FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum BleachFiction Strona Główna
->
SESJE
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Administracja Forum
----------------
Ogłoszenia i Newsy
Regulamin
PBF Bleach
----------------
Zasady
Techniki
Inne
----------------
SESJE
OffTopic
Bannery
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Ayame
Wysłany: Pią 0:35, 03 Gru 2010
Temat postu:
Dziewczyna była w szoku. Już dawno nie widziała menosów grande a już na pewno nie w takiej ilości. Opamiętała się jednak, zwracając uwagę na to, że dalej trzyma haori kapitana. Puściła je i odsunęła się lekko. Trzeba działać... tylko czy powinna pozwolić na to również i przełożonemu? Przecież niedawno skarżył się na pogorszenie stanu zdrowia....
-
Kapitanie, proponuję udać się do dywizji. Pewnie Sentaro i Kiyone już próbują doprowadzić dywizję do porządku, ale nie można zostawić ich samych. Nasza obecność może podnieść nieco morale... albo przynajmniej zminimalizować potencjalne straty.
- powiedziała powoli i z namysłem, choć serce kołatało jej ze strachu. Wzięła głęboki oddech i jakby kontynuując poprzednią wypowiedź dodała-
Rozumiem, że może mieć pan wątpliwości czy w zaistniałej sytuacji mi można zaufać... Zdaję sobie z tego sprawę, że moje słowa stanowią poważne oskarżenie bez pokrycia, ale nie zmieni to faktu, co widziałam. Może była to osoba, która za tym wszystkim stoi? Tego nie wiem. I niezależnie od tego co może pan teraz myśleć... Będę panu służyć jak najlepiej mogę i jak długo mi pan na to pozwoli... O ile to przeżyję
- dodała z przekąsem po krótkiej pauzie..-
Proszę się nie przemęczać. W ramach możliwości postaram się wszystko wziąć na siebie.
- kończąc zasalutowała.
Ukitake spoglądał na czarną plamę, która rozciągała się nad ich głowami. Nie spuszczając wzroku z nadchodzącego niebezpieczeństwa, odpowiedział kobiecie przy jego boku.
-Ayame, muszę chronić Radę. Za naszymi plecami znajduje się areszt. Nie możemy pozwolić, żeby coś stało się temu budynkowi. Tam są Shinigami, tam są dusze.
Jak gdyby w odpowiedzi pierwsze ogromne łapska Menosów zaczęły się zakotwiczać w niebieskim ciele nad głowami Bogów Śmierci, ciągnąc za sobą ogromne, mogłoby się zdawać większe niż zwykle cielska.
-Soyer, zostajesz z Ayame, jesteś jej potrzebny. Rób wszystko, co ci powie. Musicie uważać na siebie nawzajem. Mam złe przeczucia co do tego wszystkiego… Wrócę do dywizji, jak tylko opanujemy sytuację. Jeżeli przewaga wroga będzie zbyt duża, wywalczcie sobie czas potrzebny na ewakuację budynku.
Kapitan chwycił za swoje Zanpaktou, ze zmarszczonymi brwiami oczekując kolejnego ruchu Menosów. W Gargancie majaczyło kilka białych masek. Każda z nich zakończona była ogromnym, ostrym nosem i w każdej z nich umiejscowione były czerwone ślepia, koncentrujące się na czarnych sylwetkach pod sobą. Dzieliło ich kilkadziesiąt metrów pustej przestrzeni.
Soyer Blowloom również chwycił za swoją broń, przełykając ślinę. Wiedział, czym są kreatury, które zaczęły się wyłaniać nad Społeczeństwem Dusz, lecz nigdy nie stanął oko w oko z żadnym Menosem Grande. Czuł, jak jego serce zaczyna szybciej bić. Strach? Podniecenie? Niepewność? Przerażenie? Zdaje się, że wszystkiego po trochu. Soyer skinął w stronę kapitana, po czym spojrzał bezradnym wzrokiem na Ayame. Pierwszy raz znajdował się w takiej sytuacji. Budynek za jego plecami był dosyć pokaźnych rozmiarów. Faktycznie, kiedy był przed chwilą w środku, było tam sporo istot. Najgorsze jest to, że część z nich siedzi w zamkniętych celach, bez możliwości ucieczki, bez możliwości walki.
-
Rozkaz!
- zasalutowała czwarta oficer. Co robić? Obrona budynku to ciężkie zadanie. Jednak to rozkaz kapitana. Coś zcisnęło ją za serce z braku odpowiedzi na jej słowa. No cóż... Wygląda na to, że będzie musiała się przyzwyczaić do nieco odmiennego traktowania. A może nieco przereagowuje? -
Soyer, musimy zwrócić na siebie ich uwagę. Dozwolone jest wszystko od kidou do shikaia. I nie daj się zabić, proszę.-
- to powiedziawszy wykonała kilka skoków shunpo i stanęła na dachu pobliskieg a opuszczonego przez uciekające dusze budynku. Skoncentrowała się na celu.
-
The Frozen hand breaks, melting away the sun. The frosty breath blows, relentlessly assaulting the wind. The binding ice collapses, nurturing the earths plants. Hadou #45 Aisudansu!
Soyer rozejrzał się za Ayame, która w końcu ustanowiła swoją pozycję na jednym z licznych, rozciągających się wokół dachów. Inkantacja? Sprytne. Bardzo sprytne. Warto zadać wrogowi cios, dopóki jest zbity, dopóki on pierwszy nie przypuści ofensywy. Nie bez powodu niektórzy w akademii mówili, że najlepszą obroną jest atak. Soyer również musiał działać. Po raz ostatni spojrzał na biały płaszcz, na kapitana, który stał zaraz obok niego, po czym również użył Shunpo, w okamgnieniu przenosząc się na dach aresztu, z którego przed chwilą wyszła cała trójka. Tylko jakiego zaklęcia użyć? Przeczesując wszystkie zakamarki pamięci, w końcu wybrał, najszybciej, jak potrafił.
- Ye lord! Mask of flesh and bone, flutter of wings, ye who bears the name of Man! Truth and temperance, upon this sinless wall of dreams unleash but slightly the wrath of your claws…
Młody chłopak był skoncentrowany na tyle, na ile potrafił. Nigdy nie miał problemów z zaklęciami. Nigdy też nie rzucał ich pod taką presją. Wycelował swoją dłoń w kierunku Garganty, w której majaczyły sylwetki Menosów. Bestie zaczęły się już przechylać w ich stronę, pokazując coraz więcej cielska w świecie należącym do Shinigami.
- Hadō #33. Sōkatsui!
Błękitny ogień wystrzelił w kierunku napastników, pędząc zaraz na lodową lancą. Oba zaklęcia leciały coraz bliżej siebie, lecz nie doszło do zderzenia. Kiedy Aisudansu wbiło się w czaszkę Menosa, który zaczął wychodzić z Garganty, podnosząc swoje ogromne, dolne kończyny, natychmiast przerodziło się w piękny, monumentalny i lodowy kształt. Efekt przypominał drzewo z licznymi gałęziami, wokół których fruwały malutkie, migoczące kawałki lodu. Zanim którykolwiek z Shinigami zarejestrował efekt ofensywnego zaklęcia, Garganta stanęła w błękitnych płomieniach, z jęzorami magicznego ognia wychodzącymi poza popękane obramowanie przejścia między różnymi światami.
-Heh.
– Na twarzy Soyera zagościł uśmiech i zadowolenie z samego siebie. Młody Shinigami spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał ich kapitan, lecz nie było tam już nikogo. Na ulicy pod jego i Ayame stopami trwał chaos. Shinigami biegali w jedną i drugą stronę, widząc coraz więcej otwierających się Gargant nad całym Seireitei. Nie wyglądało to zbyt optymistycznie.
Garganta była cała w płomieniach, ale dziewczyna czuła, że to nie koniec. Było ich jeszcze dużo... O wiele za dużo, ale z tą jedną Gargantą powinni sobie dać radę we dwójkę. Kwestią jest tylko uważność, współpraca... i plan. A Ayame uważała na lekcji strategii.
-
Soyer, bądź czujny! To dopiero początek. Może udało nam się załatwić jednego, ale to wciąż za mało. Menosy mają w nawyku atakowanie chmarą czegoś, co zaatakowało choćby jednego z nich. Możemy to wykorzystać nakierowując Cero na ich nawzajem. Są głupie. Powinny się na to nabrać. Jak zauważysz coś dziwnego, to mów od razu. Może nam to uratować życia.
- powiedziała w stronę podopiecznego, kątem oka zauważając brak znajomej białej plamy na miejscu, gdzie powinien stać kapitan. *Proszę, niech pan na siebie uważa...Juushirou*- powiedziała w myślach i od tej pory w pełni skupiła się na dziurze w niebie. Zdawała sobie sprawę z chaosu, jaki rozpętał się pod jej stopami. Nie wyglądało to dobrze. Przygryzła wargę w chwili zastanowienia. -
Zmiana planu. Odwrócę uwagę Menosów. Zajmij się jakoś uspokojeniem tłumu i zorganizowaniem go w bezpiecznej przestrzeni. Może być i w ściekach pod Seireitei. Ostatnie, co się tutaj zapadnie, to ziemia. Liczę na ciebie, Soyer!
Młody Shinigami spojrzał na swoją przełożoną, która wydała jasne polecenia. Miał się zająć wszystkimi, którzy znajdowali się dookoła nich? Po raz kolejny w ciągu kilku chwil przełknął ślinę, spoglądając na bieganinę pod swoimi nogami. Każdy z Bogów Śmierci biegł w inną stronę, część z nich patrzyła z otwartymi ustami i przerażeniem w Gargantę, natomiast pozostałe grupki wyciągnęły swoje Zanpaktou, deklarując gotowość do akcji. Na całe szczęście nikt nie pomyślał o frontalnym ataku. Wtedy byłoby naprawdę nieciekawie. Soyer skinął w odpowiedzi Ayame, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś dobrego miejsca do wydawania rozkazów. Zarejestrował przez to dziesiątki kolejnych „dziur”, które otwierały się jedna po drugiej. Niebo przeszyły pierwsze cero, które, niczym seria bombardowań, zamieniła część Seireitei w płonące zgliszcza. Źrenice Blowlooma powiększyły się w efekcie szoku. To wszystko wyglądało na zmasowaną, dobrze zaplanowaną inwazję. Menosy strzelały do Shinigami jak do kaczek, zasypując ich z góry deszczem pocisków.
Dokładnie w tym momencie błękitne jęzory ognia rozpierzchły się w wielu miejscach na boki, odsłaniając snopy czerwonej energii, które jak gdyby w odpowiedzi na wspólny atak Soyera i Ayame pędziły ku ziemi. Nie były to jednak dobrze wymierzone cero. Chociaż leciały w ich kierunku, nie miały szansy uderzyć blisko jakiegokolwiek z Shinigami na dachach. Zamiast tego dwie karmazynowe smugi spadały w stronę zatłoczonej ulicy i budynków mieszkalnych.
-
Soyer!
- wrzasnęła ostrzegawczo i wykonała shunpo w stronę jednego z nich. Odruchowo wyjęła katanę z sayi i aktywowała
shikai
, jednocześnie biorąc zamach mieczem -
Śpiewaj, Aoi Kotori! HIBIKI!
Każde z cero uderzyło z ogromną szybkością w ziemię, która zadrżała pod impetem ataku. W każdym miejscu, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się droga, chodnik, równo ułożony kamień czy niski murek, teraz zostały jedynie zgliszcza i gruz. Po każdym z uderzeń został również lej, z którego wciąż dymiły szczątki zamienionych w proch i pył niskich zabudowań.
Tam, gdzie na chwilę przed uderzeniem pojawiła się blondwłosa Shinigami, od małego krateru rozciągała się długa linia popękanych i podpalonych kafelek, poprzewracanych płotków i ścian z licznymi pęknięciami. Mimo wszystko lej po uderzeniu nie był tak wielki, jak powinien. Wręcz przeciwnie, w porównaniu z innymi kraterami, wydawał się mały i niegroźny, jak gdyby to nie cero uderzyło w ziemię. Za plecami Ayame znajdowało się kilku Shinigami. Ich stroje były osmalone i podziurawione w kilku miejscach. Część z nich leżała, z rękoma wyciągniętymi w obronnym geście, podczas gdy reszta stała bez ruchu, z niedowierzaniem przyglądając się sylwetce przed nimi, która pojawiła się na chwilę, zanim czerwony snop zmiótł ich z powierzchni Seireitei. Chociaż Ayame zdążyła odparować atak swoim błyskawicznym ciosem, nie była wystarczająco szybka. W momencie uderzenia część pocisku rozdarła się na mniejsze fragmenty, które utworzyły długi pas drobnych zniszczeń za jej plecami. Na całe szczęście kawałki cero nie były dość wielkie, aby ktoś stracił swoje życie. Popękane ściany, zdemolowane kafelki i dymiące szkielety drzew to zbyt mało, aby poważnie zranić Shinigami, którzy stali za nią.
W miejscu, gdzie uderzyło drugie Cero, krater był znacznie większy. Chociaż wciąż był tylko namiastką tego, co by się stało, gdyby niezakłócony atak z paszczy Menosa uderzył w ziemię, w porównaniu do zdemolowanego obszaru wokół Ayame był niemal trzykrotnie bardziej pokaźny. W samym środku leju stał chwiejnie młody Blowloom, z obnażonym Zanpaktou, z którego wciąż dymiło. Jego czarny strój był nadpalony i zniszczony, z poszarpanymi fragmentami odsłaniającymi ręce oraz kawałek brzucha i pleców. Po ręce trzymającej oręż ciekła natomiast stróżka krwi. Mężczyzna mimowolnie uklęknął na jedno kolano, wydając jęk bólu. Wokół niego znajdowały się dwa ciała, które leżały twarzami do ziemi, bez żadnych oznak życia.
-
Soyer! Żyjesz?
- widząc spustoszenie, jakie siało cero lekko zafrapowała się kobieta. Przygryzła wargę, zastanawiając się co robić. Nie może mu teraz pomóc. W ten sposób wszyscy wokół niej byliby w niebezpieczeństwie. Zamiast tego postanowiła wcielić swój plan w życie, bo z pewnością nie było to pierwsze i ostatnie cero.-
Schowaj się gdzieś i każ się opatrzyć. Zaprowadź ludzi w bezpieczne miejsce. Resztę zostaw mi.
- powiedziała i nie czekając na odpowiedź(bo wiedziała, że i tak ją usłyszy) ruszyła w kierunku Garganty.[u
famir
Wysłany: Nie 22:56, 14 Lis 2010
Temat postu:
Nie było możliwości by ktoś mógł otwarcie zaatakować Społeczność. Już za jego czasów istniała masa zabezpieczeń a teraz pewnie były jeszcze lepsze i skuteczniejsze w porównaniu do tamtych. A jednak inwazja trwała w najlepsze. Jak do tego wogóle mogło dojść? Kiedy niemożliwe staje się rzewczywistością zazwyczaj oznacza to, że ktoś musiał zdradzić. Pytaniem było tylko kto i dlaczego? Walczył kiedyś z Menosami.Biorąc pod uwagi słowa Nanao i własne doświadczenia odparcie ataku zdawało się być oczywistością jasną jak słońce. Było to tylko kwestią czasu. Prawdziwa inwazja byłaby lepiej zaplanowana i pewnie o wiele bardziej skuteczna. Ktoś z wewnątrz chciał odwrócić uwagę całej Społeczności Dusz na pewien czas. Sora miał szczerą ochotę wsadzić saya temu typowi w pośladki zanim obetnie mu głowę. Nie podobał się mu obecny stan rzeczy ani trochę, ale musiał walczyć. Rozkaz to rozkaz a mu się ponownie do zamrażarki nie śpieszyło. Dobył jednego ze swoich zanpaktou po czym ruszył do szturmu z grupą, która miała zajść przeciwnika z lewej.
Nori zaś obecnie znajdowała się w stanie wewnętrznego rozdarcia, któremu świadectwo dawało leciutkie zagryzanie przez dziewczynkę dolnej wargi. Czuła, że jest na właściwym tropie! Uczucie pewności wypełniało jej czaszkę, ścierając się jednocześnie z ziejącym brakiem finalnego elementu, który pozwoliłby ułożyć wszystko w perfekcyjną całość. To własnie nieobecność tego ostatecznego dowodu, który pozwoliłby wskazać gdzie i jak, doprowadzał ją do wściekłości! Co powinna w takim razie zrobić? Zdezerterować z pola bitwy i udać się w poszukiwanie prawdziwego celu? Z największą chęcią, gdyby tylko wiedziała, w którą stronę! Nori westchnęła z rezygnacją, poprawiając okulary na oczach, łypiąc złowrogo w równym stopniu na Pustych, jak i Shinigami. Nie mogła zniknąć teraz, gdyż skończyłoby się to karą za złamanie rozkazów bezpośredniej przełożonej w czasie kryzysu. Co skończyłoby się źle i uniemożliwiłoby jej dalsze śledztwo. Niech to Menos! Przynajmniej będzie mieć wewnętrzną satysfakcję, iż *miała racje*, gdy dojdzie co do czego. Nie pozwalając zostawić siebie z tyłu oddziałowi, ruszyła na sam jego przód, chowając przy okazji swój miecz. Ostrze zazwyczaj bardziej jej przeszkadzało, niż pomagało w sianiu zniszczenia. Zacisnęła piąstki i przygotowała mięśnie do atakowania, jak i przyjmowania ataków. Przypominała w pewnym stopniu marmurowy posąg, gotowy staranować stojących mu na drodzę Pustych. I taki właśnie miała zamiar; rozbijać, niszczyć i powalać wrogów ciężarem swoich pięści i kopnięć, odwracając uwagę potwora od bardziej miękkich niż twardych członków grupy.
Ogromne Menosy zdawały się nie zwracać uwagi na zbliżające się grupy Shinigami, które nadlatywały z lewej i prawej strony uformowanej linii obronnej Pustych. Pośrodku leciała Nanao, przypuszczając frontalny atak. Ogromne kreatury naprzemiennie otwierały i zamykały swoje paszcze, miotając Cero we wszystko dookoła. Ziemia trzęsła się od ich czerwonych pocisków, pozostawiających za sobą kolejne leje i zgliszcza. Menosy zdawały się atakować na chybił-trafił, rozrywając ziemię, bez żadnego konkretnego celu. Dopiero, kiedy Shinigami zbliżyli się na tyle, aby zadać pierwsze uderzenia swoimi czarami i atakami dystansowymi, czarni adwersarze jak jeden mąż zwrócili się w stronę nadlatujących obrońców. Ich białe maski rozwarły się niemal równocześnie. W środku każdej z nich zaczęła powstawać czerwona, jarząca się złowrogim blaskiem kula.
-Cero!
– Krzyknęła Nanao Ise, wciąż lecąc w kierunku grupy Pustych. Chociaż zdawała sobie sprawę z zagrożenia, parła do przodu, chwytając za rękojeść swojego Zanpaktou. Z determinacją i zmarszczonymi brwiami znajdowała się coraz bliżej sformowanej w defensywnym szyku grupy najeźdźców. Nie miała czasu, aby obejrzeć się za siebie, na jej podkomendnych lecących z prawej i lewej strony.
Niebo ponownie przybrało krwisto-czerwony kolor. Piętnaście karmazynowych pocisków poleciało w dwie różne strony, prosto w grupy atakujących.
Sora nie miał nic przeciwko szkarłatowi. Nawet lubił ten kolor. Tak długo jak nie był niszczycielską falą energii zdolną go całkowicie zdezintegrować był naprawdę całkiem znośny. Używając shunpo przeniósł się wysoko ponad całą zbieraninę Cero. Był ciekaw ile osób musiało właśnie zginąć w tym ataku. Ciężko powiedzieć. Może wszyscy przeżyli... nie to by był zbyt duży optymizm. Chociaż biorąc fakt, że znajdował się przed nim cały oddział Pustych to chyba właśnie optymizm był mu najbardziej potrzebny. Nie był pewien czy zakaz został zdjęty, ale by ponieść konsekwencje najpierw musi przeżyć. Tak... przeżycie to bardzo dobry priorytet na nadchodzącą godzinę czy dwie.
-
Kyomu e nagero Shogen.
- Wolną dłonią wyjął pozostałe dwa zanpaktou. Kiedy wszystkie trzy znalazły się bardzo blisko siebie połączyły się w jeden oręż. Sora zacisnął mocniej palce prawej dłoni na orężu. Łańcuch, którym był otoczony prawy nadgarstek dziwnie falował. Jakby coś niewidzialnego chciało go rozerwać. Czerwone oczy shinigami przez chwilę rozbłysły dziwnym blaskiem po czym wojownik runął z góry w kierunku najbliższego Menosa.
Ishi zmrużyła oczy, którym dostało się dawką krwistego światła. Dzielna okularnica nie zastanawiała się długo nad tym, co powinna teraz zrobić; zazwyczaj byłoby to staranowanie nadchodzącego ataku, ale tym razem rozbłysków było zbyt wiele w jednej fali; wysadzenie jednego spowodowałoby reakcję łańcuchową, w wyniku której cały oddział mógłby odnieść poważne obrażenia. Dlatego standardową procedurą było zejście z linii strzału, szczególnie mając na uwadzę to, iż znajdowali się w powietrzu-nie było więc obawy, że pocisk trafi tak czy siak w ziemię nieopodal, pochwytując ich w swoje eksplodujące objęcia...nie licząc może ewentualności, w której jakiś fajtłapa zapomni, że zwyczajny ruch w dół czy w górę jest w stanie zapewnić mu bezpieczeństwo. Zakładając oczywiście, że nie są to jakieś zmutowane menosy strzelające zaginającymi się, śledzącymi ofiarę Cero. Ale to pozostawało raczej w domenie bardziej zaawansowanych Pustych. Mając jednak nadzieje, że tym razem los oszczędził jej takich irytujących niespodzianek, Nori wykonakła klasyczne Shunpo pionowo w górę, by kontyuunować potem natarcie. Zazwyczaj przyjmowanie i blokowanie ciosów miast unikania ich służyło zdobyciu dobrej pozycji do kontrataku; tutaj, unik był dużo kosztefektywniejszym rozwiązaniem. A Nori lubiła kosztefektywność.
Większość odzianych w czarne stroje Bogów Śmierci nagle rozmyło się w powietrzu, pozostawiając za sobą jednie następnych towarzyszy, którzy zrobili dokładnie do samo. Cero wciąż mknęło do przodu, nie napotykając zupełnie niczego na swojej drodze, przecinając jedynie niewidoczne powietrze. Aż do czasu.
Czerwone, szerokie smugi zabrały za sobą kilku maruderów. Większość z nich starała uchylić się przed pociskami na lewo i prawo, wykonując zbyt oszczędne ruchy. Skupieni na ataku, zostali zaskoczeni wielkością wymierzonych w nich pocisków. Teraz ich ciała spadały w dół, zostawiając za sobą smugi dymu.
Nanao Ise zacisnęła zęby, lecz nie spojrzała się za siebie. To nie był czas na ratowanie pozostałych, na zabezpieczanie pozycji rannych i nie nadających się do dalszej bitwy. Ofiarami zajmą się później. Jeżeli nie odepchną najeźdźców, nigdy nie będą mieli do tego sposobności.
-Nie dajcie się zwieść! Coś tutaj jest nie tak! Nasi przeciwnicy działają inaczej, niż zwykle. Nie polegajcie wyłącznie na zdobytej wie…
Nad ciałem Shinigami w okularach zawisł potężny cień. Zupełnie nagle i bez najmniejszego ostrzeżenia. Zaskoczone oczy kobiety przepełniły się zdumieniem i niezrozumieniem, kiedy Menos Grande zmaterializował się dokładnie nad jej głową. Sonido. Opadał w jej kierunku, z dwoma wyciągniętymi w jej stronę łapskami. Powietrze przeciął świst, kiedy wice-kapitan odskoczył w ostatnim momencie, mając kilka centymetrów przed sobą ogromne pazury. Jak gdyby w rewanżu, Nanao Ise chwyciła z determinacją za swoje Zanpaktou, tnąc ogromne cielsko Menosa. Jej ciosy pozostawiały za sobą jasne smugi, kiedy od ogromnego monstrum odpadł spory kawał jego cielska, z odznaczającą się na tle czerni białą ręką. Nanao właśnie zdała sobie sprawę, że to może być o wiele cięższa walka, niż jej się na początku wydawało. Nawet uwzględniając ten negatywny scenariusz.
Sora spadał w kierunku Menosa, z obnażonym Zanpaktou. Przeciwnik spoglądał na niego swoimi ślepiami, które pozostawały bez wyrazu. Po prostu się jarzyły, nie odzwierciedlając żadnych, nawet najmniejszych emocji. Jego ostrze było wymierzone w głowę potwora, lecz oponent wykazał się zaskakującą szybkością, łapiąc broń wiekowego Shinigami w swoją paszczę, blokując tym samym precyzyjnie wymierzony cios. Pusty nie zdawał sobie jeszcze sprawy, co dzieje się z jego białą maską, która fragment po fragmencie, zaczynając od zębisk, znikała. Jak gdyby ktoś wyrywał kawałki paszczy Menosa, które momentalnie przestawały być widoczne. Chociaż ogromny napastnik zdawał się nie rozumieć, co się dzieje, uderzył na odlew swoją prawą łapą, w kierunku Shinigami na wysokości jego oczu.
