czemu ją daje ? Bo jestem ciekaw czy będziesz chciała zapomnieć o tym wszystkim, co się teraz dzieje czy nie. Czy to brzemię będzie Ci tak ciążyło, że nie będziesz mogła z tym żyć... Decyzja należy do Ciebie. Masz i ciao. Czy to połkniesz czy nie, pewnego dnia się jeszcze spotkamy. Chociaż... chwila, może powinienem Ci powiedzieć coś o naszych rodzi...
-Sprzeciw. Twoje kłamstwa kończą się tutaj, Machida Yokuji. Nie ruszaj się, albo ten palec zagłębi się w Twojej czaszce. Ishi Nori lubiła dramatyczne wejścia. Shunpo było w nich bardzo pomocne. Stała teraz za zdezorientowanym mężczyzną, z wyprostowanym ramieniem, dotykając palcem wskazującym tyłu jego głowy. Rini spojrzała zaskoczona patrząc na młoda dziewczynę, jednak nie poruszyła się. Raczej była na to zbyt zaskoczona, by wogóle się poruszyć. Chociaż było widać, że jej twarzyczkę dalej wykrzywiała pewną złość. A mężczyzna podniósł ramiona w górę, ale było widać, że jest to wyjątkowo kpiący, wręcz lekceważący gest. -Rini Yoko. Bardzo podejrzany element trafił Ci się na narzeczonego. - W końcu jednak się odezwała, jednak jej w jej głosie brzmiała pewną nutka ciekawości... a może obawy ? Jednak jej głos nie był zbyt pewny.
- Emmm... Nori-Chan ? I nie jest on moim narzeczonym, raczej... naaaa odwrót. - Dodała pogardliwie, jednak z jego twarzy nie znikał ten uśmieszek. I po chwili opuścił ręce, starając się spojrzeć na dziewczynę stojącą za nim. - A więc się znacie... jak sympatycznie, przyjaciółka przychodzi pomóc drugiej w kłopotach. Zaraz się wzruszę. Zresztą ja nic złego nie robię, właściwie to przyłapałem przestępczynię na gorącym uczynku... to chyba nic złego, prawda ? I proszę Cię, nie nazywaj praworządnego shinigami kłamcą. Jest to niegrzeczne.
Jego głos pełen triumfu wyraźnie wskazywał na to, że czuł się pewnie. A jego pewność siebie mogła w tym momencie być irytująca. Jednak po chwili zamilkł, będąc w sumie ciekawym jak to się rozwinie. Noru uniosła lewy kącik ust w miniaturowym, sadystycznym pół uśmiechu.
-Machida Yokuji. Jedyny żyjący członek rodziny Yokuji. Wychowywany przez jeden z gangów z 68 dzielnicy Rukongai. Podczas jednej z bójek zauważony przez rekrutatora. Trzykrotnie potwarzający rok w Akademii. Wciąż utrzymujący kontakt ze światkiem przestępczym. Od niedawna uzależniony od narkotyków. Mający problemy finansowe i długi. By je spłacić, wykorzystuje swoje znajomości by zdobywać informacje o upatrzonych kobietach, a następnie korzysta z tych danychm by na nich żerować finansowo, grożąc ujawnieniem kompromitujących informacji. Pigułka, którą trzymasz, została zakupiona cztery dni temu w siedzibie Twojego starego gangu, wraz z kilkoma innymi. Nie wiemy gdzie je ukrywasz, ale odkrycie ich to tylko kwestia czasu. Zostałeś przyłapany na gorącym uczynku, a jedna z Twoich poprzednich ofiar jest gotowa zeznawać. Jeśli podasz lokalizacje kompromitujących materiałów i reszty zakazanych substancji, być może otrzymasz łagodniejszą karę... Uniosła głowę, odsłoniła zęby. -Yoko. Uderz go. Za siebie i za mnie. Przez niego spędziłam ostatnie dwa dni w łóżku. Mężczyzna beznamiętnie przysłuchiwał się temu monologowi i widać było, że specjalnie temu nie zaprzecza. Czekał jedynie gdy skończy i uśmiechnął, by po chwili się zaśmiać. Gdy przestał, spoglądał raz na Nori, a raz na Rini i nie widać było, żeby był jakoś specjalnie przestraszony. Jednak uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy prawy podbródkowy momentalnie wylądował na szczęce i odrzucił go ładnych parę metrów do tyłu. Gdy powoli się podnosił i potrząsnął głową, otrzepał się i zaczął masować swoją twarz. Musiał przyznać, że ten cios był mocny i bez problemu go zwalił z nóg. I tak mu się wydawało, że nie uderzyła go z dużą jak na jej możliwości siłą. Jednak nie zbiło go to z tropu, wręcz przeciwnie. Jego pogardliwy uśmieszek jeszcze się poszerzył, a wykrzywiona w złości twarz Rini tylko dodawała mu animuszu. - Ahhh... co za dedukcja, powinienem chyba przyklasnąć. Brawo, brawo, marnujesz się ze swoimi talentami. Właściwie to chyba Ciebie pamiętam... a tak, poproszono mnie bym tobie przekazał jakiś pakunek, a Ciebie rozbolała głowa. Reszta to już była betka, co za pech. Mam nadzieję, że za bardzo Cię głowa nie rozsadzała ? - Odezwał się pogardliwie, jednak jak widać miał zamiar kontynuować. Chociaż po chwili jego mina przybrała niespodziewanie wściekły wyraz twarzy.- Jednak część z tego co mówiłem jest prawdą ! Ten facet spowodował ten wypadek i co więcej przez niego wyrżnięto moją rodzinę w pień ! I jeszcze jedna informacja jest prawdziwa... i po prostu chciałem odebrać co nieco mi należnego za te lata wiernej służby. Skoro nie mogę odebrać jej od tego sukinsyna, odbiorą od naszej pani porucznik ! Jak nie dziś, to przy okazji... kotku. Zresztą nawet jak na mnie nakablujesz, pewna informacja o twojej przyjaciółce może wyjść na jaw... A tego byś chyba nie chciała, prawda ? Ten kotek jest mój i moja rodzina mi to zagwarantowała. Uśmiechnął się, wskazując kciukiem na siebie i po chwili błyskawicznie wyskoczył, z wyraźnym zamiarem ucieczki. Po chwili rozpoczął się pościg, a osobnik był zaskakująco szybki. Gdy z uśmiechem ujrzał, że prawdopodobnie zgubił pościg, uśmiechnął się pogardliwie oraz zaśmiał się, zadowolony z tego sukcesu.
- Hahahaha... Uciekłem tym zdzi... Silne kopnięcie w czubek głowy, które momentalnie odebrało mu mowę, zwaliło go na ziemię, a nad sobą ujrzał aż za dobrze dla siebie znaną blondynkę oraz okularnicę, a po chwili poczuł, że robi mu się ciemno przed oczami. Miał pecha, tym razem jego plan się nie powiódł. Jednak... jeszcze zdobędzie to co jego. Wiedział o tym.
Rini Yoko spojrzała na nieprzytomnego mężczyzne, a jej kopnięcie było skuteczne. Jednak czuła się przybita niektórymi faktami. Nawet jeśli część była kłamstwem, to także część okazała się prawdziwa. Przynajmniej czuła, że tak jest. Spojrzała smętnym, tak dziwnym dla niej wzrokiem i westchnęła. Zapytała krótko.
- Nori-chaaan... ten incydent sprzed tylu lat... to prawda ? Nori, wciąż ze swoim niecodziennym grymasem na twarzy, nawet na nią nie spojrzała, napawając się widokiem mężczyzny, który leżał przed nimi. -Po części. Wasze rodziny były zubożałymi szlacheckimi rodami, więc być może cześć o mariażu była prawdziwa. To co masz na twarzy było, jeśli to co znalazłam się zgadza, waszym symbolem noszonym przez każdego jej członka. A co do eskperymentów...Puści którzy doprowadzili do masakry byli nieco...nietypowi. Bardziej uczłowieczeni, inwazyjnymi metodami. Ślady zaprowadziły do opuszczonego laboratorium, które potwierdza tą teze...nie ma jednak jednoznacznych dowodów. Jednak...ten mężczyzna przyznał się. Co prawda zrobił to listownie, ale się przyznał. Rini kiwnęła głową, dziękując za informacje. A więc... to była prawda. Ta świadomość ją częściowo dołowała, jednak to, że jej były mistrz się przyznał był dowodem na to, że nie był zły. A może kogoś krył i wziął winę na siebie ? Nie wiedziała tego, jednak dziwnie jej ulżyło, co było widać po jej lekko uśmiechniętej twarzy.