Zaskakująco zwrotny Menos sprawił, że Ishi pokiwała sobie samej głową z aprobatą. Mówiła, że coś jest nie tak z tymi potworami! Że ktoś je kontroluje z zewnątrz! Że są dziwne! Mówiła, ale nikt jej nie słucha, ha. A teraz mają. Mimo wszystko jednak, żeby podzielić się tymi spostrzeżeniami, Nori musiała wszystko to przeżyć. A jej przełożeni, preferowalnie również. Od zawsze uważała, że najpotężniejszą bronią w sztuce wojny jest informacja; a obecnie wydawało się, że ktoś wykorzystuje fakt, iż posiadanie przez nich dane są nieadekwatne do sytuacji. Nabrała powietrza w płuca, po czym brutalnie i bez jakiejkolwiek gracji dobyła swojego ostrza w sposób, który wywołałby grymas artystycznego niezadowolenia każdego szermierza szanującego tą uświęconą ceremonię. Niezgrabnie trzymając miecz w dłoni, sięgnęła po swoje okulary, które następnie schowała, rozglądając się na boki, czy przypadkiem nikt nie ma w planach jej uszkodzić.
-
Naruhodo, Igiari.
Miała zamiar spojrzeć na to wszystko z nowej perspektywy.
Sora pociągnął zanpaktou do dołu. Ostrze przeszło przez maskę pustego jak przez masło. Otwarta łapa pustego leciała w jego kierunku, ale nie panikował. Rozgrywał już kiedyś podobny scenariusz. Odbił się od maski lecąc - na pierwszy rzut oka - na stracaną i samobójczą zdawałoby się pozycję. Z każdą sekundą był bowiem coraz bliżej ogromnej łapy. Przyłożył zanpaktou do uda szykując się do długiego szerokiego cięcia. Prawie się udało. Niestety źle ocenił rozmiar łapska. Ostrze prawie dokonało amputacji kończyny, ale zabrakło może z pół metra do zakończenia zabiegu z sukcesem. Co gorsze kończyna Menosa nie zwolniła ani na chwilę. Nastąpiło zderzenie ciała o ciało w wyniku którego Sora został odrzucony do tyłu. Dziwne. Powinien móc dokończyć atak. Zdąrzyć wyprowadzić drugi cios czy cokolwiek innego. Niemniej nie zdąrzył. Do tego nie powinno aż tak bardzo boleć. Menosy przez wieki stały się o tyle silniejsze czy też dziesiątki lat w kupie lody tak bardzo go osłabiły? Coś tu nie było w porządku. Te Menosy były... inne. Wystrzelił do góry w kierunku maski. Zamierzał przelecieć pustemu tuż pod samym nosem przecinając przy okazji jego maskę na dwie części.
Ostrze Nori zajaśniało niczym rozgrzany metal. Na wypowiedziane przez dziewczynę słowa, odpowiedziało tracąc własną formę, zamieniając się w bezkształtną, pulsującą masę. Oplatała dłoń Ishi niczym rękawica z płynnego i żywego metalu. Z kamiennym wyrazem twarzy, dziewczyna skierowała ją ku swym oczom. To, co do niedawna było jej mieczem, przeskoczyło na jej głowę niczym wściekła, wyjęta z koszmarów i horrorów, wysysająca mózgi abominacja. Zamiast jednak skrzywdzić Nori, zanpaktou otoczył jej głowę niczym dziwaczna opaska na oczy. Z sekundy na sekundę, metal zastygał, przybierając powoli nowy, właściwy kształt. Na samym przedzie, na wysokości oczu, substancja stała się szkłopodobna, pozwalając oczom Ishi na widzenie i bycie widzianym. Na twarzy Nori znalazło się coś podobnego metalowym goglom. Gdy aktywacja Shikai się zakończyła, dziewczyna powoli wypuściła powietrze z płuc i otworzyła oczy, pozwalając by jej nowa, odmieniona percepcja pochwyciła świat. Wzrok dziewczyny stał się niemal nieskończenie razy ostrzejszy, scalając się z pozostałymi zmysłami i stając dominującym narzędziem poznania świata, penetrując niedostrzegalne dotąd głębie i aspekty rzeczywistości. Tak naprawdę, Ishi nie słyszała otaczajęcej jej zawieruchy; ona ją *widziała*. Podobnie było ze wszystkim innym; praktycznie, nabyła właśnie wszechogarniającą synestezję. Nigdy nie potrafiła się przyzwyczaić do tej nagłej zmiany, zawsze towarzył jej szok i lekkie oszołomienie; teraż nie było inaczej. Zwalczając niewielkie zawroty głowy i chęć zwymiotowania, skierowała swoją uwagę na Pustych. To, czego doznała, zaskoczyło ją.
Ich budowa była inna niż typowego Menosa. Nie potrafiła jeszcze tego nazwać, ale zamiast nicości i czarnych cielsk z których się składały, dostrzegła coś innego. Nigdy wcześniej nic takiego nie dostrzegła, było to zupełnie nowe i obce. W dodatku, ich ciała oplątane były tysiącem czegoś, co najbliżej osobie o normalnej percepcji można oddać przywołując obraz ludzkich żył i tętnic, tyle że każdej identycznej, zupełnie, zupełnie identycznej. Uderzająco takiej samej. Zamiast krwi, toczących pulsującą energię. Najbardziej złowrogie jednak było to, że “żyły” te powiększały się z każdą chwilą, jednak nie w sposób naturalny, łagodny; brutalnie i boleśnie przepełnione, na skraju pęknięcia.
Wzdłuż kręgosłupa Nori przebiegły dreszcze. Nigdy wcześniej nie miała kontaktu z czymś takim. Najgorsze jednak było pytanie-co robić? Z jednej strony, mogła próbować je zniszczyć, z drugiej, opanowało ją wrażenie, iż stwory te zamkniętę są w samobójczym cyklu samowzmacniania do momentu, w którym ich ciała nie będą w stanie pomieścić ich energii, co zakończy się gigantyczną eksplozją. Która mogła nastąpić w każdej chwili! Nagle ta “inwazja” zaczynała robić dużo wiecej celu; zupełnie naturalnym dla Shinigami było otoczenie tych Pustych...
Tylko po to, by nagle zginąć w wybuchu.
Z drugiej strony, jeśli teraz spanikuje i zażąda odwrotu, bądź sama ucieknie, a źle zinterpretowała zagrożenie...będzie to porażka, dręczącą ją do końca życia. Co powinna teraz robić? Jak postąpić? Najgorsze było to, że nikt inny na całym świecie nie mógł zrozumieć tego, co *dostrzegła*.
Tylko ona *widziała*.
GameMaster
Wysłany: Sob 19:00, 13 Lis 2010
Temat postu:
http://www.youtube.com/watch?v=GtBll0rh4nM
Odgłosy bitwy trwały w najlepsze. Słup ognia za słupem ognia, w Społeczeństwie Dusz pojawiały się kolejne leje po czerwonych pociskach. Tam, gdzie dawniej stały budynki, teraz rozciągały się dymiące zgliszcza. W miejscach, gdzie rosły drzewa, pozostawały tylko ich zwęglone, czarne szkielety. Niebo nad Seireitei stało się gęste nie tylko od przepełnionych chłodem bram wymiarów, ale również czarnych, malutkich na tle ogromnych Pustych Shinigami. Walka trwała wszędzie. W powietrzu, na ziemi, w pobliżu Gargant a nawet wewnątrz zgliszczy i gruzów. Szczęk broni mieszkał się z przeraźliwym jazgotem, krzyki bólu zagłuszały komendy i rozkazy. Społeczeństwo Dusz reagowało błyskawicznie, lecz nikt nie był przygotowany na tak zmasowany atak. W powietrze raz za razem trafiały snopy iskier, wybuchy, potężne zaklęcia i fale czystego reiatsu. Tam, gdzie upadał Menos, pojawiał się następny. Do miejsca, w którym walczył Shinigami, pędziło kilku kolejnych towarzyszy . W tle wciąż bił alarmowy dzwon, kiedy coraz większe ilości Bogów Śmierci wyprowadzały skoncentrowane kontrataki.
Nikt nie był w stanie zliczyć ilości ogromnych Menosów, które wylały się na powierzchnię Społeczeństwa Dusz. Gromadziły się w zwarte grupy, jeden obok drugiego, górując nad większością nienaruszonych budynków. Tworząc zwarte formacje, miotały czerwonymi pociskami dookoła siebie, nie ruszając się z miejsca. Zupełna zmiana taktyki, nastawiona na całkowitą defensywę. Podczas gdy pierwsze „bastiony” Pustych wciąż się jeszcze formowały, z Gargant spadała reszta czarnej mazi, która po uderzeniu z ziemią rodziła kolejne zastępy ogromnych potworów.
Nikt w Społeczności Dusz nie miał jeszcze pojęcia, że taki stan rzeczy wywołała tylko jedna istota, aby odciągnąć uwagę wszystkich Bogów Śmierci.
Nemo
Wysłany: Nie 22:23, 31 Paź 2010
Temat postu:
Ogromny, biały pazur zakotwiczył się w świecie Shinigami, razem z masywną łapą.
Z czarnej przestrzeni, nieodgadnionym miejscu po drugiej stronie przejścia, zaświeciły dwa ogromne ślepia, idealnie okrągłe i puste, jarząc się czerwoną barwą. Wkrótce ukazał się ogromny, ostry i długi jak cała aleja nos. Za nim wielka głowa, zupełnie pozbawiona jakichkolwiek emocji. Menos Grande spojrzał w dół, na baraki ósmej dywizji, idealnie pod sobą. Za jego plecami zaczął pojawiać się drugi, potem trzeci. Coraz więcej ogromnych pazurów chwytało za Gargantę, rozciągając ją. Jak gdyby nie była dosyć ogromna, rzucając cień na prawie cały teren ósmej dywizji. Pierwszy Pusty, który zaczął wychylać się przez dziurę w sklepieniu niebieskim, otworzył swoją ogromną paszczę, spoglądając na Shinigami znajdujących się na samej dole. Łatwy cel, tylu z nich zebrało się na spotkaniu poświęconym nowemu członkowi ich dywizji.
Cero. Całe niebo przybrało odcień szkarłatu.
Oczy Ishi rozwarły się równie szeroko, co pęknięcie w niebiosach. Menosy! Czyli jednak działo się coś...nie było na to czasu!
-
Podzielić się na pięcioosobowe grupki zawierające przynajmniej jednego oficera i rozproszyć się na mój sygnał!
-Machnęła rozkazująco dłonią. Rozwarta paszcza zwiastowała jedno; ostrzał z niebios! Zebrani stanowili idealny cel dla Pustego; musieli zmniejszyć potencjalne straty! Trzynastka kątem oka spojrzała na Shibę, nabrała powietrza w płuca. Ugięła kolana i odbiła się od ziemi, butnie wystrzeliwując na spotkanie szkarłatnej błyskawicy. Praktycznie oślepiona przez czerwień znajdującą się od niej na wyciągnięcie ręki, wprawiła nogę w ruch, doprowadzając do kolizji z niszczącym promieniem-coś, co przypomniało jej wcale nie tak dawny trening z kapitanem, w którym stała się ofiarą podobnego ataku. Mogła tylko liczyć na to, że jej kopnięcie jest wystarczające w tej sytuacji.
Uderzenie spowodowało, że ciało dziewczyny przeszedł dreszcz, następnie potężne szarpnięcia. Ishi Nori czuła na sobie ogromne natężenie, przygniatający ciężar, który zdawał się palić jej skórę, jej nozdrza, jej włosy, nawet płuca, rozżarzone od środka. Czuła, jak ogromna siła otoczyła ją z każdej strony, wchłaniając niczym ogromna fala, której nic nie jest w stanie zatrzymać. Cero się załamało, dokładnie w miejscu, w którym przed chwilą była Ishi, zaraz przed ogromnym skupiskiem czerwonego światła, falą destruktywnej siły Menosa Grande.
Powietrze przeszył donośny świst, następnie zaczęła drżeć ziemia, kiedy cero znajdujące się w powietrzu eksplodowało, zasłaniając niebo nad ósmą dywizją całunem dymu, tak gęstego i stężonego, że wszyscy stracili z oczu Gargantę. Shinigami, spoglądając na wydarzenia nad swoimi głowami, stali w bezruchu, z otartymi ustami wpatrując się w efekty ogromnej eksplozji. Dopiero po chwili zaczęli się przegrupowywać, przekrzykując siebie nawzajem. W ich oczach było widać pełną determinację. Chociaż nie byli zorganizowani, większość z nich miała braki w specjalistycznym treningu i nie byli przygotowani na tego typu sytuację, ze skoncentrowanym wzrokiem skupili się na wydarzeniach trwających się nad nimi. W jednej chwili pojawił się las srebrzystych smug, kiedy każde Zanpaktou zostało wyciągnięte z pochwy.
Nori kaszlała. Nie krwią, nie spalonymi wnętrznościami; kaszlała z powodu wszechogarniającego ją dymu, powstałego w wyniku eksplozji. Jej stan...jej stan wydawał się być, mimo początkowego wrażenia niemal pewnej aninhilacji, które wypełniło ją w momencie zetknięcia z energią potwora, całkiem dobry. Rzeczywiście, dezintegracja nastąpiła, prawda. Tyle że jej buta, a nie skromnej, okularniczej osoby. Poparzenie stopy, uszkodzenie uniformu; definitywnie, mogło być gorzej! Ishi jednak niepokoił jeden fakt-to, że jej pole widzenia było praktycznie nie istniejące! Oczywiście, podjęła słuszną decyzje; nie mogła zdetonować cero na poziomie gruntu. Jednak tutaj, w powietrzu, była unieruchomiona! Gdzieś nad nią nachylał się gigantyczny menos, a kto wie; być może szykował nawet kolejne cero, na które nie będzie w stanie się przygotować. Wizja ta wywoływała w trzynastce nieprzyjemne uczucie witalnego braku informacji. Mogła tylko liczyć, że reszta oddziału wykorzystała dany im czas na przegrupowanie! Lada moment Społeczeństwo powinno wykorzystać jedno ze swoich licznych zaklęć komunikacyjnych, by wydać rozkazy. Do tego czasu, jedyne co mogli robić, to przegrupować się.
-
Rozproszyć się i odnaleźć kapitana! Nie dajcie im dogodnego celu!
Jej krzyk miał na celu nie tylko wydanie rozkazów, ale również podbicie morale. W końcu, co mniej optymistyczni mogli pomyśleć, iż bohatersko zginęła blokując falę destrukcji. Nori skupiła się i impulsowo zwiększyła poziom reiatsu, licząc iż chociaż odrobinę rozwieje to chmurę kurzu oraz wątpliwości, jaka ją osnuła.
Chociaż dym po Cero, które rozproszyło się na tysiące małych fragmentów, które w jednym momencie eksplodowały, wciąż był gęsty i ograniczał widoczność z każdej strony, zaczął się przerzedzać. Do uszu Shinigami lewitującej w samym środku ogromnej, duszącej chmury, doszły pierwsze alarmowe bicia dzwonów i dźwięki rozszerzające się na całe Seireitei. Ishi Nori nie widziała jeszcze dziesiątek Gargant, które zaczęły się pojawiać nad całym Społeczeństwem Dusz. Nie widziała również, kiedy fragmenty nieba, raz za razem okrywały się krwistą czerwienią, powodując serię wybuchów oraz pierwsze tumany ognia i dymu, który unosił się ze spalonych i zwęglonych chat i budynków. Niebo nad Społeczeństwem Duszy zostało pokryte czarnymi dziurami, z których raz za razem wylatywały snopy czerwonego, oślepiającego światła. Część z nich uderzała o zaklęcia, została odpierana bądź odbijana w stronę Gargant. Część. Reszta błyskawicznie zamieniała miejsce zetknięcia w duży krater, niszcząc wszystko w swoim zasięgu.
Oczywiście młoda Shinigami wciąż nie była tego świadoma. Poczuła nagle zawirowania powietrza nad jej głową, kilkanaście metrów ponad jej położeniem. Ogromne, białe łapsko pędziło w jej kierunku, rozwiewając tabuny dymu. Wielkie i ostre pazury pędziły w jej kierunku, opadając z wysoka. Dziewczyna przęłknęła głośno ślinę. Z dwóch powodów. Spodziewała się nadchodzącej, wielkiej dłoni, oraz nie spodziewała się tego, iż...będzie stała w powietrzu? Naturalny odruch, którego wyuczony jest każdy shinigami odbywający misje w świecie żywych, zadziałał i tutaj; mimo, iż podniebny spacer powinien być w Społeczeństwie Dusz niemożliwy. Dlaczego? Czyżby ktoś zagłuszył ich działanie? Być może była to nowa procedura obronna, albo...rękojeść zana zatańćzyła jej w dłoni; później będzie się nad tym zastanawiała! Nie była mistrzynią uników, z drugiej strony, Menosy nigdy nie uznawało się za speców w finezyjnych, skomplikowanych atakach. Skumulowała energię duchową pod stopami, po czym wykorzystała ją jako wyrzutnie nadającą jej dodatkowego rozpędu. Chciała po prostu znaleźć się poza drogą którą miała przebyć łapa długonosej bestii. Przy odrobinie szczęścia, przy okazji zniknie chmura, rzucając nieco światła na dostępne jej możliwości.
Ogromna kończyna przemknęła w bezpiecznej odległości obok Ishi, nie wyrządzając jej żadnej krzywdy. Razem z białą, najeżoną ostrymi szponami łapą w dół spadało również ramię Menosa oraz całe jego ogromne cielsko. Było monstrualnych rozmiarów, nawet jak na tego typu Pustego. Dopiero teraz, kiedy jej przeciwnik zupełnie rozwiał chmurę dymu, w której się znajdowała, Ishi Nori mogła zobaczyć, co dzieje się nad całym Społeczeństwem Dusz. Dziesiątki Gargant, które znajdowały się na niebie, odsłaniały mrowie Menosów, które naprzemiennie oddawało czerwone salwy. Wszędzie, gdzie by nie spojrzała, pojawiały się smugi czarnego dymu i pierwsze jęzory ognia. Ziemia w wielu miejscach usiana byłą dużymi lejami, w których znajdowały się szczątki budynków, dymiące gruzy, kawałki ścian, dachów i podłogi. Jej dywizja zaczęła zajmować taktyczne pozycje, podzielona na grupy, niektóre liczące po trzech, niektóre po siedmiu, ośmiu i dziewięciu Shinigami. Bogowie Śmierci z jej dywizji przegrupowali się w bezpiecznej odległości od siebie nawzajem, zajmując miejsca na dachach, murach i konarach drzew, miejsce nad Gargantą zostawiając zupełnie puste.
Dopiero teraz Ishi Nori zobaczyła, co dokładnie dzieje się nad jej głową, w otworze łączącym Społeczeństwo Dusz z kłębowiskiem Pustych. Menos przy Menosie, gęsto ściśnięci jeden przy drugim, zdawali się zlewać w jedno. Z Garganty zaczęła ściekać gęsta, czarna maź, stanowiąca budulec dla ogromnych najeźdźców. Powoli spływała po ścianie Garganty, ciągnąc za sobą zbiorowisko potworów, jak gdyby połączonych ze sobą, z wystającymi, białymi głowami w niektórych miejscach ogromnej brei. Idealnie czarna maź zaczęła kapać w dół, w kierunku Społeczeństwa Dusz, podczas gdy ziemia pod młodą Shinigami trzęsła się od uderzenia pierwszego Pustego, który spadł po nieudanym ataku na Ishi Nori. Powoli, flegmatycznie, ogromne monstrum wstawało na środku pustego placu, ogarniając czerwonymi ślepiami przeciwników i miejsce, w którym stacjonowała ósma dywizja.
-
Rozproszcie jego uwagę ostrzałem z Kidou! Wymieniajcie się pozycjami!
Pewny siebie, chłodny i ostry niczym stal krzyk wydarł się z gardła trzynastki. Menos był odsłonięty! Musieli wykorzystać dostępną okazję, by się go pozbyć. Co się tutaj odbywało? Inwazja? Nori spojrzała niespokojnie na krawędź swego miecza. Miała chwile wytchnienia na wyzwolenie swojego Shikai, jednak...czy nie było jeszcze za wcześnie? Może się okazać, że gdy będzie jej najbardziej potrzebne, efekty uboczne zmniejszą jej efektywność. Zacisęła wolną dłoń w pięść, zdeterminowana i pewna siebie, po czym wystrzeliła w stronę menosowego łba, prowadząc podniebną szarżę, mającą na celu zderzeniu jej pięści ze skronią potwora, wykorzystując wszystkie dobrodziejstwa takiej przestrzeni na rozpęd.
Kiedy młoda Shinigami pędziła w stronę kłębiącego się w samym sobie Menosa, wyglądała jak pocisk wystrzelony z armaty, zostawiając za sobą lekki obłok własnego „wystrzału”. Spadała w kierunku potwora z zawrotną szybkością, podczas gdy powietrze przeszyły pierwsze Kidou, te najprostsze i możliwe do wykonania bez inkantacji. Strumienie ognia, lodu i gałęzie błyskawic uderzyły w monstrum, lecz nie wyrządziły mu większej szkody. W miejscach, gdzie uderzyły zaklęcia, czarna struktura potwora eksplodowała, spowalniając jego ruchy. Otumaniony Menos przybrał niemal taką samą postać, jak zaraz po upadku na plac ósmej dywizji, czyli wielkiej, ogromnej, monstrualnej plamy pokrywającej cały wolny teren pomiędzy budynkami, z lekko wystającą głową i białą maską.
Podczas, gdy Ishi Nori pędziła w jego stronę, zdawał się być zupełnie nieświadomy jej obecności, jej nadchodzącego ataku, jej wyciągniętej pięści. Nagle olbrzymia głowa Menosa obróciła się o 180 stopni, co wydawało się zupełnie nienaturalne i niemal niemożliwe do wykonania, zwłaszcza z taką szybkością. Kiedy Ishi Nori dzieliło od głowy Pustego już tylko kilkanaście metrów, przed Shinigami pojawiła się otwarta paszcza, w której powstawała w czerwona kula, z charakterystycznym dźwiękiem wsysanego powietrza.
Kilka metrów przed nią, przed jej pięścią wyciągniętą w stronę Cero, które miało uderzyć w nią z pełną siłą, eksplodowała głowa Menosa. Zaraz pod jego białą maską, z Zanpaktou o kształcie katany, wciąż wbitym w dolną szczękę Pustego, znajdował się masywny Shinigami w lekko zmienionym, zmodernizowanym stroju. Jego kimono odsłaniało lewą część torsu, pokazując fragment ogromnej, muskularnej klatki piersiowej i pokaźnych rozmiarów bicepsy. Potężny mężczyzna z dwoma długimi, dziwacznymi warkoczami na głowie, uśmiechnął się w stronę Ishi Nori, wbijając ostrze jeszcze głębiej. Głowa Menosa została siłą zadarta do góry, lecz jego ślepia spoglądały z przerażającą chłodnością na Tatsufusa Enjōji, który wciąż szczerzył się w stronę młodej Shinigami.
-Menosy potrafią być zdradliwe, malutka! Lepiej zostaw takie walki prawdziwemu mężczyźnie!
Masywny osiłek, trzeci oficer w dywizji, sprawiał wrażenie, jak gdyby w ogóle nie przejmował się skupionym na sobie wzrokiem Menosa. Co dziwne, Pusty zachowywał się tak, jak gdyby nie zauważył i nie czuł obrażeń swojej głowy, z pęknięciami i przebitą szczęką na czele.
-
Hmpf.
Nori nie miała ochoty wdawać się w pyskówki z Tatsufusą. Ona wiedziała swoje, on swoje. Dużo bardziej zaintrygowało ją to, że Menos zdawał się...hmm...
-
Wygląda na to, że ktoś lub coś koordynuje...kontroluje tych Pustych. Ignorowanie obrażeń, taktyka wykraczająca poza prymitywne instynkty...pasuje. Wykończ go, jeśli łaska.
Niech będzie miał trochę satysfakcji i możliwości zaimponowania szeregowcom. Kłótnie i rywalizacja między oficerami były ostatnią rzeczą, której potrzebowało teraz ich morale.
W całej tej sytuacji kryło się więcej, niż da się odkryć na pierwszy rzut oka. Nori westchnęła, po czym rozejrzała się, sprawdzając czy jakieś zabłąkane cero przypadkiem nie ma zamiaru w nią uderzyć.
-
Są jakieś rozkazy od Kapitana?
Z niepokojem spojrzała na dziwną mase, którą tworzyły pozostałe menosy. Co to miało być? Cała ta sytuacja była wysoce abnormalna. Zmrużyła oczy.
-Jak można kontrolować Pustych?!
– Silnie zbudowany trzeci oficer spojrzał na nią, jak na jakąś wariatkę, wciąż trzymając swoje Zanpaktou, które po rękojeść było wbite w głowę Menosa. Kiedy monstrum zaczęło się nagle ruszać, Tatsufusa Enjōji chwycił swoją broń oburącz, po czym napiął swoje mięśnie, wydając przy tym bojowy okrzyk. Skupił swoją uwagę na ogromnym Pustym, siłą swoich dużych rąk tnąc w poprzek, zostawiając za sobą duże, odpadające kawałki białej maski. Oficer trzeciego oddziału ciął dalej, rozbijając swoją siłą kolejne zęby Menosa, aż doszedł do miejsca, gdzie każdy człowiek i Shinigami miał kąciki warg. Po raz kolejny wydał z siebie okrzyk, po czym dokończył swojego dzieła, pozbawiając przeciwnika połowy łba, który najpierw odchylił się do tyłu, następnie zsunął po ledwie sformowanej szyi, wpadając do bajora czarnej materii. Zakończywszy istnienie Menosa, ponownie odwrócił się w stronę Ishi Nori, kiedy za jego plecami potwór zaczął rozpływać się w nicość.
-Kapitan, zgodnie z zasadami, ma za zadani bronić w takich wypadkach Rady. Czuję jego reiatsu, pewnie walczy ramię w ramię z piękną kapitan Soifon w obronie czterdziestu-sześciu!
– mówiąc to, zacisnął dłoń w pięść. Podniósł oczy do góry, z dziwną miną marzyciela i przegranego człowieka, wspominając o kapitan drugiego oddziału [/i].
-Tatsufusa, przestań śnić.