- Dziękuje Nori-Chaaan... za to co zrobiłaś. Uśmiechnęła się i w swoim stylu przytuliła do siebie (chociaż chętniej by się zawiesiła na szyi, ale różnica wzrostu między nimi była problemem) i czuć było, że jej bardzo ulżyło. Jednak obawiała się, że on jeszcze kiedyś wróci... jednak jak narazie to nie było problemem. - Nawet jeśli mój mistrz to zrobił, to wierzę, że nie zrobił tego w złym celu albo... kogoś krył i wziął na siebie winę. Zresztą to Ty jesteś specjalistką od teorii, nie ja. Z lekka się zaśmiała i po chwili kontynuowała. - Znam go od urodzenia i miał naprawdę dobry charakter. Zresztą skoro mnie tak wychował, nie mógł być złym shinigami. Naprawdę wierzę w niego i w to, co robił. Nie wypada, bym myślała inaczej. A właśnie... tak przypadkowo mnie znalazłaś ? Czy miałaś do mnie jakąś sprawę ?
-Uhm. Nori poprawiła okulary na nosie, próbując złapać trochę powietrza, Yoko nie znałą umiaru! -Jest sprawa, jesteśmy wydelegowane jako...opiekunki na obozie...dla rekrutów...
- Ha, to jest ciekaaawe ! W końcu nas doocenili i pokażę im, jak się prowaaadzi prawdziwy obóz ! W jej oczach pojawiły się wesołe iskierki, gotowa do nowego zadania, a dla reszty zapowiadał się ciężki czas, gdyż gdy władza trafia w nie do końca kompetentne ręce, to może się zakończyć naprawdę różnie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Śro 21:47, 01 Kwi 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]& Blowloom Soyer

Ayame powoli rozchyliła powieki. Jej ciało wydawało się być tak ciężkie, jakby ważyło przynajmniej z tonę, albo przeszedł przez nią przemarsz wojska. A ponadto głowa jej pękała, utrudniając myślenie. Nie czuła się tak podle nawet po imprezie urodzinowej Rangiku, a wtedy nie wypiła aż tak dużo. Z olbrzymim trudem usiadła i przyłożyła czoło do zimnej ściany...
?!
To obudziło ją całkowicie. Twarde posłanie, kamienne ściany, małe okienko, wpuszczające tylko niewielką część tajemniczych promieni księżyca. A więc to nie był sen... Naprawdę jest w więzieniu. Wina i poczucie odpowiedzialności na nowo zagościły w jej sercu. Czuła się beznadziejnie. Zawiodła kapitana, Rini, oddział... Ponownie położyła się i szlochała do rana, ignorując co raz przechodzących strażników. Nie powiedzieli do niej ani słowa. Zresztą... i tak by nie odpowiedziała. Będzie silna, zniesie wszystko, ale teraz ta jedna, z ostatnio wielu, chwila słabości miała być największą i zarazem ostatnią. Jest oficerem- ranga zobowiązuje.
Wraz z nastaniem nowego dnia odczuła także coś na kształt żalu do Kapitan Soifon. Czy naprawdę ta wielką różnicą było, czy powiedziałaby jej, kto umarł? Czy za to pytanie warto było wtrącić ją do więzienia? Natura kazała jej buntować się przeciwko niesprawiedliwości, jednak znajomość prawa społeczności otrzeźwiła ją trochę. Nie chciała stwarzać więcej problemów kapitanowi... Nawet teraz, po tym jak chłodno ją potraktował, nie potrafiłaby zrobić czegoś, co zasmuciłoby go bardziej. Zaśmiała się krótko, z pogardą do siebie... Ech Ayame, jaka ty jesteś słaba na jego punkcie... I tak nigdy nie spojrzy na ciebie, jak na kobietę...- pomyślała.

-Masz gości... wyrwało ją brutalnie z zamyślenia. Przed kratami stał strażnik w stroju Shinigami, spoglądając na nią wzrokiem niewiele bardziej sympatycznym niżeli spogląda się na szczura czy Pustego.
Zlustrował ją spojrzeniem od stup do głowy, po czym wyszedł z korytarza pełnego cel. Ayame usłyszała kroki, coraz wyraźniejsze, lecz i tak o wiele lżejsze od stukotu strażników.
Sakano próbowała stanąć, lekko zachwiała się i podtrzymała ściany, dla lepszej stabilizacji. Miała nadzieję, że nie wyglądała gorzej niż się czuła... Ciekawe, kto to... Serce łomotało jej jak dzwon.
Jej oczom ukazała się znajoma twarz. Bardzo młody, ale jednak już mężczyzna stanął naprzeciwko niej, jak gdyby wcale nie było dzielących ich krat.
-Oficer Ayame...
Powiedział bardziej do siebie, niż do niej wpatrując się w jej twarz. Nie wiedział, co miał powiedzieć. To, że ta kobieta wylądowała w celi było jedną, wielką pomyłką. Ale pomyłką było również igranie z jednym z kapitanów. Zwłaszcza, jeżeli tą osobą jest Soifon. Soyer skłonił się w pół, po czym niepewnie rozejrzał po korytarzu, w poszukiwaniu strażników. Byli sami. Bardzo dobrze, mogli pozwolić sobie na chwilę prywatności. Byłby jednak oczywiście głupcem, gdyby nie podejrzewał, że ściany tutaj mają uszy. Niemniej, w tym wypadku nie to było ważne. Podszedł nieco bliżej, przełykając ślinę. Czuł, że lekko trzęsą mu się ręce. Stres?
Nawet, chociaż bardzo chciała, nie potrafiła się uśmiechnąć.
- Soyer Blowloom...- powiedziała ochrypłym głosem, jakby nie należącym do niej. Musiał pewnie się jej nadwrężyć od całonocnego płaczu.- Co cię tu sprowadza?
-Pani oficer... jak się pani czuje?! Blowloom nie słyszał jeszcze takiej Ayame. Po raz kolejny przełknął głośno ślinę, czując przy tym silne bicie w klatce piersiowej. Nie było dobrze. Czyżby była zła... na niego?!
-Pani oficer... jest pani na mnie zła? z zakłopotaniem podrapał się po karku, spoglądając na stopy swojej przełożonej.
Dziewczyna usiadła.
- Nie, nie jestem...- sama nie wiedziała, czy to prawda czy fałsz.- A czuję się, szczerze mówiąc, beznadziejnie... Nie wiem, jak spojrzę na Kapitana... Jestem do niczego.- odchyliła się do tyłu, plecami opierając się o ścianę. Oczami wodziła po suficie.- Co ci powiedziano?
-Nic. - to była szczera prawda. O obecności Ayame w wiezieniu nie wiedział nikt. No, może nikt poza ich kapitanem i kapitanem Soifon. Sam też od razu nie wiedział, co się z oficer działo.
-Tak, jak gdyby nie było tematu. Gdybym nie widział na własne oczy, co pani zrobiła kapitan Soifon, nawet w coś takiego bym nie uwierzył.
Kiwnęła głową. Ciekawe, czy widział tylko to... Ale nie miała ochoty pytać. Poruszanie tego tematu rozkleiłoby ją na dobre.
- Kto zginął? Wiadomo coś o Rini?- zapytała beznamiętnie.
-I tak. I nie. Samej Rini nie mają, ale podobno kwestią godzin jest odnalezienie jej. Wiadomo, że żyje, co jest najważniejszą częścią informacji. Żyje, i z jakiegos powodu chyba unika kontaktu. Ślady wskazywały na jej obecność w slumsach jakieś siedem godzin temu, nie tak długo po północy. Jeżeli przez ten czas Shinigami nie powrócił do tej dywizji... to chyba znaczy, że póki co nie ma zamiaru tego robić. - To faktycznie było zastanawiające. Chociaż Rini Yoko była ofiarą, wszyscy zaczęli jej szukać, jakby to ona była oprawcą.
Ponownie kiwnęła głową.
- Kapitan Soifon wspominała, że ktoś z naszej dywizji zszedł z tego świata... Rozumiem, że nic o tej osobie nie wiadomo? Co robi teraz dwunastka?- zwróciła głowę w kierunku rozmówcy. Głos jej się nieco ustabilizował.
Soyer spojrzał w ziemię. Nieszczęścia chodzą najwyraźniej parami.