– na dachu najbliższego budynku stała postać w czarnym stroju Shinigami, poprawiając okulary na swoim nosie. Nanao Ise była skupiona nie na dwójce Shinigami, lecz na brei, która wypadła z Garganty, spadając do pobliskich ogrodów, z dala od budynków ósmej dywizji. Wyglądała tak, jak zwykle, lecz każdemu z zebranych w bojowe formacje Shinigami od razu rzuciło się w oczy, że Ise nie ma przy sobie swojego dziennika.
-Kapitana faktycznie nie ma. Sami musimy zająć się obroną
– Mówiła, kiedy pomiędzy wierzchołkami drzew rosnących w ogrodzie zaczęły wystawać pierwsze głowy Menosów. Pierwsza, druga, piąta… Ogród zamienił się w prawdziwą wylęgarnie, podczas gdy Garganta świeciła czarą, nieskazitelną pustką.
Ishi w milczeniu podreptała w stronę Nanao. Mimo, iż śmierć Menosa przebiegała prawidłowo i bez odstępów od normalności, cała ta sytuacja była definitywnie dziwna. Czy przypadkiem nie był to sen? Albo iluzja? Przyglądając się uważnie wyrastającym kolejnym menosom, Nori próbowała poustawiać sobie to wszystko w głowie. Przymknęła oczy, rozluźniając się nieco dzięki obecności Ise...jeśli to była ona!
-
W takim razie Ty tu dowodzisz, Nanao. Jakie rozkazy?...poza tym, pytanie, dlaczego możliwe jest latanie? Jest to przecież w obrębie dworu dusz sytuacja abnormalna. Wiesz coś o tym, vice Nanao?
Zupełnie jakby scenę tą składał ktoś z niekompletną wiedzą! Brak dziennika, brak ograniczenia w niebostąpaniu, sprytne menosy, podejrzane, wszystko podejrzane!
Nanao spojrzała na swoją podwładną, z mieszaniną niezadowolenia i wyższości.
-Dziękuję, że mi przypomniałaś, kto tutaj rządzi. Już myślałam nad rozpoczęciem głosowania, kto powinien wydawać rozkazy.
– odparła chłodno, po czym rozejrzała się dookoła, sprawdzając pobieżnie stan liczebny ósmej dywizji. Znajdowała się na dachu budynku, dokładnie przed środkiem placu, na którym jeszcze niedawno znajdowało się cielsko wytrzymałego i zdumiewająco szybkiego Menosa. Wice-kapitan po raz kolejny poprawiła okulary, po czym podniosła głos, mówiąc do wszystkich znajdujących się w pobliżu.
-Działamy w dwóch grupach, jedna po mojej lewej, druga po prawej stronie! Mamy do czynienia z prawdziwą inwazją na Społeczeństwo Dusz! Jako dywizje obronne, naszym najważniejszym obowiązkiem jest powstrzymanie najeźdźców, niezależnie od kosztów!
Nanao po raz kolejny spojrzała na wszystkich zgromadzonych, którzy zajęli uprzednio pozycje obronne. Przełknęła ślinę, po czym skupiła się na dużej grupie ogromnych Pustych, która była w znacznej odległości przed nimi. Jej wzrok był chłodny i opanowany, głos miała natomiast władczy i wyraźny, samą jego barwą zniechęcając do jakiejkolwiek polemiki.
-Będziemy działać w powietrzu. Jeżeli mają do nas strzelać, jak do kaczek, niech przynajmniej nie celują w zabudowania. Macie działać z rozumem, wszyscy, bez wyjątku. Nie ma miejsca na brawurę, na popisy i lekkomyślne decyzje. Atakujemy z dwóch stron, przyjmując na siebie uwagę i ogień przeciwnika. Odpłacamy im tym samym, po czym przechodzimy do bezpośredniego starcia. Skupiamy się na ich głowach, nie marnujemy czasu i wysiłku na inne ataki. Mamy być szybcy i skuteczni. Skoncentrujcie się na ich cero, bo tylko to może nas zaskoczyć. Mamy przewagę liczebną, przewagę siły i umiejętności. Czas to wykorzystać…
– powiedziała, wskazując skupisku kilkunastu Menosów, w odległości jakichś 500 metrów przed nimi, mierząc w ich stronę palcem.
- Do ataku, póki te plugastwa nie narobiły jeszcze większych szkód.
Sama, jako pierwsza, poderwała się do przodu, lecąc dokładnie pomiędzy grupami, które miały się znajdować po jej lewej i prawej stronie.
Nori zmarszczyła czoło. Dlaczego jej pytanie o lot zostało zupełnie zignorowane? Wszyscy powinni być zdziwieni tą kwestią, nie tylko ona! Co się tutaj działo? Jej wargi zadrżały, ledwo powstrzymała się przed wyzwoleniem swojego miecza. Nie, nie było chyba jeszcze takiej ]
potrzeby. Inwazja na Społeczeństwo!...nie miała szczególnych szans na powodzenie. Skoro tak, to jaki był cel tego wszystkiego? Odwrócenie uwagi? Być może wewnątrz Gotei znajdował się ktoś, kto teraz właśnie wykrada jakieś sekrety, wykorzystując powszechny chaos. Poczula nagłe ukłucie chęci wymknięcia się i zbadania...zbadania...kostnicy? Siedziby 12tki? Zawahała się. Nie była pewna, gdzie mogłaby się udać. A jeśli jej podejrzenia byłyby niesłuszne, za dezercje czekałaby ją ogromna kara! Dlaczego inwazja odbywała się akurat dzisiaj...przeklęty areszt domowy, była odcięta od informacji! Zero pewności odnośnie tego, co działo się w Gotei. Niech to...miała nadzieje, że pędząca do przodu oficer raczy jej jeszcze odpowiedzieć.
-
Vice Nanao! Czy dzisiaj nie odbywa się coś ważnego? Otwarcie jakiegoś miejsca, transfer danych czy sprzętu?
Ayame
Wysłany: Sob 17:20, 30 Paź 2010
Temat postu:
Ayame poczuła na twarzy świeże powietrze, coś zupełnie innego, niż stęchlizna i zapach tynku, który znajdował się w całym więzieniu, w każdej celi i na każdym korytarzu, nie licząc najwyższych kondygnacji kompleksu.
-Więc, Ayame… Myślisz, że powinniśmy porozmawiać z kapitan Soifon? Jeżeli nie masz na to ochoty, sam mogę to załatwić. Społeczeństwo jest teraz w ogromnym rozgardiaszu.
Ukitake skupił swoje spojrzenie na chmurach nad ich głowami, marszcząc brwi. Miało się wrażenie, jak gdyby wspominał coś bardzo niemiłego.
-Razem z kapitanem Kyōraku zapobiegaliśmy wielu próbom postawienia naszego świata do góry nogami. Rebelie, bunty, nawet odrażające eksperymenty na najwyższych szczeblach Społeczeństwa Dusz. Teraz jest inaczej.
Białowłosy mężczyzna westchnął, wciąż przywołując dawne, nieznajome dla większości Shinigami dzieje.
-Zupełnie inaczej. To wszystko wygląda jak choroba, która trawi nas od środka. Nie wiemy co się dzieje. Generał Yamamoto zastanawia się nad wprowadzeniem najwyższego stanu wyjątkowego, z wszystkimi tego następstwami.
Ukitake zmusił się do lekkiego uśmiechu, spoglądając w ziemię przed jego nogami, masując sobie gardło, z ochrypłymi strunami głosowymi.
-Dokładnie, jak choroba. Co najgorsze, wciąż nie mamy na nią lekarstwa. Wszyscy są niespokojni. Zaginięcia, morderstwa, szpiegostwo, dziwne odczyty wokół serca Społeczności Dusz. Przestaliśmy być pewni siebie. Przestaliśmy czuć się bezpiecznie.
W tym momencie skierował spojrzenie na swoją porucznik, lecz nie było w nim ani krzty ciepła, radości czy zadowolenia. Żal. Żal i troska tliły się w jego oczach, nic więcej.
-Ayame. Jeżeli nie będziemy w stanie szybko zapobiec temu chaosowi, może to przynieść katastrofalne skutki. Cała dywizja polega na tobie, na mnie, każdym z nas. Musimy być czujni, dźwigając na swoje barki bezpieczeństwo całego oddziału. Dasz sobie z tym radę?
Dziewczyna stała spokojnie, w milczeniu wysłuchując tego, co miał jej do powiedzenia przełożony. Trudno jej było uwierzyć, że kapitan nadal chce jej zaufać. Nie mniej poczuła w sobie siłę, jakiej nie czuła dawno. Tu nie chodzi już tylko o jej sprawy prywatne, ale i o coś więcej. Wcześniejsza desperacja wydawała jej się głupia i zbędna. Tu nie czas na mazanie się a już tym bardziej na okazywanie słabości. A już tym bardziej komuś, komu się tak ufa. Da radę. Postara się pomóc całą sobą.
-
Rozumiem, kapitanie... Choć przyznam się szczerze, że nie wiem za bardzo co mam robić... Dam z siebie wszystko. I stawię czoła kapitan Soifon. Jeżeli ma to w czymś pomóc.
- opóściła głowę i wymamrotała ponownie przeprosiny za wcześniejszy incydent.
Kapitan trzynastej dywizji uśmiechnął się serdecznie do swojej podopiecznej. Spojrzał na przechodzących obok nich Shinigami, którzy na widok Ukitake kłaniali się z dziwną mieszaniną szacunku, ale i strachu w oczach.
-Gdybyśmy wiedzieli, co mamy robić, ta makabryczna sytuacja zakończyłaby się już dawno temu. Nikt z nas nie wie, z czym mamy do czynienia. Właśnie dlatego jesteśmy my, właśnie dlatego musimy być silni, musimy trzymać się razem. Popatrz na tych Shinigami. Boją się. Martwią się o własny los, o swoich towarzyszy, o siebie nawzajem. Wierzę, że kiedy nadejdzie właściwy czas, będziesz wiedziała, co musisz zrobić. Bez rozkazów. Bez dyscypliny i gotowego planu działania. Weźmiesz sprawy w swoje ręce, a ja ufam, że zrobisz to najlepiej, jak potrafisz. Właśnie po to jesteśmy. Musimy chronić to, na czym nam najbardziej zależy. Nic innego nie jest równie ważne.
Ukitake po raz kolejny się uśmiechnął, z optymizmem spoglądając na twarze otaczających ich Bogów Śmierci. Chociaż większość z nich wciąż spoglądała nerwowo na mężczyznę w białym hiori, część odwzajemniła uśmiech. Właśnie ci stali się nagle jak gdyby wyżsi, bardziej pewni siebie. Bardziej, jak Shinigami.
Ayame mimowolnie się uśmiechnęła na te słowa. Kapitan jak zawsze miał rację... Wzięła głęboki oddech i wpatrywała się w niebo, kiedy uśmiech poszerzył się.
-
Dziękuję za zaufanie. To dla mnie dużo znaczy. Postaram się pana nie zawieść i dać z siebie wszystko. Społeczeństwo może być spokojne, mając ludzi takich jak pan czy kapitan Kyouraku.
- spauzowała na chwilę i spojrzała na przełożonego wzrokiem bez cienia zwątpienia. Przechylając głowę lekko w bok zapytała:-
Czy są jakieś ślady? Coś o czym wiemy więcej niż poprzednio?
Ukitake odgarnął pukiel swoich białych włosów, po czym skrzyżował ręce na torsie, przez chwilę dumając nad odpowiedzią.
- Jest wiele nowych faktów. Część z nich nie może wyjść poza wąski krąg, któremu te informacje się przydadzą. Reszta nie powinna o nich wiedzieć, z myślą o prawidłowym funkcjonowaniu Społeczeństwa Dusz. Wszystko, co mogę wam powiedzieć, przekażę dzisiejszego wieczora. Zwołamy zebranie całej dywizji, co powinniśmy zrobić już jakiś czas temu. Wtedy dowiecie się wszystkiego, co mogę ujawnić.
Kapitan po raz kolejny skoncentrował się na swojej towarzyszce, mrużąc lekko powieki. Gołym okiem było widać, jak ważne jest dla niego następne zdanie, jak niepokojące i niemiłe jest pytanie o tego typu rzeczy.
-Ayame… Czytałem raporty, lecz nikt nie wytłumaczy mi tego lepiej niż ty sama. Dlaczego doszło do incydentu pomiędzy kapitanem Soifon, a tobą? Ponadto… mój sobowtór. Jaki on był? To dla mnie bardzo ważne. Wciąż nie możemy odkryć, jak udało mu się oszukać wszystkich trzech kapitanów, z Sousuke na czele. Znam kapitana Aizena od bardzo dawna i wiem o jego wyjątkowej inteligencji i intuicji. Jak mogło ujść to ich uwadze? Do teraz się nad tym zastanawiamy. Co najgorsze, nie zwiastuje to niczego dobrego…
Mogła się spodziewać tego pytania. I nawet nad tym myślała dość długo, ale fakt... Kilka rzeczy się nie zgadzało. Zaczerpnęła powietrza i zaczęła wyjaśniać powoli, żeby nic nie pominąć.
-
Do incydentu doszło z mojej winy. Chciałam pomóc w poszukiwaniach i podzielić się tym co udało mi się tamtej nocy odkryć. Nie jest to może wiele, ale zawsze jakiś ślad dla kogoś, kto wie więcej ode mnie, Kapitan Soifon kazała mi odejść od bramy i wracać do dywizji. Za bardzo się jednak uparłam, żeby zostać i jej o tym powiedzieć... ostatecznie nie mogąc powiedzieć czegokolwiek.
- trochę może łagodnie powiedziane, ale pokrywające się z prawdą.-
A co do pana sobowtóra to... Jak na pana patrzę to z wyglądu fizycznego to był pan. Ale, jak teraz pomyślę, było coś innego w zachowaniu... I w sposobie jaki na patrzył na...
- zaczerwieniła się, kiedy w głowie pojawiło jej się dotąd nieznane spojrzenie na jej dekolt-
W każdym razie nie wiem, jak pan wygląda, kiedy ma pan zły dzień, ale to mogło być coś w tym stylu.
Kapitan trzynastej dywizji zastanowił się nad sensem wypowiadanych słów. Przygryzł dolną wargę, po czym otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz błyskawicznie zgięło go w pół. Trzymając się jedną ręką za klatkę piersiową, drugą przykrywając usta, zaczął kaszleć i charczeć, z widocznymi oznakami bólu. Machnął ręką na Ayame, nie pozwalając jej podejść do siebie. Po kilku sekundach torsje ustały, natomiast białowłosy mężczyzna wyprostował się, wycierając kąciki ust zewnętrzną stroną dłoni.
-Ostatnimi czasy nie czuję się zbyt dobrze, nawet jak na moją chorobę.
-Powiedział, jak gdyby tłumacząc się z zaistniałej sytuacji. Jego twarz nie wyrażała nic więcej, jak lekką irytację, dobrze skrywaną pod sympatycznym uśmiechem. Tylko niewielu zauważyłoby to u kapitana Ukitake. Ayame była jedną z takich osób.
-Najgorsze jest to, że dopadło mnie to akurat w takim czasie. Chociaż Kyōraku stara się chodzić za mną jak cień, każdy z nas ma własne sprawy na głowie. Widzisz Ayame… właśnie dlatego nasza dywizja musi się trzymać razem.
Klepiąc się po klatce piersiowej, Ukitake wrócił do wcześniejszego tematu. Widać było, że sprawa sobowtóra byłą dla niego naprawdę ważna.
-Rozumiem, że chociaż zachowywałem się niestandardowo, byłaś skłonna uwierzyć, że to wciąż ja? Niezależnie, jak moje poczynienia odchodziły od tego, do czego przyzwyczaiłaś się przez cały ten czas? Ayame, wiem, że to dla ciebie niezbyt przyjemny temat, lecz proszę, muszę znać więcej szczegółów. Przydadzą się kapitanowi Sousuke, który zajmuje się aktualnie sprawą sobowtóra. Jeżeli nie czujesz się na siłach, aby powiedzieć mi to teraz, rozumiem cię. Pamiętaj tylko, jak ważne będą każde twoje spostrzeżenia dla wszystkich, którzy starają się nam pomóc.
-
Hmm...
- zamknęła oczy dziewczyna jeszcze raz przechodząc sobie w głowie przez wszystko, co się wtedy stało.-
Barwa głosu była inna. Jakby pozbawiony emocji ton... Jakaś nuta, ale kapitan Ichimaru omal mnie nie zabił, więc byłam zbyt roztrzęsiona, żeby cokolwiek z tego wywnioskować. I pytał o Soyera... jakby bardzo zależało mu na znalezieniu go.
- wytłumaczyła spokojnie.-
Mam nadzieję, że to w czymś pomoże... Ale z drugiej strony nie wiem czy ktoś poza mną potrafi usłyszeć różnicę w czyimś głosie.
Oczy białowłosego mężczyzny gwałtownie się otworzyły. Był w prawdziwym szoku, jego źrenice zaczęły drgać. Przez chwilę stał w milczeniu, z lekko otwartymi ustami. Dopiero po kilku chwilach powtórzył to, co powiedziała mu jego podkomenda. Jego głos zdradzał, że sam nie jest pewien, czy dobrze usłyszał.
-Ichi… Ichimaru omal cię nie zabił?!
Ukitake skoncentrował swoje spojrzenie na Ayame, skupiając się na jej oczach, potem świdrując wzrokiem całe jej ciało, jak gdyby szukając jakichś ran, zadrapań czy siniaków, o których nie mogło być mowy. Zdecydowanym, stanowczym, ale również przyjacielskim tonem powiedział:
–Ayame… Żaden raport, niezależnie od któregokolwiek z kapitanów, nie wspomina nic takiego. Ani Soifon, ani Aizen, ani nawet Ichimaru nie napisali nic o użyciu swojego Zanpaktou przeciwko tobie. Czy… czy jesteś zupełnie pewna tego, o czym mi mówisz? Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji.
Kapitan trzynastego oddziału zmniejszył dystans między nimi, z niesamowicie poważną miną. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Znał kapitana Sousuke, znał wszystkie procedury, czytał każdy raport zdanie po zdaniu. Z drugiej strony…. Przecież to była Ayame. Jeszcze nigdy go nie skłamała. Ale czy aby na pewno? Przez ostatnie kilka chwil białowłosy mężczyzna czuł się, jak gdyby był zupełnie gdzie indziej. Jak gdyby śnił.
Powoli skinęła głową.
-
Mówię prawdę.
- powiedziała odkrywając część swojego shihakursho, odsłaniając małą rankę w okolicach serca, której nie było. Była w szoku.-
Jak to?
- dotknęła miejsca, które pamiętała aż nazbyt dokładnie.-
Nie rozumiem... Przecież jego zanpaktou mnie zranił... Rana krwawiła... Przysięgam, że dokładnie to się stało. Ból, krew, szok, zimno miecza. Chyba, że była to iluzja...
- Mówiła macając cały czas okolicę, w której rana powinna się znajdować.Wzięła głęboki oddech.-
Nie mam dowodu, więc proszę o tym zapomnieć. To i tak nie ma znaczenia.
Ledwie co skończyła wypowiadać to poczuła dziwne zawirowania mocy. Coś nad nimi, ale daleko. Niby nic, co mogłoby zagrażać jej i innym, ale... Zdążyła tylko złapać kapitana za ramię haori i krzyknąć:”Kapitanie! Nad nami!”.
Powietrze, które jeszcze przed chwilą działało kojąco i odświeżająco, teraz jak gdyby zastygło, stało się martwe. Nad głowami kapitana Ukitake i jego porucznik, Ayame Sakano, pojawiły się ogromne zawirowania reiatsu. Poczuł to każdy, jak gdyby we wszystkich dookoła uderzyła fala lodowatej wody, spadająca na nich z dużej wysokości. Ziemia pod ich nogami zaczęła delikatnie drgać. Chmury zaczęły eksplodować na mniejsze fragmenty, aż do niemal niezauważalnych strzępów. Zewsząd dochodziły odgłosy tłuczonych naczyń i wywracających się rzeczy codziennego użytku. Shinigami dookoła byli zupełnie zdezorientowani. Spoglądali na wydarzenia rozgrywające się nad ich głowami, co chwila zerkając na siebie nawzajem. Na twarzy każdego z nich malował się strach i zdezorientowanie. Część z nich dobyła swoich Zanpkatou, reszta stała jak wryta. Trzęsienie w mgnieniu oka stawało się coraz bardziej niebezpieczne, powodując delikatne pęknięcia ścian budynków. Jak gdyby wszystko w błyskawicznym tempie zmierzało to ogromnego kataklizmu, do niszczącego momentu krytycznego. Wtem każde drganie, każde trzęsienie ustało. Strzępy chmur przestały się kotłować, nad całym Seireitei zapanowała przez ułamek sekundy idealna cisza. Nie było słychać zupełnie nic. Zabrakło przerażonych krzyków, pospiesznych poleceń, nawet śpiewu ptaków. Niebo nad głowami Bogów Śmierci eksplodowało.
Z przeraźliwym świstem, dźwiękiem przypominającym skowyt bitego psa, niebieskie sklepienie nad ich głowami zaczęło się naprzemiennie rozciągać i kurczyć. *Krrrsssssssssyt*. Na niebie powstało ogromne pęknięcie, podczas gdy większość Shinigami musiało zakryć uszy przed przeraźliwym dźwiękiem, zginając się w pół. Nad ich głowami pojawiła się ogromna, czarna plama. Jak gdyby w miejscu, gdzie było niebo, była teraz jedynie pustka i nicość.
Garganta. Dziesiątki gargant pojawiły się nad całym Seireitei.
Kejmur
Wysłany: Nie 2:01, 05 Kwi 2009
Temat postu:
Rini Yoko
Faust... słyszała wiele plotek o nim i sama świadomość, że to był Faust była co najmniej zastanawiająca. Właściwie... gdzie go przenosili ? Po co ? I czemu tak wiele ryzykowali ? Przyglądała się tej scenie ze skupieniem, ale po chwili stwierdziła, że wiele to nie da. Tłum był za duży, a brak Jidanbou zaczynał ją martwić. Co mogła w tym momencie zrobić ? Cóż... jedynie co przyszło jej do głowy to pójść do innej bramy oraz spróbować szczęścia gdzie indziej, a potem ewentualnie wróci, gdy będzie mniej osób wokoło. Zwracanie na siebie uwagi było ostatnią rzeczą jakieś w tej chwili potrzebowała. Musiała uniknąć kłopotów bez względu na cenę. Jej "przewodnik" przyglądał się wozowi, więc po cichu go opuściła i ruszyła przed siebie. Czuła się nieswojo, ale cóż w tym momencie mogła począć. W każdym razie nie miała wyboru i musiała się skontaktować z kimś, kogo chciała unikać i nie wplątywać jej drogie przyjaciółki w jej kłopoty. Ale nie miała wyboru, musiała ją odnaleźć. I miała nadzieję, że Ayame się znajduje gdzieś w środku. A jak już to niedaleko siedziby ich dywizji. Tylko teraz niepostrzeżenie się dostać do środka... i ta myśl ją niepokoiła. Ale to było zbyt ważne, by się teraz poddała. Dopadnie ich za to, co zrobili ale musi rozwiązać ten jeden problem... który utrudniał znacznie to zadanie. W tym momencie pozostało jej ruszyć w drugim kierunku. I tak po chwili zrobiła.
Południowe słońce dawało o sobie znać, kiedy Shinigami w przebraniu podróżowała uliczkami Rukongai. Było na tyle gorąco, że wszystkie dusze po prostu leżały w cieniu, powoli przewracając w palcach miły w dotyku, chłodnawy żwir i piasek. Wyglądali przy tym jak pełzające larwy. No, może poza niektórymi, gdyż co jakiś czas zdarzał się dziwak, który po prostu, niemal w otępieniu, powłóczył nogami do przodu, idąc w stronę upalnego słońca, kołysząc się z lewej do prawej strony. W tym zastygłym przez ciepło otoczeniu Rini zdawała się być nienaturalnie rześka, idąc w kierunku innej bramy. Wydawało jej się, że idzie zupełnie naturalnie, bez problemów, ale gdy poczuła coś, co się niebezpiecznie za nią pojawiło, starała się jednak nie wpaść w panikę i udała, że się potknęła. Musiała sprawdzić "możliwości" tego czegoś bez wzbudzania jakiegoś większego podejrzenia. A jakby to coś chciało jej zrobić krzywdę... to musiała niby niedbale odbić ten cios. Chociaż czuła, że nie będzie to takie łatwe, jak jej się wydaje.
I nagle poczuła, jak coś gładzi ją pomiędzy łopatkami. Było to bardzo dziwne uczucie, zwłaszcza, że chwilę potem poczuła to wyraźniej - nawet nie pomiędzy swoimi łopatkami, tylko głębiej, w środku niej samej. Sekundę potem poczuła dziwne ciepło, a następnie zimno. Lodowe zimno. Dreszcz przeszedł jej ciało, z jakiegoś dziwnego powodu palce u dłoni samoczynnie zamknęły się w pięści. Rini nagle zdała sobie sprawę, że straciła czucie w nogach.
Mężczyzna bezceremonialnie wyjął kunai z pomiędzy łopatek Shinigami. Wraz z karmazynowym ostrzem trysnęła krew, znajdując swoje ujście. Dziwił się, że tak dała się podejść. Prawdę mówiąc, był przekonany, że popełnił błąd, że pozwolił jej odkryć swoją obecność. Kiedy ona po prostu... potknęła się. Zamiast w potylice, ostrze trafiło między łopatki. Choć to teraz bez znaczenia, efekt i tak będzie ten sam.
Rini zwaliła się mimowolnie na ziemię, wznosząc uliczny pył z piaskowej ulicy. Uderzając o litą ziemię brzuchem, wciąż nie widziała, co stało się z jej plecami. Pojawił się jednak ból. Tak impulsywny i falowy, że nie potrafiła porównać tego z niczym innym. Jej oczom, znajdującym się zaraz przy samej ziemi pojawiły się czyjeś nogi, zabandażowane jakimś szarym płótnem niby ziemska mumia. Chociaż dziewczyna bardzo chciała, z jakiegoś powodu nie potrafiła podnieść głowy wyżej, jak gdyby w jej szyi zamontowano jakąś blokadę. Za to sam mężczyzna pochylił się w jej stronę, ukazując swoje oblicze. Tak jak nogi, jego cały tors był zabandażowany, tak samo jak ręce i głowa. Jedynym odsłoniętym kawałkiem jego ciała były oczy i przestrzeń pomiędzy nimi. Nawet jako Shinigami, widok jego źrenic był niespotykany. Były niesamowicie czerwone, jak gdyby wylewały się czerwienią, błyszczały się nią.
-Mam Cię...
powiedział do Rini głosem zniekształconym przez szare szmaty na jego ustach. Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Dusze wpatrywały się w niego z jakimś dziwnym spojrzeniem, dziwną mimiką. Jak gdyby chciały coś powiedzieć, lecz nie potrafiły, nie miały na to siły. Chociaż z drugiej strony, na swój sposób przypominało to również uśmiechy. Nieco groteskowe, żeby nie powiedzieć... pełne satysfakcji. Wszystkie oczy były zwrócone na Rini i dominującym nad nią asasynem.
-Kim pan jest ? Czemu mi pan to robi... to boli. Ja nic nie zrobiłam, to chyba jakaś pomyłka...
- Dodała słabym głosem, starając się wywrzeć wrażenie, że to było jakieś duże nieporozumienie. Zresztą domyślała się, że to tak wygląda, gdy jakiś facet atakuje duszę na ulicy ot tak. Przynajmniej miała nadzieję, że to tak się wszystko prezentowało.
-Jak na laboratoryjnego szczura, spodziewałem się czegoś lepszego... Twoi poprzednicy byli o wiele silniejsi.
- mówiąc to, rzucił kunai przed jednego z leżących w cieniu chudzielców. Dusza błyskawicznie podniosła przedmiot, po czym zaczęła go czyścić własnymi łachmanami. Sam czerwonooki spoglądał z dziwną ciekawością w stronę sparaliżowanej Rini. Jego brwi ściągnęły się do dołu, jak gdyby zauważył coś naprawdę interesującego. Kucnął zaraz przy jej twarzy, uważnie spoglądając w jej oczy, na jej nos, policzki... jak gdyby była jakiś okazem. Bez zbędnych ceregieli chwycił ją dłonią za szczękę, uważnie coś badając. Yoko momentalnie poczuła silny zapach siarki bijący od swojego oprawcy. Z bliska jego oczy wydawały się być jeszcze bardziej nierealne.
-Jesteś jakimś nieudanym projektem, czy co?
- rzucił w jej stronę, wstając i po raz kolejny rozglądając się dookoła. Tym razem była naprawdę zaskoczona - szczur laboratoryjny ? O co tu chodzi ? To chyba naprawdę było jakieś nieporozumienie... a myślała, że to ktoś z Soul Society, by ją odnaleźć. Dlatego nie spodziewała się, że ktoś zaatakuje, by zranić, ale złapać... A jakby ktoś z kapitanów zauważył dziwnie zwinnie poruszającą się duszyczkę, miałaby duży problem. W sumie też go ma, ale z zupełnie innego powodu. Spoglądała na niego zaskoczona, naprawdę zaskoczona.
- Ale o czym pan mówi ? Jaki projekt ? Jaki laboratorium ? Naprawdę nie wiem o co chodzi... proszę mnie puścić.
Dodała lekko załamanym głosem i nawet nie musiała kłamać czy udawać, by się czuć jak czuć. O co tutaj chodziło... naprawdę nie wiedziała. Chociaż czekała na to, co powie dalej. Bo jak się dostanie dzięki niemu do środka niepostrzeżenie, to mogłoby o dziwo pomóc. Pozostało jedynie jej to kontynuować.
-Dziewczyno...
zamaskowany mężczyzna spojrzał na nią niemal pustym wzrokiem.
-Nawet nie wiesz, co on ci zrobił? Nic nie pamiętasz?!
oprawca wciąż rozglądał się na boki, najwyraźniej z jakiegoś powodu mu się spieszyło. Jedynie z zaprzeczeniem kiwnęła głową, będąc już naprawdę zdziwioną. I jeśli ktoś podejrzewał, że kłamie, to wyglądało to zbyt naturalnie. Chociaż była zaskoczona tym, że tak nerwowo zaczyna się rozglądać. I zresztą o kim on mówił ?
- Kto ? Nikt mi nic nie robił. Po prostu sobie tutaj żyję i nie staram się nikomu nie wchodzić w drogę... Przepraszam, ale to naprawdę jakieś nieporozumienie...
Dodała na koniec i zamilkła, czekając na to, co zrobi. Przy odrobinie szczęścia może obrócić tą sytuację na swoją korzyść...
Mężczyzna od stóp do głowy pokryty bandażami i szmatami spojrzał na nią krytycznym, jak gdyby oceniającym prawdomówność dziewczyny spojrzeniem. Po chwili westchnął, sięgając po coś w kierunku swoich bioder, grzebiąc pod bandażami.
-Niezależnie, jak bardzo nieudanym bądź zmodyfikowanym jesteś doświadczeniem, muszę zakończyć pracę...
- w jego dłoni po raz kolejny zabłysło kunai, uniesione dokładnie nad nią, dokładnie nad jej głową. Musiała przyznać, że nie wygląda to ciekawie i nie spodziewała się, że to nieporozumienie może tak wyglądać. W tym momencie coś musiała zrobić, tylko dobrym pytaniem było co. Nie bardzo się mogła ruszyć, więc nie miała wyboru i starała się skupić, by chociaż się móc poruszyć. I niestety, ale musiała zrobić coś, czego naprawdę nie chciała.
- Ratuuuunku ! Na pooomoc ! Szalenieeeeec !
I tyle z jej skradania czy ukrywania się. Wiedziała, że ktoś może znajdować się niedaleko, kto jej szuka i doskonale także wiedziała, że przeciąganie liter było jej tak charakterystyczną wskazówką... ale w tym momencie nie miała już żadnego pomysłu i jakoś będzie musiała coś wykombinować, jeśli ją odnajdą i złapią. O ile wszystko się potoczy po jej myśli. A na razie szło wszystko NIE po jej myśli.
-Oni ci nie pomogą.
powiedział w jej stronę Asasyn, ściskając ostrze nad jej głową. Faktycznie, dusze stały jak osłupiałe, niczym zahipnotyzowane spoglądając na te wydarzenia, okrążając ich w kółko. Żadna z dusz nie wykonała jednak nawet najmniejszego gestu. Nic, poza błyszczącymi oczyma w zapadniętych oczodołach nie poruszało się w nich, wyglądali, jakby już od dawna byli martwi. Mężczyzna wbił ostrze w czaszkę biednej Rini aż po samą rękojeść. A raczej w ziemię zaraz obok niej, zostawiając cienki strumyk krwi na policzku dziewczyny. Odrzucony siłą wybuchu wylądował na ścianie jednego z domków, wpadając z impetem do środka. Dosłownie na ułamek sekundy przed wykonaniem ostatecznego ciosu ogromna fala rzuciła nim jak szmacianą lalką. Na całe szczęście dla Yoko. Jej oczom ukazało się ogromne pogorzelisko kilkadziesiąt metrów przed nią. Budynki w tamtym miejscu zostały po prostu zmiecione z powierzchni, tworząc pokaźny lej ruin. Nad nim natomiast pojawiła się czarna kreska, z każdą chwilą robiąc się coraz szersza i szersza. Nagle z czarnego kształtu wyłoniło się coś białego. Ogromny pazur, potem drugi. W ciemnościach dało się zauważyć jarzące się oczy Menosa. Nagle całe Społeczeństwo Dusz zatrzęsło się ponownie. Na horyzoncie pojawiło się jeszcze przynamniej kilkanaście podobnych szczelin, również aktywnych. Kilka sekund potem było ich już kilkadziesiąt. Wyglądało to jak gdyby całe Sereitei zostało pokryte czarnymi plamami. I nagle z tych plam coś zaczęło wypadać w zastraszającym tempie.
Rozległy się dzwony alarmowe.
*********
-Fuuuuu... czas na nas. Pospieszmy się.
- powiedział starszy, zielonooki mężczyzna do swojej młodej towarzyszki, w ręku trzymając jakiś dziwny panel Podniósł się z wygodnej kanapy, zaraz na przeciwko stolika z telewizorem z karteczką "Rini Yoko". Poza kineskopem wokół panowała totalna ciemność.
-Uratowałeś ją...
- odpowiedziała z dziwnym wyrzutem dziewczyna o różowych włosach
-Nazywaj to jak chcesz. Dla mnie jest zbyt cenna, żeby stracić ją w tak głupi sposób...
Ayame
Wysłany: Śro 21:47, 01 Kwi 2009
Temat postu:
Sakano Ayame
& Blowloom Soyer
Ayame powoli rozchyliła powieki. Jej ciało wydawało się być tak ciężkie, jakby ważyło przynajmniej z tonę, albo przeszedł przez nią przemarsz wojska. A ponadto głowa jej pękała, utrudniając myślenie. Nie czuła się tak podle nawet po imprezie urodzinowej Rangiku, a wtedy nie wypiła aż tak dużo. Z olbrzymim trudem usiadła i przyłożyła czoło do zimnej ściany...
?!
To obudziło ją całkowicie. Twarde posłanie, kamienne ściany, małe okienko, wpuszczające tylko niewielką część tajemniczych promieni księżyca. A więc to nie był sen... Naprawdę jest w więzieniu. Wina i poczucie odpowiedzialności na nowo zagościły w jej sercu. Czuła się beznadziejnie. Zawiodła kapitana, Rini, oddział... Ponownie położyła się i szlochała do rana, ignorując co raz przechodzących strażników. Nie powiedzieli do niej ani słowa. Zresztą... i tak by nie odpowiedziała. Będzie silna, zniesie wszystko, ale teraz ta jedna, z ostatnio wielu, chwila słabości miała być największą i zarazem ostatnią. Jest oficerem- ranga zobowiązuje.
Wraz z nastaniem nowego dnia odczuła także coś na kształt żalu do Kapitan Soifon. Czy naprawdę ta wielką różnicą było, czy powiedziałaby jej, kto umarł? Czy za to pytanie warto było wtrącić ją do więzienia? Natura kazała jej buntować się przeciwko niesprawiedliwości, jednak znajomość prawa społeczności otrzeźwiła ją trochę. Nie chciała stwarzać więcej problemów kapitanowi... Nawet teraz, po tym jak chłodno ją potraktował, nie potrafiłaby zrobić czegoś, co zasmuciłoby go bardziej. Zaśmiała się krótko, z pogardą do siebie... Ech Ayame, jaka ty jesteś słaba na jego punkcie... I tak nigdy nie spojrzy na ciebie, jak na kobietę...- pomyślała.
-Masz gości...
wyrwało ją brutalnie z zamyślenia. Przed kratami stał strażnik w stroju Shinigami, spoglądając na nią wzrokiem niewiele bardziej sympatycznym niżeli spogląda się na szczura czy Pustego.
Zlustrował ją spojrzeniem od stup do głowy, po czym wyszedł z korytarza pełnego cel. Ayame usłyszała kroki, coraz wyraźniejsze, lecz i tak o wiele lżejsze od stukotu strażników.
Sakano próbowała stanąć, lekko zachwiała się i podtrzymała ściany, dla lepszej stabilizacji. Miała nadzieję, że nie wyglądała gorzej niż się czuła... Ciekawe, kto to... Serce łomotało jej jak dzwon.
Jej oczom ukazała się znajoma twarz. Bardzo młody, ale jednak już mężczyzna stanął naprzeciwko niej, jak gdyby wcale nie było dzielących ich krat.
-Oficer Ayame...
Powiedział bardziej do siebie, niż do niej wpatrując się w jej twarz. Nie wiedział, co miał powiedzieć. To, że ta kobieta wylądowała w celi było jedną, wielką pomyłką. Ale pomyłką było również igranie z jednym z kapitanów. Zwłaszcza, jeżeli tą osobą jest Soifon. Soyer skłonił się w pół, po czym niepewnie rozejrzał po korytarzu, w poszukiwaniu strażników. Byli sami. Bardzo dobrze, mogli pozwolić sobie na chwilę prywatności. Byłby jednak oczywiście głupcem, gdyby nie podejrzewał, że ściany tutaj mają uszy. Niemniej, w tym wypadku nie to było ważne. Podszedł nieco bliżej, przełykając ślinę. Czuł, że lekko trzęsą mu się ręce. Stres?
Nawet, chociaż bardzo chciała, nie potrafiła się uśmiechnąć.
-
Soyer Blowloom...
- powiedziała ochrypłym głosem, jakby nie należącym do niej. Musiał pewnie się jej nadwrężyć od całonocnego płaczu.-
Co cię tu sprowadza?
-Pani oficer... jak się pani czuje?!
Blowloom nie słyszał jeszcze takiej Ayame. Po raz kolejny przełknął głośno ślinę, czując przy tym silne bicie w klatce piersiowej. Nie było dobrze. Czyżby była zła... na niego?!
-Pani oficer... jest pani na mnie zła?
z zakłopotaniem podrapał się po karku, spoglądając na stopy swojej przełożonej.
Dziewczyna usiadła.
-
Nie, nie jestem...
- sama nie wiedziała, czy to prawda czy fałsz.-
A czuję się, szczerze mówiąc, beznadziejnie... Nie wiem, jak spojrzę na Kapitana... Jestem do niczego.
- odchyliła się do tyłu, plecami opierając się o ścianę. Oczami wodziła po suficie.-
Co ci powiedziano?
-Nic.
- to była szczera prawda. O obecności Ayame w wiezieniu nie wiedział nikt. No, może nikt poza ich kapitanem i kapitanem Soifon. Sam też od razu nie wiedział, co się z oficer działo.
-Tak, jak gdyby nie było tematu. Gdybym nie widział na własne oczy, co pani zrobiła kapitan Soifon, nawet w coś takiego bym nie uwierzył.
Kiwnęła głową. Ciekawe, czy widział tylko to... Ale nie miała ochoty pytać. Poruszanie tego tematu rozkleiłoby ją na dobre.
-
Kto zginął? Wiadomo coś o Rini?
- zapytała beznamiętnie.
-I tak. I nie. Samej Rini nie mają, ale podobno kwestią godzin jest odnalezienie jej. Wiadomo, że żyje, co jest najważniejszą częścią informacji. Żyje, i z jakiegos powodu chyba unika kontaktu. Ślady wskazywały na jej obecność w slumsach jakieś siedem godzin temu, nie tak długo po północy. Jeżeli przez ten czas Shinigami nie powrócił do tej dywizji... to chyba znaczy, że póki co nie ma zamiaru tego robić. -
To faktycznie było zastanawiające. Chociaż Rini Yoko była ofiarą, wszyscy zaczęli jej szukać, jakby to ona była oprawcą.
Ponownie kiwnęła głową.
-
Kapitan Soifon wspominała, że ktoś z naszej dywizji zszedł z tego świata... Rozumiem, że nic o tej osobie nie wiadomo? Co robi teraz dwunastka?
- zwróciła głowę w kierunku rozmówcy. Głos jej się nieco ustabilizował.
Soyer spojrzał w ziemię. Nieszczęścia chodzą najwyraźniej parami.
-Tak.. to prawda, niestety. To ten Shinigami, z którym rozmawiałaś, zanim wyruszyliśmy z misją. Nie znam szczegółów, ale podobno rzucił się na resztę baraków. Poważnie okaleczył kilku, po czym, obezwładniony i unieruchomiony, po prostu... umarł. Powoli i w cierpieniu. Nie wiem, ile w tym prawdy... więcej teraz w naszej dywizji żółto-czarnej taśmy, niż Shinigami. Nasz teren został niemal rozkopany przez kapitana Myauiego i jego ludzi. Krążą same plotki, żadnych faktów...
-
Rozumiem... Dziękuję ci. Dobrze jest widzieć znajomą twarz w tym mało przyjemnym miejscu. Wiesz już, czy wogóle zamierzają mnie wypuścić?
- zapytała, a na twarzy zawitał jej lekki, prawie niewidoczny uśmiech.
-Cóż, właściwie, kapitan jest na dole i od kilkunastu minut walczy o to z biurokracją, prawem, urzędnikami i jakąś kobietą z tłustym kotem.
Mówiąc to, wskazał na schody na końcu korytarza pełnego cel, którego i tak Ayame nijak dostrzec nie mogła ze swojej "klatki".
Dziewczynie serce zabiło szybciej a twarz jej pojaśniała. Momentalnie wstała i podbiegła do barierek. Korytarz kończył się drewnianymi chodami prowadzącymi do dołu. Najwyraźniej znajdowała się na pierwszym, albo jeszcze wyższym piętrze więziennego budynku. Westchnęła ciężko. Na co niby liczyła? Pokręciła głową, trochę bezradnie, po czym odwróciła się i oparła plecami o metalowe pręty.
-
Heh... Nie powinien się tak wysilać... Przecież wie, że to mu szkodzi... Po za tym... Marnować zdrowie, dla kogoś takiego, jak ja...-
ponownie westchnęła, twarz jej pociemniała ponownie.
-Pamiętasz, jak potraktował cię tamtej nocy?
- Soyer wpatrywał się w jej szyję, kiedy tak oparła się o kraty, plecami do niego.
A więc widział... No cóż, nie pozostawało jej nic innego jak przytaknąć.
-
Pamiętam lepiej, niż ktokolwiek by przypuszczał, Soyerze.
- powiedziała spokojnie odwracając głowę w bok, aby spojrzeć na niego nieco.-
Ale za bardzo go kocham i to jest silniejsze ode mnie... Nic na to nie poradzę.
- uśmiechnęła się ciepło. Wygląda na to, że ma drugiego powiernika.
Miłość... pojęcie tak rozbieżne, ogólne i szerokie, że niemal nie do określenia.
-W takim razie pani oficer kochała zeszłej nocy nie tą osobę...
Soyer uśmiechnął się delikatnie, po czym kontynuował, krzyżując ręce na piersiach.
-To... nie był kapitan. Zeszłej nocy to nie był nasz kapitan.
Dziewczyna podskoczyła, jakby ktoś popieścił ją prądem. Czuła, że coś jest nie tak, ale... Jak mogła dać się tak nabrać?
-
S-Skąd wiesz? Jak to?
- odwróciła się i podeszła do Blowlooma, tak aby patrzeć na niego bez zbędnych przeszkód. Jej oczy przybrały rozmiar dużych monet, oddech był przyśpieszony. Patrzyła na młodego szeregowca, jakby był jej ostatnią deską ratunkową.
-Nie znam szczegółów.
- Wyprostował się, gdy poczuł na sobie spojrzenie pani oficer.
-Siedem osób... w siedem dni odnotowano siedem przypadków, kiedy ktoś podszył się pod jakiegoś Shinigami. Za każdym razem był ktoś to ktoś inny, ale nigdy nie rangi kapitana. Aż do wczoraj. Starałem się poszperać tu i tam... ale nic nie wiem, nikt nic nie wie. Dopiero, kiedy ktoś użył tożsamości naszego kapitana, sprawa nabrała impetu. Nie wiem tylko, czy to z powodu faktu, że podważono tym tak wysokie stanowisko, czy może ze względu na to, że na wczorajszym, tajnym zebraniu była niepowołana osoba... w każdym razie Społeczeństwo Dusz przypomina teraz jedno wielkie mrowisko z kijem wbitym w sam środek. Krzątanina, wzajemne podejrzenia, chaos... strach. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak zwykle, ale napięcie wisi w powietrzu. Pani oficer... tutaj dzieje się coś niedobrego. A kapitan Myauri zamiast załagadzać sprawę, tylko ją pogarsza...
Tak było w istocie. Ogromna organizacja, jaką było Społeczeństwo Dusz, zaczynała kuleć na jedną nogę. Od bólu wynikającego z wewnątrz.
W Ayame zawrzała wściekłość. Zacisnęła pięści zmarszczyła brwi i zgrzytnęła zębami. Dawno nie czuła tego w sobie. Jak ktoś śmiał?! Jak go tylko znajdzie, niech będzie pewny, że zginie wolno i w męczarniach.
-
Ach taaak... W takim razie mam nadzieję, że szybko uda mi się stąd wyjść...
- powiedziała niskim, niemal demonicznym głosem.
-
Ja również
przed nimi pojawił się mężczyzna w białym płaszczu, spoglądając współczującym wzrokiem na Sakano. Zupełnie innym, niż tamtego wieczoru.
-Nie martw się Ayame, zaraz po wykonaniu odpowiednich procedur wypuszczą cię na wolność.
. Ukitake z lekką irytacją spoglądał na pręty celi, marszcząc swoje czoło.
-Soyer opowiedział ci już chyba wszystkie istotne sprawy... Wiecie, to dziwne uczucie, gdy ktoś jest mną. Bardziej dziwi mnie jednak, że żaden z innych kapitanów nie poznał się na mojej sfałszowanej postaci.
- w tym momencie białowłosy kapitan chwycił się za podbródek, zagryzając wargę w zadumie.
-Od samego początku miało mnie nie być. Miałem z Shunsui misję do wypełnienia. Ktoś musiał wiedzieć o tym fakcie. Ktoś poza Yamamoto. W każdym razie...
- ponownie spojrzał w stronę Ayame.
-Cieszę się, że nie stało ci się nic gorszego. Gdy Soyer powiadomił mnie o całej sytuacji, chciałem tutaj znaleźć się jak najszybciej, zaraz po tym, jak wróciłem z Siedliska Larw. Niestety...
- Ukitake spojrzał z jakimś dziwnym nadąsaniem w stonę schodów, skąd przyszedł.
-...nawet kapitan musi przestrzegać godzin odwiedzin, jeżeli jest się więźniem związanym w jakiś sposób z rozporządzeniami Rady 46. Ciekawe, czy kapitana Zarakiego też by nie wpuścili... A najgorsze jest to, że żeby nas powstrzymać, zebrała się cała gromadka. Urzędnicy, strażnicy, nawet nowy vicekapitan oddziału Myauriego. Na całe szczęście jesteśmy tutaj, w końcu. Prawda, Soyer?
-...Tak. Tak tak.
- odpowiedział speszony chłopak, spoglądając na kapitana. Prawdę mówiąc, gdyby nie jego interwencja, wątpił, czy w ogóle mogliby teraz tutaj być.
-W każdym razie... Soyer, Ayame... przyjmijcie moje przeprosiny. Nie wiedziałem, że ryzyko będzie tak wielkie. Nigdy bym nie przypuszczał, że narada kapitanów mogłaby się odbyć właśnie w tamtym miejscu. Wszystko było ukrywane w tajemnicy aż do ostatniego momentu.
Ukitake westchnął, spoglądając na zmizernioną Sakano, która zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Złość, wcześniej ewidentna, została zastąpiona wdzięcznym rumieńcem na twarzy, ręce, nieśmiało splecione, poruszały się w tiku nerwowym. Ale odmiana- totalnie niebo, w porównaniu z tamtym wieczorem. Może jednak warto było tu wylądować... Szybko jednak potrząsnęła głową, zarówno, żeby odgonić tę myśl, jak i po to, aby odpowiedzieć Kapitanowi.
-
N-nie... To ja p-przepraszam... Sprawiłam Panu tyle kłopotów... Nie wiem, co powiedzieć.
- zająkała się patrząc na śnieżnobiałe haori. Chwyciła po nie jedną ręką, jakby sprawdzając, czy to nie wymysł jej psychiki. Ostatnio dużo się zdażyło- nie była już niczego pewna. Poczuła niesamowitą ulgę, kiedy pod palcami poczuła delikatny materiał. Uśmiechnęła się mimowolnie. To zdecydowanie był
jej
Kapitan.
Kejmur
Wysłany: Pon 1:13, 30 Mar 2009
Temat postu:
Rini Yoko
&
Ishi Nori
To była chwila. Pewna tajemnicza istota wisiała do góry nogami, obserwując niczego nie świadomą ofiarę. Pewien osobnik o krótkich, brązowych włosach siedział na ławce, jedząc spokojnie kanapkę. Powoli nadchodził wieczór, a słońce zaczęło schodzić zza horyzont. Gdy pałaszował sandwicha i chciał się zabrać za drugą, poczuł, że coś cicho zaszeleściło. A może mu się wydawało ? Jednak zrzucając to na przewrażliwienie, powoli sięgał po kolejną kanapkę, gdy rozległ się kolejny szmer. Tym razem jednak wstał i z zanpakutou w dłoni rozglądał się nerwowo wokół. Tym razem był pewien, że coś usłyszał, chociaż nie wiedział co. Gdy tym czymś okazało się jakieś małe stworzonko, zaśmiał się i usiadł ponownie, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
- Jestem... głoodna.
Gdy usłyszał te wypowiadane w ponurym tonie słowa, momentalnie podskoczył i zdziwiony machnął mieczem, by tylko przeciąć powietrze. Gdy poczuł puknięcie w ramię, szybko się obrócił i wykonał kolejne cięcie, znów trafiając w kompletną pustkę. Poirytowany tym, obrócił się znowu. I z lekkim zdziwieniem ujrzał panią porucznik, która z niewinnym uśmiechem przyglądała, mając skrzyżowane ramiona. I gdy ujrzał, że trzyma ona jego podwieczorek, podniósł z lekka zdziwiony brwi. Nie była jego porucznikiem, bo znajdował się w innej dywizji. Ale ciężko było nie rozpoznać tej twarzy. Rini Yoko. Tak, porucznik o zgrabnych kształtach i dziwnym usposobieniu. I z tego co słyszał, uwielbiała naciągać innych na jedzenie. Może była wyższa stopniem, ale nie mógł sobie pozwolić na...
- Yokuji-Kun, prawda ? Wybacz, że tak nagle, ale chciaaaałam chwilę porozmawiać i... mam do Ciebie peeeewną sprawę. Hmmm... co to było...
- Rini-San, mam nadzieję, że tą sprawą nie jest naciągnięcie na darmowy lunch ? Na mój koszt ?
- Lunch ? Na twóóóóój koszt ? Jak możesz... mnie posądzaaaać o coś takiego. Zresztą czy wypada odmówić tak miłej dziewczyyynie jak ja ? Po prostu chciałam porozmawiać...
- Tak, oczywiście. A ta kanapka, którą trzymasz i przypadkiem zbliżyła się do twoich ust ? Wiesz... jestem szeregowcem, ale nie powinnaś... Ej ej, nie chciałem Cię zasmucić. No już, już, nie musisz ronić łez. Dobrze, jedna w tą czy w tą mnie nie zbawi. Smacznego.
- Dziękuuuje ! Wiedziałam, że jesteś miły i uczynny. Mmm... całkieeem niezła !
Gdy kończyła ze smakiem pałaszować bogu ducha winny lunch i ostatnią siłą woli się powstrzymała się po sięgnięcia po kolejny, wstała i ruszyła przed siebie, próbując sobie przypomnieć co tak właściwie miała do powiedzenia... a może po prostu była głodna ? Gdy szła dalej, a szeregowiec, gdy nie dowiedział się, jaka to miała być sprawa, poczuł się z lekka oszukany. Właściwie sam był głodny, a tutaj taki numer mu wywinięto. To było... podłe. Rini Yoko, kanapkowy potwór. Tak, będzie musiał uważać następnym razem. Jednak dziewczyna tego rzecz jasna nie wiedziała, a gdy ujrzała znajomą sylwetkę, a właściwie kogoś kogo dawno nie widziała, nie wiedziała co właściwie odpowiedzieć. Czy się ucieszyć czy zezłościć. Jednak w końcu instynktownie skoczyła i spojrzała osobnikowi w twarz, a ten uśmiechnął się z lekka, doskonale znając taką reakcję. Chociaż nie lubił, gdy tak go nazywała. Ani trochę.
- Oji-Saaan !! W końcu przypomniałeś sobie o mnie !
- Wolałabym byś mówiła do mnie sensei jak każdy normalny adept albo chociaż Mahoru-Chan. Ale widzę, że jesteś cała i zdrowa. I zrobiłaś postępy, słyszałem. A jak wyrosłaś, no no. Pewnie ganiają za tobą faceci, nie daj się. Gratulacje tak na marginesie, wiedziałem, że masz talent. I jak tam Tami-Chan ? Mam nadzieję, że nie spasła... znaczy nie poszerzyła się za bardzo.
- Dziękuuje sensei ! A Tami-Chan jest zdrowsza niż kiedykolwiek ! Właściwie to po co przyszedłeś dziadku ?
- Nie mów do mnie dziadku.
- Napomniał swoją uczennicę, jednak z uśmiechem na twarzy. Właściwie to brakowało mu jej ciepłego, pogodnego uśmiechu. Chociaż wiedział, że nie może tutaj poprzebywać za długo. Niestety... życie go ostatnio nie rozpieszczało i nawet nie mógł odwiedzić tego zgreda Touhou. By wypił jednego czy z dwa ze względu na stare czasy.
- Oji-Saaan... o czym tak myślisz ? Coś się stało ?
- Nie, nic takiego. Chciałem Cię po prostu odwiedzić i zobaczyć, jak moja była uczennica się sprawuje. Widzę, że wszystko u Ciebie w porządku.
- Taaak, wszystko jest ok ! Mistrzu... zostajesz, prawda ?
Prawde mówiąc nie mógł zostać, a ta świadomość go bodła. Czuł, że coś się szykuje. Coś wielkiego i niestety niezbyt miłego. Czuł to, a przeczucie rzadko go zawodziło. Uśmiechnął się i masując delikatnie głowę podopiecznej, jednak było w tym uśmiechu coś smutnego. Taki był los kogoś, kto popełnia przestępstwo, które kończy się wygnaniem. I jak go nakryją, będzie to wyglądało niezbyt dobrze. A więc czuł, że czas się pożegnać.
- Wybacz Rini, nie tym razem. Niestety... twój mistrz popełnił błąd, za który musi odpokutować. Ale cieszę się, że jesteś cała zdrowa, bo szczerze mówiąc momentami martwiłem się o Ciebie. I tak na koniec pamiętaj, żebyś zawsze uważała na siebie, nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszystko jest ok. No cóż, cześć mała.
- Mistrzu, chwila...
I po chwili zniknął, a ostatnie słowa rozbrzmiewały jej w głowie. I to był przy okazji raz gdy go widziała. A jak prorocze miały się okazać, to niestety się potem przekonała na własnej skórze... Jednak z zamyślenia wyrwał ją zdziwione spojrzenie Yokujiego, który spoglądał się na Rini, jakby ujrzał ducha. Zdziwiona tym podniosła brwi, a gdy nagle do niej doskoczył i chwycił nerwowo za poły jej stroju Shinigami zdziwiona cofnęła się o krok do tyłu. Niespodziewała się tak nerwowej reakcji, a ta dziwna złość w jego oczach zbijała ją z tropu kompletnie. Gdy delikatnie wyrwała się z jego uchwytu, delikatnie wydukała.
- Yoookuji-kuun ? Nie paaatrz tak proszę, straszyyysz mnie jak tak na mnie spoglądasz.
- Czy ten facet... to Mahoru ?
Kiwnęła twierdząco głową, a gdy ten uderzył z furią w ścianę, coś niepokojącego zaiskrzyło w głowie. Czemu on tak nerwowo reagował ? Nie rozumiała tego, ale coś czuła, że to, co się dowie, może jej się nie podobać. Ani trochę.
- Emmm... spokojnie, co się stało ?!
- Mahoru jest twoim byłym mistrzem ? TEN Mahoru ?! Ten zapluty morderca !? Ten, który zarżnął moją rodzinkę i brata ?! TEN.... TEN ?!!!! Odpowiedz !!!
Zrobiło jej się przez chwilę słabo. Jej mistrz miał na myśli mówiąc "błąd" właśnie to ? Dlatego... już nie mógł wrócić ? Co się stało ? Dlaczego ? Przecież zawsze był łagodny, miły i sympatyczny. Niby lubił eksperymentować i myślał, że to właśnie z tego powodu został wygnany. Że ten wypadek był dosyć poważny, ale że to był mimo wszystko wypadek. A teraz gdy słyszała coś takiego... Nie, coś jej tu nie pasowało. Chyba.
- Aale... on by nigdy nie zrobił czegoś... takiego.
- A kto powiedział, że musiał to zrobić osobiście ?!!
Ta świadomość uderzyła ją nagle, gdy sobie przypomniała, gdy opowiadał, jak ją odnalazł. Nie... to nie mogło być to, prawda ? On nie mógł zrobić czegoś takiego. Musiało się coś wydarzyć, co musiało go usprawiedliwiać, prawda ? Prawda.... ?
- Z pewnością wiedziałaś... że maczał palce w różnych eksperymentach. Jednak z tego co wiem jego obiektem badań były nie tylko obiekty martwe, ale także... i żywe. A gdy się czemuś wszczepia geny hollowa... mogą z tego wyniknąć różne komplikacje. I widząc po twojej minie albo tego nie wiedziałaś... albo doskonale wiedziałaś i łżesz jak pies !!! Dokładnie 30 lat temu !!
Nie... to nie mogło być prawdą. 30 lat... dokładnie wtedy, gdy się pojawiła się na świecie. Wtedy gdy on ją odnalazł jak było niemowlęciem. Wtedy gdy potem słyszała doszło do serii morderstw hollowów w okolicy z powodu jakiegoś naukowca. Albo czegoś, co je przypominało. Czyli... naprawdę to było jego winą, że jej rodzice nie żyją ? Że ją wziął, gdyż czuł się winny ? Albo... by coś sprawdzić. I wolała nie wiedzieć co, chociaż to co dawał do jedzeni momentami było dziwne, choć dziwnie smaczne. Nie... to napewno tak nie było. Po prostu nie mogło.
- 30 lat... wtedy kiedy się urodziłaaam. I kiedy z tego co wiem mnie adoptował, gdyż moja rodzina zginęła w wypaaadku z udziałeeeem hollowów.
- Nie uważasz, że to dziwne ? Że przypadkiem znalazł się w takim miejscu i że akurat zaopiekował się tobą ? Może miał wyrzuty sumienia ??!! Słodkie... bardzo słodkie... musiałaś o tym wiedzieć ! Nie wierzę, że o tym nie wiedziałaś ?! Może próbujesz go kryć ? Mów do cholery !!
- Jaaa... nic nie wiem, naprawdę. Zresztą nie wierzę... że to był on. Nawet jeśli to był wypadek, nie chciał teeego. Pewnie ktoś go wrobił i... tak to się wydarzyłoooo. On nie jest złyyy... naprawdę.
- Twoja wiara w jego niewinność jest słodka... Ale czy Ty w to do kurwy nędzy wierzysz ??!!
Jego wybuch był dla niej za wiele, miała tego dość. I naprawdę nie podobało jej się do czego ta rozmowa zmierza. Chciała się wycofać, ale uścisk na jej dłoni był zaskakująco silny. Jakby czuła, że włożył w niego całą złość, całą nienawiść. I przyciągnął do siebie, a ich twarze były bardzo blisko siebie. Jego pełen nienawiści wzrok i jej zdezorientowane, zagubione spojrzenie skrzyżowały się.
- Yokuji-kuuun... proszę puść. To boli. Rozumiem, że jeeesteś zły, ale to muusi mieć jakieś logiczne wytłumaczenie, ale móóój mistrz... nie jest zły. Nie może.
- Nie może ? Nie może ??!! Widocznie kurwa jest skoro fakty mówią za siebie ! Zresztą... moja rodzina wtedy też zginęła... Z powodu jego popieprzonych eksperymentów !! Właściwie... to teraz pamiętam. Tak... tak... tak ! Hahahahahaha, tak, to ma sens. Przecież... rodzina Yoko była naszymi sąsiadami. Tak... teraz pamiętam. Jak byłem mały, chyba z 5 lub 6 lat to przychodziłem do twojego domu. I potem mieliśmy iść do was w odwiedziny, by zobaczyć to nowo narodzone dziecko... a potem wiadomo co się wydarzyło. Te bestie wpadły i wyrżneły osiedle w pień. A ja mały dzieciak lubiłem waszą rodzinkę i jako brzdząc pamiętam mówili, że jeśli ich dziecko będzie córką, to poślubi syna mojej rodziny. Chyba coś było o utraconym honorze i sprawiedliwość... Nasze rodziny były dosyć specjalne, że się tak wyrażę. W każdym razie zgadnij kto był tym synem i kto był tym dzieckiem. Hahahahaha, w sumie to nie taki zły pomysł... właściwie się wogóle nie znamy. Powinniśmy porozmawiać bliżej, bo nie jest z Ciebie zła sztuka...
Słuchała tego bablania, ale czuła, że w jego słowach jest dużo prawdy i że nie kłamał. Specjalne rodziny ? Ślub ? Planowana przyszłość ? To co słyszała naprawdę się jej nie podobało, a gdy poczuła dłoń na biodrze i przesuwała się w górę, coś w niej pękło i uderzyła go z całej siły w twarz. Po raz pierwszy jej zdziwienie i szok ustąpiło złośći. Może i to wszystko było prawdą, może faktycznie coś w tym było, ale żeby wykorzystywać to w taki sposób... naprawdę była zła na niego i po raz pierwszy współczucie oraz pewny wyrzut sumienia, a także strach ustąpiły niemal totalnie.
- Świnia ! Precz z łapami ! Cooo to ma być ?! Nie pozwalaj sobie... I nie wierzę, że to wszystko jest prawdą...
- Ahhh... nie wierzysz ? Nie martw się, nie musisz mi wierzyć, bo to fakty. Heh, rozumiem, że to dla Ciebie szokujące, więc spokojnie poczekam. A potem się upomnę o swoje. I pamiętaj... rozmawianie i kontaktowanie się z wygnanymi przestępcami jest niezbyt uczciwe. I ciekawe co by powiedział ten... Sato ? Ach tak, Sato, gdyby się dowiedział o tym, co zrobiłaś. A byłoby przykre, gdyby tak dobrze sprawująca się porucznik musiała zostać tak ukarana za nieliche przestępstwo...
- Tyyyy... mi grozisz ?!
Gniew i zdziwienie wyraźnie się odbiły w ostatnim zdaniu, a jej tak rzadka u niej widziana złość wywołała w nim tak ironiczny uśmieszek. Sięgnął do kieszenii i pokazał pigułkę, która miała dziwny, kwadratowy kształt. Spojrzała na niego zezłoszczona, a on miał taki uśmiech, jakby ta sytuacja go niezwykle bawiła. I wyglądało to tak, jakby to wszystko zaplanował. Tylko... niby jak?
****
Gdy słońce jest wysoko, pogoda jest piękna, a nowe spiski mnożą się jak króliki, Ishi Nori powinna od dawna być w polu z notesem i resztą ekwipunku śledczego pod ręką, w pogoni za tajemnicami, które wciąż czekają na odkrycie, rozwiązując nierozwiązywalne dla innych sprawy. Nic nie stało temu na przeszkodzie. Pojawiały się nowe plotki, zastąpiła zniszczone przyrządy optyczne do dalekowidzenia nowymi, a kolejne pudło niezapisanych zeszytów trafiło do niej wczoraj. W dodatku, była śledczą w sprawie, która była bardzo bliska zakończeniu, brakowałó tylko ostatnich dowodów. A ona tkwiła w łóżku, pod kołdrą, szczelnie odgrodzona od świata zewnętrznego przez grubę ściany i pozasłaniane okna. Jej okulary leżały gdzieś w pokoju, sama właściwie nie wiedziała gdzie. Panowała tutaj totalna ciemność, sprawiająca, że niezależnie od tego jak słabe były jej oczy, nie widziała ani mniej, ani więcej niż normalnie, gdy wpatrywała się w sufit. Idealna ciemność. Brak bodźców do pobudzania zmysłów...
Tkwiła już w takim stanie od pewnego czasu. Dwa dni? Chyba tak. Nic nadzwyczajnego, zdarzały jej się dłuższe absencje. Cisze zakłócił odgłos otwierania drzwi. A może jej się wydawało? Zawsze istniała taka możliwość. Ile razy było już tak, ile razy były to zwidy? Dlatego nie wstawała z łóżka. Jeszcze się okaże, że sama stąd wyjdzie, a nie mogła w takim stanie biegać po Dworze Czystych Dusz...kroki. Dużo kroków. Dwie, trzy osoby? Zapewne oddział medyczny. Bali się przyjść do niej samej? Czy nie mogli otworzyć drzwi?
-
Ishi Nori?
Głos, najbardziej pasujący do kogoś o wielkiej posturze, nie doczekał się odpowiedzi. Ignorowała ich.
-
Według kapitan Unohany, w przeciągu kilku godzin powinno być już po wszystkim.
Druga osoba brzmiała jak dojrzała, majestatyczna kobieta. Kilka godzin? No tak. Przesadziła ostatnio. Ale było tyle pracy do zrobienia, tyle niepowtarzalnych okazji!
-
Dodatkowo, Shunsui, Ukitake i Unohana doszli do wniosku, że przyda Ci się nieco odpoczynku w możliwie innym otoczeniu. Dlatego doszli do wniosku, że rola opiekuna na obozie dla rekrutów będzie idealna dla Twojego zdrowia. Szczegóły odnajdziesz w tym dokumencie. Plus...są tam najnowsze dane odnośnie śledztwa.
Odgłos upadającego zwoju. Sposób wypowiadania tych słów zupełnie nie pasował do ich treści; nie pasowały one do dziecięcego, dziecięcego brzmienia. Nori nadal nie odpowiadała.
Znowu rozbrzmiały kroki. Drzwi zostały zamknięte. Powrócił spokój.
Jeśli rzeczywiście to wszystko miało miejsce naprawdę, to w zwoju znajdzie potwierdzenie.
****
- Ahh kochanie, spokojnie. Po co te nerwy, ja nie jestem jakimś kablem, który mieli ozorem na lewo i prawo. A ta pigułka... pozwala zapomnieć o rzeczach, których nie chce się pamiętać. Taki dziwny narkotyk. A czemu ją daje ? Bo jestem ciekaw czy będziesz chciała zapomnieć o tym wszystkim, co się teraz dzieje czy nie. Czy to brzemię będzie Ci tak ciążyło, że nie będziesz mogła z tym żyć... Decyzja należy do Ciebie. Masz i ciao. Czy to połkniesz czy nie, pewnego dnia się jeszcze spotkamy. Chociaż... chwila, może powinienem Ci powiedzieć coś o naszych rodzi...
-
Sprzeciw. Twoje kłamstwa kończą się tutaj, Machida Yokuji. Nie ruszaj się, albo ten palec zagłębi się w Twojej czaszce.
Ishi Nori lubiła dramatyczne wejścia. Shunpo było w nich bardzo pomocne. Stała teraz za zdezorientowanym mężczyzną, z wyprostowanym ramieniem, dotykając palcem wskazującym tyłu jego głowy. Rini spojrzała zaskoczona patrząc na młoda dziewczynę, jednak nie poruszyła się. Raczej była na to zbyt zaskoczona, by wogóle się poruszyć. Chociaż było widać, że jej twarzyczkę dalej wykrzywiała pewną złość. A mężczyzna podniósł ramiona w górę, ale było widać, że jest to wyjątkowo kpiący, wręcz lekceważący gest. -
Rini Yoko. Bardzo podejrzany element trafił Ci się na narzeczonego.
- W końcu jednak się odezwała, jednak jej w jej głosie brzmiała pewną nutka ciekawości... a może obawy ? Jednak jej głos nie był zbyt pewny.
- Emmm... Nori-Chan ? I nie jest on moim narzeczonym, raczej... naaaa odwrót.
- Dodała pogardliwie, jednak z jego twarzy nie znikał ten uśmieszek. I po chwili opuścił ręce, starając się spojrzeć na dziewczynę stojącą za nim.
- A więc się znacie... jak sympatycznie, przyjaciółka przychodzi pomóc drugiej w kłopotach. Zaraz się wzruszę. Zresztą ja nic złego nie robię, właściwie to przyłapałem przestępczynię na gorącym uczynku... to chyba nic złego, prawda ? I proszę Cię, nie nazywaj praworządnego shinigami kłamcą. Jest to niegrzeczne.
Jego głos pełen triumfu wyraźnie wskazywał na to, że czuł się pewnie. A jego pewność siebie mogła w tym momencie być irytująca. Jednak po chwili zamilkł, będąc w sumie ciekawym jak to się rozwinie. Noru uniosła lewy kącik ust w miniaturowym, sadystycznym pół uśmiechu.
-
Machida Yokuji. Jedyny żyjący członek rodziny Yokuji. Wychowywany przez jeden z gangów z 68 dzielnicy Rukongai. Podczas jednej z bójek zauważony przez rekrutatora. Trzykrotnie potwarzający rok w Akademii. Wciąż utrzymujący kontakt ze światkiem przestępczym. Od niedawna uzależniony od narkotyków. Mający problemy finansowe i długi. By je spłacić, wykorzystuje swoje znajomości by zdobywać informacje o upatrzonych kobietach, a następnie korzysta z tych danychm by na nich żerować finansowo, grożąc ujawnieniem kompromitujących informacji. Pigułka, którą trzymasz, została zakupiona cztery dni temu w siedzibie Twojego starego gangu, wraz z kilkoma innymi. Nie wiemy gdzie je ukrywasz, ale odkrycie ich to tylko kwestia czasu. Zostałeś przyłapany na gorącym uczynku, a jedna z Twoich poprzednich ofiar jest gotowa zeznawać. Jeśli podasz lokalizacje kompromitujących materiałów i reszty zakazanych substancji, być może otrzymasz łagodniejszą karę...
Uniosła głowę, odsłoniła zęby.
-Yoko. Uderz go. Za siebie i za mnie. Przez niego spędziłam ostatnie dwa dni w łóżku.
Mężczyzna beznamiętnie przysłuchiwał się temu monologowi i widać było, że specjalnie temu nie zaprzecza. Czekał jedynie gdy skończy i uśmiechnął, by po chwili się zaśmiać. Gdy przestał, spoglądał raz na Nori, a raz na Rini i nie widać było, żeby był jakoś specjalnie przestraszony. Jednak uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy prawy podbródkowy momentalnie wylądował na szczęce i odrzucił go ładnych parę metrów do tyłu. Gdy powoli się podnosił i potrząsnął głową, otrzepał się i zaczął masować swoją twarz. Musiał przyznać, że ten cios był mocny i bez problemu go zwalił z nóg. I tak mu się wydawało, że nie uderzyła go z dużą jak na jej możliwości siłą. Jednak nie zbiło go to z tropu, wręcz przeciwnie. Jego pogardliwy uśmieszek jeszcze się poszerzył, a wykrzywiona w złości twarz Rini tylko dodawała mu animuszu.
- Ahhh... co za dedukcja, powinienem chyba przyklasnąć. Brawo, brawo, marnujesz się ze swoimi talentami. Właściwie to chyba Ciebie pamiętam... a tak, poproszono mnie bym tobie przekazał jakiś pakunek, a Ciebie rozbolała głowa. Reszta to już była betka, co za pech. Mam nadzieję, że za bardzo Cię głowa nie rozsadzała ?
- Odezwał się pogardliwie, jednak jak widać miał zamiar kontynuować. Chociaż po chwili jego mina przybrała niespodziewanie wściekły wyraz twarzy.
- Jednak część z tego co mówiłem jest prawdą ! Ten facet spowodował ten wypadek i co więcej przez niego wyrżnięto moją rodzinę w pień ! I jeszcze jedna informacja jest prawdziwa... i po prostu chciałem odebrać co nieco mi należnego za te lata wiernej służby. Skoro nie mogę odebrać jej od tego sukinsyna, odbiorą od naszej pani porucznik ! Jak nie dziś, to przy okazji... kotku. Zresztą nawet jak na mnie nakablujesz, pewna informacja o twojej przyjaciółce może wyjść na jaw... A tego byś chyba nie chciała, prawda ? Ten kotek jest mój i moja rodzina mi to zagwarantowała.
Uśmiechnął się, wskazując kciukiem na siebie i po chwili błyskawicznie wyskoczył, z wyraźnym zamiarem ucieczki. Po chwili rozpoczął się pościg, a osobnik był zaskakująco szybki. Gdy z uśmiechem ujrzał, że prawdopodobnie zgubił pościg, uśmiechnął się pogardliwie oraz zaśmiał się, zadowolony z tego sukcesu.
- Hahahaha... Uciekłem tym zdzi...
Silne kopnięcie w czubek głowy, które momentalnie odebrało mu mowę, zwaliło go na ziemię, a nad sobą ujrzał aż za dobrze dla siebie znaną blondynkę oraz okularnicę, a po chwili poczuł, że robi mu się ciemno przed oczami. Miał pecha, tym razem jego plan się nie powiódł. Jednak... jeszcze zdobędzie to co jego. Wiedział o tym.
Rini Yoko spojrzała na nieprzytomnego mężczyzne, a jej kopnięcie było skuteczne. Jednak czuła się przybita niektórymi faktami. Nawet jeśli część była kłamstwem, to także część okazała się prawdziwa. Przynajmniej czuła, że tak jest. Spojrzała smętnym, tak dziwnym dla niej wzrokiem i westchnęła. Zapytała krótko.
- Nori-chaaan... ten incydent sprzed tylu lat... to prawda ?
Nori, wciąż ze swoim niecodziennym grymasem na twarzy, nawet na nią nie spojrzała, napawając się widokiem mężczyzny, który leżał przed nimi.
-Po części. Wasze rodziny były zubożałymi szlacheckimi rodami, więc być może cześć o mariażu była prawdziwa. To co masz na twarzy było, jeśli to co znalazłam się zgadza, waszym symbolem noszonym przez każdego jej członka. A co do eskperymentów...Puści którzy doprowadzili do masakry byli nieco...nietypowi. Bardziej uczłowieczeni, inwazyjnymi metodami. Ślady zaprowadziły do opuszczonego laboratorium, które potwierdza tą teze...nie ma jednak jednoznacznych dowodów. Jednak...ten mężczyzna przyznał się. Co prawda zrobił to listownie, ale się przyznał.
Rini kiwnęła głową, dziękując za informacje. A więc... to była prawda. Ta świadomość ją częściowo dołowała, jednak to, że jej były mistrz się przyznał był dowodem na to, że nie był zły. A może kogoś krył i wziął winę na siebie ? Nie wiedziała tego, jednak dziwnie jej ulżyło, co było widać po jej lekko uśmiechniętej twarzy.
- Dziękuje Nori-Chaaan... za to co zrobiłaś.
Uśmiechnęła się i w swoim stylu przytuliła do siebie (chociaż chętniej by się zawiesiła na szyi, ale różnica wzrostu między nimi była problemem) i czuć było, że jej bardzo ulżyło. Jednak obawiała się, że on jeszcze kiedyś wróci... jednak jak narazie to nie było problemem.
- Nawet jeśli mój mistrz to zrobił, to wierzę, że nie zrobił tego w złym celu albo... kogoś krył i wziął na siebie winę. Zresztą to Ty jesteś specjalistką od teorii, nie ja.
Z lekka się zaśmiała i po chwili kontynuowała.
- Znam go od urodzenia i miał naprawdę dobry charakter. Zresztą skoro mnie tak wychował, nie mógł być złym shinigami. Naprawdę wierzę w niego i w to, co robił. Nie wypada, bym myślała inaczej. A właśnie... tak przypadkowo mnie znalazłaś ? Czy miałaś do mnie jakąś sprawę ?
-
Uhm.
Nori poprawiła okulary na nosie, próbując złapać trochę powietrza, Yoko nie znałą umiaru!
-Jest sprawa, jesteśmy wydelegowane jako...opiekunki na obozie...dla rekrutów...
- Ha, to jest ciekaaawe ! W końcu nas doocenili i pokażę im, jak się prowaaadzi prawdziwy obóz !
W jej oczach pojawiły się wesołe iskierki, gotowa do nowego zadania, a dla reszty zapowiadał się ciężki czas, gdyż gdy władza trafia w nie do końca kompetentne ręce, to może się zakończyć naprawdę różnie...
Nemo
Wysłany: Pią 21:33, 27 Mar 2009
Temat postu:
Shiba Sora
&
Ishi Nori
Na plac zebrań ósmej dywizji powoli wlewały się leniwe sylwetki Shinigami, o twarzach przypominających wizualizacje znaczenia znaku zapytania-co się stało? Po co? Dlaczego? Mieli tak wiele planów na to popołudnie! Chociażby piknik. Tak, ósma dywizja była bardzo pracowita. Czekając na innych pracusiów, wymieniali się drobnymi uwagami, pozdrowieniami; padało też dużo spojrzeń w stronę głównych bohaterów tego całego zamieszania.
Dziewczynki i mężczyzny. Znanej im Nori i jakiegoś pana? Młodzieńca? Ciężko określić wiek Boga Śmierci; szczególnie, jeśli widzi się go po raz pierwszy na oczy. Tak jak właśnie oni jego. Ale zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy były bardzo rozwinięte w tutejszych szeregowcach, więc żaden nie postanowił osobiście podejść do szalonej oficer i nieznajomego. W sumie to i lepiej.
Sama oficer zaś nie spuszczała wzroku z człowieka, któremu niedawno pomogli przełamać pierwsze lody. Dosłownie. Przeszywające i zimne spojrzenie, notes i narzędzie do pisania w dłoniach...Szeregowcy wiedzieli jedno. Mogło być dużo gorzej, ale nie jest też najlepiej.
Pierwszą myślą Sory na widok wesołej gromadki Shunsui'a było "Co ja tutaj robię?" a zaraz po tym "I ja mam być na równi z tymi amatorami?". Patrzył z lekkim rozczarowaniem - i lekką nutą wyższości - nad zebraną grupą shinigamich. Jedną dłoń opierał o swoje zanpaktou i chyba to właśnie one powodowało największe zaciekawienie. Dwóch kapitanów w Społeczności Dusz posiadało bliźniacze zanpaktou i zjawisko posiadania takiego zabójcy dusz uchodziło za ogromną rzadkość. Czarna niczym bezgwiezdna noc, czerwona zupełnie jak krew uciekająca z ciała martwego przeciwnika i biała przywodząca na myśl najbielszy śnieg - potrójne zanpaktou. Był to o tyle niecodzienny widok, że choćby po to by je zobaczyć warto było przyjść. Shiba skierował na sekundę wzrok na panią oficer. Westchnął tylko i znowu patrzył na grupę "gapiów" - jego wzrok nie był nigdzie konkretnie skierowany jakby obejmował cały tłum na raz jednym spojrzeniem.
Tłum, który powiększał się z każdą chwilą. Wici o zebraniu zostały rozpuszczone już dawno; zajął się tym Kapitan jeszcze przed uwolnieniem samego głównego zainteresowanego. W końcu nieśmiało, jedna z dziewcząt podeszła do oficer Nori i cichutko powiedziała, że praktycznie są już wszyscy.Ta poprawiła okulary, i zamknęła oczy na chwilkę, po czym wyruszyła w stronę tłumu, dając znak Sorze, by stanął za nią. Zatrzymała się w pewnej, rozsądnej odległości od słuchaczy, którzy roztropnie zamilkli. Nori nabrała powietrza w płuca, po czym rozpoczęła przemówienie
-
W dywizji trzynastej miało ostatnio miejsce dołączenie nowego, tajemniczego szeregowca. Nasza dywizja, co oczywiste, nie może być gorsza.
Mówiąc to, dotykała dłonią otwartego notesu, którym potrząsała
-Jesteście tutaj by przywitać się z człowiekiem, który zasili siły naszej dywizji. Nie wydaje m się, by którekolwiek z was go znało.
Wycelowała palcem w omawianego, wykonując ruch drążący.
-Jest to skazaniec, który otrzymał szansę ponownej służby. Ale najlepszą osobą do złożenia zeznania na ten temat będzie
uśmiechnęła się i rozłożyła ręce
-On sam, prawda?
Przerwała, a przez masę ludzi przetoczyła się fala szeptów głośniejszych i mniej głośnych.
Tajemniczy shinigami zać tylko leniwie przekierował wzrok z tłumu na panią oficer. Patrzył na nią z góry - zarówno dosłownie jak i w przenośni.
-
Dziecko... zgodziłem się na służbę w tej dywizji, ale nie oczekuj że będę opowiadał przed szeregowcami historię swego życia.
- ciężko było powiedzieć co było bardziej obraźliwie w tej wypowiedzi: "dziecko" czy "szeregowcami" ale stosunek nowego do dywizji był zdaje się jasno określony. Owi szeregowcy momentalnie ucichli. Część z nich była ciekawa reakcji Ishi, a inni poczuli się urażeni. Nori zmarszczyła nieco czoło.
-
Aktualnie, każdy z tych szeregowców jest osobą wyższej rangi od Ciebie. A kapitan...
Palec-wiertło zagłady znów poszedł w ruch
-Kapitan wyraźnie nakazał być szczerym z dywizją odnośnie Ciebie i Twojej natury. I wiesz że jest to nieuniknione. Tak przynajmniej będziesz mógł ukazać się w możliwie dobrym świetle. Poza tym...
pokręciła głową
-...osobiście sądzę, że bardzo na miejscu byłoby uwolnienie Twojego zanpaktou przed tutaj obecnymi podczas odpowiedniej ceremonii, by każdy mógł wiedzieć, z jakim kryminalistą ma styczność. Na razie jednak idziemy Ci na rękę, więc może troszkę więcej kooperacji, panie Shiba?
Widownia wydawała się być nie do końca pewna tego, co się tutaj odbywa. Największe szmery jednak wywołało nazwisko mężczyzny. Shiba? Z tych Shibów?
-Uwolnić Zanpaktou? Dziecko zastanów się co mówisz zanim otworzysz usta bo Twoja ignorancja okazuje niestety znacznie większa niż przypuszczałem.
- o ile jego wzrok nie był wcześniej nigdzie konkretnie skierowany to teraz cała ich uwaga została skupiona na Nori. Przeszywający wzrok pełen dumy - zupełnie jakby chciał coś zrobić, ale z jakiegoś powodu nie mógł... cóż pewnie tym powodem był Shunsui.
-
Poza tym nikt Ciebie nie uczył, że pokazywanie palcem na innych jest niegrzeczne?
Cała dywizja ósma wstrzymała oddech. Co się wyprawiało na ich oczach? Czy przypadkiem nie wypili za dużo sake? A może to był jakiś żart? Przedstawienie?
-
Przyganiał adjuchas gillianowi. Co prawda wypełnienie wszystkich formularzy potrzebnych, by przeprowadzić ceremonialne wyzwolenie Zanpaktou zajęłoby nieco czasu, mogłabym się poświęcić by uświadomić tym ludziom z kim mogą mieć do czynienia, jeśli obróciłbyś się przeciwko dywizji...a im bardziej stawiasz opór przed powiedzeniem kilku zdań na temat tego, dlaczego tu jesteś i skąd się wziąłeś, tym bardziej przekonujesz mnie, że jest to prawdopodobne. A pamiętaj.
Palec znów wiercił.
-Shunsui nie pozwoli skrzywdzić tych ludzi. Możemy więc ponownie prosić, by pan Shiba się przedstawił?
Na twarzach ósemek pojawiły się ciepłe uśmiechy. To prawda, Kyoraku o nich dbał, ani też specjalnie ich nie poganiał, żyć i nie umierać...
-
Obiecałem Shun-kun'owi, że nie tknę nikogo z jego podopiecznych. Można o mnie powiedzieć wiele rzeczy, ale nigdy nie złamałem danego słowa dziecko. Jeśli masz takie podejście to każdego nowego to jakim cudem piastujesz oficerskie stanowisko?
- widać było to pytanie retorycznie bo shinigami postawił tylko krok naprzód w kierunku zebranych, którzy zrobili wszyscy jak jeden mąż krok w tył.
-
Shiba Sora. Jeśli ktoś z was chce coś jeszcze wiedzieć niech zapyta mnie osobiście.
- ton głosu jednak sugerował, że lepiej nie pytać... obietnica obietnicą ale stare przyzwyczajenia tak łatwo z dnia na dzień się nie zmieniają. Nori przygryzła górną wargę. Czy będą mieli odwagę, czy może...? W mięsnej masie panował chaos. Niektórzy mieli wątpliwości i pytania, inni jednak woleli uniknąć jakichkolwiek komplikacji-im mniej wiesz, tym przyjemniej żyjesz. W końcu jednak uspokoili się, gdy znalazła się pierwsza chętna. Nori westchnęła z ulgą. Dziewczęcie, które powiadomiło ją o zebraniu się wszystkich, zadało pytanie.
-
Um...Shiba? Jej...ostatnim Shinigami z tego klanu o jakim słyszałam, był Kaien! Naprawdę jesteś jego krewnym?
-
Nie znam go.
- odpowiedział zdawać by się mogło szczeże jednak tym razem bez zbędnej wrogościi. Wręcz przeciwnie - popatrzył na dziewczynę z aprobatą. Widocznie cenił sobie osoby które mają odwagę.
-
Jednak jeśli nosi nazwisko Shiba bez wątpienia jesteśmy spokrewnieni więzami krwii.
- dziewczyna widocznie nie spodziewała się takiej reakcji podobnie jak tłum, który raz patrzył to na nią to na niego. Jak to, nie znać Kaiena? Legendarnego Kaiena?
-
Nie znasz Kaiena? Niemożliwe, przecież był jednym z najprzyst...najbardziej utalentowanych Shinigami w ogóle! Ale...
odetchnęła lekko
-...jeśli jesteś krewnym Kaiena, to co mówiła Nori-sama na temat kryminalizmu to był tylko żart, prawda?
W jej słowach przebrzmiewała wiara i nadzieja.
-
Po pierwsze...
- na powrót powiało grozą i atmosfera zgęstniała niczym smoła -
...zwracajcie się do mnie Sora-sama.
- Zdanie skontruowane jak prośba jednak... w jego ustach brzmiące niczym rozkaz wypowiedziany stanowczym tonem.
-
Zostałem uwięziony zanim Shiba Kaien się urodził i uwolniono mnie niedawno. Więc nie miałem okazji go poznać ani nawet o nim słyszeć.
- znowu jakby... był bardziej delikatny i zdawał się prowadził dialog z kobietą niżli przemawiać do tłumu.
Przez moment wszyscy milczeli, jakby nie wiedząc, czy wolno im już mówić czy nie. W końcu jednak wybuchli. Zaczęli mówić między sobą, żywiołowo i w podekscytowaniu. Co tutaj się działo?! Zanim Kaien się urodził? Uwięziony? Uwolniony?! Dziewczyna nieco się speszyła, po czym rozpaczliwie spojrzała w stronę Nori. Ta tylko kiwnęła głową. "Przedstawicielka" więc mówiła dalej.
-
Uwięziony i uwolniony, Sora-sama? Tak dawno temu? C, co mogło się stać?
Cała reszta znowu przestała hałasować, koncentrując się na słuchaniu w napięciu.
-
Zabiłem swojego porucznika a następnie wyzwałem na pojedynek kapitana swojej dywizji, ale przegrałem.
- krótka i rzeczowa odpowiedź. Powiedziana najbardziej "oczywistym" sposobem jakim chyba tylko można. Odpowiedziała mu zupełna cisza.
I niedowierzanie. Niemożliwe!
-
...nasz gość spędził w lodzie więcej, niż niektórzy tutaj żyją. Stąd jego niewiedza odnośnie Kaiena, a także wasza niewiedza odnośnie powodu jego uwięzienia.
Właściwie to sama nie znała szczegółów. Po to było to wszystko. Będzie musiała ją pochwalić potem.
-Jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie, zebranie można uznać za zakończone.
Brak chęci zadania więcej pytań ze strony dywizji ósmej był bardzo wyraźny.
-Doskonale. W wypadku problemów dyscyplinarnych z panem Shibą, proszę kierować się bezpośrednio do mnie lub do któregoś z oficerów. Żadnych działań na własną rękę i prowokacji. W drugą stronę również to obowiązuje. Można się rozejść.
Shinigami pokornie wykonali polecenie. Było to zdecydowanie najdziwniejsze zebranie, w jakim mieli okazje uczestniczyć od...dawna.
-
Jeśli chciałaś mnie dziecko wypytać o przeszłość trzeba było to zrobić osobiście zamiast zwoływać tą farse.
- rzucił Ishi ostro kiedy zostali sami. Nori uśmiechnęła się nieco zadziornie, po czym pokręciła głową i rozłożyła ręcę.
-
Kapitanowi zależało, byś był szczery z resztą dywizji...dziadku.
GameMaster
Wysłany: Śro 23:30, 25 Mar 2009
Temat postu:
-Dlaczego musimy ukrywać się w takim miejscu?
– młoda dziewczyna oparła się o ramię fotela, na którym siedział, z niezadowoloną miną, po czym mówiła dalej.
-Pod ziemią jest duszno, zimno, wilgotnie, nie ma czym oddychać…
-Dzisiaj różowe?
– Przerwał jej podstarzały mężczyzna z błyszczącymi, zielonymi oczyma. Podrapał się po siwiejącym zaroście, dopiero teraz przypatrując się o wiele młodszej kobiecie, konkretnie jej fryzurze. Nie czekając na odpowiedź, ponownie chwycił za śrubokręt, majstrując coś przy prostokątnym, płaskim panelu. Kobieta westchnęła, po czym oderwała się od fotela wzorem i kolorem odpowiadającym najnowszym ziemskim trendom. Przechadzając się po rozległej grocie od jednego końca do drugiego, spoglądała z niemałym męczeństwem na sklepienie. Gdzieś tam wysoko było świeże powietrze i południowe słońce. A ona, zamiast korzystać z tego po kilku ostatnich dniach ulew, siedziała tutaj z nim, wypełniając głupie zachcianki.
-A jak tam twoja siostra?
– zielonooki mężczyzna w stroju Shinigami nie odrywał wzroku od panelu, zdejmując z niego ostrożnie przednią obudowę. Kobietę z króciutkimi, różowymi włosami to pytanie nieco zbiło z tropu.
-A dlaczego pytasz? Dobrze wiesz, że nie rozmawiałam z nią od naprawdę długiego czasu. Nie jesteś idiotą…
-Nie chodziło mi o rozmowę.
– głos mężczyzny był spokojny i niemal nieobecny, lecz kobieta mimowolnie poczuła uścisk w gardle. Nawet bez spojrzenia starszego mężczyzny.
-Daj spokój. To, że jestem mistrzynią w te klocki nie znaczy, że szpieguję własną siostrę!
– pozorowane oburzenie nie wyszło jej najlepiej.
-Mhm…
– odparł tylko Shinigami w fotelu, lekko podnosząc śrubokrętem jeden z setek miniaturowych kabelków znajdujących się pod zdjętą, przednią obudową. Kobieta dobrze wiedziała, że wie o wiele więcej, niż powinien wiedzieć. Tylko skąd?
Przypuszczenia? Czyżby znał ją lepiej, niż sama sądziła? Nawet pomimo tych masek, które specjalnie dla niego tworzyła? Przeklęła się w duchu za nieuwagę, lecz po prawdzie… jej siostra nie miała żadnego związku z ich planem. Ponadto… była pewna, że w obliczu nadchodzących wydarzeń będzie umiała sobie poradzić.
-A powiedz mi… jak to jest być jednym z kapitanów?
– mężczyzna wciąż wpatrywał się w jeden z cieniutkich, prawdopodobnie miedzianych kabelków, jak gdyby szukał na nim jakiejś skazy, czegoś wyjątkowego.
-Gin chyba wie…
– kobieta ugryzła z nerwów dolną wargę, lecz na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.
- Szczerze w to wątpię. Szkoda mi tylko tej biedaczki… jak ona się nazywała?
-Sakano… i jakoś wcale mi jej nie szkoda.
– rzuciła od niechcenia różowowłosa, krzyżując ręce na piersiach, odwracając się od mężczyzny. Może nie było to zagranie far play, ale już dawno przestała tak grać. Zawsze muszą być jakieś ofiary. Jedna w tą czy w tamtą… przecież to nie ma znaczenia. Ponadto… tamta oficer na własną prośbę wylądowała w pierdlu. Gdyby nie jej dziwne zachowanie, pewnie wylegiwałaby się teraz na słońcu, razem ze swoim kapitanem.
-Wczoraj zagraliśmy wszystko na jedną kartę… nie myślisz, że krąg podejrzanych bardzo się zacieśnił?
– już od dłuższego czasu mężczyzna udowodnił jej, że ma niesamowity intelekt i zdolność planowania. Nieraz irracjonalne punkty ich planu układały się w doskonałą, jedną całość, jak gdyby tak po prostu miało się stać. Mimo wszystko niepewność jednak pozostawała…
-Zacieśnił się nawet bardziej, niż się spodziewałem…. Z tym, że jesteśmy poza tym kręgiem, moja droga. W końcu na nas nigdy, niezależnie czy to czasy wojny, czy pokoju, nikt nie zwraca uwagi…
To była szczera prawda, ich położenie, wcześniej tak przez nią znienawidzone, dawało im teraz niesamowity komfort i swobodę działania. Zresztą, nie tylko im. Spojrzała na malutki, zakurzony ekranik na chwiejnym stoliku z wyłamaną nogą. W rogu ekranu była naklejona mała, żółta karteczka z napisem „Yoko”.
-No proszę… jednak transport Fausta odbywa się publicznie!
– dziewczyna uśmiechnęła się chytrze, widząc to, co widziała Rini. Czarny wóz z mężczyzną na samym środku przejeżdżał bardzo blisko niej. Faust… tego Shinigami było jej jednak naprawdę szkoda. Właściwie, to nawet mu współczuła. Chociaż obraz nie był wyraźny, przysłonięty pyłem piaszczystych dróg Rokungai, nawet wtedy widziała jego oczy… te same, których biedne dusze tak bardzo się bały… najbardziej cierpiące oczy w całym Społeczeństwie Dusz.
-Więc!
– oderwała swoje spojrzenie od ekranu, spoglądając w stronę zielonookiego. Ten ponownie nakładał przednią obudowę, przykręcając śrubki w czterech rogach dziwnego, płaskiego mechanizmu.
-Wyyc?
– rzucił niedbale, trzymając w ustach śrubki z powodu braku wolnej ręki.
-Zaczyna się atak, Społeczeństwo Dusz szaleje, a co my wtedy robimy?
-Musimy coś odebrać…
– ponownie nie zaszczycił swoim spojrzeniem kobiety, kładąc obiekt swojego zainteresowania na stolik, zaraz obok ekranu.
-I… i to tyle?!
– kobieta była naprawdę zdziwiona. Całe to zamieszanie… wszystko tylko po to, aby wybrali się na jakiś spacer?! –
-Chyba sobie żartujesz?! Wszystko tylko po to, aby pozyskać kolejny składnik do tej twojej „zabawki”?!
Dopiero teraz poczuła na sobie pojrzenie jego błyszczących oczu. Były zmęczone, ale i tak tliły się w nich płomyki. Szczerze mówiąc… uwielbiała to w nim. Co najgorsze, z dnia na dzień stawał się dla niej coraz większym autorytetem. Już jakiś czas temu widziała go w roli kapitana. Tyle tylko, że on od samego początku obrał inną drogę…
-Tam, gdzie się znajdziemy, będzie masa zabezpieczeń. Co najśmieszniejsze, zabezpieczenia nie znajdują się tam z powodu rzeczy, którą chce zdobyć, tylko z powodu obiektów znajdujących się nad tunelami, w których będziemy. Szczerze mówiąc…. Wątpię, czy ktoś poza nielicznymi wie, co jest pod barakami ósmej dywizji.
-A co jest?
– mimo wszystko, zaciekawił ją. Nawet na tyle, że musiała zadać to pytanie.
-„Kolejny składnik do tej mojej zabawki”
– wyszczerzył zęby w uśmiechu starszy mężczyzna, wstając z fotela. Poprawił znoszoną szatę Shinigami, po czym nachylił się w kierunku ekranu.
-Faust…
– powiedział bardziej do siebie, niż do swojej towarzyszki, po czym lekko zmarszczył czoło. Prawdę mówiąc, właśnie tej osoby bał się najbardziej. Już raz się nim bawił. Omal nie skończyło się to katastrofą. Więzienie dla tego Shinigami było bardziej ratunkiem, niż kolejnym punktem jego planu. Faust musi być bowiem na wolności… I właśnie to się stało. Gra była warta świeczki.
-Wracajmy do naszych przyjaciół…
– powiedział, ruszając w stronę okutego czarnym metalem wyjścia. Kobieta podążyła za nim.
famir
Wysłany: Sob 1:24, 21 Mar 2009
Temat postu:
Shiba "Asura" Sora
-Minęło stanowczo za dużo czasu…
Potężny budynek, który znosił się kiedyś prawie ku niebu należał… prawdopodobnie od setek lat z resztą do przeszłości. Aż dziw bierze, że w miejscu tych ruin kiedyś zbierała się cała społeczność dusz by podziwiać kunszt piątego rodu. To były wyjątkowe dni kiedy zapominało się o wszystkim i liczył się tylko pokaz świateł na niebie - sztucznych, ale za to jakże pięknych. Shinigami przemierzał powolnym krokiem to co pozostało z tych świetlanych lat. Dla niego jeszcze “wczoraj” to miejsce było powodem do dumy, ale teraz… Bez problemu odnalazł miejsce, które szukał. Przysiadł na ziemi i zaczął błądzić wzrokiem bez celu po zgliszczach. Jego uwagę przykuła maleńka laleczka leżąca pod stertą drewna. Prawie nie było jej widać, ale błysk światła porcelanowego oka niwelował tą niedogodność.
Podniósł ją delikatnie jakby był to jakiś skarb. Pamiętał dobrze dzień kiedy osobiście jej wręczył tą zabawkę. To zadziwiające, że osoba należąca do wielkiego rodu - arystokracji, która może mieć wszystko bawiła się czymś takim. Nieliczne miłe wspomnienia z jego życia wróciły, ale po chwili zostały podarte przez rzeczywistość. Żal był tak wielki, że zacisnął pięść na laleczce z całej siły.
-
Akiko…
- żal przerodził się we wściekłość o jaką sam by się nie podejrzewał. Oczy rozbłysły złotą barwą a fala wiatru bijąca od niego rozesłała będące za blisko kawałki ruin w przeciwną stronę. Czyżby stracił kontrolę? Po chwili się opanował i otworzył dłoń, ale zamiast laleczki była tam tylko kupka popiołu. Wiatr powiał mocniej i proch rozniósł się po otoczeniu. Sora zwiesił głowę, ale nie uronił ani jednej łzy. Wstał i ruszył w kierunku kwater dywizji nie oglądając się za siebie ani razu. Shunsei miał rację… Ród Shiba całkowicie upadł.
***
Jak on się tu znalazł i gdzie był? Te dwa pytania towarzyszyły Sorze kiedy rozglądał się podziwiając urok tego miejsca pełnego zieleni. Wydawało mu się to dziwnie znajome, ale jakby z lekka nierealne. Jednak z każdym krokiem i każdym szczegółem jaki postrzegał był coraz bardziej przekonany, że stoi w jednym z ogrodów Rodu Shiba. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że jeszcze tego samego dnia widział zamiast tych pięknych widoków jedynie zgliszcza i ruiny. Przez moment targnęła nim jedna myśl.
-
A może to tylko…
- był sen. Może nigdy nie został uwięziony w lodowym więzieniu. Może ta oschłość Shun-kun’a to tylko wymysł chorej wyobraźni! Chociaż ciężko było mu w to uwierzyć jakaś maleńka cząstka jego nadal pragnęła by tak było.
-
Sora…
- ten głos… dobiegał z dojo. Było ono daleko… prawie w innej części budynku a mimo to słyszał go i wiedział, że dobiega właśnie stamtąd. Zaczął biec ile sił w nogach - posiadłość była całkowicie opustoszała. Nie było ani żywego ducha nawet meble i ozdoby gdzieś znikły.
-
Co się dzieje…?
- tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić w czasie biegu. Próbował ocenić sytuacje w logiczny sposób, ale po prostu nie był w stanie tego zrobić. Czuł się zupełnie jakby całe jego ego, duma i arogancja zostały wypchane pozwalając wyjść temu co leży pod skorupą arystokracji. To było dziwne… piękne, ale także i przerażające. W końcu dotarł do celu - wziął głęboki oddech po czym wszedł ...
Pośrodku sali ćwiczyła piękna dziewczyna. Jej ruchy były na tyle płynne, że - mimo to, że był to bez wątpienia trening zanjutsu - przypominały taniec. “Styl walki mieczem jest sztuką” nabierało przy tym dosłownego znaczenia. Przed nią siedziała mała dziewczynka klaszcząc w dłonie. Na jej twarzy malował się wielki uśmiech - wyraźnie była zachwycona pokazem. Była wyjątkowo podobna do kobiety - te same włosy i oczy. Twarz jednak miała trochę bardziej okrągłą i gdyby nie to mogłaby uchodzić za jej mniejszą wersje. Sora ledwie postawił krok w sali a obie damy zwróciły od razu na niego uwagę. Dziewczynka poderwała się na równe nogi a jej uśmiech - jeśli to było w ogóle możliwe - stał się jeszcze szerszy.
-Tata!
- podbiegła do niego zadziwiająco szybko jak na taką małą istotę i rzuciła mu się na szyję prawie zwalając go z nóg. Shiba od razu ją uściskał tak mocno jak tylko mógł choć zazwyczaj tego nie robił. Zielooka wyczuła tą subtelną różnicę i wtuliła się w niego jeszcze mocniej.
-Akiko.
- przerwała im kobieta, która już odłożyła miecz -
Idź się pobawić na dwór. Tata i mama muszą porozmawiać.
- Tak zazwyczaj spławia się dzieci kiedy są w domu kłopoty, ale w jej głosie było tyle ciepła, że dziewczynka się nawet nie zawahała i zeskakując Sorze machnęła mu przed głową prostą szmacianą lalką z porcelanowymi oczami o mało go nie trafiając prosto w twarz.
-Yuki..
- wyszeptał, ale kobieta tylko przyłożyła mu delikatnie palec do ust więc zamilkł.
-Sora... Bardzo nam Ciebie brakowało. Akiko ojca… a mi męża… Po tym jak zostałeś uwięzio…
-O czym Ty mówisz Yuki?
- przerwał jej prawie natychmiast
- Przecież ja tu jestem i… i wy tu jesteście.
- kobieta pokręciła tylko przecząco głową jednak uśmiechnęła się delikatnie.
-To miejsce to sen… nie… raczej wspomnienie, które zamknęłam w lalce Akiko kiedy mój czas zaczął się kończyć. Nie mieliśmy się jak pożegnać więc liczyłam, że pewnego dnia znajdziesz tą lalkę choćby to miało trwać setki… albo tysiące lat.
- Shinigami słuchał tego jednak nie do końca… chociaż w sumie teraz był w stanie uwierzyć już chyba we wszystko. Choć wyraz jego twarzy się nie zmienił zacisnął mocniej pięści.
-Czyli to prawda… was naprawdę już nie ma…
-Zawsze będziemy, tak długo jak będziesz o nas pamiętał. Nie chcemy jednak by przeszłość zagradzała Ci drogę do przyszłości. Musisz pamiętać to co było, ale nie możesz się w tym zatracać. Musisz iść dalej.
- W tym momencie podeszła i przytuliła się do niego. Jeden uścisk sprawił, że nagle zachciało mu się płakać po raz pierwszy w życiu.
-Iść dalej? Ale po co? Was nie ma… Shiba nie ma… Nie ma nic co miałoby mnie trzymać przy tym drugim życiu.
-Może jeszcze nie teraz, ale z pewnością znajdziesz cel, który pozwoli Ci iść naprzód, tak jak zawsze.
W tym momencie do pokoju wpadła powrotem mała dziewczynka, która na widok rodziców cofnęła się i schowała za ścianą lekko chichocząc zupełnie jakby ich na czymś nakryła. Sora westchnął.
-Niektóre rzeczy się nigdy nie zmienią
- Yuki zachichotała widocznie podzielając pogląd męża. Sora chciał obu kobietom jego życia powiedzieć jak bardzo je kocha, ale tutaj słowa były zbędne.
***
Obudził się cały zlany potem. Co to było? Wspomnienie czy tylko zwykły sen? Wstał i podszedł do okna. Spojrzał w niebo i zaczął się zastanawiać.
-Nie zapomnę…
Podjął już decyzję. Przeszłość trzeba szanować i o niej pamiętać. Wiedział, że te dwie kobiety… jedynie dwie istoty przed którymi potrafił się uśmiechnąć… wiedział, że zawsze będą z nim w jego wspomnieniach i sercu.
-I nie zatrzymam się…
Będzie iść naprzód dalej tak jak to robił zawsze. Bez różnicy jakie stanęłyby przed nim przeszkody - zmiażdży je jak robaki jedną po drugiej. Będzie się piął na szczyt - pamiętając o tym co było nie zapominając o własnej naturze. Wszelkie wahania związane z powrotem do żywych odeszły w niepamięć. Sora wspiął się na budynek po czym spojrzał na społeczność dusz. Był to przeszywający wzrok, bezlitosny i ogarniający wszystko choć nigdzie konkretnie nie skierowany - “oczy, które widzą wszystko co dzieje się w społeczności dusz” - tak kiedyś mówiono o nim i tak znowu zaczną mówić. Postawił krok naprzód - Asura powrócił.
Ayame
Wysłany: Pią 0:34, 20 Mar 2009
Temat postu:
Sakano Ayame
Ayame wpatrywała się pustym wzrokiem w kawałek odciętego przez Ukitake metalu. Była w szoku. Ichimaru Gin- jeden z kapitanów- omal jej nie zabił. Rozumiała, że jej prośba mogła być kontrowersyjna, ale żeby reagować tak gwałtownie? Ze stanu osłupienia wyrwał ją zatroskany głos dowódcy oddziału trzynastego. Nie potrafiła jednak z siebie wydobyć ani jednego słowa odpowiedzi. Podeszła do mężczyzny przed sobą, złapała drżącymi piąstkami skraje jego haori i zbliżyła się jeszcze bardziej, kładąc czoło na tors białowłosego. Za duże, zdaniem Ayame, piersi nieznacznie stykały się z twardym ciałem jej przełożonego. Bardzo potrzebowała teraz czyjejś obecności i ciepła, jeśli nawet to miałoby być tylko na chwilę. Mały złośliwy głosik w głowie kobiety mówił jej, że i tak Ukitake jej nie obejmie i nie uspokoi zszarganych całą tą sytuacją nerwów, ale dziewczynie wystarczyła jedynie świadomość, że nie jest sama. Pokręciła przecząco głową, tym samym lekko pocierając czołem o shihakusho przełożonego. W sumie to była prawda- w cale nie czuła się dobrze. Zniknięcie Rini, rozdrażnienie kapitana Ichimaru, a także niemożliwość zdobycia informacji... Czuła, że zawiodła Kapitana i Yoko i że świat wali się jej właśnie na głowę. Podświadomie uważała, że wszystko to jej wina i nie dopilnowanie... Tak jakby to zdarzyło się już kiedyś... A może to kolejny koszmar z przeszłości...? Nie chciała się nad tym więcej zastanawiać. Miała potworny mętlik w głowie, który powoli przeradzał się w migrenę.
-
Przepraszam Kapitanie... Zawiodłam Pana... Jestem do niczego... Nie zasługuję na Pana zaufanie
- powiedziała słabym głosem, jakby do siebie i nie chcąc dłużej nadwyrężać dobroci przełożonego odsunęła czoło, uciekając trochę od ciepła jakim emanował. Nie podnosiła głowy- nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Miała ochotę zapaść się pod ziemię… A może szkoda, że Kapitan Ichimaru jej wtedy nie wykończył?
-
Ayame...
Ukitake spoglądał na swoją oficer z dziwną mieszaniną żalu i złości. Wpatrywał się w nią przez dłuższy moment, zupełnie bez żadnego poruszenia, ruchu. Dopiero po pewnym czasie kapitan trzynastej dywizji przemówił, cicho i niemal nieobecnie.
-Ayame... gdzie jest Soyer?
Dziewczyna momentalnie poderwała głowę, odsuwając się. Słowa Kapitana były dla niej ciosem w samo serce. Czy cokolwiek by nie zrobiła... Cokolwiek by nie powiedziała i tak będzie dla niego tylko bytem koniecznym? W oczach zaszkliły jej się łzy.
-
Był tu niedaleko...
- głos jej się załamał i próbując powstrzymać się od płaczu zapauzowała. -
Pewnie niedługo się pojawi...
Zacisnęła mocno pięści, aż z rąk zaczęła jej ciec cieniutka czerwona linia. Łzy mimowolnie spływały jej po policzkach. Ponownie spuściła głowę.
-
Zaraz go poszukam...
- pociągnęła nieznacznie nosem.
-
Ukitake, co ona tutaj robi?
przed oczami młodej Shinigami pojawiła się znana jej kobieta, w białym, niemal wiszącym na niej płaszczu oraz długimi, spadającymi na jej plecy warkoczami. Jej usta były ściśnięte, najwyraźniej nie wyrażając żadnej aprobaty dla faktu, że Ayame znajdowała się właśnie w tym miejscu i właśnie o tej porze. Kapitan drugiej dywizji skrzyżowała dłonie na swoich piersiach, spoglądając wyczekująco na białowłosego Shinigami, lekko przekrzywiając głowę.
-
Soinfon... pamiętasz, jak powiedziałaś, że jeszcze nigdy nie widziałaś mnie w złym humorze? Powiedziałem ci, że mogę być naprawdę nieprzyjemny...
- Jego oczy mówiąc to nie wyrażały jednak żadnych negatywnych emocji, może za czymś na kształt... zmęczenia?
-Do rzeczy, Ukitake.
- kobieta przestąpiła z nogi na nogę, wpatrując się w drugiego kapitana.
-To właśnie jeden z tych dni...
Soifon najpierw zmrużyła oczy w stronę swojego rozmówcy, lecz po krótkiej chwili ciszy odwróciła się w stronę Ayame, nachylając się ku niej z nieco wyzywającym uśmiechem.
-Zdaje się, że to twój szczęśliwy dzień, mała. A teraz spadaj z tą...
charakterystyczna mina znikła z jej twarzy zaraz po tym, jak zobaczyła twarz Sakano. Odruchowo wyprostowała się, to spoglądając na kapitana Ukitake, to na jego podopieczną. Zdziwienie na jej twarzy nie malowało się jednak długo, błyskawicznie zamalowane brakiem jakichkolwiek większych emocji.
-Ukitake, wszystko w porządku?
- ton jej głosu nie brzmiał jak ton zatroskanej osoby, lecz pytająca o tego typu rzeczy Soinfon nie należała do częstych widoków. Białowłosy kapitan, odwrócony do dwójki kobiet, zaczął powłóczyć nogami w kierunku, gdzie uprzednio udali się Ichimaru Gin oraz Aizen Sosuke. Nocny wiatr rozwiewał jego długie, śnieżnobiałe włosy, dodatkowo błyszczące w świetle ogromnego księżyca.
-Ayame, wracaj do dywizji. Proszę.
Soinfon stała jednak w miejscu, spoglądając na odchodzącego towarzysza. Nim zdążył on dopowiedzieć ostatnie słowa, ta już klęczała przy Ayame, ściskając jej dłoń. Widząc stróżkę krwi spojrzała jej prosto w oczy, lecz nie zadała żadnego pytania, nie odezwała się ani słowem. W jej wzroku nie było ani złości, ani chęci reprymendy, tak samo jak czegoś na kształt solidaryzacji. Były beznamiętne, bez wyrazu. Kapitan drugiego oddziału przyłożyła swój wskazujący palec do dłoni oficer, mówiąc jednocześnie:
- Jako oficer wiesz zapewne, że nie powinnaś znajdować się na tym terenie. Rekomenduję ci jak najszybsze opuszczenia tego miejsca. W przeciwnym razem ktoś nie tak wyrozumiały jak ja może pomyśleć, że utrudniasz śledztwo. Bądź, co gorsza...
w tym momencie cała krew znikła, nie pozostał ani ślad po wcześniejszej rance.
-... że starasz się prowadzić śledztwo na własną rękę, wbrew woli Rady.
Ayame miała opuchnięte oczy i zaczerwienioną twarz. Innymi słowy wyglądała naprawdę żałośnie. Nie wiedziała co ma robić. Najchętniej po prostu by się rozryczała. Tu i teraz. Dlaczego Kapitan, zawsze taki miły, uśmiechnięty i dobry... Dlaczego tak nagle... Skąd ta oschłość? I ciągle Soyer! Dlaczego jej nie widzi? Ponownie zebrało jej się na płacz, tym razem- nad którym nie potrafiła zapanować. Upadła osłabiona na kolana i zakrywając rękami twarz dała upust swoim uczuciom. Pokiwała jedynie, aby dać znać, że zrozumiała rozkaz i że zaraz sobie pójdzie.
-
...
Soinfon patrzała na nią z góry chłodnym spojrzeniem. Najpierw westchnęła, potem położyła dłoń na jej ramieniu, niemal niewyczuwalnie.
-Postaraj się zrozumieć kapitana Ukitake. Dzisiaj zaginął kolejny członek waszej dywizji. Wiesz na pewno, jak bardzo się do was przywiązuje...
- jej dłoń zniknęła z ramienia dziewczyny tak szybko, jak się pojawiła. Soinfon odwróciła się na pięcie, po czym, z dłoniami w rękawach, ruszyła za białowłosym.
-Za pięć sekund ma cię tu nie być. Inaczej sama przyprowadzę cię przed oblicze Rady. Przysięgam.
jej sylwetka zaczęła stawać się coraz mniejsza i mniejsza.
Sakano wstała pośpiesznie. Znowu? Kolejne morderstwo? Nie..- Soifon może ją zabić, jeżeli chce, ale musi wiedzieć kto.
-
Błagam... Pójdę sobie... Ale błagam... Kto? Niech mi Pani powie... I już mnie nie ma...
- głos miała zachrypnięty, odległy. W oczach było widać szczere błaganie i desperację.
Ręka kapitan drugiej dywizji uniosła się w powietrzu, pokazując pięć smukłych palców. Nagle jeden z nich zniknął, zgięty w pół. Sekundę później następny. I jeszcze jeden.
-
Błagam! Może mnie Pani zabić jak próbował Kapitan Ichimaru. Muszę wiedzieć kto. Błagam!
- powiedziała mocniej i głośniej. Postanowiła, że ucieknie jak tylko zostanie jeden palec.
Kobieta przed nią przystanęła, przekręcając głowę jedynie na tyle, aby widzieć sylwetkę Sakano.
-Jesteś beznadziejna. Jak gdyby twój kapitan nie miał na głowie problemów, sama stajesz się dla niego kolejn...
Ayame poczuła się dziwnie. Poczuła, że w jednym momencie staje się lekka. Niemal, jak gdyby mogła odlecieć. Chwilę potem straciła jednak czucie w nogach. Uginając kolana, mimowolnie, bez prawie żadnej kontroli nad własnym ciałem, powoli upadała, jak gdyby wszystko było w zwolnionym tępie. I to nagłe piszczenie w uszach. Poczuła, że leży plecami na ziemi. Jej oczom ukazał się księżyc, dokładnie na przeciwko niej. Chwilkę potem zasłoniła go nachyląjaca się nad nią głowa Soifon.
-Sprawiasz problemy. To nie miejsce dla takich piskliwych, naprzykrzających się Shinigami. To teren zamknięty. Przez twoją samolubność wiedzą o tobie zapewne wszyscy kapitanowie, słychać cię wszędzie. Jak myślisz, kto zostanie pociągnięty za twoją, teraz zapewne niepodważalną obecność tutaj? Ukitake. A tak bardzo cię zachwalał...jako oficer doskonałą. Tssss... słodkich snów.
Ayame poczuła nagle dziwne pieczenie w okolicach karku. Fakt- Kapitan Soifon ma rację. Jeżeli teraz pójdzie siedzieć, to to będzie jeszcze więcej problemów na głowie Ukitake. Prędzej dałaby się pokroić niż na to pozwolić.
-
Przepraszam. Ma Pani rację... Ale mogę zdradzić Pani coś... O ile pamięta jeszcze Pani jaką umiejętność posiadam... Wydaje mi się, że może to mieć jakieś znaczenie... Albo być choćby wskazówką....
Soinfon uśmiechnęła się tylko. Właściwie, było to raptem poruszenie ustami.
-Dobranoc...
Wszystko wokół stało się czarne.
Ayame
Wysłany: Wto 19:50, 17 Mar 2009
Temat postu:
Sakano Ayame
Pamięć, którą straciła...
Była piękna, słoneczna pogoda- jak nigdy wcześniej w Tokyo. Lato było czuć w powietrzu. W małym parku w piaskownicy bawiły się dwie dziewczynki. Jedna z nich była ewidentnie starsza, miała może z 16 lat. Miała blond włosy sięgające jej za łopatki i duże niebieskie oczy. Niebieska sukieneczka, w którą była ubrana została już lekko ubrudzona. Nie przeszkadzało jej to jednak w żaden sposób- tym bardziej, że mogła pomóc uroczej młodszej dziewczynce. Osóbka nie miała więcej niż 8 latek, ale najwidoczniej jeszcze nie przeszedł jej etap zabawy babkami z piasku, ku uciesze starszej. Drobniutka brunetka z włoskami związanymi w dwa kucyki wskazała dumnie palcem na swe dzieło.
-
Siostrzyczko Ayme! Zobacz co zrobiłam!
- olbrzymie, jaśniejące z radości, zielone oczy wpatrzone były w blondynkę, siedzącą na skraju piaskownicy, nucącej coś pod nosem. Ayame przerwała i uśmiechając się promiennie na widok dokładnie uklepanego zamku powiedziała:
-
Brawo Ai-chan! Wspaniale! Rozumiem, że jesteś księżniczką w tym pałacu, prawda?
-
Tak! Któregoś dnia przyjedzie po mnie książę na białym koniu i-i-i-i...
- przygryzła wargę próbując wyobrazić sobie dalszą scenę bajki, którą niedawno oglądała. Błękitnooka zachichotała pod nosem. Nikogo na świecie bardziej nie kochała, jak tę małą. -
I przywiezie mi dużo cukierków!
- w głosie Ai słychać było niepohamowaną dumę.
-
Hahahaha! Ai-chan... Nie można jeść tyle słodyczy! Pruchnicy dostaniesz!
- powiedziała zarówno zatroskana, jak i rozbawiona. Jej młodsza siostrzyczka natomiast wciągnęła powietrze. Jej twarz wyglądała jak słodki mały balonik. Ayame ponownie zaśmiała się serdecznie. Pewnie ta beztroska atmosfera trwałaby dalej, kiedy w kieszeni sukienki dziewczyny zabrzmiał dzwonek. Słodka ośmiolatka spojrzała na siostrę, jakby lekko rozczarowana, kiedy ta wstała, aby odebrać. Szesnastolatka posłała jej przepraszające spojrzenie i odeszła kawałek. Od jakiegoś czasu bardzo podobał się jej pewien chłopak ze szkoły i to od niego miała telefon. Rozanielona rozgadała się trochę, jednak pamiętając o obowiązu starszej siostry odwróciła się, aby spojrzeć na... Ai, której nie było. Spanikowana odłożyła telefon i zaczęła szukać małej. Wołała ją i biegała po całym parku, jednak żadnego odzewu. Myśląc, że dziewczynka się znudziła i wróciła do domu pobiegła tam szybko. Zdziwiona matka natomiast również zaczęła panikować. Zadzwoniła do ojca, a ten, po policję.
Małą Ai szukano bardzo długo. Informacje na temat jej zniknięcia pojawiły się dosłownie wszędzie: w radiu, w telewizji, w gazetach, na słupach telefonicznych. Nigd nie odnaleziono jej ani jej ciała. To wydarzenie zostawiło trwały ślad w psychice Ayame. Nigdy nie mogła sobie tego wybaczyć.
famir
Wysłany: Wto 2:52, 17 Mar 2009
Temat postu:
Ishi Nori
&
Shiba "Asura" Sora
Ogromne wrota otwarły się z hałasem, niszcząc przy tym wymalowany na obu stronach znak drugiej dywizji. Przed nimi ukazała się zwyczajna ścieżka, po lewej i prawej stronie znajdował się natomiast mały las, którym szczyciła się dywizja Soinfon. Kapitan ósmej dywizji ruszył przed siebie, maszerując w nowym, śnieżnobiałym płaszczu, bez swojego rozpoznawalnego, różowego nakrycia. Jedynie kapelusz wciąż był ten sam, świetnie zasłaniając jego oczy przed silnym, południowym słońcem. Powietrze niemal parowało, upał był zupełnym przeciwieństwem ostatnich kilku dni, zalanych deszczem i błotem.
-Więc, Ishi, dobrze znałaś Rini Yoko?
- rzucił pod nosem mężczyzna, wkraczając na teren drugiej dywizji. Odpowiedziało mu nieco podejrzliwe spojrzenie dziewczynki.
-
Zdarzało nam się wspólnie spędzać czas.
Była to prawda. Wspólne treningi, obiady, czasem szalone wypady...Rini była bardzo otwarta na różne propozycje, szczególnie, jeśli były poparte wizją darmowego posiłku.
-
Rozumiem. A Soyer Blowloom... mówi ci to coś?
Nori zmrużyła oczy. Milczała przez chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć.
-
Szeregowiec, który ostatnio miał sprawę do oficer Sakano, z dywizji Ukitakego.
Szeregowiec, którego niektóre cechy wyglądu ją niepokoiły, ale była to rzecz tak błaha, iż o niej nie wspominała.
-Rozumiem...
- odparł kapitan, wciąż idąc do przodu.
-
Skąd pytanie o niego? Kapitan bez wyraźnego powodu wypytuje tylko o dziewczęta, lub kompanów do picia...a on nie wygląda ani na jedno, ani o drugie.
podejrzliwość w jej głosie narastała. Dlaczego zapytał? Czy coś się stało? A może go podejrzewał?!
Shunsui wzruszył jedynie ramionami.
-Zastanawiam się tylko, czy to faktycznie dobry materiał na porucznika. Zdziwiłem się, że Ukitake tak szybko postanowił wynieść go na piedestał. Zwłaszcza, że...
mężczyzna najwyraźniej szukał odpowiedniego słowa.
-...że po incydencie z Kaienem stał się pod tym względem dosyć wybredny.
-
Porucznik?
Nori uniosła brwi w zdziwieniu. Przechyliła głowę w bok, rozważając potencjalne za i przeciw.
-Właściwie, to nie wiem nic o jego kompetencjach, ale prędzej spodziewałam się, że to na Sakano się zdecyduje? To byłaby...legendarna promocja, z szeregowca na porucznika.
-
Promocja zupełnie nie w stylu Ukitake, trzeba dodać. Faktycznie, gdybym miał obstawiać, porucznikiem zostałaby najprawdopodobniej Sakano. Jest w dywizji od lat, zna ją na wylot, świetnie sprawuje swoje obowiązki. Tego Soyera... nikt go nie zna. Może... może przypomina mu Kaiena?
-
Może. Tyle, że Kaien na swoją pozycje pracował. Trzeba mieć nadzieje, że prestiż nie uderzy mu do głowy.
Poprawiła okulary na nosie.
-A kapitan co o nim sądzi? Rozmawiał już kapitan z nim?
-Nie, raptem raz widziałem go na oczy. Ale sądząc po fakcie, jak całe Gotei 13 skacze wokół niego, dziwie się, że nie zaproponowali mu jeszcze stopnia kapitana, albo i generała.
- Shunsui zmarszczył bwi.
-Dlatego zawiodłem się nieco na twojej sieci informacji, Liczyłem, że o najnowszej gwieździe społeczności dusz wiesz nieco więcej. Coś... ciekawego.
-
Ostatnio wiele gwiazd wschodzi bez mojej wiedzy.
Niewiele brakowało, a zamiast grzecznie odpowiedzieć, odwarknęłaby. Nie lubiła takich sytuacji!
-I w sumie obie zostają porucznikami. Poza tym...gdy go zobaczyłam, nie miałam wiele czasu. Chwilę po tym dostałam szlaban.
Mężczyzna uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Szlabanów nie dostaje się za nic, Ishi.
-Kapitanie! Czy coś się stało?
- przed nimi pojawiło się wejście wyżłobione w jaskini. Przy nim stało z kolei dwóch Shinigami, najwyraźniej członkowie jednostki specjalnej. Shunsui przystanął, podnosząc wzrok na strażników.
-Nie, dlaczego?
Shinigami na prawo od wejścia do Siedliska Larw podrapał się zmieszany po głowie.
-Nie często mamy tutaj dwa razy pod rząd tego samego gościa, zwłaszcza w odstępie kilku godzin.
[i]-Praca, obowiązki...
- kapitan ósmej dywizji odruchowo przekazał swoje Zanpaktou rozmówcy.
-Możemy wejść?
-Tak, oczywiście! Pozwolenie kapitan Soifon jest wciąż aktualne.
- odpowiedział mężczyzna ubrany na czarno, wyczekująco spoglądając na Ishi.
-Ishi, musisz oddać swoje Zanpaktou. Procedury.
- powiedział Shunsui spokojnym tonem. Nori kiwnęłą nieznacznie głową na znak zrozumienia, po czym oddała odzianemu w czerń swoje ostrze. W jej spojrzeniu czaiły się ogniki dające jasno do zrozumienia, że jeśli coś się z tym mieczem stanie, to...to...to stanie się coś bardzo niemiłego. Po dokonaniu przekazania, wbiła oczekujący wzrok w kapitana.
-Gotowa?
Jej przełożony spojrzał na nią wyczekującym wzrokiem. Jej odpowiedzią był półuśmiech, zdradzający jej narastającą ekscytacje. Ścisnęła mocniej notes. Tak. Była. Gotowa!
*******
Schodzili po spiralnych schodach, wewnątrz ciemnej groty pełnej licznych stalagmitów. Oświetlona jedynie lampami rozłożonymi na krańcach schodów, wyglądała, jak gdyby cała była w jednym kolorze - jasnej zieleni.
-Ishi, pamiętaj. Żadnych pytań, żadnej interackji z więżniami, żadnych wywiadów, nie rób nic, na co przyjdzie ci ochota. Nie odzywaj się do isot, które zaraz zobaczysz, nie wykazuj zainteresowania. Najlepiej nie rób nic, po prostu idź za mną. Dobrze?
-
Yhym. Notować dyskretnie?
To miejsce...robiło na niej wrażenie.
W jednym momencie schody się urwały, ukazując rozległe, wyryte w zielonej skale pomieszczenie. Jej środek był pusty, lecz po bokach gromadziły się istoty w białych ubraniach, siedząc i rozmawiając ze sobą. Gdy ta dwójka weszła do sali, wszystkie oczy wróciły się w ich kierunku. Zaczęły się szepty. Shunsui przeszedł kilka kroków, po czym ruszył w lewo, prosto na kamienną ścianę. Zapukał w nią dwa razy, lecz nic się nie stało.
-Hmmm... może tutaj?
- mężczyzna zrobił to samo, lecz kilka centymetrów obok. Również bez efektów.
-Co jest, Shunsui, pamięć już nie ta?
- stary, siwobrody dziadek siedział przy jednym ze stołów, wyraźnie mając frajdę z poczynań kapitana.
-Gdy służyłem pod tobą również byłeś takim łazęgą, widzę, że nic się nie zmieniło.
Shinigami w kapitańskim płaszczu nie zwracał na niego jednak uwagi, wciąż wykonując swoje dziwne czynności, ku uciesze dużej liczby gapiów.
-Widzę, że przerzucasz się na coraz młodsze, pervercie.
dziadek spojrzał na Ishi, wykonując jednoznaczne ruchy językiem. Był łysy i pomarszczony, jego brudna broda sięgała jednak pasa.
-Nie zwracaj na to uwagi.
- powiedział w stronę swojej oficer, odwrócony do niej plecami. Nori rzeczywiście nie chciała zwracać na niego uwagi. Przesunęła się odrobinę, tak, by mieć lepszy wzgląd na to, co robi Kyoraku. Wolała przenosić ruchy kapitana na papier, w zimnym skupieniu. W końcu, mogła być to kombinacja otwierająca czy inne dane tajne, o których zawsze marzyła...Kropla potu pojawiła się na jej skroni.
-Milczysz? Milczysz?! Wpakowałeś mnie tutaj Shunsui, za co? Za te wszystkie lata, które ci służyłem?! Wypełniałem każde, nawet najgłupsze twoje polecenie. Byłem wierny dywizji, nazywałeś mnie towarzyszem. I co?! ODWRÓCIŁEŚ SIĘ ODE MNIE!
starzec z zaskakującym impetem podniósł się z krzesła, lecz jego towarzysze przy stole zatrzymali go, ponownie zmuszając do siedzenia na skromnym meblu. W tym samym czasie coś w ścianie syknęło. W kamieniu pojawiło się pęknięcie, najpierw malutkie, później na wysokość stojącej Nori. Kapitan pchnął ścianę do przodu, a ta najpierw posłuchała dłoni Shunsui, potem samoistnie odsunęła się na bok.
-Przejście może otworzyć każdy, poza więźniami. Gotowa do dalszej drogi?
zapytał mężczyzna, jednocześniej schylając się, aby przejść przez otwór z zielonej skale.
Nori kazała mu czekać na siebie tylko przez chwilę; zrobiła błyskawiczny szkic owych wrót, po czym dołączyła do kapitana. Jednak...słowa starca nieco ją poruszyły. Czy i od niej się odwrócą, gdy będzie wiedzieć zbyt wiele? Czy nawet łagodni kapitanowie Kyoraku i Ukitake są zdolni do uwięzienia Shinigami do końca jego dni za jakieś przewinienie?...
Przed nimi z nowu rozciągały się spiralne schody.
-Będzie zimniej.
- mruknął tylko Shunsui, poruszając się w dół. Faktycznie, po kilkunastu stopniach Ishi mogła dostrzec pierwsze kryształki lodu na ścianach, schody stawały się błyszczące i śliskie. Para zaczęła wydobywać się z ich ust. Tak jak wtedy, ich oczom ukazała się rozległa sala, tylko trochę mniejsza od poprzedniej. W przeciwieństwie do tamtej nie było tutaj jednak żywej duszy, a przynajmniej tak można byłoby sądzić na początku. Środek wykutego w ciemnej skale pomieszczenia zajmowała bowiem ogromna bryła lodu, idealnie kwadratowa, na kilkanaście metrów długości i szerokości.
-Jesteśmy...
powiedział cicho Shunsui, tylko na chwilę przystając, po czym ruszył w stronę lodowej bryły. Chłód nie przeszkadzał dziewczynie, chociaż nie można było go również nazwać komfortowym. Jednak za taką wycieczkę, mogła znieść wiele. Nawet minusowe temperatury. Plus...przyzwyczaiła się do zimna, siedząc przez godziny na dachu w deszczu z lornetką w ręcę.
Tutaj jednak było nieco inaczej. Ta bryła...
-
Czy to jest?...może jakieś wprowadzenie, Kapitanie?
Czy ta bryła była więzieniem w więzieniu? Mężczyzna podszedł do jedynej gładkiej wnęki w ścianie, po czym wyciągnął z fałd swojego płaszcza malutki kluczyk. Wsadził go do pięknie zdobionego otworu w gładkiej szczelinie, po czym przekręcił. Tak jak wcześniej, w kamieniu pojawiło się małe pęknięcie, lecz nie powiększyło się natychmiast. Zamiast tego w ścianie ukazały się malutkie drzwiczki, które Shunsui od razu otworzył. Wewnątrz była natomiast malutka, gliniana miseczka, którą delikatnie wyciągnął, po czym postawił na ziemi.
-Skalecz mnie.
- powiedział w kierunku swojej oficer, wyciągając ku niej dłoń. Jego twarz nie przedstawiała żadnych emocji. Nori spojrzała na niego z zaciekawieniem. Skaleczyć kapitana! To dopiero wyzwanie. Jej styl walki bardziej skupiał się na...łamaniu kości czy innych obrażeniach wewnętrznych. A mimo, że normalnie pewnie dałaby mu teraz w brzuch czy twarz tak, by zaczął pluć krwią czy coś w tym rodzaju, to bezemocjonalność Shunsuia dawała wyraźnie do zrozumienia, że nie czas na wygłupy. Plus...cała ta scena miała pewną dostojną i magiczną aurę, która sprawiała, że coś takiego po prostu nie przystoiło. Czy powinna odłupać lód, czy może użyć własnej ręki? Kapitan zapewne obniżył reiatsu, przez co odpowiedni ruch powinien przerwać ciągłość nabłonka. Najpierw spróbuje tego. Podeszła więc do przełożonego, chwyciła go za wyciągniętą ku niej kończynę i dotknęła paznokciami skóry Kyoraku. Poświęciła chwilę na oswojenie się z emisją kapitana, po czym zwiększyła własną. Wykonała szybki i precyzyjny ruch, licząc, że tyle wystarcza, by upuścić krew dowódcy. W końcu paznokcie potrafiły być naprawdę groźną bronią...słyszała o stylu walki, który zakładał staranną ich pielęgnacje, utrzymywanie ich długimi i ostrymi. Oczy mężczyzny podążały na spadającymi kroplami własnej krwi, uderzającymi w podłogę, w miseczkę. Nagle naczynie zniknęło, w kłębie dającego się wyczuć, słodkawego dymu. W tym samym momencie w podziemnym pomieszczeniu pojawiły się cztery jasnozielone, rozszalałe płomienie, w każdym rogu sali. Chociaż nie zrobiło się cieplej ani trochę, lód momentalnie zaczął się topić.
-Stara szkoła zabezpieczeń. Jeszcze sprzed czasów świetności Urahary.
. Kapitan i członkini jego dywizji mieli wody już po łydki, kiedy z bryły zaczął wyłaniać się ciemny, humanoidalny kształt.
-Właśnie po niego przyszliśmy...
powiedział spokojnym tonem, lecz w jego oczach pojawił się błysk, na jego zarośniętej twarzy zawitał specyficzny, niemal zawadiacki uśmiech.
*******
-Bankai.
- kiedy padły te słowa rzeczywistość zaczęła zamierać wokół niego zupełnie jakby ktoś zatrzymał czas. Najpierw kapitan, potem tłum Bogów Śmierci a w końcu cała społeczność dusz. Wszystko zamarło a jedyną rzeczą jaką czuł... tak właściwie to już nic nie czuł. Ostatkiem sił zaciskał w dłoni złotą odznakę drugiego dywizjonu, którą niedawno odebrał swojemu przełożonemu... potem było tylko zimno, biel i sen... długi sen mający trwać kilkanaście wieków...
Po stopieniu lodowego więzienia widać było leżącego na ziemi mężczyznę - na oko mniej więcej 20 lat. Zaczął się powoli podnosić jedną ręką podpierając ciało o podłogę a drugą trzymając na rękojeści jednego z trzech zanpaktou doczepionych do pasa. Kiedy wkońcu się podniósł spojrzał no swoje dłonie i zaczął powoli je zamykać i otwierać zupełnie jakby nie odzyskał jeszcze w pełni czucia i sprawdzał czy jest w pełni władz fizycznych.
-Zapuściłeś brodę Shun-kun.
- powiedział w kierunku kapitana nie przerywając jednak tego dziwnego rytuału z udziałem dłoni. Głos lekko mu się załamywał - tak jakby od bardzo dawna go nie używał i zapomniał z lekka jak się mówi.
-Zachowaj szacunek dla swojego kapitana i swojej oficer.
- powiedział Shunsui beznamiętnym tonem, spoglądając na mężczyznę przed nim. Sama oficer nie odzywała się, wbijając wzrok w odmrożoną istotę. Nieświadomie, zbliżyła się odrobinę do kapitana.
-Kapitana?
- Powiedział mężczyzna, lecz tym razem był dużo bardziej pewniejszy siebie. Widocznie lekkie otumanienie jakie mu towarzyszyło zaczęło powoli odchodzić w niepamięć. Dopiero teraz zbadał wzrokiem Kyouraku i jego towarzyszkę. Na widok białego płaszcza aż otworzył usta ze zdziwienia, ale po chwili doprowadził się do porządku podchodząc powoli w kierunku przybyłych.
-Pomimo tego co się stało wciąż służę pod kapitanem Shihouin.
- jakby na potwierdzenie swoich słów rzucił mu pod nogi odznakę noszoną przez porucznika drugiej dywizji -
Pozatym "kapitan"? Z tego co pamiętam parę lat temu ledwo skończyliśmy akade...
- w tym momencie przerwał łapiąc się za głowę zupełnie jakby dostał ataku migreny -
... Ile lat minęło?
-O wiele za dużo, Sora
. Nie spoglądając na złoty przedmiot pod swoimi nogami, Shunsui wyjął pergamin z rękawa swojego płaszcza, lecz nawet go nie rozwinął.
-Z woli rady czterdziestu-sześciu Shiba Sora, buntownik i wróg Społeczności Dusz, ma szansę odkupić swoje grzechy wierną służbą w imię Wielkich Rodów, Gotei 13 oraz całej Społeczności Dusz. W momencie wydania dokumentu staje się członkiem ósmej dywizji z wszystkimi następstwami tego stanu.
. Mężczyzna w białym płaszczu przerwał na chwilę, po czym dokończył, już o wiele mniej donośnym tonem.
-...w razie braku akceptacji powyższego rozporządzenia kapitanowi Kyoraku Shunsui nakazuje się natychmiastową egzekucję więźnia Społeczności Dusz jako wroga zagrażającego bezpieczeństwu tegoż.
-Buntownik i wróg społeczności dusz? Rada 46-ściu zawsze lubiła przesadzać jeśli ktoś podważa jej autorytet...
- nastąpiła cisza zupełnie jakby Shiba się nad czymś zastanawiał.
-Shun-kun powiedz mi tylko... Dlaczego Społeczność Dusz wypuszcza kogoś ponoć "tak niebezpiecznego" jak ja skoro nawet interwencja piątego rodu nic nie zdziałała?
- zmrużył lekko oczy które wypełniła duma i pewność siebie. Zdawało się, że z każdą sekundą po wyzwoleniu w tym osobniku przebudzają się coraz to nowsze aspekty jego osobowości.
-Rada ma swoje powody. Możesz ofertę zaakceptować, lub nie...
- przez cały ten czas ton głosu kapitana ósmej dywizji był oschły i lodowaty, co było do niego zupełnie niepodobne.
-Zarówno ród Shiba jak i ród Shihouin mają lata swojej świetności dawno za sobą. Twój herb upadł jednak najboleśniej z wszystkich.
-Ród Shiba... upadł?
- spośród wszystkich wiadomości ta wywarła na nim największe wrażenie. Niedowierzanie ustąpiło wściekłości a ta została pohamowana przez dumę. Choć twarz pozostawała bezmienna to cały ten proces emocjonalny dało się łatwo odczytać z jego oczu.
-Zmieniłeś się Shun-kun...
- odpowiedział w końcu powoli dochodząc do siebie po szoku jaki bez wątpienia przeżył -
Przyjmuję ofertę Rady 46. Nie obiecuje Ci jednak, że historia nie zatoczy koła. Pownieneś znać mnie na tyle dobrze by o tym wiedzieć i zdawać sobie sprawę z tego jaką osobą jestem.
-Nie jesteś osobą. Jesteś... nikim. A jeżeli komuś w niewyjaśniony sposób spadnie chociaż włos z głowy, sam cię o nią skrócę. Ponadto... Kapitan Myauri zapewne odpowiednio przygotuje cię do resocjalizacji. Nie znasz go, ale jestem pewien, że na pewno bardzo się polubicie...
Shunsui uśmiechnał się, lecz nie było w tym geście żadnej radości. Wręcz przeciwnie.
-Gotowy do wyjścia?
rzucił w kierunku Shiby, odwracając się plecami ku spiralnym schodom. Sora rzucił tylko przelotne spojrzenie pani oficer. Wyczuć dało się wiszące w powietrzu poczucie wyższości jakie towarzyszyło shinigami.
-Tak jest "kapitanie".
Ishi milczała, pochłaniając całe to przedstawienie z fascynacją w oczach. Oto przecież, tuż przed nią, został rozmrożony jakiś konspirator! Buntownik! Skazaniec! Żywa historia! Ten Bóg Śmierci był czymś, co wzbudziło jej wielkie zainteresowanie. Będzie musiała przebadać archiwa w poszukiwaniu informacji o nim. Za co, dlaczego? Notowała każde ich słowo. Z jakiego powodu akurat teraz go przebudzili? Jednak, mimo całego tego huraoptymizmu, pozostawała czujna. A spojrzenie, jakie Sora jej rzucił, nie było najbardziej przyjemne. Ogólnie nie był przyjemny jako osoba. Ale jako coś zupełnie innego...Nie spuszczała oczu z Shiby. Była gotowa do wyjścia. Miała zamiar iść ostatnia, cały czas obserwując plecy tego wywrotowca.
Nemo
Wysłany: Nie 3:56, 15 Mar 2009
Temat postu:
Ishi Nori
Nanao. Była to ostania osoba, którą Nori chciała spotkać piętnaście sekund przed jej przybyciem. Jednak po tym, gdy wykrzyczała swoje słowa, urosła do rangi najbardziej interesującej osoby na świecie. Ishi, schowana za sylwetką kapitana, spoglądała na Ise oczyma rządnymi wiedzy, pełnymi podekscytowania. Czymś zupełnie innym, niż jej standardowe, martwe i bezemocjonalne czarne dziury. Mimo początkowej chęci ukrycia się przed vice, trzynasta miała wszelkie próby zakamuflowania się w nosie
-
Mają ślad Rini?!
Ciszę przez chwilę obecną w zagajniku nieopodal ósmej dywizji przerwał głos kapitana.
-Nanao-chan... trenowaliśmy...
Kobieta poprawiła okulary, z lekką irytacją spoglądając to na Shunsui, to na Ishi Nori. Wzdychając, jasno dała do zrozumienia, że jej pobyt tutaj wcale a wcale się jej nie podoba.
-Widzę, perwercie. WIDZĘ!
Strzępy ubrań Ishi najwyraźniej nie umknęły jej uwadze. Właściwie, trudno było tego nie zauważyć. Shunshui, jak gdyby nie słysząc uwagi swojej zastępczyni, odwrócił się w kierunku jednej z oficerów swojej dywizji.
-Ślad był już wcześniej, jeszcze tej nocy. Nie byliśmy jednak pewni, czy to właśnie ona, Rini Yoko. Najwyraźniej teraz mamy absolutną pewność, prawda Nanao-chan?
Kobieta skinęła lekko głową, wciaż z wyraźnym grymasem niezadowolenia. Mogłoby się wydawać, że tylko resztki spokoju powstrzymują ją od użycia grubej księgi, którą zawsze nosiła przy sobie, na głowie Shunsui. Nori była nawyraźniej zawiedziona, iż strój który dostała od kapitana nie zmylił czujnego oka starszej okularnicy. Zerknęła krótko na przełożoną, po czym wykonała krok w bok, wykorzystując Shunsuia jako zasłonę. W końcu był tak duży i szeroki...Poprawiła okulary, a raczej to, co z nich zostało. Zwyczajny odruch. Żałowała, że nie miała notesu!
-
W jaki sposób udało się to potwierdzić? Na czym polegały wątpliwości, kapitanie?
Dusza śledczego ponownie w niej zapłonęła!
Mężczyzna, zaskakująco dziwnie wyglądający bez charakterystycznego białego płaszcza, wzruszył jednak tylko ramionami, lekko się uśmiechając.
-To już działka Mayuriego. Nie znam się na metodach jego śledztwa ani środkach, których podczas niego używał. Ponadto nie było mnie na "plemiennej naradzie" przy Zachodniej Bramie, więc wiem tylko tyle, co dowiem się z plotek obiegających Dwór Dusz.
Dziewczynka w kapitańskim stroju fuknęła pod nosem, niezadowolona. Kapitan Mayuri i jego środki. Kapitan Mayuri i jego metody. Kapitan Mayuri i jego śledztwa. Chciałaby tylko rzucić okiem! Spojrzeć...z drugiej strony, kto wie jakie zastosownia dla jej zerknięcia mógłby Kurotsuichi znaleźć. Rozumiała opory rozmiłowanego w alkoholu nieogolonego dowódcy.
Zacisnęła pięści.
-
Plotek?
Chciała zapytać o tysiąc innych rzeczy, ale wiedziała, że jeśli będzie napierać za bardzo, nie dowie się niczego.
-Plotek.
- powtórzył za nią kapitan.
-Że mają ślad, że jeden z zaginionych Shinigami żyje.
- Shunshui oparł się o jedno z najszerszych drzew zagajnika, spoglądając na koronę liści, przez którą cieniutkie pasma słonecznego światła padały prosto na jego twarz.
-Jak się okazuje, plotki stały się prawdą.
-
W plotkach zawsze tkwi ziarno prawdy.
Odpowiedział mu głos zza pnia, uważający by nie być w zasięgu pewnej pani oficer.
-I zawsze mają jakieś źródło. Skąd mogły wypłynąć takie informacje?
Mężczyzna już po raz drugi wzruszył ramionami.
-Wystarczy, że w pobliżu znajdzie się Omaeda, a wiesz więcej o aktualnych sprawach, niż sam Generał. Łącznie z tym, kto ostatnio dostał po twarzy od porucznik Rangiku za patrzenie w jej dekolt. Nie żeby mnie takie rzeczy interesowały...
(W tym momencie spojrzenie Nanao potrafiło zamieniać powietrze w lód)
... ale na brak świeżych wiadomości z Dworu ciężko narzekać, niezależnie co się dzieje.
Drzewo zostało brutalnie uszkodzone pod wpływem palców Nori.
-
No tak...ale Omaeda nie wziął tych danych z powietrza. Więc albo ktoś zmyślał i szczęśliwie trafił, albo być może pomiędzy samymi mieszkańcami Dworu jest coś lub ktoś o wiedzy, którą przeoczyliśmy. O poprzednich ofiarach takie plotki chyba się nie pojawiły? Skąd pomysł, że ona żyje?
Mężczyzna spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem, odrywając oczy od promieni słonecznych nad swoją głową.
-Ishi... plotki pojawiły się dzisiaj w nocy, zaraz po rozpoczęciu narady kapitanów przy Zachodniej Bramie. Gdyby nie twoja kara, ciebie również doszłyby słuchy... A czy żyje, czy nie... nie mam pojęcia. Nie było mnie na naradzie, nie mam informacji z pierwszej ręki.
Jej kara. Niezasłużona kara, niech będzie przeklętą! Właściwie jednak, to...
-
...czemu kapitana na tej naradzie nie było?
Po chwili poprawiła się
-Jeśli wolno spytać.
Shunshui uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem od ucha do ucha.
-Widzę, że nic nie ujdzie twojej uwadze, Ishi. Miałem... inne, równie ważne zadanie.
-kapitan spojrzał na Nanao jak gdyby w porozumiewawczym geście, lecz jedyne co dostał, to lekceważące spojrzenie. Reagując rozcieraniem karku, Shunshui ponownie odwrócił się w stronę najmłodszej z trójki, najwyraźniej w geście ucieczki.
-Ponadto siedzieć kilka godzin w namiocie zaraz obok kapitana Mayuriego nie należy do największych z przyjemności w mojej pracy.
- powiedział, starając się rozładować napięcie, lecz wzrok jego porucznik wciąż wiercił mu dziurę między łopatkami, czuł to nawet stojąc do Nanao tyłem.
"Przynajmniej dowiedziałby się kapitan choć raz czegoś użytecznego!" Na szczęście, ugryzła się w język. Spoglądała na kapitana spod byka. Szansę, że wygada się odnośnie swojego zadania? Przy Nanao? Przy Nanao mającej już powód do wściekłości? Prawie żadne. Gdyby oficer tu nie było, a ona miałaby coś procentowego na handel, to może...
-
Również powiązane z falą zniknięć?
powiedziała ostrożnie.
-
Powiązane z kapitanem Myaurim i jego zachciankami. Tyle powinno ci wystarczyć, Ishi. I czemu do diabła wy wszystkie jesteście takie same!?
- bardziej zaprotestował niż zapytał Shunshui, spoglądając to na swoją oficer, to na swoją porucznik.
-Facet stara się jak może, a wszystko co dostaje w zamian to tylko pytania, pytania i pytania. No i bym zapomniał... na deser jeszcze ten wymowny wzrok...
- mężczyzna odważył się ponownie spojrzeć w oczy Nanao, lecz szybko zmenił punkt obserwacji, widząc zaciśnięte do białości na grubym dzienniku knykcie kobiety. Coraz bardziej czerwona twarz porucznika również nie była dobrym omenem.
-Dlaczego nie jesteś tam teraz?
- wysyczała tylko Nanao, żucając oczyma najgorsze klątwy na swojego przełożonego.
-Z powodu Ishi...
odparł tylko kapitan, ruszając w kierunku dywizji, dodając, kiedy był już poza zasięgiem grubej książki starszej okularnicy, odwrócony plecami.
-Zabieram ją do Siedliska Larw.
***
!
Do baraków niczym duch zbliżała się kołysząc, odziana w zdecydowanie za duży kapitański płaszcz, mrużąca w półślepocie oczy, o drżących od podekscytowania dłoniach, Nori. Jej twarz wykrzywiał półuśmiech, nie będący jednak nawet w połowie oddać tego, jak bardzo to wszystko na nią oddziaływało. Bo w środku dziewczęcia, panowała istna burza. Siedlisko Larw! Zawsze chciała odwiedzić to miejsce! Czy mieli spotkać się z Faustem? Na to wyglądało, tak się jej wydawało, dane na to wskazywały. To mogło rzucić na sprawę zupełnie nowe światło, być może nawet będą to informacje krytyczne, które...
Wszyscy inni członkowie oddziału schodzili jej z drogi. Prowizorycznie. Odruchowo. Instynktownie. Aura, którą promieniowała, sprawiała, że każdy Bóg Śmierci o chociaż cieniu zdrowego rozsądku czuł przeświadczenie, że powinien trzymać się od upiorzycy z daleka. Bo jak nazwać coś o jej aktualnym wyglądzie?
-
Trzeba się porządnie przygotować, nie można zepsuć takiej okazji paskudną powierzchownością!
Mówiła sama do siebie. Był...to normalny objaw jej czymś głębokiego przejęcia.
W samych koszarach, przemykała po korytarzach, niemal doprowadzając kilka osób obok których przemknęła na zakręcie do zawału. W końcu jednak dotarła do swojej tymczasowej twierdzy. Zamknęła z hukiem drzwi. Oparła sie o nie, zamykając oczy i kładąc dłoń na piersi, głęboko wzdychają. Nie trwała tak nawet jednak piętnaście sekund-zrzuciła z siebie płaszcz kapitana, ciskając go bez nabożnego szacunku w kąt (i tak jego właściciel o niego nie dbał). Zdarła z siebie bezużyteczne już resztki stroju, umilając nimi towarzystwo płaszcza. Powiodła wzrokiem po swojej sali. Nie było tu żadnego lustra; a szkoda, bo chciała zobaczyć, w jakim stanie jest jej ciało po przecież dość niezwykłym wydarzeniu dnia dzisiejszego. Ale cóż...był to zbytek próżności. Wydobyła z okolic biurka zapasowe okulary, które trafiły tryumfalnie na jej nos. Pomknęła do szafy, w której znalazła odpowiednie ubranie (nie żeby garderoba Shinigami była zróżnicowana). Elementy klasycznego munduru Bogini Śmierci żłożyła w kostkę, a na siebie założyła szlafrok. Z rzeczami do przebrania się pod pachą, uzbrojona w niezbędny do ochrony higieny osobistej oręż, skierowała się do drzwi. Przed ich otwarciem zatrzymała się na chwile, kątem oka patrząc na jej to, co niedawno nosiła...
-
Zatrzymam Cię sobie. Kyoraku i tak ma pewnie całą szafe takich jak Ty...
Kolejnym przystankiem Nori była ogólna, damska łaźnia. Dopiero teraz doceniła, jak wielkim luksusem była możliwość wykompania się we własnym domu! Teraz jednak nie miała czasu na takie bezwartościowe rozmyślania. Musiała zadbać o siebie i swoją prezencje.
Czyściutka, wymyta,
uczesana
i nie do końca jeszcze sucha Ishi mknęła ku wyjściu, wpadając jeszcze niczym rozszalałe tornado do swoich pokoi, które opuściła z Zanpaktou i notesem w dłoniach. Wychodząc, zamknęła drzwi ruchem nogi. Szyby ledwo ostały się na swoim miejscu. Nie było jednak widać jej podekscytowania tak bardzo po samej mimice. Kąpiel, mówiąc prawdę, pomogła przywrócić pozory, profesjonalną i chłodną maskę. To właśnie nią przywitała na zewnątrz Shunsuia, pozwalając jedynie lekko unieść się lewemu kącikowi ust.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Soft
.
Regulamin