-Tak.. to prawda, niestety. To ten Shinigami, z którym rozmawiałaś, zanim wyruszyliśmy z misją. Nie znam szczegółów, ale podobno rzucił się na resztę baraków. Poważnie okaleczył kilku, po czym, obezwładniony i unieruchomiony, po prostu... umarł. Powoli i w cierpieniu. Nie wiem, ile w tym prawdy... więcej teraz w naszej dywizji żółto-czarnej taśmy, niż Shinigami. Nasz teren został niemal rozkopany przez kapitana Myauiego i jego ludzi. Krążą same plotki, żadnych faktów...
- Rozumiem... Dziękuję ci. Dobrze jest widzieć znajomą twarz w tym mało przyjemnym miejscu. Wiesz już, czy wogóle zamierzają mnie wypuścić?- zapytała, a na twarzy zawitał jej lekki, prawie niewidoczny uśmiech.
-Cóż, właściwie, kapitan jest na dole i od kilkunastu minut walczy o to z biurokracją, prawem, urzędnikami i jakąś kobietą z tłustym kotem. Mówiąc to, wskazał na schody na końcu korytarza pełnego cel, którego i tak Ayame nijak dostrzec nie mogła ze swojej "klatki".
Dziewczynie serce zabiło szybciej a twarz jej pojaśniała. Momentalnie wstała i podbiegła do barierek. Korytarz kończył się drewnianymi chodami prowadzącymi do dołu. Najwyraźniej znajdowała się na pierwszym, albo jeszcze wyższym piętrze więziennego budynku. Westchnęła ciężko. Na co niby liczyła? Pokręciła głową, trochę bezradnie, po czym odwróciła się i oparła plecami o metalowe pręty.
- Heh... Nie powinien się tak wysilać... Przecież wie, że to mu szkodzi... Po za tym... Marnować zdrowie, dla kogoś takiego, jak ja...- ponownie westchnęła, twarz jej pociemniała ponownie.
-Pamiętasz, jak potraktował cię tamtej nocy? - Soyer wpatrywał się w jej szyję, kiedy tak oparła się o kraty, plecami do niego.
A więc widział... No cóż, nie pozostawało jej nic innego jak przytaknąć.
- Pamiętam lepiej, niż ktokolwiek by przypuszczał, Soyerze.- powiedziała spokojnie odwracając głowę w bok, aby spojrzeć na niego nieco.- Ale za bardzo go kocham i to jest silniejsze ode mnie... Nic na to nie poradzę.- uśmiechnęła się ciepło. Wygląda na to, że ma drugiego powiernika.
Miłość... pojęcie tak rozbieżne, ogólne i szerokie, że niemal nie do określenia.
-W takim razie pani oficer kochała zeszłej nocy nie tą osobę... Soyer uśmiechnął się delikatnie, po czym kontynuował, krzyżując ręce na piersiach. -To... nie był kapitan. Zeszłej nocy to nie był nasz kapitan.
Dziewczyna podskoczyła, jakby ktoś popieścił ją prądem. Czuła, że coś jest nie tak, ale... Jak mogła dać się tak nabrać?
-S-Skąd wiesz? Jak to?- odwróciła się i podeszła do Blowlooma, tak aby patrzeć na niego bez zbędnych przeszkód. Jej oczy przybrały rozmiar dużych monet, oddech był przyśpieszony. Patrzyła na młodego szeregowca, jakby był jej ostatnią deską ratunkową.
-Nie znam szczegółów. - Wyprostował się, gdy poczuł na sobie spojrzenie pani oficer. -Siedem osób... w siedem dni odnotowano siedem przypadków, kiedy ktoś podszył się pod jakiegoś Shinigami. Za każdym razem był ktoś to ktoś inny, ale nigdy nie rangi kapitana. Aż do wczoraj. Starałem się poszperać tu i tam... ale nic nie wiem, nikt nic nie wie. Dopiero, kiedy ktoś użył tożsamości naszego kapitana, sprawa nabrała impetu. Nie wiem tylko, czy to z powodu faktu, że podważono tym tak wysokie stanowisko, czy może ze względu na to, że na wczorajszym, tajnym zebraniu była niepowołana osoba... w każdym razie Społeczeństwo Dusz przypomina teraz jedno wielkie mrowisko z kijem wbitym w sam środek. Krzątanina, wzajemne podejrzenia, chaos... strach. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak zwykle, ale napięcie wisi w powietrzu. Pani oficer... tutaj dzieje się coś niedobrego. A kapitan Myauri zamiast załagadzać sprawę, tylko ją pogarsza... Tak było w istocie. Ogromna organizacja, jaką było Społeczeństwo Dusz, zaczynała kuleć na jedną nogę. Od bólu wynikającego z wewnątrz.
W Ayame zawrzała wściekłość. Zacisnęła pięści zmarszczyła brwi i zgrzytnęła zębami. Dawno nie czuła tego w sobie. Jak ktoś śmiał?! Jak go tylko znajdzie, niech będzie pewny, że zginie wolno i w męczarniach.
- Ach taaak... W takim razie mam nadzieję, że szybko uda mi się stąd wyjść...- powiedziała niskim, niemal demonicznym głosem.

- Ja również przed nimi pojawił się mężczyzna w białym płaszczu, spoglądając współczującym wzrokiem na Sakano. Zupełnie innym, niż tamtego wieczoru.-Nie martw się Ayame, zaraz po wykonaniu odpowiednich procedur wypuszczą cię na wolność. . Ukitake z lekką irytacją spoglądał na pręty celi, marszcząc swoje czoło.
-Soyer opowiedział ci już chyba wszystkie istotne sprawy... Wiecie, to dziwne uczucie, gdy ktoś jest mną. Bardziej dziwi mnie jednak, że żaden z innych kapitanów nie poznał się na mojej sfałszowanej postaci. - w tym momencie białowłosy kapitan chwycił się za podbródek, zagryzając wargę w zadumie.
-Od samego początku miało mnie nie być. Miałem z Shunsui misję do wypełnienia. Ktoś musiał wiedzieć o tym fakcie. Ktoś poza Yamamoto. W każdym razie... - ponownie spojrzał w stronę Ayame. -Cieszę się, że nie stało ci się nic gorszego. Gdy Soyer powiadomił mnie o całej sytuacji, chciałem tutaj znaleźć się jak najszybciej, zaraz po tym, jak wróciłem z Siedliska Larw. Niestety... - Ukitake spojrzał z jakimś dziwnym nadąsaniem w stonę schodów, skąd przyszedł. -...nawet kapitan musi przestrzegać godzin odwiedzin, jeżeli jest się więźniem związanym w jakiś sposób z rozporządzeniami Rady 46. Ciekawe, czy kapitana Zarakiego też by nie wpuścili... A najgorsze jest to, że żeby nas powstrzymać, zebrała się cała gromadka. Urzędnicy, strażnicy, nawet nowy vicekapitan oddziału Myauriego. Na całe szczęście jesteśmy tutaj, w końcu. Prawda, Soyer?
-...Tak. Tak tak. - odpowiedział speszony chłopak, spoglądając na kapitana. Prawdę mówiąc, gdyby nie jego interwencja, wątpił, czy w ogóle mogliby teraz tutaj być.
-W każdym razie... Soyer, Ayame... przyjmijcie moje przeprosiny. Nie wiedziałem, że ryzyko będzie tak wielkie. Nigdy bym nie przypuszczał, że narada kapitanów mogłaby się odbyć właśnie w tamtym miejscu. Wszystko było ukrywane w tajemnicy aż do ostatniego momentu.
Ukitake westchnął, spoglądając na zmizernioną Sakano, która zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Złość, wcześniej ewidentna, została zastąpiona wdzięcznym rumieńcem na twarzy, ręce, nieśmiało splecione, poruszały się w tiku nerwowym. Ale odmiana- totalnie niebo, w porównaniu z tamtym wieczorem. Może jednak warto było tu wylądować... Szybko jednak potrząsnęła głową, zarówno, żeby odgonić tę myśl, jak i po to, aby odpowiedzieć Kapitanowi.
- N-nie... To ja p-przepraszam... Sprawiłam Panu tyle kłopotów... Nie wiem, co powiedzieć.- zająkała się patrząc na śnieżnobiałe haori. Chwyciła po nie jedną ręką, jakby sprawdzając, czy to nie wymysł jej psychiki. Ostatnio dużo się zdażyło- nie była już niczego pewna. Poczuła niesamowitą ulgę, kiedy pod palcami poczuła delikatny materiał. Uśmiechnęła się mimowolnie. To zdecydowanie był jej Kapitan.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ayame dnia Śro 21:54, 01 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin